fragment grafiki autorstwa nooneexpected, calość tutaj. |
W normalnych okolicznościach pisałbym w tym momencie notkę o Final Fantasy II (ale spokojnie, co się odwlecze…). Albo notkę o Power Rangers RPM. Albo zaplanowaną notkę o jednej z zapomnianych postaci z kreskówek Warner Bros. Albo może jeszcze jakąś inną. Tak się jednak złożyło, że zajrzałem na bloga Moreni, którego autorka wdała się w polemikę z pewnym blogerem utyskującym na te straszliwe blogerki książkowe niszczące polski rynek wydawniczy, psujące Internet i zapewne odpowiadające również za inne nieszczęścia, takie jak okaleczanie bydła w Arizonie, obecny kurs franka szwajcarskiego czy tsunami. Notkę rzeczonego blogera przeczytałem i oniemiałem. Oczywiście, wiem, że polski fandom fantastyczny ma swoje odchyły - jak nie gwałci na sesjach RPG, to wykazuje wybitny talent do czytania z niezrozumieniem - ale ogłuszający łoskot odjeżdżającego peronu wylewający się z przeczytanego tekstu wprawił mnie w bojowy nastrój. Może to też być kwestia tego, że zawsze gdy ktoś atakuje blogerki książkowe włącza mi się Papa Wolf Mode, ale te dziewczyny (i chłopaki) naprawdę nie zasługują na ten hejt. Całość tekstu (przepuściłem odnośnik przez DoNotLinka, więc można klikać bez obaw, że się autorowi nakręci popularność) warto jednak przeczytać wcześniej, żeby mi znowu nikt nie zarzucił wyrywania zdań z kontekstu przy ewentualnym cytowaniu.
Notka jest napisana strasznie nieskładnie, bo autor co i rusz popada w jakieś dygresje, generalizuje, stosuje dość tanie chwyty retoryczne i wyciąga jakieś niepoparte żadnymi źródłami dane statystyczne typu „99% blogów książkowych prowadzonych jest przez kobiety”, ale udało mi się wyłowić z tekstu kilka postawionych przezeń hipotez. Najważniejszą z nich jest zdiagnozowanie w polskiej literackiej blogosferze raka toczącego jego tkankę i odpowiedzialnego za ogólną nędzę internetowej krytyki literackiej. Rak ten nosi imię „blogerki książkowe” (duh!). Autor feralnej notki roztacza wizję stada idących ślepo za modą bezczelnych gówniar niezasłużenie zbierających gigantyczną publikę, publikujących nieprofesjonalne, nieporadnie napisane notki i wyciągających od rozmaitych wydawnictw kilometry sześcienne darmowych egzemplarzy recenzenckich. Szczególnie to ostatnie zdaje się mocno boleć Pana Blogera, jako, iż - jak sam przyznaje w komentarzach - jemu samemu rzadko kiedy uda się dorwać jakiegoś gratisa od wydawnictwa.
Od czego ja mam zacząć…? Drogi Panie Blogerze, byłoby bardzo miło, gdyby przyjął pan do wiadomości, iż funkcja blogerek książkowych w ogromnej większości nie pokrywa się z funkcją „prawdziwej” krytyki literackiej. Jak już kiedyś przy podobnej okazji wspominałem - blogowanie stało się współczesnym odpowiednikiem niezobowiązującej pogawędki ze znajomymi. Nie każdy dysponuje wiedzą, umiejętnością czy intelektualnymi narzędziami do rozebrania dzieła na czynniki pierwsze - i nie każdy musi. Jeśli kogoś najdzie podzielić się wrażeniami z przeczytanej lektury nawet jeśli nie ma o rzeczonej lekturze niczego interesującego do powiedzenia - niech się dzieli na zdrowie. A jeśli ktoś tego właśnie typu teksty chce czytać - niech czyta. Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego kogokolwiek miałoby to uwierać.
Po drugie - kwestia gratisów. Tutaj przywołam własne doświadczenia. Otóż bloguję już od ponad siedmiu lat, a Mistycyzm Popkulturowy prowadzę od ponad pięciu. Przez ten czas pisałem dla chyba wszystkich największych polskich portali o fantastyce, a także dla Jawnych Snów, NaEkranie, Popmodermy oraz wielu innych blogów, portali i stron. Publikowałem również w Nowej Fantastyce i LAGu. Do tego prowadziłem dwa podcasty i jeden komiks internetowy, który w pewnym momencie stał się memem o ogólnokrajowym impakcie. Można więc napisać, że w jakimś stopniu wyrobiłem sobie markę i jestem w miarę atrakcyjnym celem gratisów wszelkich wydawców i dystrybutorów. Wiesz, ile w ciągu tego czasu, otrzymałem propozycji przysłania egzemplarza recenzenckiego? Całe dwie. I piszę tu nie tylko o książkach, ale też filmach, grach, komiksach, płytach i tak dalej. Dwa razy w historii mojego funkcjonowania w blogosferze ktoś bez żadnej interwencji z mojej strony zaczepił mnie mailowo z pytaniem czy chcę gratisa do recenzji. Oczywiście, nie oznacza to, że dostałem tylko dwa gratisy w swoim życiu (tamtych i tak nie przyjąłem w związku z praktykowaną przeze mnie na blogu polityką nieprzyjmowania niczego za darmo od dystrybutorów, jako, że mogłoby to rzutować na ocenę danego dzieła), ale nieźle obrazuje skalę sytuacji. Smutna prawda jest taka, że jeśli sobie nie wyżebrzesz, to nie dostaniesz. W tej sytuacji należy jeszcze bardziej podziwiać blogerki książkowe za to, że potrafią rozmawiać z wydawcami i wyciągnąć od nich coś za darmo. Jeśli już wydawcy się do jakiegoś blogera odzywają to raczej do tych największych i najpopularniejszych, dzięki którym dotrą do największej liczby odbiorców. Jeśli tak ci, Panie Blogerze, zależy na tych gratisach, to trzeba po prostu zbudować sobie odpowiednio szeroki audience. A jeśli - jak deklarujesz - blogujesz nie dla wymiernych korzyści, ale z poczucia misji, to nie rozumiem, o co ten rant.
