sobota, 15 listopada 2014

Tytaniczne anime

fragment grafiki autorstwa Jasona Penga, całość tutaj.

Równo rok temu pojawiła się moja notka ostatnia notka o anime – Fullmetal Alchemist. O japońskich serialach animowanych i komiksach piszę na tyle rzadko, że przy każdej tego typu okazji czuję się w obowiązku wysmażyć odpowiedni disclaimer. Otóż nie jestem fanem mangi i anime. Kiedyś, za młodu, byłem, ale mi przeszło. Później miałem etap anime-hejtera i też mi przeszło. Obecnie na hasło „manga” albo „anime” zwykłem odruchowo zasłaniać się rękoma i deklarować, że ja się na tym nie znam, być może jestem nawet nieco uprzedzony, więc staram się nie wypowiadać. Mimo to jednak czasami sięgam po jakieś anime (magnę rzadziej), żeby nie odciąć się permanentnie od tej, bardzo przecież ważnej, gałęzi współczesnej kultury popularnej. Tym razem padło na Attack on Titan, rzecz ogólnie chwaloną i polecaną. A skoro już obejrzałem, to równie dobrze mogę napisać notkę, bo czemu nie? W swoich rozważaniach skupię się tylko na anime, a ściślej – na pierwszym jego sezonie. Spoilery będą, więc uprasza się na lekturę z elementarną ostrożnością.

Nie wiem czy to tylko ja, ale widzę w Attack on Titan bardzo dużo z Fullmetal Alchemist. I tu i tam mamy świat przedstawiony bazujący na Europie bliżej nieokreślonej przeszłość (W FMA jest to początek XX wieku, w AoT coś w okolicach końcówki Renesansu z elementami XIX-wiecznymi), wojskową dyktaturę (w mniejszym lub większym stopniu wymuszoną założeniami świata przedstawionego), głównych bohaterów będących członkami elitarnej jednostki wojskowej… Zbieżności jest zresztą znacznie więcej, ale z mojej europocentrycznej perspektywy w tym starciu wygrywa FMA. O ile autorka mangi Fullmetal Alchemist odrobiła pracę domową, o tyle Attack on Titan zatrzymuje się tylko na poziomie estetyki, nie brnąc w jakieś dekonstrukcje czy remiksy idei rodem ze Starego Kontynentu. Nie jest to wada per se, tylko po prostu obserwacja takiego europocentrycznego buca jak ja.

Wiodącą koncepcją Attack on Titan miało być, zdaje się, pokazanie ludzi łamiących się psychicznie pod niemożliwą do udźwignięcia presją, ukazanie rozpadu człowieczeństwa w starciu z grozą o niewyobrażalnej naturze. Podoba mi się to wyjściowe założenie, bo fajnie indywidualizuje opowieść, wyróżniając ja z całego potoku anime o biegających po ścianach, nadętych ninja i przenosi akcenty na rzeczy daleko ciekawsze, niż randomowe walki i pokazowe pojedynki. Niestety, jak dla mnie element ten nie wypadł jak należy – reakcje bohaterów bywają przesadzone. Pewnie, gdyby naszą rzeczywistość najechała inwazja olbrzymich zombie-golasów-ludojadów zapewne sam z przerażenie robiłbym pod siebie, ale fabuła skupia się na ludziach walczących z Tytanami, szkolonych do tego, a zatem takich, którzy w teorii powinni być przygotowani na branie udziału w obciążających psychicznie akcjach. Jasne, wiem, że w praktyce to nie wygląda tak różowo i nawet w naszej rzeczywistości żołnierze walczący na Bliskim Wschodzie przeżywają rzeczy straszne, jak najbardziej usprawiedliwiające załamania nerwowe, ale teatralność i przesadyzm, jakim epatuje Attack on Titan momentami budziło mój niesmak. Chwilami odnosiłem wrażenie, że większość członków elitarnych jednostek gromadzących najlepszych z najlepszych to ludzie, którzy nigdy nie powinni trafić na front – łamią się przy pierwszym niepowodzeniu, perspektywa podjęcia strategicznej decyzji paraliżuje ich dokumentnie, często błąkają się bez celu po polu bitwy i przeżywają te swoje teatralnie przesadzone rozterki wewnętrzne… niestety anime cierpi na brak jakiejkolwiek subtelności w przekazywaniu dość banalnego przecież przesłania, że ludzie są tylko ludźmi, a zatem łamią się, popełniają błędy i tak dalej. Wszystko musi być dokładnie wyłożone w monologach wewnętrznych albo dramatycznie wykrzyczanych dialogach. Doskonale zdaję sobie sprawę, że taka jest poetyka anime, ale…

Postaci jest dużo. Może nawet za dużo – większość z nich jest dość topornie zarysowana. Mamy więc chłopaczka z batmanowym originem, który rwie się do walki z Tytanami, by pomścić śmierć matki, jego przyrodnią siostrę łamane na przyjaciółkę z dzieciństwa, najlepszego przyjaciela, grupę kadetów i mentorujących im weteranów… To są na ogół bardzo proste postaci, a że w toku fabuły giną niemalże tabunami, w pewnym momencie przestałem odróżniać większą część z nich, skupiając się na poszczególnych, ciekawszych bohaterach i bohaterkach. Jest ich trochę, aczkolwiek nikt, w kim bym się zakochał. Najciekawsza wydaje się Mikasa, z tą swoją obsesją na punkcie ochrony Erena przy jednoczesnym stoicyzmie i wycofaniu wobec otoczenia.

