środa, 31 grudnia 2014

Mistyka popkulturowa

fragment grafiki autorstwa Dustina Weavera, całość tutaj.

Kiedy cztery lat temu inicjowałem działalność tego bloga byłem... młodszy. To był dość ciężki dla mnie okres - pominąwszy wszystko inne, zmagałem się wtedy z ateizmem intelektualnie konsumującym moją (bierną, bo bierną, ale jednak) duchowość. O ile idea Boga nie zdołała przetrwać w moim umyśle, o tyle wciąż desperacko potrzebowałem duchowości - spirytualizmu, którego racjonalizm nie był mi w stanie zaoferować. A przynajmniej tak mi się onegdaj wydawało - do dziś ubolewam, że nie wpadło mi wtedy do ręki dawkinsowskie Rozplatanie tęczy czy któraś z bardziej uduchowionych prac Carla Sagana. Może wtedy skoncentrowałbym swoją potrzebę duchowości wobec cichego ogromu Wszechświata w jego niezmierzonej cudowności. Może poszedłbym na inne studia, zdobył inne wykształcenie, wiódł teraz inne życie. Może. A może nie.

Głód spirytualizmu doprowadził mnie do refleksji iż popkultura dla ludzkiej duchowości może pełnić rolę analogiczną do religii, ale bez jej potencjału destrukcyjnego. W końcu czułem te katarktyczne ciarki na plecach w czasie oglądania kultowych filmów, czytania przejmujących książek albo słuchania tej najlepszej muzyki. Te przeżycia zdawały mi się (nadal mi się zdają, nic się tutaj nie zmieniło) niepomiernie bardziej uduchowione, niż cokolwiek, co przeżyłem w związku z praktykowaniem wiary religijnej. A przecież popkultura, dając więcej, nie wymagała ode mnie nawet wiary - jedynie zawieszenia niewiary, a i to tylko na chwilę. Wyzbyta powagi, okrutnego sacrum niedopuszczającego jakiegokolwiek zdystansowania, przymrużenia oka czy kwestionowania, niosła jednak emocje, treści, konteksty, mądrość nawet. Krótko pisząc - stałem się wyznawcą popkultury. W świecie, gdzie żaden prawdziwy Bóg nie istnieje* zwróciłem się do „bogów” fałszywych (w sensie ontologicznym). Choć stuprocentowo fikcyjni, wywarli na mnie niepomiernie większy wpływ, niż wyznawane w naszym kraju bóstwo oficjalne. Z Wami jest pewnie podobnie, choć zapewne na ogół nie jesteście świadomi tej wiedzy. Popkulturowe memy, nieśmierdzące kadzidłem i kazaniami, działają na nas nieporównywalnie mocniej, przemawiają nieporównywalnie silniej. W to wierzyłem i nadal w to wierzę.

To właśnie niniejsza refleksja sprawiła, że założyłem bloga o nazwie Mistycyzm Popkulturowy. Jego prymarnym celem było prowadzenie kroniki moich rozmyślań nad istotą tego, co na własny użytek nazwałem mistycyzmem popkulturowym. Cóż mogę powiedzieć - miałem dwadzieścia lat, a kto w wieku dwudziestu lat nie był choć trochę pretensjonalny, niech pierwszy cofnie lajka. Szczęściem, pisanie o implikacjach wiary w popkulturę od samego początku nie szło mi zupełnie - odkryłem, że ubieranie w słowa moich rozmyślań o mistycyzmie popkulturowym nie dość, że odbiera mu cały jego urok, to jeszcze brzmi naiwnie - jak garść efekciarskich truizmów brzmiących niczym z wannabee-Coelho. Zaprzestałem więc prób opisania tego zjawiska w sposób bezpośredni i zająłem się po prostu pisaniem o popkulturze. I oto, po czterech latach, jestem tutaj, siedząc na tym krześle, na którym siedziałem cztery lata temu pisząc pierwszą notkę w historii bloga (w międzyczasie wyprowadziłem się od rodziców, ale notka powstaje w trakcie bożonarodzeniowego spędu rodzinnego, więc imperatyw narracyjny sprzyja mi wyjątkowo), ilustrując ją grafiką tego samego artysty, który stworzył grafikę upopkultowionego Leonarda, jaka zdobiła moją pierwszą na tym blogu notkę. Doskonale się składa - to znakomity moment na pożegnanie.

