sobota, 24 grudnia 2016

Strzeż się Supermana

fragment klatki filmu, całość tutaj.

To, co w kulturze popularnej najciekawsze dzieje się zwykle na samych jej obrzeżach. Z kilku względów – przede wszystkim mainstreamowe media są zbyt skrępowane uzależnieniem zysków, więc zmuszone są optymalizować zarówno formę i treść tak, by dopasować ją do jak najszerszego kręgu potencjalnych odbiorców. Twórczynie i twórcy niezależni mogą pozwolić sobie na znacznie więcej swobody, nawet jeśli odbywa się to kosztem mniejszej popularności ich dokonań. Ostatnio natrafiłem na bardzo interesujący krótkometrażowy film zatytułowany The Flying Man będący właśnie tego typu produkcją – zupełnie inną produkcją nawiązującą bardzo interesujący dialog z szalenie popularną dzisiaj konwencją filmu superbohaterskiego. Film można legalnie i za darmo obejrzeć na kanale YouTube jego twórcy albo na Vimeo i naprawdę polecam to zrobić jeszcze przed przeczytaniem niniejszej notki, ponieważ w trakcie jej pisania może wymknąć mi się kilka spoilerów. Choć nie jest to rzecz, którą da się zaspoilerować – bo generalnie fabuła nie obfituje w jakieś szalone zwroty akcji, mimo to jednak będę się tu pochylał nad tematami, które zaczną wyglądać nieco inaczej już po zapoznaniu się z tym szortem. Poza tym, będę tu prezentował własną interpretację The Flying Mana, więc naprawdę lepiej obejrzeć ten film wcześniej, by wyrobić sobie swoją o nim opinię zanim skonfrontujecie się z tą zawartą w mojej notce.

The Flying Man to dość klasyczna dekonstrukcja konwencji superhero polegająca na patrzeniu na fenomen superbohaterów z perspektywy zwykłego człowieka – mugola, któremu egzystować w świecie, na którym żyją i działają herosi o nadprzyrodzonych umiejętnościach, którzy wymierzają sprawiedliwość na własną rękę. Pozornie nie jest to absolutnie nic nowatorskiego, bo co najmniej od czasów znakomitego komiksu Marvels ten motyw ogrywany był na bardzo wiele różnych sposobów… zawsze pomysł był skażony osadzeniem w szerszym uniwersum. Ciężko mi patrzeć na herosów oczyma zwykłego zjadacza chleba w sytuacji, gdy z innych komiksów doskonale znam ich życie, charaktery, rozterki, lęki, aspiracje i życiowe problemy – a znam je, w przeciwieństwie do większości bohaterów tego typu dekonstrukcji (Marvels, Front Line i naprawdę bardzo wiele innych komiksów), więc ciężko mi patrzeć na Iron Mana jak na straszliwą, półboską i niepowstrzymaną siłę natury, skoro doskonale wiem, że jest on zwykłym człowiekiem zmagającym się z własnymi słabościami. 

W tym filmie jest zupełnie inaczej – tytułowy Latający Człowiek nie jest w żaden sposób humanizowany. Wręcz przeciwnie, nigdy nie widzimy jego twarzy, nie słyszymy jego głosu, nie znamy jego płci, wieku, nie mamy pojęcia jakie kierują nim motywacje. Kostium tego superbohatera wygląda jak szara powłoka pokrywająca całe ciało, widujemy go jedynie z daleka, na niewyraźnych nagraniach i w sytuacjach, w których jest on sprawcą przemocy (choć, z tego co wiadomo, jedynie w stosunku do osób z kryminalną przeszłością). W takich warunkach o wiele łatwiej wczuć mi się w przeciętnego obywatela miasta „strzeżonego” przez superherosa i zrozumieć, skąd na przykład bierze się wieczna nieufność mediów i społeczeństwa do Spider-Mana i jego działalności. Flying Man jest straszny, dokładnie tak, jak byłby dla nas straszny Superman, gdybyśmy byli zwyczajnymi mieszkańcami i mieszkankami Metropolis.

Film opowiada o dwójce przestępców, z których perspektywy obserwujemy świat przedstawiony, słuchamy audycji radiowych informujących o poczynaniach Flying Mana, który najwyraźniej uśmierca jakieś trzydzieści pięć osób tygodniowo. Niepowstrzymany, niekontrolowany przez nikogo (z tego, co wiemy) i trzyma w szachu całe miasto. Nikt nie wie, gdzie i kiedy – i w kogo – uderzy następnym razem. Superbohater sportretowany jest jak potwór, który grasuje po mieście i wprowadza w nim niepokój i chaos, na własną rękę wymierzając sprawiedliwość. Gdyby szort został opowiedziany z perspektywy Flying Mana, odebralibyśmy go pewnie zupełnie inaczej – dowiedzielibyśmy się więcej o herosie, o jego ofiarach (prawdopodobnie najgorszych przestępcach jacy istnieją, którzy nie wzbudziliby w odbiorcach zbyt wiele sympatii) i motywacjach. Ale takich historii mieliśmy już setki. The Flying Man pokazuje nam tę drugą stronę monety – ludzi, którzy się boją i to boją się niebezpodstawnie, bo skąd niby mają wiedzieć o tym, kto tak naprawdę kryje się za maską? I czy naprawę możemy ufać osądowi tej osoby? A jeśli jej odbije i zacznie zabijać niewinne osoby? I dlaczego to ona ma decydować kto jest winny i zasługuje na śmierć, a kto nie? Ten krótki film rozmontowuje mit superbohatera lepiej, niż jakikolwiek inny tekst kultury, który w swoim życiu widziałem – właśnie dlatego, że jest tak enigmatyczny, pozostawia tyle niewiadomych i nie odpowiada na tyle pytań. Bo właśnie z takimi pytaniami bez odpowiedzi żyją na co dzień mugole w uniwersach Marvela i DC.

Końcówka filmu jest odrobinę zepsuta dość łopatologiczną narracją, w której padają bezpośrednie pytania o granice prawa i samosądów dokonywanych przez zamaskowanego mściciela oraz porządku społecznym, który najwyraźniej nie umie poradzić sobie z taką dziką kartą, jaką jest Flying Man. Te i podobne pytania słyszeliśmy i słyszałyśmy już wiele razy w wielu innych miejscach – ale w The Flying Man brzmią one już jakby nieco inaczej i budzą więcej wątpliwości. W ostatnich sekundach filmu widzimy, jak superbohater obserwuje przez okno przestępcę, któremu darował życie. Można rozumieć to albo jako znak, że Flying Man posiada rozwinięte poczucie moralności i empatię… ale czy to na dobrą sprawę coś zmienia? I czy pytania zadane moment wcześniej tracą na znaczeniu?

The Flying Man doczeka się pełnometrażowej adaptacji i strasznie ciekaw jestem, w jaki sposób Hollywood ugryzie ten temat. Czy zostanie zachowana optyka, która była sednem pierwowzoru? Mam nadzieję, że tak, bo największą krzywdę, jaką wielki ekran może wyrządzić tej opowieści to zmiana jej w kolejny klasyczny film superbohaterski. Oby do tego nie doszło.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...