sobota, 24 października 2015

Munky not misticism!

fragment grafiki autorstwa Allana Lizano, całość tutaj.

Okej - Beast Machines jest dziwne nawet jak na standardy serialu animowanego, którego głównymi bohaterami są inteligentne roboty zmieniające się w zwierzęta. Przede wszystkim ten serial jest tak cholernie mroczny, dołujący i depresyjny, porusza tyle dojrzałych, niełatwych wątków oraz przedstawia tak złożone koncepcje filozoficzne, że aż trudno mi uwierzyć, iż docelowo ta produkcja adresowana jest do młodszego odbiorcy. Beast Wars (poprzednik omawianej w tej notce produkcji) okazjonalnie dość mocno jechał po bandzie, ale jednak jednak mnóstwo humoru słownego i sytuacyjnego oraz przerysowane osobowości bohaterów od czasu do czasu rozładowywały napięcie, czyniąc fabułę mniej przejmującą, a bardziej rozrywkową. Beast Machines natomiast przez jakieś dziewięćdziesiąt procent czasu jest cholernie poważną opowieścią, w której intensywne sceny walk mieszają się z prezentacją traum, jakie bohaterowie nabyli w trakcie ich konfliktu z Megatronem.

Fabuła Beast Machines w całości rozgrywa się na Cybertronie, ojczystej planecie Transformerów opanowanej przez Megatrona, który dokonał ksenocydu całej swojej rasy, zastępując ją armią bezrozumnych dronów sterowanych bezpośrednio przez niego. Optimus i część jego załogi z Beast Wars w niejasnych okolicznościach została zdegradowana do swoich podstawowych form bestii i zmuszona do ucieczki przed siłami wroga nie mając przy tym zielonego pojęcia, co tak naprawdę wydarzyło się od chwili finału Beast Wars (gdy cała gromadka szczęśliwie wracała do domu z Megatronem przywiązanym do kadłuba statku kosmicznego). Cudem udaje im się dotrzeć do Wyroczni (Oracle), sztucznej inteligencji strzegącej bezpieczeństwa planety, dzięki której przybierają nowe formy, zaś Optimus zostaje namaszczony na zbawcę Cybertronu, którego zadaniem jest przywrócić światu utraconą równowagę. I to wszystko dzieje się w pierwszym odcinku!

Fabuła serialu jest niesamowicie intensywna - świadomość, że mała grupka Maximali jest ostatnią linią obrony planety przed absolutną dominacją Megatrona znacznie wpływa na dramatyzm każdego starcia. Prowadzi to również do bardzo drastycznego ograniczenia wątków pobocznych - o ile w Beast Wars mieliśmy kilka pomniejszych linii fabularnych powracających okazjonalnie w poszczególnych epizodach (choćby tragiczna historia Dinobota czy wątek rasy Vok), o tyle w Beast Machines wszystko jest ściśle podporządkowane głównej linii fabularnej, a każda rewelacja czy zwrot akcji bezpośrednio oddziałują na konflikt maximalskich partyzantów i Megatrona. Serial wyróżnia się również silnym motywem, nazwijmy to, proekologicznym - postulowana przez Wyrocznię „równowaga” oznacza przywrócenie Cybertronowi jego biologicznego dziedzictwa. Początkowo Optimus rozumie to jako pełną konwersję Transformerów w biologiczną formę, czym ustawia się w opozycji do technokraty Megatrona. Z czasem okazuje się, że sprawa jest znacznie bardziej złożona, a „równowaga” oznacza bardzo ścisłą symbiozę technologii z organicznością.

Ten motyw był dla mnie jedną z fajniejszych rzeczy w serialu. Zamiast iść w wątki ekoterrorystyczne, scenarzyści zarówno technologię, jak i biologię rozciągnęli do rozmiaru dwóch uzupełniających się koncepcji filozoficznych. Technologia jest zatem logiką, chłodną kalkulacją, obliczaniem zysków i strat, postępowaniem wedle rachunków prawdopodobieństwa. Dlatego Megatron nienawidzi swojej, nabytej na Ziemi, formy bestii i pragnie się jej pozbyć albo przynajmniej ją ograniczyć. Natura z kolei to instynkty, emocje, popędy i pragnienia - nieokiełznana dzikość, tyleż witalna, co niebezpieczna. Oba te punkty widzenia zostały ukazane tak, by zaprezentować ich mocne i słabe punkty, przygotowując bohaterów - oraz widza - na dojście do wniosku, że optymalnym połączeniem jest fuzja obu tych elementów. Ta mistyczno-filozoficzna koncepcja napędzająca konflikt w serialu jest czymś bardzo głębokim nawet jak na standardy „normalnych” seriali dla dorosłego odbiorcy, a co dopiero w nastawionej na reklamę nowych zabawek animacji dla najmłodszych. 

