fragment grafiki autorstwa Eddiego Nuneza, całość tutaj. |
W zasadzie lubię to, co Marvel robi ostatnio ze swoimi filmami, składając je w jedno, stosunkowo spójne fabularnie i konceptualnie, uniwersum. W zasadzie - bo, nie oszukujmy się, to są na ogół raczej słabe obrazy, z okazjonalnymi silniejszymi punktami pokroju drugiego Captaina America czy pierwszego Iron Mana, ale na ogół utrzymujące się gdzieś w dolnych strefach stanów średnich hollywoodzkiej papki. Tym, co sprawiło, że filmy Marvela na stałe zapiszą się w historii kina jest właśnie koncepcja szerszego, starannie zaprojektowanego uniwersum, w którym kolejne filmy są częściami większej układanki. Nawet, jeśli można się kłócić, czy Marvel Cinematic Universe było pierwszym tego typu przedsięwzięciem (można przecież przywołać casus Aliena ożenionego z Predatorem), to bezsprzecznym jest fakt, że Marvel jest pionierem, jeśli chodzi o taką skalę i rozmach zaprojektowanej serii. Prawdopodobnie już nigdy więcej nie dostaniemy czegoś porównywalnego do tego, co obecnie tworzy Marvel Studios - zbyt wiele rzeczy może po drodze pójść nie tak. Marvel i tak miał mnóstwo szczęścia, że do tej pory jakiś nieprzewidziany wypadek (śmierć aktora, problemy z licencją, nagły spadek popularności) nie sprawił, że całe to misternie planowane i konsekwentnie realizowane przedsięwzięcie nie posypało się, niczym domek z kart. Oby do niczego takiego nie doszło, bo mimo dyskusyjnej jakości poszczególnych filmów (i seriali) wchodzących w skład MCU, samo przedsięwzięcie zasługuje na podziw.
Ale niezupełnie o tym chciałem pisać. Widzicie, mam z kinowym uniwersum Marvela pewien spory problem, a nosi on imię Thanos. Naczelny antagonista całego uniwersum, którego działania kładą się głębokim cieniem na całym Wszechświecie. Złoczyńca, przy którym Red Skull czy Abomination wydają się zaledwie niegroźnymi wichrzycielami. Thanos pożądający boskości i Infinity Gemów, które mogą mu ją zapewnić. Thanos, pociągający za sznurki. Thanos, legendarny wręcz nieudacznik, któremu jak do tej pory nie tylko nie udało się zdobyć żadnego Gemu, ale wręcz stracił jeden z nich. Thanos, który do tej pory nie odniósł ani jednego zwycięstwa - a przynajmniej widzom nie było dane tego zobaczyć. Thanos, któremu może nakopać byle bunch of A-holes.
Rozumiecie już, o co mi chodzi? Komiksowy Thanos to jeden z najciekawszych, najbardziej interesująco zaprojektowanych złoczyńców w historii komiksu superbohaterskiego. Niesamowicie inteligentny, niewiarygodnie potężny nihilista opętany szaleńczą miłością do Śmierci (jej personifikacji w świecie Marvela) i przekraczający granice tradycyjnie pojmowanego dobra i zła. Postać fascynująca i przerażająca - małe arcydzieło popkulturowej sztuki. Thanos Szalony Tytan jest niesamowitą postacią i bardzo się ucieszyłem na wieść o tym, że będzie on odgrywał kluczową rolę w kinowym uniwersum Marvela - nie dało się bowiem wybrać lepiej.
