fragment grafiki autorstwa Benjamina Sasse, całość tutaj. |
Być może marnuję w tym momencie doskonałą okazję, żeby
siedzieć cicho. Prawdą jest, że nie jestem zapalonym graczem w papierowe
erpegi, a ilość sesji, jakie w życiu odbyłem jest cokolwiek wątła. Można mi
zatem zarzucić wypowiadanie się o rzeczach, o których nie mam za bardzo
pojęcia, ponieważ – jak sam kiedyś przyznałem – świat wielościennych kostek i
opasłych podręczników jest czymś, w czym się po prostu nie odnajduję, a sama
forma takiej zabawy niezupełnie trafia w moją wrażliwość. Tym niemniej, widząc
reakcje na felieton z Dużego Formatu, zareagować musiałem. Z moich obserwacji wynika, że przeważa bagatelizowanie
problemu albo posądzanie autorki tekstu o robienie czarnego pijaru niszowemu
hobby, jakim jest środowisko graczy w RPG. Rozumiem instynktowną obronę
terytorium, bo sam często bardzo podobnie reagowałem w sytuacjach, gdy
telewizja publiczna wygadywała głupoty o grach video. Czasem jednak warto
powściągnąć emocje i przyjrzeć się sprawie na chłodno.
Jako kontrargumentów do postawionej w tekście Małgorzaty Łojkowskiej tezy
– że gwałt postaci odgrywanej przez uczestniczkę tego typu zabawy może być dla
niej problemem – krytykujący tekst erpegowcy używają różnych konstrukcji
myślowych. Że to tylko zabawa. Że nikt normalny nie przekłada doświadczeń
swojej postaci na własne i nie odbiera osobiście tego, co się z nią dzieje. Że snuta
za pośrednictwem sesji RPG opowieść to tekst kultury analogiczny do sztuki
teatralnej czy powieści, w których przecież takie tematy się przewijają. Że
ludzie spoza środowiska „nie rozumieją”, więc nie powinni się wypowiadać. Generalnie
felieton wzbudził dość duże kontrowersje w szeroko pojmowanym środowisku
fandomowym. O sprawie wypowiedział się, między innymi, pisarz Jakub Ćwiek i
felietonista Michał Radomił Wiśniewski. Swoje trzy grosze wtrącił też jeden z
redaktorów Polygamii i pewnie jeszcze z pół tuzina blogerów. Postanowiłem nie
być zatem gorszy i też dodać coś od siebie. Mam bowiem z tym tematem szereg problemów, które widoczne są nawet dla
takiego niedzielnego erpegowca jak niżej podpisany.
Przede wszystkim kwestia utożsamiania się gracza z odgrywaną
postacią. Twierdzenie, że nie ma tu żadnego przełożenia jest bzdurne,
szczególnie biorąc pod uwagę specyfikę tej formy zabawy – sami określamy
wygląd, rasę, profesję, charakter i mnóstwo innych składowych postaci, tworząc
bohatera, z którym będziemy się utożsamiać, prowadzić przez kampanię i
wypowiadać się za nią w pierwszej osobie, w jakimś stopniu się nią stając. Ktoś
powie, że w grach komputerowych jest podobnie, ale to jednak nie to samo. W
żadnym cRPG nie było jeszcze sytuacji, w której kierowana przez postać mogłaby
zostać zgwałcona, poza tym ograniczenia technologiczne sprawiają, że możliwość
personalizacji bohatera wciąż jest ograniczona. W tradycyjnych grach
fabularnych przez większość czasu postać jest „wyobrażona” – niektórzy gracze
tworzą oczywiście szczegółowe opisy wyglądu, czy wręcz grafiki swoich awatarów –
ale w toku zabawy krasnolud Thormon Jadeitowy Topór wygląda jak ja, mówi moim
głosem, bo to mnie słyszą i widzą współgracze i Mistrz Gry. To naprawdę jestem
ja (bo przecież Ja Mówię), a nie jakiś abstrakcyjny brodaty karzeł, którego
opis leży gdzieś tam zagrzebany w papierach, pod podręcznikiem. I kiedy dzieje
się coś niefajnego, to dzieje się to – na pewnej płaszczyźnie – graczowi, nie jego postaci. Immersja
sprawia, że poziom gry i poziom rzeczywistości się miesza. Nie chodzi mi
bynajmniej o to, że graczom zaczyna się mieszać wyobraźnia z rzeczywistością,
tylko że wczuwając się w postać, po prostu się z nią utożsamiamy, wchodzimy w
jej świat, na moment żyjemy jej „życiem”. Uczestniczymy w fabule w sposób
bardzo osobisty i jeśli ktoś brutalnie wchodzi w jej intymność, to mamy
tendencję do odbierania tego osobiście i przenoszenia jej reakcji, przeżyć i
zachowań na własne. Bo przecież bohater to ja – ma moje myśli, mój głos,
reaguje tak jak ja chcę. To mój indywidualny konstrukt myśliwy, moja kreacja,
która beze mnie nie ma racji bytu i nie może istnieć.
