sobota, 17 grudnia 2016

Cerebus po raz pierwszy (Cerebus)

fragment grafiki autorstwa Dave'a Sima, całość tutaj.

Jestem fatalny w podejmowaniu decyzji – każdy, kto zna mnie choć trochę z pewnością potwierdzi, że za każdym razem, gdy zmuszony jestem dokonać jakiegoś wyboru w najtrywialniejszej choćby sprawie, zawieszam się na długie chwile. Funkcjonowanie z taką skazą osobowości bywa niekiedy koszmarem (nie wspominając już o tym, że przez to gra w przygodówki od Telltale Games zajmuje mi cztery razy więcej czasu, niż powinna) dlatego za wszelką cenę staram się unikać sytuacji, w których muszę o czymś postanowić. Czasem jednak się nie da – jak na przykład niedawno, gdy odkryłem, że wszystkie czytane przeze mnie serie komiksowe albo się pokończyły albo ich twórcy zrobili sobie przerwę i aktualnie nie mam czego czytać. Postanowiłem poszukać czegoś dłuższego (by odwlec w ten sposób kolejną decyzję o następnej lekturze już po zakończeniu obecnej) i mniej oczywistego. Mniej więcej w tym samym czasie dowiedziałem się o istnieniu Cerebus the Aardvark, który jest – prawdopodobnie – najdłuższą w historii tego medium komiksową serią (wyłączając mangi) tworzoną przez pojedynczego artystę, kanadyjskiego scenarzystę i rysownika Dave’a Sima. 

Z Cerebusem sprawa jest o tyle ciekawa, że jest to komiks szalenie ważny w historii tego medium na Zachodzie – a mimo to bardzo niewielu współczesnych czytelników w ogóle zdaje sobie sprawę z istnienia tej serii, o jej przeczytaniu nawet nie wspominając. Cerebus narodził się pod koniec lat siedemdziesiątych, jako niezależny komiks będący w zamierzeniu parodią howardowskiego fantasy z barbarzyńcami, wielkimi armiami, pięknymi kobietami w skąpych strojach i całym tym maczystowskim sztafażem w który autor wrzucił kreskówkowego, antropomorficznego mrówkojada o wiecznie wkurzonym wyrazie twarzy. Komiks bardzo szybko zdobył relatywnie sporą popularność – była to era, gdy a Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej komiksy znajdowały się pod wciąż dość mocnymi obostrzeniami Comics Code Authority, przez co duże, mainstreamowe opowieści krępowane były cenzurą obyczajową. Komiksy drugiego obiegu nie miały takich problemów i dlatego właśnie tam najczęściej działy się najbardziej interesujące rzeczy. Jedną z tych najbardziej interesujących rzeczy był Cerebus – błyskotliwa satyra nie tylko na fabularne klisze pulpowego fantasy (w komiksie pojawia się, między innymi, parodia Elryka z Melnibone), ale również na komiksy superbohaterskie. Komiks wydawany był własnym sumptem przez autora i jego żonę w częstotliwości (mniej więcej) jednego, dwóch numerów na miesiąc. 

Punktem przełomowym – pierwszym z bardzo wielu w burzliwej historii powstawania tego komiksu – był narkotyczny odlot autora, który zainspirował dwudziesty numer serii. Od tego momentu komiks powoli zaczął rozwijać spójniejszą mitologię, a jego formuła zmieniła się z parodii gatunkowej w dość ponurą satyrę polityczno-społeczną. Bardzo intensywny tryb pracy połączony z problemami osobistymi (rozwód) i psychicznymi doprowadziły w międzyczasie do załamania nerwowego autora, który wykształcił w sobie silny resentyment w stosunku do płci żeńskiej. Jeszcze później Sim przeżył nawrócenie na osobliwą mieszankę wszystkich wielkich religii świata - zaczęło się od researchu do jednego z kolejnych rozdziałów komiksu, który miał być pierwotnie parodią Biblii. Wszystkie te wydarzenia w mniejszym lub większym stopniu znalazły swoje odzwierciedlenie w fabule komiksu, który z satyry zaczął przeradzać się w coś w rodzaju fabularyzowanego manifestu religijnego. Gdzieś po drodze do Dave’a dołączył inny artysta – posługujący się pseudonimem Gerhard – który w okolicach sześćdziesiątego numeru zaczął tworzyć tła do komiksu, pozwalając Simowi skupić się na postaciach, co w znacznym stopniu poprawiło wizualny aspekt serii (która już wcześniej i tak była pod tym względem całkiem imponująca). Cała ta odyseja trwała ponad ćwierć wieku nieprzerwanej publikacji i zakończyła się na trzechsetnym numerze Cerebusa, który ukazał się w dwa tysiące czwartym roku. 