Niestety, to co do tej pory zaprezentowała nam kinowa inkarnacja Thanosa spowodowała moje głębokie zwątpienie. Thanos jest, póki co, fatalnie przedstawionym złoczyńcą, stanowiącym idealny przykład tego, jak w popkulturze NIE powinno się przedstawiać negatywnych postaci. Zacznijmy od tego, że widz nie jest w stanie ani przez chwilę uwierzyć, że Thanos może stanowić jakieś realne zagrożenie. Bo czemu niby miałby? Szalony Tytan już dwa razy pojawił się jako główny rozgrywający na arenie wydarzeń i oba razy poniósł sromotną porażkę. W Avengers zaangażował Lokiego, jako generała swoich wojsk. Nie wiemy, na ile kretyński plan „zaatakujmy Time Square flotą wielkich i łatwych do rozwalenia statków kosmicznych, zamiast przeprowadzić serię precyzyjnych ataków na kluczowe cele militarne planety, paraliżując jej system obronny” był dziełem Thanosa, czy to po prostu Loki dostał wolną rękę. W obu przypadkach było to kretyńskie posunięcie. Nie dość, że Thanos bezsensownie poświęcił część swoich wojsk w walce, to jeszcze stracił Infinity Gem znajdujący się w lasce Lokiego. Nie bardzo rozumiem, czemu Tytan uśmiechał się w scenie po napisach. W Guardians of the Galaxy natomiast… to było niemal smutne. Wszyscy, dosłownie wszyscy podwładni Thanosa okazali się zdrajcami, nieudacznikami albo jednymi i drugimi naraz. Mamy się go bać? Poważnie?
W dodatku praktycznie nie widzimy, by Thanos cokolwiek robił, poza wysiadywaniem na wyjątkowo niegustownym fruwającym tronie i złowieszczym uśmiechaniem się niezależnie od sytuacji. W ogóle nie sprawia wrażenia, że zależy mu na zdobyciu tych Gemów - nawet niespecjalnie się przejął tym, że Guardians of the Galaxy sprzątnęli mu sprzed nosa jeden z nich. Można oczywiście debatować, czy aby na pewno zdobycie Gemów jest prawdziwym celem Thanosa, a plan nie jest daleko bardziej złożony, ale wydaje mi się, że taka teza jest nie do obronienia bez silnego zawieszenia niewiary i zaaplikowania sporej dawki pokrętnej logiki. Na razie wszystko wskazuje na to, że Thanos jest po prostu bardzo źle napisaną i przedstawioną postacią.
Widzicie, w przypadku takiej postaci jak Thanos - pociągającej za sznurki zza kurtyny, niepojawiającej się bezpośrednio na arenie wydarzeń zbyt często - niezmiernie ważne jest, by już na samym początku pokazać widzom, że jest się czego obawiać. Odwołajmy się chociażby do komiksu Annihilation, w którym Szalony Tytan pełni jedną z kluczowych ról - w prologu widzimy, jak Thanos rozmawia ze Śmiercią pod postacią małej dziewczynki. To bardzo krótki, ale też niepokojący i klimatyczny dialog, który jednak sporo mówi o tej postaci, jej aspiracjach, potędze i potencjale nawet tym, którzy z Thanosem nigdy nie mieli do czynienia. W przypadku kinowego Thanosa nie mieliśmy do tej pory żadnej próby zarysowania charakteru - niczego, co powiedziałoby nam, czemu Thanos jest wyjątkowym zagrożeniem, niczego, co skłoniłoby nas do snucia domysłów, ani powodowało żywsze bicie serca w tych rzadkich chwilach, gdy Tytan pojawia się na ekranie. Nie spełnia fabularnej roli dalekiego zła, które powoli wyciąga złowieszcze macki w stronę naszych ukochanych bohaterów, oddalonego, ale mimo to budzącego grozę Saurona. Póki co możemy oceniać go tylko po jego czynach (głupich) i ich efektach (mizernych), co powoduje, że nawet poczciwy Lord Zedd wygląda przy nim na kozaka. Zresztą - Zedd miał wspaniały, unikalny charakter, charyzmatyczną osobowość oraz poczucie niekiedy bardzo zjadliwego, inteligentnego humoru. Póki co Thanos z MCU jest Typowym Władcą Zła Numer 374, jakich widzieliśmy już setki i nic nie wskazuje na to, by w przyszłości miało się to zmienić.