Wyobraźmy sobie, że Mistrz Gry obrazowo
opisuje taką sytuację: „Drab przystawia się do ciebie. Próbuje go odepchnąć, ale nie masz
dość siły. Jego twarz przywiera do twojego dekoltu, czujesz zarost drapiący
piersi. Jego dłoń zaciska się na twojej talii, po czym wędruje niżej, przywiera
do pośladków i w końcu wkrada się pomiędzy uda. Szamoczesz się, ale on nie
zwraca na to uwagi. Śmiejąc się lubieżnie, przyciska cię do ściany…”.
Obrzydliwe, prawda? Szczególnie, jeśli graczka słyszy coś takiego skierowane bezpośrednio
do siebie, z ust osoby, która przed nią siedzi. Jasne, że na poziomie
fabularnym to Mistrz Gry opisuje, co się dzieje z odgrywaną przez nią postacią.
Ale na instynktownie wychwytywanym poziomie językowym jeden człowiek opisuje
swoje wyobrażenie tego, co się dzieje z drugim człowiekiem. Nie wiem, jak poczułaby
się uczestniczka sesji, słysząc podobne opisy. Wiem, że ja czułbym się bardzo,
ale to bardzo źle, nawet przysłuchując się temu z pozycji współgracza. Oczywiście,
można ująć to inaczej, krótkim „Twoja bohaterka została zgwałcona”, co oszczędza
obleśnych szczegółów i wprowadza rozróżnienie „Nie ty, tylko twoja postać”, ale
dla mnie jest to kwestia czysto estetyczna.
Porównywanie sesji RPG do innych tekstów kultury uważam za
mocno nietrafione, bo poziom utożsamiania się z ogrywaną postacią jest znacznie
inny. Aktorka teatralna lub filmowa przed występem zna scenariusz i może
odmówić zagrania w sztuce, w której odgrywana przez nią postać zostaje
zgwałcona. Dziewczyna grająca w papierowego erpega nie wie, co za chwilę może
spotkać jej bohaterkę. Jeśli chodzi o książki i filmy, to z całym szacunkiem
dla tych mediów, ale stopień utożsamiania się z bohaterami jest tam
nieporównywalnie niższy. Choćby z tego powodu, że losy bohatera się poznaje, a
nie kreuje. Kolejnym popularnym usprawiedliwieniem jest „taki jest świat gry –
mroczny, brutalny – więc gracze muszą się liczyć z tym, że ich postacie może spotkać
coś paskudnego”. Z tym też mam problem. Raz, że brutalizację świata przedstawionego
można wyłożyć w inny sposób, który nie musi uwłaczać graczkom, dwa – dla mnie głównym
zadaniem powinna być przede wszystkim satysfakcja płynąca z uczestnictwa w
danej kampanii, nawet jeśli miałaby na tym ucierpieć koherentność uniwersum.
Podsumowując i ubiegając wszelkie obiekcje – ja wiem, że
papierowe erpegi to świetna zabawa. Wiem, że przytoczone w felietonie Dużego Formatu przypadki są incydentalne
i nie rzutują na całe, bogate i pełne pozytywnej różnorodności, środowisko. Podejrzewam,
że są graczki, dla których tego typu wątki są neutralne, tak jak są Mistrzowie
Gry, którzy potrafią je wprowadzić w sposób nieuwłaczający żadnemu z uczestników
i uczestniczek kampanii. Problem polega jednak na tym, że czasami to, co ma być
dobrą zabawą zmienia się w przykre doświadczenie – i to nawet nie z intencji
Mistrza Gry czy współgraczy, a ze zwykłej bezmyślności czy braku empatii. I to
należy piętnować.