Jednym z największych zarzutów, jakie wysuwano pod adresem Beast Machines były niekiedy drastyczne zmiany osobowości znanych i lubianych bohaterów. Ja to kupiłem - ostatecznie cała obsada oprócz walki z Megatronem zmaga się na dodatek z silnym syndromem stresu pourazowego, więc jakieś zmiany w zachowaniu są czymś wytłumaczalnym - ale rozumiem, czemu wielu fanom Beast Wars mogło to przeszkadzać. Zapewne poniższe przedstawienie postaci oraz problemów, z jakimi się borykają wzbudzi w Was przerażenie, bo zestaw traum i dylematów jest naprawdę szeroki, ale zapewniam, że każdy z nich przedstawiono w co najmniej poprawny sposób. Największym problemem jest oczywiście fakt, iż trochę ciężko w pełni sympatyzować z tak zaprojektowanymi postaciami, przez co widz może poczuć się jeszcze mocniej wyobcowany.

Najgorzej oberwało się Optimusowi. który z racjonalnego, odpowiedzialnego dowódcy stał się fundamentalistą zapatrzonym w wizje zsyłane mu przez Wyrocznię, przez co reszta Maximali zaczęła notorycznie podważać jego rozkazy. I nie bez powodu, bo część jego decyzji była najzwyczajniej w świecie błędna albo motywowana fałszywymi (lub nawet nieistniejącymi) przesłankami - jego chęć wypełnienia woli Wyroczni była tak wielka, że gotów był dla niej narazić swoich podkomendnych na wielkie ryzyko. Optimus coraz częściej nadużywał swojego autorytetu metodą walnięcia pięścią w stół i okrzyku „Bo ja tak mówię!” albo ignorowaniem rozsądnych obiekcji pozostałych. Z czasem mu się poprawiło i sytuacja niby wróciła do normy, ale i tak pewne subtelne przesłanki zdają się sugerować, że Maximale nie ufają już Optimusowi tak, jak za starych, dobrych czasów.

Cheetor, niewinny i zapalczywy dzieciak, który po przeżyciach z Best Wars stał się zaskakująco kompetentnym dowódcą polowym, powoli dorasta do pozycji lidera Maximali - jego konflikty z coraz mniej racjonalnie zachowującym się Optimusem stanowią ważną część fabuły. Akurat do tej ewolucji postaci większość fanów podchodzi pozytywnie, ponieważ jest ona logicznym rezultatem wydarzeń z Beast Wars - Cheetor dojrzewał, uczył się studzenia własnych emocji, strategicznego planowania i zdobywał szacunek swoich kolegów z zespołu, którzy początkowo traktowali go jak utrapienie, by później zrozumieć, że jest on wartościowym członkiem drużyny. W tej serii Cheetor niejednokrotnie musi brać na siebie rolę przypisaną dotychczas Optimusowi, gdy ten odjeżdża w mistyczne wizje albo upiera się przy dziwnych decyzjach. 

Rattrap z tchórzliwego cwaniaka o złotowym sercu stał się tchórzliwym cwaniakiem bez złotego serca - jego dobroduszność zniknęła, zastąpiona ciężkim cynizmem i niskim poczuciem własnej wartości spowodowanym początkową niemożnością transformacji oraz brakiem wbudowanej broni, co (teoretycznie) uczyniło go bezużytecznym w czasie walk. To zapewne odprysk niewykorzystanego pomysłu z Beast Wars, gdzie Rattrap miał być częściowo niepełnosprawny - zrezygnowano z tej idei, by nie czynić serialu zbyt depresyjnym. Najwyraźniej w Beast Machines nie mieli takich wątpliwości (szczerze pisząc, trudno byłoby sprawić, by ta seria stała się jeszcze bardziej depresyjna), bo w początkowych odcinkach pierwszego sezonu ten motyw odgrywał bardzo dużą rolę. W jednym z epizodów doszło nawet do tego, że Rattrap z powodu swojej niedoskonałości zdradził Maximali i z własnej woli dołączył do Megatrona, po czym bronił go przed swoimi dawnymi przyjaciółmi. Fani Beast Wars nienawidzą tego odcinka - ja go uwielbiam, głównie ze względu na przejmujący, niemal starogrecki tragizm sytuacji oraz absolutnie przepiękną czarno-czerwoną paletę kolorystyczną finałowych scen. Tak, zgadzam się, że fabuła była mocno naciągana, a niektórzy bohaterowie zachowali się bardzo nie w swoim stylu - nieważne, zajebistość tej opowieści w pełni wynagradza mi wszelkie wyborowane przez nią dziury fabularne.