Dalej też jest nieźle - Pan Bloger pisze, co następuje (wytłuszczenia moje):
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej – spora grupa czytelników także nie posiada jakiegokolwiek poszanowania do wcale niełatwej pracy osób związanych z literaturą. Recenzentowi odbiera się prawo do subiektywnej oceny (jeśli ktoś powie, że recenzja musi być obiektywna, to niech kliknie ten magiczny X w prawym górnym rogu ekranu, i dalej nie czyta, bo nie mamy o czym rozmawiać), i robią to zarówno wydawcy, jak i autorzy czy właśnie czytelnicy. Dlaczego mniej niż ułamek procenta ludzi podejmie z autorem tekstu rzeczową dyskusję, by wyjaśnić wątpliwości, może też spróbować spojrzeć na coś z innej strony? Być może te słowa czytasz ty, drogi czytelniku, ty, który masz czelność negować ocenę recenzenta na podstawie argumentu „bo inni oceniają lepiej/inaczej/gorzej”.
O, ja cię. Po prostu mnie zatkało. Facet przez kilka długich akapitów odbiera prawo do subiektywnej oceny całej rzeszy blogerek książkowych (wrzuconych do jednego, stereotypowego worka) i ma czelność negować ich opinię właśnie na podstawie argumentu „bo ja oceniam lepiej” (lepiej, to znaczy - znów cytat bezpośrednio od Pana Blogera - w odróżnieniu od blogerek „dla których składową oceny są mizianka bohaterów i świecące wampiry.”) i sadzi coś takiego. Ja nie wiem, czy to jest szczyt bezczelności, czy jakieś wyżyny cynizmu, czy też może nagła zapaść intelektualna w trakcie pisania notki. W ogóle nie bardzo rozumiem, jak ten akapit łączy się z wcześniejszą tyradą autora. Kto niby odbiera Panu Blogerowi prawo do subiektywnej oceny, bo nie rozumiem? Wydawcy, którzy odmawiają podłączenia mu kroplówki z gratisowymi egzemplarzami recenzenckimi (złośliwie mógłbym zauważyć, że jeśli klarowność recenzji Pana Blogera jest taka, jak tej notki, to się im niespecjalnie dziwię). Autorzy? Jak? Zgubiłem się kompletnie, autor zaczyna w dalszej części tekstu tłuc jakieś chochoły, prać zaszłe brudy (?) i dyskutować z głosami w swojej głowie (?). Ja przepraszam, że się wyzłośliwiam, ale zupełnie nie rozumiem, skąd w notce nagłe przejście od tych straszliwych blogerek książkowych idących pod rękę z feministkami, homoseksualnym lobby i Mędrcami z Syjonu do atakowania autorów tekstów literackich, którzy starają się przeforsować własną interpretację napisanego przez siebie utworu. A, i pod koniec Pan Bloger się obraża na cały świat.
Jakby nie było - usprawiedliwianie własnego nieudactwa jakimś spiskiem wydawnictw i blogerek książkowych jest obrzydliwe, głupie i śmieszne, mniej więcej w tej kolejności. Powtórzę to jeszcze raz i będę powtarzał do znudzenia - blogerki książkowe to nie jest hivemind, jak w każdej subkulturze trafiają się tam jednostki umiejące w interesujący sposób pisać o literaturze, jak i takie, które zatrzymują się na najbardziej powierzchownych wrażeniach. Generalizowanie i wrzucanie wszystkich przedstawicielek (i przedstawicieli) tej grupy do jednego wora jest idiotyczne. Poza tym - jeśli niedouczona piętnastolatka jest w stanie załatwić sobie więcej gratisów od wydawnictw, niż profesjonalny Pan Bloger z wieloletnim stażem, to o którym z tych dwojga źle to świadczy?
A to wszystko robi się jeszcze bardziej absurdalne, gdy spojrzy się na stosiki Blogera, w co najmniej połowie składające się z egzemplarzy recenzenckich.
OdpowiedzUsuń*bierze popcorn, colę i czeka na rozwój wypadków*
Ha! W oryginale było "blogereczki" nie blogerki - tak już w ogóle z góry :D
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak według autora należałoby zrecenzować romans, nie wydając sądu o miziankach w nim zawartych. Czy może Prawdziwy Bloger nie recenzuje romansów?
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, ten tekst jest fascynujący. Tyle pytań sobie przez niego zadałam ;).
Zaiste, zacny i słuszny rant :)
OdpowiedzUsuńO, w końcu znalazłam kogoś, kto powiedział na ten temat to, co sama myślę. Rajuśku, takiego bólu zadka to ja dawno nie widziałam, ale ponieważ należę do tego straszliwego grona "blogereczek", które recenzują wszystko, od książek po czekoladę, a to jest według pana Blogera zło największe na świecie, poczułam się wykluczona z dyskusji. ;P
OdpowiedzUsuń