Zastanawiam się, co się stało, że nagle w tym samym czasie wyszły na wierzch seksualne nadużycia w dwóch fandomach - polskim rpgowym i brytyjskim youtubowym. Na pierwszy rzut oka sprawy są skrajnie różne (u nas chodzi o gwałcenie wymyślonych postaci, ale przecież także o molestowanie na konwentach, tam o nadużycia w relacji twórca-fan i jak najbardziej realny seks), ale nie mogę się uwolnić od wrażenia, że oba zjawiska są efektem tej samej opresyjnej kultury.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że największym problemem jest tutaj uprawiane przez niektórych victim blaming i próba chowania głowy w piasek, żeby nikt nie zepsuł wrażenia, że oto jesteśmy radosną, cudowną, kolorową grupą, więc nie może być tak, że członkowie naszej społeczności są źli, ktoś się pomylił, to niedopatrzenie, błąd młodości, dajcie spokój. To nie tylko fandomy, to też grupki znajomych, małe miasteczka (żeby przypomnieć tylko "Co się stało z Magdą K.?").
Bardziej przeżywam ten skandal na brytyjskim YouTube'ie, bo obserwowałam tych ludzi od lat, myślałam "chciałabym tak mieć". Okazało się, że te słodziakowate nerdy z YT potrafią być cynicznymi manipulatorami i że wiele dziewczyn weszło w środowisko, w którym ktoś wykorzystał ich naiwność, niedoświadczene, potrzebę uwagi. Nie mogę się z tym pogodzić. To jest wina pojedynczych ludzi, ale to też kultury, która na to pozwala. To też moja wina, gdy jako 20-latka patrzyłam jak moi rówieśnicy kręcą z 14-latkami i nie zrobiłam NIC, żeby te dziewczyny uchronić. Chowałam głowę w piasek, odwracałam wzrok, bo przecież nie chciałam stracić znajomych. Przecież tylu innych ludzi tak robi. Przecież to tacy fajni, mili chłopcy. Przecież te dziewczyny same tu przychodzą. Ja nie wiem, czy do czegoś doszło - nie chciałam wiedzieć. Strasznie parszywie się czuję, kiedy teraz o tym myślę.
(Przepraszam, Misiael, ulało mi się, musiałam to z siebie wywalić, mam nadzieję, że to choć trochę na temat)
Ależ ulewaj śmiało, od tego są przecież blogaskowe komentarze. I, czy mogłabyś przybliżyć mi sytuację tego YouTubowego skandalu? Przyznam, że nic do mnie na ten temat nie dotarło.
UsuńW skrócie: była dziewczyna Toma Milsoma, jednego z brytyjskich vloggerów/muzyków, którzy wybili się na YT, napisała na swoim tumblrze o tym, jak doznała z jego strony nadużyć seksualnych (m.in. uprawianie seksu nim Olga osiągnęła wiek przyzwolenia) i manipulacji. Na fali tego postu pojawiły się świadectwa innych dziewczyn dotyczące innych youtuberów, między innymi Alexa Daya (który miał wtedy ponad 1 mln sybskrybentów), przypomniano też sprawę Mike'a Lombardo, który został skazany na 5 lat za pornografię dziecięcą (namawiał swoje nieletnie fanki, żeby wysyłały mu swoje nagie zdjęcia itp.). Alex jako jedyny próbował się bronić (napisał 2 posty na tumblrze), ale wiele osób odebrało to jako kolejną próbę manipulacji i, co tu dużo mówić, rozpaczliwe ratowanie wizerunku. Tu zebrano dużo materiałów na ten temat: http://unpleasantmyles.tumblr.com/post/79455706244/heres-the-post-olga-made-about-tom-milsom-and ponadto po wpisaniu w wyszukiwarkę na tumblr "alex day" wyskakują setki postów, w których ludzie wyrażają swoje rozczarowanie, smutek, dezaprobatę dla tego, co się stało.