Alan Moore nazwał kiedyś ten komiks najlepiej zobrazowanym mistycznym doświadczeniem, jakie kiedykolwiek pojawiło się w fikcyjnej opowieści. Komiks z numeru na numer stawał się coraz bardziej eksperymentalny zarówno w treści, jak i w formie, jego impakt w najlepszych latach swojej świetności jest nie do przecenienia, a autorskie interpretacje zależności między wydawcą, a twórcą można uznać za podstawę filozofii, dzięki której w dzisiejszych czasach zachodni przemysł komiksowy może poszczycić się takimi oficynami jak Image. Komiks zainspirował również nazwę popkulturowego tropu z TvTropes – Cerebus Syndrome (oraz kilka tropów pokrewnych) to sytuacja, w której cyklicznie wydawane dzieło, które wystartowało jako relatywnie lekka i beztroska opowieść bez znaczącego rozwoju fabularnego z odsłony na odsłonę staje się coraz cięższe, fabularnie wyrafinowane, bardziej ponure i obciążające psychicznie. Im dłużej czytałem o Cerebusie, tym bardziej pragnąłem przeczytać go samodzielnie, choć zdawałem sobie sprawę, że będzie to karkołomne doświadczenie, zarówno z uwagi na długość (trzysta numerów, z których każdy ma dwadzieścia stron plus dodatki), jak i potencjalne treści spoza mojej strefy komfortu (seksizm autora jest dziś wręcz legendarny). Komiks dzieli się na szesnaście długich rozdziałów i przeczytanie wszystkiego za jednym zamachem jest właściwie ponad siły zwyczajnego człowieka. Dlatego w ramach motywacji postanowiłem włączyć bloga do tej zabawy i regularnie opisywać poszczególne tomy, by motywować się w ten sposób do dalszej lektury. Lepsze to, niż perspektywa kolejnego podejmowania decyzji, co przeczytać zamiast tego. 

Pierwsza książka telefoniczna – z uwagi na objętość i jakość papieru, którego używano w wydaniach zbiorczych tak właśnie je nazywano – zbiera w sobie dwadzieścia pięć zeszytów komiksu Cerebus the Aardvark składających się na pierwszy rozdział serii zbiorczo nazwanej po prostu Cerebus. Nie jest to w żadnym wypadku spójna opowieść – na samym początku swego istnienia komiks szukał na siebie pomysłu i był raczej kompilacją mniej lub bardziej oryginalnych fabułek bez jakiejkolwiek klamry spinającej poszczególne numery, choć oczywiście z czasem pojawiają się odwołania do wcześniejszych wydarzeń. Odnoszę wrażenie (jeszcze nie skończyłem czytać kolejnej książki telefonicznej), że pierwszy rozdział jest czymś w rodzaju pierwszego sezonu serialu Babylon 5, który miał na celu nie tyle opowiadać interesującą historię, co należycie wyeksponować mitologię uniwersum, przedstawić bohaterów drugoplanowych (których jest całkiem sporo i w większości są oni całkiem interesujący) oraz nakreślić sytuację polityczno-społeczną świata przedstawionego. Nie ma w tym nic złego, choć odrobinę cierpi na tym tempo opowieści – jako współczesny odbiorca kultury popularnej jestem oczywiście zepsuty na tyle, że irytuje mnie brak solidnej osi fabularnej spajającej wszystko w jedną całość. Szczególnie, że jakość poszczególnych odcinków momentami waha się dość mocno – niektóre to prawdziwe perełki, jest kilka zdecydowanie słabych albo zbyt rozwleczonych albo zwyczajnie nudnych – oraz bardzo wiele po prostu przeciętnych. 

Aspekt parodystyczny został rozegrany… tak sobie. Dwa pierwsze numery Cerebusa w zasadzie są klasycznymi opowieściami miecza i magii, a ich jedynym źródłem humoru jest fakt, że główny bohater to chodzący na dwóch nogach kreskówkowy mrówkojad, który mówi w trzeciej osobie liczby pojedynczej (tak jak Zwierz Popkulturalny) i jest kompletnym dupkiem dla wszystkich osób, z którymi wchodzi w interakcje (zupełnie nie tak jak Zwierz Popkulturalny). Później robi się odrobinę lepiej, pojawiają się fabularne subwersje sztampowych motywów, humor słowny (całkiem niezły) oraz odważniejszy dialog z innymi dziełami popkultury. Wspomniany już komiczny odpowiednik Elryka, Roach (lokalny ekwiwalent klasycznego superbohatera, bardzo perfidnie zdekonstruowany), Profesor Charles X. Claremont (nie muszę wyjaśniać, prawda?) tancerka imieniem Jaka oraz makiaweliczny Lord Julius to tylko kilka postaci z barwnej obsady komiksu. Z perspektywy lat wypada to zapewne znacznie bardziej blado, niż w latach siedemdziesiątych, bo przez ten czas zdążyliśmy się oswoić z tego typu zagrywkami, ale i tak raz czy dwa byłem szczerze rozbawiony celną parodią czy zmyślnym nawiązaniem do mainstreamowych komiksów. 