Złego słowa nie powiem jednak o tytułowych Tytanach. Kiedy już umysł przywyknie do absurdalności tej koncepcji, Tytani wyrastają na główną atrakcję serialu. Wielkie, cyklopowe sylwetki o zaburzonych proporcjach ciała i twarzach powykrzywianych w groteskowych grymasach. Świetnym zabiegiem było danie twarzom Tytanów więcej szczegółów i wyrazistsze rysy, niż to ma miejsce w przypadku ludzkich bohaterów – tak się powinno wykorzystywać dolinę niesamowitości. Ciekawe, czy to tak właśnie widzą nas, ludzi z Zachodu, Japończycy – jako wielkie pokraki o dziwnych twarzach, które uparcie chcą zniszczyć ich cywilizację, a z którymi nie można znaleźć porozumienia, więc trzeba się od nich odgrodzić wysokim murem i zwalczać, niczym przerażającą plagę.

Jeszcze słówko o technicznych aspektach anime. Projekty postaci, tła, kolorystyka – wszystko bez zarzutu. Razi natomiast oszczędne aż do przesady wykorzystywanie animacji – wielokrotnie zamiast pełnej sekwencji obejmującej jakiś szerszy plan widzimy tylko statyczną planszę z położonym dźwiękiem i dialogami. Powszechne są też wszelkie inne sztuczki, dzięki którym japońscy animatorzy oszczędzają sobie pracy, jak zapętlanie animacji (na przykład podczas biegu), dramatyczne zbliżenia, dekompresje fabuły, ujęcia, w których wszystko jest nieruchome, z wyjątkiem ust dialogujących postaci… po pewnym czasie staje się to ekstremalnie męczące.

Chcecie znać prawdziwy powód, dla którego obejrzałem to anime? Otóż niedawno zapowiedziano komiks, w którym dojdzie do crossovera Attack on Titan oraz superbohaterów Marvela i chciałem mieć jakieś rozeznanie, o co w tym wszystkim chodzi. Dzięki temu obejrzałem anime, które – choć przyjemne – ma sporo wad i ostatecznie do mnie nie trafiło. Ale raczej kwestia niekompatybilności mojego gustu z estetyką anime. Attack on Titan ma całe rzesze fanów i nie mam zamiaru się z nimi kłócić, tym bardziej, że serial krzywdy mojej psychice nie wyrządził, można zatem uznać, że eksperyment nie zakończył się porażką. Ale i tak kolejne anime obejrzę zapewne najwcześniej za rok.

8 komentarzy :

  1. Ten crossover z Marvelem jest dla mnie tak absurdalny, że początkowo uznałam, że to pewnikiem żart. Ale nie, robią to naprawdę, choć może w tym szaleństwie jest metoda, kto tam wie?
    Co do anime - mi też się kojarzyło z FMA i w moim osobistym rankingu też FMA wygrało. Choć AoT urzekło mnie nieustannym zalewem informacji na temat świata przedstawionego, widać było, że twórca zastanowił się nieco przed rozpoczęciem tworzenia, miła odmiana po uniwersum z chociażby takiego Naruto, które wyraźnie rozrastało się w trakcie tworzenia mangi.
    Postaci zdecydowanie za dużo, nie znam imion większości z nich, poza trójką głównych bohaterów pamiętam jeszcze tylko Leviego i Annie, reszta gdzieś tam biegała w tle, wyraźnie gotowa do odstrzału.
    Osobiście bardzo nie spodobał mi się pomysł przemiany Erena w tytana. Rozpoczynałam seans z myślą, że oto wreszcie anime, gdzie główne role grają zwykli ludzie w niezwykłej sytuacji, nie ma żadnych mocy wziętych z 4 liter. Nope! Schemat shonen jest silniejszy!
    Podsumowując, dla mnie AoT ma masę wad (w tym wszystkie, które wymieniłeś), a mimo wszystko w niezrozumiały dla mnie sposób dostarcza mi radochy. To pewnie magia tytanów:).

    OdpowiedzUsuń
  2. Samemu nie trawię tego anime, ale notka mi się podobała.
    Przy okazji - jeżeli szukasz japońskiej kreskówki bez tych, o ironio, typowych japońszczyzn, polecam Cowbiya Bebopa - moją ulubioną serię. Nie ma overactingu, wewnętrznych monologów i olbrzymich potworów, ale jest styl, łowcy nagród w kosmosie i jazzowa muzyka.

    OdpowiedzUsuń
  3. SnK mi się spodobało i to bardzo, ale dopiero po kilku odcinkach, gdy już przestała mnie wkurzać ilość anime w anime. Bo regularne darcie mordy po japońsku by Eren naprawdę mogło znużyć.

    OdpowiedzUsuń
  4. a Legend of the Galactic Heros oglądałeś? to jest seria poważna pełna politycznych nawiązań i stylistyka inspirowana wyraźnie Europą ,są też różne smaczki jak walka w pierwszym odcinku o planetę...legnica (choć tu nie mam pewności czy to nie wymysł tłumacza) wady są dwie to długa seria ponad 100odcinków i ma już swoje lata

    OdpowiedzUsuń
  5. No to już wiem, co obejrzę za rok.

    OdpowiedzUsuń
  6. Proszę nie uogólniać, siedząc głęboko w fandomie M&A znam o wiele więcej ludzi, którzy AOT mieszają z błotem przy każdej okazji niż takich, którzy potrafią ten serial czy mangę logicznie obronić. W naszym fandomie to się nazywa entry-level anime, każdy, który z tego etapu wychodzi traktuje Tytanów co najwyżej jako ciekawostkę. Tak więc nie jest to rzecz ogólnie polecana i chwalona - polecają i chwalą to głównie widzowie mało doświadczeni, początkujący.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...