Przypadek Thanosa obrazuje zresztą znacznie szerszy problem - architekci kinowego uniwersum Marvela nie umieją, poza jednym wyjątkiem, stworzyć interesującego, zapadającego w pamięć villiana. O ile protagoniści poszczególnych filmów na ogół mają interesujące, zróżnicowane osobowości i wyraziste charaktery, o tyle w przypadku złoczyńców scenarzyści są jakby rozbrojeni z pomysłów i kreatywności. Poważnie - ktoś jeszcze pamięta Malekitha, Abominationa albo któregokolwiek z przeciwników Iron Mana? Dla mnie wszyscy oni zlewają się w jedną masę. Albo są karykaturalni (Justin Hammer, Whiplash, Mandarin) albo potwornie wręcz nijacy (Malekith, Ronan) albo uwięzieni w określonej konwencji, którą może i realizują w sposób kompetentny, ale nie wychodzą poza nią nawet na krok, przez co są boleśnie wtórni (Red Skull, Alexander Pierce). Generalnie wszyscy grzęzną w archetypie płaskiego charakterologicznie antagonisty, który ma służyć głównemu bohaterowi jako worek treningowy malowniczo rozgromiony w finale filmu.
Do tej pory jedynie Lokiemu udało się przełamać tę rutynę. Loki to wyjątkowy antagonista w filmowym Wszechświecie Marvela - jako jedyny posiada character development trwający dłużej niż jeden film, interesującą, niejednoznaczną osobowość, ma cechy, za które można go lubić i respektować jako przeciwnika (pominąwszy wybitne ogłupienie tej postaci w Avengers). Ma poczucie humoru, głębię charakterologiczną… jasne, nie jest to może jakaś wybitna głębia, ale jak na letni hollywoodzki blockbuster jest naprawdę nieźle, szczególnie w porównaniu z innymi złoczyńcami z uniwersum. W swojej notce o pierwszym Thorze wysunąłem tezę, że Loki jako jedyny marvelowski złoczyńca egzystuje nie tylko na zasadzie przeciwieństwa głównego bohatera, ale posiada własną osobowość, dylematy i wątki - ma jakąś swoją historię, własną drogę do przejścia i ta droga jest w jakiejś mierze eksplorowana w kolejnych filmach. I to jest chyba sedno sprawy. Pozostali villiani w MCU są w mniejszym lub większym stopniu tylko pretekstem, by zmusić bohatera do ponownego rzucenia się w wir akcji.
Chciałbym wierzyć, że Ultron z drugiego filmu o Avengers będzie bardziej zapadającą w pamięć postacią. Chciałbym, ale nie umiem. Trailer stara się budować wrażenie, że Ultron będzie prawdziwym zagrożeniem, które zada głównym bohaterom serię dotkliwych ciosów - ale my, fani kinowego uniwersum Marvela, wiemy już, jak bardzo trailery potrafią kłamać. Dostaliśmy dość bolesną lekcję przy okazji Iron Man 3, którego zwiastuny również sugerowały charyzmatycznego złoczyńcę. I o ile mnie osobiście podoba się fabularny twist z Mandarinem, o tyle muszę przyznać, że zniweczył on jakąkolwiek głębię i powagę tej postaci. Tymczasem nawet w trailerze Ultron straszy widza nie tyle swoją potęgą, co dość komiczną (cyber-brwi) pixarowską mimiką twarzy. Nie chcę oczywiście wypowiadać się o postaci przed premierą filmu, w którym zadebiutuje, ale obawiam się, że wyjdzie tak jak zwykle. Choć oczywiście chciałbym się mylić.
A weź nawet nie przypominaj o tej historii z mrocznymi elfami...
OdpowiedzUsuńTak w ogóle, czy mi się zdaje (bo nie czytałem zbyt dużo na ten temat), czy Ultron jest po prostu robotem? Bo jak potężny by nie był, to dla mnie samo to nie uczyni go ciekawym villainem.
Ja tam czekam na Apocalypse z nowych X-Menów.
Bardzo słuszne uwagi co do Thanosa. Ja po małym finale drugiego sezonu "Agentów" tak się zacząłem zastanawiać, czy to podobnie jak w "Agentach" właśnie, nie jest to trochę wina tego, że scenarzyści zakładają, że pewne rzeczy ludzie wiedzą/powinni wiedzieć z komiksów. Ja po tym finałowym odcinku jakbym pewnych rzeczy nie doczytał to bym nie załapał o co chodzi. Jeżeli śledzisz tylko serial możesz być zdezorientowany. A Ci co znają komiksy są zachwyceni ile tam się znanych im motywów pojawiło.