Blackarachnia zaczynała jaka inteligentna, pozbawiona skrupułów manipulantka. W Beast Machines napędzana jest pragnieniem poznania losu jej ukochanego Silverbolta, który zaginął jeszcze przed rozpoczęciem się fabuły Beast Machines. Od razu napiszę, że to cholernie dojrzały, świetnie napisany wątek, który bardzo dobrze pokazuje ewolucję postaci. Blackarachnia naprawdę jest w stanie wiele zaryzykować, żeby tylko odzyskać swojego dawnego partnera i kilka scen pokazuje, że nie cofnie się przed niczym. Szczególnie warte uwagi są jej późniejsze rozmowy z Silverboltem, w których oboje zachowują się tak, jak w dawnych zachowałoby się to drugie - gdy Blackarachnia mówi o uczuciach, godności i szlachetności, Silverbolt cynicznie odrzuca jej punkt widzenia i każe skupić się na walce z Megatronem. Wątek pojednania tych dwojga został rozpisany jak bardzo realistyczne studium dwóch kochających się osób, których rozdzieliło traumatyczne wydarzenie, po którym jedno z nich nie jest w stanie się pozbierać, przez co drugie czuje się wyalienowane i odtrącone. Co do samego Silverbolta - po powrocie do stałej obsady traci on swoją uroczo rycerską szlachetność na rzecz zmagania się z silną traumą, co poskutkowało gorzkim, ciężkim cynizmem i żądzą zemsty na Megatronie napędzającej tego - niegdyś bardzo honorowego i szlachetnego - bohatera. Subtelnie zasugerowano również, że Silverbolt (delikatnie pisząc) niezbyt komfortowo czuje się w swoim nowym ciele.

Jest jeszcze jeden, zupełnie nowy bohater - Nightscream, młody Maximal, który jako jedyny ocalał z holokaustu, jaki Megatron zafundował swoim pobratymcom. Nightscream początkowo miał być żeńskim transformerem, ale Hasbro zawetowało tę decyzję (bez obaw jednak - liczba kobiecych bohaterek i tak jest sporo powyżej przeciętnej) i skończyliśmy z lokalnym odpowiednikiem Johna Connora z Terminator 2. Nightscream posiada formę wielkiego nietoperza i wypełnia rolę naiwnego, acz mocno straumatyzowanego dzieciaka, który dopiero z czasem zaczyna ufać pozostałym Maximalom. Trochę przypomina Cheetora z pierwszych odcinków Beast Wars i pewnie taką funkcję miał intencjonalnie pełnić. Podobno fandom niespecjalnie go lubi - ja akurat uznaję Nightscreama za co najmniej udaną postać. Podoba mi się jego charakter, brak cech, za które serdecznie nienawidzimy archetyp nastoletniego sidekicka dorosłych postaci oraz budzącą sympatię genezę. Od siebie dodam również, że Nightscreema ma bardzo udany design oraz pomysłowy zestaw mocy czyniących z niego wartościowego wojownika wnoszącego cenny wkład do drużyny.

O reszcie postaci nie będę wspominał, bo ujawnienie ich losu - czy nawet istnienia - wiązałoby się ze zbyt daleko idącymi spoilerami. Dość napisać, że nowi bohaterowie i bohaterki pojawiają się co jakiś czas, a każdy taki dodatek jeszcze mocniej wpływa na niekiedy bardzo napięte relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Nieco rozczarowuje druga strona barykady, która - wyjąwszy Megatrona - niemal zupełnie pozbawiona jest postaci, których charakteryzacja wychodzi poza lekki szkic. Jest ku temu powód, ale to akurat strefa tych najściślejszych spoilerów, na którą wolałbym się nie zapuszczać. Dodam jednak, że taki brak balansu powoduje, iż główny złoczyńca z czasem odrobinkę powszednieje - w Beast Wars mieliśmy Terrosaura, Blackarachnię czy Tarantulasa, których ambicje i posunięcia na własną rękę wprowadzały trochę urozmaicenia. W pierwszym sezonie Beast Machines przez chwilę mamy podobny przypadek, ale to niestety wyjątek - Megatron jest głównym rozgrywającym od samego początku do samego końca, co trochę negatywnie wpływa na dynamikę opowieści. 