Komiks niestety dość mocno zestarzał się w aspekcie proporcji tekstu do ilustracji – tego pierwszego jest po prostu za dużo. W latach siedemdziesiątych narracja w komiksach była bardzo rozbudowana, między innymi po to, by zeszyty czytało się trochę dłużej, niż kilka minut (jak to ma miejsce dzisiaj). I nawet nie chodzi o to, że narracja jest napisana w jakoś wyjątkowo drętwy sposób albo że niepotrzebnie powiela informacje, których dostarcza nam obraz (choć tak jest), ale sam fakt, że jest jej aż tyle momentami przytłacza. To chyba największa wada tego komiksu – absolutne przegadanie zabija dużą część przyjemności płynącej z jego lektury. Graficznie jest natomiast bardzo dobrze. Generalnie komiks operuje w estetyce przywodzącej na myśl dzieła Franka Frazetty – wyjątkiem jest główny bohater, który jako jedyny rysowany jest w kompletnie innym, kreskówkowym i uproszczonym stylu. Wprowadza do kontrast będący źródłem humoru (bo Cerebus sam podlega również „kreskówkowej fizyce” znanej choćby z animacji Warner Bros.). Zdarza się, że momentami kreska jest dość niestaranna i widać ewidentny pośpiech rysownika, by wyrobić się na czas z całym materiałem – niektóre szczegóły są niedopracowane, bardzo często brakuje też teł. Mimo to, jak na produkcję niezależną, Cerebus wygląda naprawdę imponująco. 

Wspomniałem wyżej o dwudziestym numerze komiksu, który był swoistym punktem zwrotnym serii. Zeszyt ten nosi tytuł Mind Games jest opowieścią o Cerebusie uwięzionym w jakimś innym wymiarze – zwanym Siódmą Sferą – wypełnionym jedynie czernią i pasami (a, okazyjnie, większymi obszarami) szarości. Główny bohater jest jedyną postacią występującą w tym komiksie we własnej osobie – mrówkojad może bowiem kontaktować się z kapłankami odpowiedzialnymi za jego obecny stan oraz z liczącym ponad sto osiemdziesiąt lat magiem-hippisem wyznającym skrajnie inną filozofię życiową, niż wspomniane kapłanki. Przez cały odcinek Cerebus manipuluje oboma stronnictwami, by wybrnąć jakoś z tej sytuacji. Cały numer jest oparty na dialogach i są one na tyle dobrze napisane, że komiks broni się jako oddzielna całość. Po ułożeniu wszystkich stron jedna obok drugiej w prostokąt 5x4 szare plamy łączą się ze sobą w kształt ciała głównego bohatera i jest to naprawdę fajna zagrywka, w tamtych czasach dość rzadko jeszcze stosowana. Uwielbiam takie formalne eksperymenty, więc gdy tylko zorientowałem się, że komiks w istocie jest graficzną układanką – wpadłem w zachwyt. Wątek zapoczątkowany w Mind Games będzie jeszcze powracał w kolejnych książkach telefonicznych, o czym oczywiście szerzej opowiem w kolejnych notkach. 

Teraz powinienem poświęcić akapit na podsumowanie i rozstrzygnięcie, komu (i czy w ogóle) polecam ten komiks. Sprawa jest ciężka, bo choć Cerebus to bardzo przyjemna książka telefoniczna, to jednak nie na tyle, by poświęcać jej czas. Ja to zrobiłem dlatego, że zafascynowała mnie sama historia powstawania tego komiksu i zapragnąłem poznać go w całości, byłem więc nastawiony na pewną sztampowość na początku tej drogi. Dla mnie było to całkiem przyzwoite wprowadzenie w świat Cerebusa, ale wątpię, by było to uniwersalne wrażenie – komiks jest w swej formie mocno przestarzały, nawet mimo odważnych eksperymentów. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...