OdpowiedzUsuńA Lokiego z Avengersów mi lepiej nie przypominaj...
TBH dlatego wolę jednak filmiki z DC, może nie są ach i och, ale zarówno villainh Nolana, jak i nawet Generał Zod, od razu zapadają w pamięć.
OdpowiedzUsuńAle IMHO Marvel wygrywa jeśli chodzi o różnorodność kreacji swoich bohaterów, rozpiętość motywów (od kina wojennego, poprzez thrillery szpiegowskie, aż po przeestetyzowane sci-fi) i generalnie ciekawszą koncepcją na bezpretensjonalne action-adventure (choć ja piszę to z pozycji wielbiciela campu a la Power Rangers).
OdpowiedzUsuńTBH ja sądzę, że akurat Batmany Nolanowskie mają zwyczajnie ambicje, których w ogóle się nie bierze pod uwagę przy robieniu filmów Marvela.
OdpowiedzUsuńZ kolei Men Of Steel wydawała mi się całkiem kreatywny, tam przecie był mini-motyw s-f (historia Kryptona) nie tylko lepszy (moim zdaniem ofkors) od czegokolwiek u Marvela, ale w ogóle lepszy niż większość tzw kinowego SF ostatnio.
O Batmanach ze zrozumiałych względów się nie wypowiadam, aczkolwiek ostatni Captain America miał IMHO nieźle poprowadzony motyw inwigilacji służb (choć pod koniec bardzo strywializowany, ale i tak jak na hollywoodzki blockbuster wypadło to zaskakująco dobrze).
OdpowiedzUsuń@ale w ogóle lepszy niż większość tzw kinowego SF ostatnio.
Co niestety nie jest jakimś wybitnym osiągnięciem biorąc pod uwagę poziom współczesnego sci-fi na wielkim ekranie.
"Bo jak potężny by nie był, to dla mnie samo to nie uczyni go ciekawym villainem."
OdpowiedzUsuńRozumiem, że nie jesteś fanem motywów typu "Frankenstein vs. jego twór" albo dywagacji na temat natury elektrycznych owiec? Bo według mnie z tych motywów można wyciągnąć coś naprawdę fajnego.
Akurat uważam, że Cap 2 jest przykładem jak zrobić dobrze kino komiksowe, jak dobrze zrobić kino gatunkowe i jak dobrze zrobić Marvela bez wpadania w klisze dzisiejszych adaptacji (jest poważniej niż zazwyczaj w Marvelu, ale nie ma kija w dupie jak u Nolana i Snydera).
OdpowiedzUsuńZasadniczo uważam, że Cap 2 to jest w tej chwili najlepszy aktualny mainstreamowy film superhero, który odcina się od i reszty MU jak i tej przesadnej stylizacji DC.
To był dobry film, a nie "to był dobry film jak na superhero".
No tak, ustawiczny problem Marvela, starają się być zbyt "likeable".
OdpowiedzUsuńThanos-pełna zgoda.
OdpowiedzUsuńLoki-Cóż, Kenneth Branagh, jego Thorowy film wizualnie może konkurować z Batmanem i Robinem ale przynajmniej koleś wie jak konstruować postacie.
Za to zupełnie inaczej zapatruję się na kwestie spójnego universum jako głównej przyczyny sukcesu filmowego Marvela i obawiam się że trochę się tu rozpiszę:)
Spójniki światów są prowizoryczne, generalnie chodzi jednak o to żeby każdy film był osobną całością (i słusznie) i miał jakieś nienachalne łączniki z innymi. Gemy to przecież MacGuffiny i mogły by być zastąpione gumowymi kaczuszkami robiącymi mogącymi robić wszystko ale tylko na literę "k". Źli jak zauważyłeś są w większości pozbawieni cech własnych, wywrót z Hydrą i Shieldem odbił się na serialu ale jak na razie nie na filmach.
