środa, 26 listopada 2014

Mój problem z Batmanem

fragment grafiki autorstwa Sergio Dmongueza, całość tutaj.

To będzie jedno z tych wstydliwych wyznań – nie lubię Batmana.

No i proszę. Napisałem to. Wszechświat się nie zawalił, piorun mnie nie strzelił, szlag mnie nie trafił. Oczywiście pozostaje jeszcze kwestia potencjalnego rezultatu tej deklaracji – niewykluczone, że po opublikowaniu niniejszej notki zacznę dostawać groźby, na mojej wycieraczce będę odnajdywać różne nieprzyjemne rzeczy, a ludzie na ulicy będą pluć na mój widok. Nie wspominając już o tym, że nastąpi lawinowy odpływ czytelników mojego bloga, co byłoby oczywiście znacznie gorsze, niż plucie, groźby i smrodliwe obiekty na pod drzwiami.

Nigdy nie lubiłem Batmana. Właściwie nie wiem, czemu (wiem, czemu nie lubię teraz, ale do tego za chwilę dojdziemy), ale chyba od zawsze dość ostentacyjnie omijałem wszystko, co związane z najsłynniejszym superbohaterem wydawnictwa DC. Niech świadczy o tym fakt, że nigdy nie obejrzałem żadnego filmu o Mrocznym Rycerzu z Gotham – ani tych nolanowskich, ani tych burtonowskich. W gry też za bardzo nie grałem. Komiksy o Batmanie przeczytałem w swoim życiu całe trzy – jeden randomowy zeszyt z TM-Semic we wczesnym dzieciństwie, Arkham Asylum (w ramach zapoznawania się z klasyką absolutną) w wieku nastoletnim oraz crossover z moim ukochanym Planetary, stosunkowo niedawno. Oczywiście oglądałem kultową kreskówkę z lat dziewięćdziesiątych oraz jej cyberpunkową mutację, ale i to bardzo fragmentarycznie i w sumie niewiele z nich pamiętam. Jasne, jako człowiek świadomy popkulturowo musiałem, choćby przez osmozę, nabyć podstawową wiedzę o mitologii i dziejach Batmana i w sumie na tej podstawie będę wysuwał w tej notce swoje wywrotowe tezy, więc istnieje spora szansa, że bredzę – ale nie wątpię, że w takim wypadku pojawi się mnóstwo komentatorów, którzy dobitnie mi to uświadomią. Możliwe też zresztą, że wcale nie odkrywam tu Ameryki (ani nawet koła) i moje prowokacyjne tezy wcale takie prowokacyjne nie są… ale zobaczymy. Aha – obecnie oglądam też emitowany obecnie serial Gotham, co będzie miało znaczenie dla meritum niniejszej notki. Bo właśnie podczas lektury Gotham uświadomiłem sobie, jak bardzo popieprzoną postacią jest Bruce Wayne i jak – na pewnym szczególnym, ale bardzo interesującym mnie poziomie – postać Batmana jest odpychającym konstruktem.

Napiszę to od razu – Bruce Wayne to szajbus z nieprzepracowaną traumą po śmierci rodziców, który swoją szajbę racjonalizuje za pomocą głupiej, cynicznie nieudolnej „walki” z ogólnie pojętym złem. Uchodzi mu to na sucho, ponieważ jest milionerem, czyli członkiem tego jednego procenta społeczeństwa, które żyje w ekonomicznym i społecznym matriksie, co zapewnia mu właściwie nietykalność. Batman może więc traktować Gotham jako osobliwe safari pełne przestępców, na których poluje w ramach swojego hobby i dorabiać do tego jakąś kretyńską ideologię o „oczyszczaniu miasta ze zła”. I ten super-inteligentny facet, ten World’s Greatest Detective nigdy nie pomyśli nad tym, czemu Gotham nie jest jeszcze miastem praworządności, skoro ma przecież takiego wspaniałego anioła stróża działającego już od trzech ćwierćwieczy.

Nie da się zmienić świata, piorąc go po mordzie i okazyjnie dawać spore datki charytatywne na wystawnych przyjęciach. Czemu Bruce Wayne nie wspiera ruchów społecznych, nie lobbuje za większym pakietem socjalnym, rozwinięciem infrastruktury wspierającej najuboższych, opieką społeczną, podatkiem progresywnym? Oczywiście, takie rozwiązanie jest czasochłonne, nie tak efektowne jak Batman way” i z rezultatami rozłożonymi w czasie (co jest jednak lepsze, niż brak rezultatów rozłożony w jeszcze większym czasie). Tak, wiem, w tym momencie przemawia przeze mnie wstrętny lewak, ale od pewnego czasu po prostu nie umiem patrzeć na Batmana inaczej, niż przez pryzmat polityczny. To znaczy, oczywiście umiem i doceniam wiele aspektów tyczących się tej postaci, ale ten konkretny obrzydza mi Batmana dokumentnie. Kiedyś Dorkly opublikowało zabawną animację, w której Batman próbuje rozmawiać z przedstawicielami Occupy Wall Street. Filmik jest zabawny, dopóki nie uświadomimy sobie, że nie ma w nim krzty przesady.