UsuńDobry tekst.
OdpowiedzUsuńGracz/graczka sam decyduje o tym, czy chce wziąć udział w danej sesji, grze, a nawet powiedzieć "Stop! to jest niesmaczne, wulgarne, czy po prostu odpada takie zagranie".
OdpowiedzUsuńW każdej sytuacji w ciągu zwykłego dnia można natrafić na ludzi nie mających zielonego pojęcia o odrobinie empatii, czy szacunku do drugiej osoby. Jeśli jednak nie przerywa się z obawy przed utratą popularności, znajomości, opinii czegoś, co sprawia, że źle się możemy poczuć, a zwłaszcza to w grze, to świadczy jedynie o niedojrzałości, czy świadomym wyborze.
Wina leży po stronie MG i gracza, pierwszy- ponieważ dopuścił do gry kogoś za bardzo wrażliwego, utożsamiającego się ze swoją postacią na tyle, by jej emocje przeważały nad stanem i kondycją gracza.
Drugiego, ponieważ owa bierność, brak asertywnego postawienia nawet sprawy, by sam fakt przemocy zadanej postaci nie został okrojony do minimum.
Czy jeśli zabito by jej postać (wracając do "ofiary gwałtu"), także i ona popełniłaby z tego powodu samobójstwo?
"Wina leży po stronie MG i gracza, pierwszy- ponieważ dopuścił do gry kogoś za bardzo wrażliwego, utożsamiającego się ze swoją postacią na tyle, by jej emocje przeważały nad stanem i kondycją gracza."
UsuńBlaming victim w najlepszym wydaniu.
Wina leży po stronie idioty, który dopuszcza do takiej sytuacji, czyli Mistrza Gry. Zawsze Mistrza Gry. Ewentualnie współwinni mogą być inni gracze, jeśli to oni zainicjowali sytuację i zakrzyczeli MG, który próbował im przeszkodzić.
UsuńGdzie tu wina poszkodowanej osoby? Nie wiedziała, że osoby z którymi przystępuje do rozgrywki okażą się prymitywnymi debilami? No tak, sama sobie winna...
Piszę "osoby", bo przecież to nie musi być graczka. Sam grałem kiedyś kobietą, z dość przypadkowymi ludźmi, którzy w środku przygody postanowili zgwałcić moją postać. Ot, tak, bo nudno było. Idiotyczna sytuacja, w wyniku której obraziłem się na pozostałych, aż w końcu MG zainterweniował, opowiadając się po mojej stronie, ale i tak obrzydziło mi to grę z tymi ludźmi.
W moim wypadku, choć było to przykre doświadczenie (zwłaszcza, że do tej pory byłem przekonany, że w erpegi grają sami inteligentni ludzie), to nie zraziło mnie do tego hobby. Ale to byli przypadkowi ludzie, z którymi rozegrałem kilka przygód na wspólnym wyjeździe, a nie moja stała grupa. Poza tym byłem już wtedy w miarę doświadczonym graczem i MG. Mogę sobie łatwo wyobrazić, jaki wpływ takie wydarzenie miałoby na osobę zaczynającą przygodę z RPG - albo nawet gorzej, gdyby ktoś spotkał się z takim zachowaniem ze strony przyjaciół z którymi gra od jakiegoś czasu.
RPG mają być dobrą zabawą. Zadaniem MG jest przypilnowanie, by dobrą zabawę mieli wszyscy. A z idiotami nie należy grać.
Trochę tytułem postscriptum, ale nudząc się pod koniec dnia na ostatnim Polconie trafiłem dość przypadkowo na prelekcję o RPGach, konkretnie - o erotyce na sesji. Nie pamiętam, jak nazywała się prowadząca, ale była dobrze przygotowana, fajnie mówiła i ogólnie była to jedna z ciekawszych prelekcji na których byłem. Ale dawno nie byłem tak zażenowany komentarzami słuchaczy, bo debilnego, rubasznego rechotu i wspominania, jak to się na sesjach gwałciło było tam pełno.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko powtórzyć - z idiotami nie należy grać. Żal tylko, że idiota potrafi w trakcie sesji niespodziewanie wyleźć z wydawałoby się porządnej osoby.
|~ Krzycer