I ja tu nawet twórców rozumiem bo zbyt głęboki crossover skończy się tak jak to się kończy w komiksach - fabuła za bardzo pójdzie w stronę próby tworzenia spójnego świata (z góry skazanej na porażkę) i realizowania wyznaczonego planu niż w starania aby filmy były fajne same w sobie. Podobno już w tej chwili reżyserzy mają relatywnie mało do powiedzenia przy tych produkcjach.
W komiksach wygląda to tak że mamy super zdolnego twórcę np. Bendis (ma słabe momenty oczywiście ale trzeba przyznać że kosi w swojej działce) Robi takich All new X-Men które przechodzi w Battle of Atom.
Zaczyna się ok, pomysł wariacki ale jako tako się klei bo jest napisane zgrabnie, postacie mają konsekwentnie prowadzone charaktery, dialogi są błyskotliwe. Aż któryś odcinek crossovera przejmuje ktoś o nieporównywalnie mniejszych możliwościach - Jason Aaron i całość leci na łeb na szyję. Widać po kolejnych odsłonach że cała historia była w ogólności zaplanowana, story Arki mają gdzieś prowadzić ale poszczególni scenarzyści nie podołali i kończy się tym że sam Bendis pisze na koniec kuriozalny epilog, zapewne tylko dla tego że był zaplanowany ale jest znikąd, bez zapowiedzi i sensu.
Przypuszczam że z filmami było by bardzo podobnie.
Sukces Marvela polega na tym że robią filmy bez spiny, z dużą dozą humoru i autoironii co ładnie perfumuje tony patosu i rozbraja niedorzeczności fabuły.
Niestety, tu już producenci dbają żeby ostatecznie wszystko wyszło po bożemu.
OdpowiedzUsuńMożna się bawić kliszami, grać motywami ale tylko do pewnych granic. To jest właśnie jeden z głównych powodów sukcesu Marvela. Wiedzą na ile można sobie pozwolić żeby widz siedział w fotelu ale przez przypadek nie został zbyt mocno zaskoczony czymś sobie zbyt nieznanym czy trudnym. Daje się wyczuć że to ta sama szkoła co Pixar i nowy Disney.
Za bardzo nie rozumiem miłości, którą internet pała do Lokiego, ale widziałem tylko Avangersów z jego udziałem, więc może coś przegapiłem.
OdpowiedzUsuńJak dla mnie fajny był Aldrich Killian / Guy Pearce. I chyba jako jedyny lubię Ronana / Lee Pace - film (tzn. Guardians of the Galaxy) nie jest dobry ani nic, ale on był spoko. A no i Batroc zee Leaper :)
Co do Thanosa, to w sumie wole poczekać na na konkretny film z jego udziałem zanim go osądzę.
Avengers: Age of Ultron ma być w maju, a Ant-Man w lipcu. Wątpię, żeby w jednym filmie (Avengersach) tak rozwinęli postać Hanka Pyma, żeby motyw Frankensteina i jego tworu wypadł rewelacyjne.
OdpowiedzUsuńW MCU to Tony Stark ma stworzyć Ultrona, nie Hank Pym.
OdpowiedzUsuńHm... troche lame.
OdpowiedzUsuńTo w sumie chyba z Downey'a Jr'a. chcą zrobić niejednoznacznego złoczyńcę - zrobi Ultrona, rozpęta Civil War itd.
A tak na marginesie, piszesz że Marvel Studios miało mnóstwo szczęścia, bo wiele rzeczy może po drodze pójść nie tak, ale im tak naprawdę od początku idzie nie tak. Najpierw oddali swoje najbardziej lukratywne licencje innym studiom (Fox ma X-Menów, a Sony ma Spider-Mana). Potem musieli Avengersów i pokrewne postacie budować, prawie że od podstaw, żeby mieć z nich rozpoznawalną i dochodową własność intelektualną. I teraz w sumie też wszystko im wisi na włosku, czyli aktorach wcielających się w postacie. Taki Downey Jr. np. już ostro walczył z nimi o wyższe gaże - i wywalczył. Ja osobiście mam nadzieję, że on i inni aktorzy się w końcu zbuntują, wydoją Marvela do cna, a potem odejdą i całe to MCU legnie w pizdu.