Tak, dobrze przeczytaliście. Po czterech latach postanowiłem zakończyć eksperyment znany jako Mistycyzm Popkulturowy. W ciągu tego czasu napisałem już w zasadzie wszystko, co miałem do napisania. Moja popkulturowa duchowość dojrzała - zacząłem rozumieć ją w głębszy sposób, ale też zarazem dystansować się od niej. Pisanie tego bloga nie jest już w stanie dać mi nic więcej - stanowiłoby tylko niepotrzebną stratę czasu, miejsca i energii. Od kilku miesięcy towarzyszy mi też syndrom wypalenia, kolejne notki powstają mniej lub bardziej regularnie, ale nie towarzyszy im już ta czysta radość blogowania, jaką odczuwałem jeszcze rok temu. To już nie jest to, co kiedyś. Dlatego oficjalnie chciałem się pożegnać i zamknąć Mistycyzm Popkulturowy tą notką. Kończę bloga z lekkim sercem - to była świetna przygoda, w czasie której wiele się nauczyłem i z pewnością w przyszłości przyjdzie mi spożytkować tę wiedzę. Być może spotkamy się jeszcze gdzieś w jakimś zakątku Internetu - ale ta historia dobiegła już końca. Cieszę się, że mi w niej towarzyszyliście.

Żartowałem. Tak, wiem - jestem złym człowiekiem i prawdopodobnie będę smażył się w Mrocznym Świecie czy gdzie tam trafiają potwory z Power Rangers po zniszczeniu przez Megazorda, ale po prostu nie byłem w stanie się powstrzymać przed powyższym końcoworocznym trollingiem. By rozwiać wszelkie wątpliwości, napiszę to wprost - cały powyższy akapit to jedno wielkie łgarstwo. Uwielbiam prowadzić Mistycyzm Popkulturowy i nie wyobrażam sobie jego zakończania ani teraz, ani w dającej się przewidzieć przyszłości. Uwielbiam blogować, interpretować po swojemu różne dzieła popkultury, dyskutować z innymi. Uwielbiam społeczność, jaka w ciągu tych czterech lat wytworzyła się wokół tego bloga. O żadnym wypaleniu nie może być mowy - już teraz mam zaplanowane cztery notki do przodu, a to i tak tylko rozpęd. Dopóki będę miał dostęp do popkultury i jakiejkolwiek zdolnej połączyć się z Internetem maszyny do pisania, dopóty Mistycyzm Popkulturowy trwał będzie. Ale przyznajcie, zadrżało wam serce przy poprzednim akapicie? Obiecuję, że pierwszy i ostatni raz wykręcam taki numer.

A zatem - do przeczytania w Nowym Roku. Oby był co najmniej równie dobry, jak ten, który kończymy. Miłej Sylwestrowej zabawy.

____________
*wierzący czytelnicy mogą tu sobie dla własnego komfortu psychicznego dopisać „oczywiście z wyjątkiem mojego”

7 komentarzy :

  1. Jesteś złym człowiekiem, będziesz się smażył w piekle, a Wielcy Przedwieczni będą Cię kłuli widłami w tak czytanych na głos dzieł polskich prawicowych fantastów. Specjalnie w tej intencji odprawię czarną mszę, taką z ofiarą. Nawet pierwotnie myślałam o zwierzęciu, ale doszłam do wniosku, że czekoladowa muffinka będzie odpowiedniejsza - własnymi zębami ją zamorduję, żeby Przedwieczni przychylniej spojrzeli.

    Jak tak można ludzi straszyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cholerny troll. Aleś mnie nastraszył, już komenta w stylu "Panie Michale, larum grają" szykowałam....

    OdpowiedzUsuń
  3. Trolling naprawdę niezły. W kontekście innego znanego ostatnio tekstu już można się zastaniawiać, Czy ludzie którzy nie czytali już gdzieś o nim nie dyskutują.

    OdpowiedzUsuń
  4. No wiesz, ludziom skok ciśnienia na Sylwestra i Nowy Rok fundować? Shame on you! ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie będę się wstydził. Po czterech latach bardzo aktywnego blogowania należy mi się chwila zdrożnej rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Fair enough :P
    Ale dobrze że to jednak trolling. Bez Ciebie byłoby smutniej.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...