Z drugiej strony, fabuła jest bardzo skondensowana i linearna, niemal pozbawiona fillerów - jeden wątek przechodzi w drugi, potem w trzeci i tak aż do samego finału. To jedna z tych historii, które najlepiej jest połknąć naraz, co mogło być jednym z powodów, dla którego w czasie pierwszej emisji jej odbiór był dość negatywny. Zbyt pokawałkowane Beast Machines nie ma po prostu takiej siły oddziaływania. Niektórych twardogłowych fanów franszyzy może również zniechęcić sporo kontrowersyjnych motywów przedstawionych w tym serialu. Największym jest zapewne ujawnienie, że na Cybertronie istniało niegdyś życie organiczne, co mocno przemeblowuje niektóre elementy ukonstytuowanej mitologii Transformers. Podobnie jak w pełni biologiczny transformer, który pojawia się w drugim sezonie oraz parę innych rzeczy. Nie wszystkim spodoba się również kierunek, w jakim podąża fabuła i rezultaty działań obu frakcji, które w konsekwencji doprowadzą do potężnej zmiany status quo całego uniwersum.

Jeśli ktoś doczytał moją notkę do tego momentu to albo już Beast Machines widział albo przynajmniej rozważa obejrzenie. Tym drugim spieszę donieść, iż serial mimo piętnastu lat na karku wygląda bardzo, bardzo dobrze - CGI zestarzało się z klasą, głównie dzięki mocno wystylizowanej, kreskówkowo-karykaturalnej oprawie graficznej, która może nie wszystkim przypadnie do gustu, ale specyficznego uroku odmówić jej nie można. Opustoszałe ulice stolicy Cybertronu robią odpowiednio apokaliptyczne wrażenie, sceny walk wyreżyserowane są na ogół bardzo dobrze, zaś animacja jest płynna i szczegółowa. Początkowo nieco nie mogłem przywyknac się do nowych projektów postaci, bardzo odmiennych od tego, do czego przyzwyczaił nas Beast Wars. Z czasem oswoiłem się z nimi, choć prywatnie nadal uważam, że poprzednie były lepsze. Przynajmniej w trybie robotów — te nowe są znacznie mniej humanoidalne i momentami ich dziwaczne proporcje spychają widza do Doliny Niesamowitości. Nie mogę się natomiast przyczepić do oprawy dźwiękowej. Muzyka - ponure elektroniczne rytmy - stanowi doskonałe tło do toczących się na ekranie wydarzeń. Jak zwykle zachwyca doskonały dubbing nadający poszczególnym postaciom indywidualnego charakteru. Niektórych aktorów możecie kojarzyć z innych produkcji - na przykład pod Nightscreama głos podkłada Alessandro Juliani, czyli Felix Gatea z Battlestar Galactica, zaś Optimus przemawia głosem Garry’ego Chalka (pułkownik Chekov ze Stargate). Wszystkie głosy są znakomicie dobrane, a gra aktorska stoi na najwyższym poziomie.

Beast Machines to trochę taki Carnivale świata animacji - serial, którego ambitność i złożoność przerosła oczekiwania odbiorców tak dalece, że wyalienowała dużą część z nich. I choć ostatecznie udało się opowieść doprowadzić do satysfakcjonującego zakończenia, to jednak mieszany odbiór tej animacji ponownie wpędził markę Transformers w kłopoty finansowe. Zabawki z linii Beast Machines sprzedawały się dużo poniżej oczekiwań Hasbro, swoje dołożyła również bardzo głośna krytyka serialu w Internecie, a także narastający konflikt na linii Hasbro-Mainframe oraz kłopoty finansowe tego ostatniego, co spowodowało, że ostatecznie zrezygnowano z kolejnego sequela rozwijającego uniwersum Beast Wars. Trochę szkoda, bo ezoteryczny finał serii pozostawiał furtkę do wiodącą do potencjalnie naprawdę interesujących opowieści.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...