OdpowiedzUsuń"Ja osobiście mam nadzieję, że on i inni aktorzy się w końcu zbuntują, wydoją Marvela do cna, a potem odejdą i całe to MCU legnie w pizdu."
OdpowiedzUsuńAle wiesz, że to jest blog dla ludzi, którzy, well, kochają popkulturę (nawet jeśli dostrzegają jej ułomności)?
Wydaje mi się, że osoba kochająca popkulturę powinna właśnie coś takiego o tym całym zamieszaniu wokół Marvel Studios uważać. Kręcą te filmy taśmowo. (Teraz oni i Warner mają jeszcze zwiększać produkcję - razem zapowiedzieli z jakieś 100 superhero movies do 2020.) Każdy z tych filmów bije rekordy oglądalności i sprzedanych biletów. Zarabiają miliony dolarów, które idą do disneyowskich overlordsów. A tymczasem rodzina Jacka Kirby'ego, który nie żyje od 20 lat, i który stworzył im postacie i koncepty, na których trzepią kasę musi się z nimi procesować, żeby zobaczyć z tego jakieś pieniądze. Bill Mantlo, który stworzył Rocket Raccoona leży w szpitalu od 92, dostał za Guardiansów jakąś kasę? Wątpię. Steve Gerber przez większą część swojej kariery starał się odebrać Marvelowi prawa do stworzonego przez siebie Kaczora Howard. Zmarł w 2008 i co się dzieje? Howard trafia do marvelowskiego blockbustera. To całe imperium jest zbudowane na pomysłach twórców i artystów, którzy praktycznie zawsze trafiają w odstawkę.
OdpowiedzUsuńAle wiesz, imputowanie mi braku krytycyzmu wobec filmów Marvela i pazernej polityki korporacyjnych molochów medialnych w sytuacji, gdy sam krytykuję je niemiłosiernie przy wielu różnych okazjach jest missowaniem pointa over 9000. Poza tym dostrzegam niekonsystencję twoich wypowiedzi - raz twierdzisz, że aktorzy grający w MCU powinni cynicznie wydoić Marvela i pokazać mu figę, a zaraz potem, w drugim komciu, potępiasz taką taktykę w wykonaniu Marvela. Mistycyzmpopkulturowy cannot into your logic.
OdpowiedzUsuńNigdzie nie napisałem, że nie krytykujesz Marvela (korporacji i filmów).
OdpowiedzUsuńAktorzy to też artyści, tworzą swoje filmowe kreacje i zarabiają swoje pracą. Widzę w tym poetic justice, że artysta może wykorzystać korporacje, która zajmuje się wykorzystywaniem artystów.
Bill Mantlo zgaśnie pod kroplówką, ALE ZA TO Downey Jr napełni kolejny basen furą gotówki, w której będzie mógł pływać niczym Sknerus McKwacz - POETIC JUSTICE!!
OdpowiedzUsuńOk, muszę się trochę wycofać z poprzednich deklaracji :) Mantlowie podobno wynegocjonowali jakieś "fair" kontrakty za Guardiansów i Rocketa. Jakbym był czepialski, to mógłbym powiedzieć (i powiem :)), że trochę to trwało - facet jest przykuty do łózka od 22 lat i w końcu rzucają mu kość na odczepne. Podobnie procesowanie się z Kirby'mi trwało lata nim (ostatnio) doszło do ugody. Ale tutaj można pochwalić Marvel za pozytywne zmiany. Zmiany te wymagały lat nacisków ze strony amerykańskiego środowiska komiksowego, więc nie ma też co z tymi pochwałami przesadzać.
OdpowiedzUsuńO cholera, już się dyskusja zdążyła rozwinąć :)
OdpowiedzUsuńChodziło mi o osobowość postaci - lubię potężnych czarnych charakterów, jeżeli wykazują oznaki jej posiadania. Taki Roy z Blade Runnera (bo rozumiem że do tego nawiązujesz) zastanawia się nad swoją egzystencją i oznakami człowieczeństwa - ma rozwijający się charakter.
W filmach Marvela raczej nie liczę na takie character development, może jednak miło się zaskoczę.