Popatrzmy na przywoływany już Gotham i tego, jakich złoczyńców możemy tam zobaczyć. Największą grupą są typowi dla uniwersum Batmana szaleńcy opętani jakąś konkretną obsesją, której podporządkowują całą swoją osobę (oraz zmysł estetyczny). Poza nimi widzimy jednak prostych ludzi, którzy biorą prawo w swoje ręce, ponieważ widzą, że nikt inny go nie trzyma – ani skorumpowani politycy, ani zdemoralizowana policja. Trzecią grupą są oligarchowie, tak już zblazowani, że – jak widzimy w jednym odcinku – dla zdrożnej uciechy każą tłuc się o ochłapy ze stołu pańskiego tym podludziom, zwanym powszechnie ich pracownikami. Batman będzie walczył z takimi właśnie ludźmi – zwalczał objawy choroby, nie myśląc nawet o tym, gdzie tkwi jej źródło. I nigdy nie będzie w stanie tego zrozumieć.

A gdzieś w tle mamy młodego panicza Bruce’a, którego wierny lokaj Alfred uczy, że przemoc to właściwy sposób na uzyskanie szacunku i poczucia własnej wartości (epizod z zegarkiem i szkolnym łobuzem). Zastanawiam się, czy twórcy Gotham zdają sobie sprawę z tego, że pokazując nam kulisy „narodzin” Mrocznego Rycerza, pokazują w istocie, jak odstręczającą jest on postacią, jeśli się chwilę nad tym zastanowić.

10 komentarzy :

  1. Też nie lubię Batmana, znajomość bohatera mając mniej więcej taką samą, jak ty (choć nie, właściwie cyberpunkowa odsłona mi się podobała, ale to właściwie mimo tego, że był w niej Bruce Wane. Jakoś nastoletni buntownik chcący się zemścić za śmierć ojca i manipulowany przez starego, zgorzkniałego milionera wydaje mi się znacznie ciekawsza i mniej toksyczną postacią od tegoż milionera bawiącego się w ostatniego sprawiedliwego). I to właściwie z tych samych powodów, co Ty. Na Kwejku był kiedyś taki mem z Waynem (cytat luźny, bo z pamięci): "Jestem milionerem. Może poprawię sytuację w mieście tworząc nowe miejsca pracy i pomagając ubogim? Nah, lepiej zostanę superbohaterem".

    Tak sobie zupełnie obok myślę jeszcze o Tonym Starku, bo to przecież też milioner - superbohater, a jego jakoś tam jednak lubię. I wychodzi mi kilka różnic: raz, widzimy te wynalazki Starka, więc wiemy, skąd te jego miliony. Mało tego, z taką inwencją nawet jakby nie odziedziczył fortuny, jesteśmy w stanie uwierzyć, że "tymi rencami" by do niej doszedł. Jeśli chodzi o Batmana, to zawsze mnie nurtowało, czym właściwie zajmuje się firma Wane'ów (oraz, nigdy nie mogłam uwierzyć w te wynalazcze talenty Bruce'a. Do tej pory podejrzewam, że wszystkie gadżety pochodzą od szeregowych pracowników korporacji), a sam Bruce właściwie nie zajmuje się niczym poza byciem bogatym. Dwa, Tony Stark to playboy i utracjusz, który otwarcie jest Iron Manem dla lansu i funu, bez dorabiania ideologii o szlachetnym obrońcy - więc nie wychodzi z niego hipokryta jak z Batmana. I to chyba w sumie ta wewnętrzna hipokryzja postaci najbardziej odrzuca.

    OdpowiedzUsuń
  2. W przypadku
    Batmana ważne jest na poziomie metafikcji, że te same wartosci, ktore ma
    reprezentować nie pozwolą mu nigdy wygrać. Gotham, w ktorym zaprowadziłby
    porządek nie dostarczało by miejsca na fabuły, ktore można sprzedać. W wyniku
    tego w pwenym sensie niechcący samo DC pokzauje jak bardzo Batman nie może nic
    zorbić. Batman nie może żyć w relanym świecie, tylko szkoda że DC, Nolan i
    Snyder nie mogą przyjąć tego do wiadomości. Nawet w mniej relistycznych
    przedstawieniach jak u Burtona, w Gotham czy w serialach animowanych z DCAU
    widać niesktueczność. Akurat Bruce i Gotham w Batman Beyond to chyba najlepsze
    możliwe zakończenie dla takiej postaći

    OdpowiedzUsuń
  3. Bratnia duszo! Co prawda od dawna podejrzewałam, że możesz tak jak ja nie cierpieć Batmana, ale zawsze bałam się zapytać wprost (nie pytaj, sama nie wiem dlaczego).
    Nie znoszę tej postaci. Dla mnie to skrajnie odpychający typ, przekonany o swojej własnej nieomylności, który za nic ma sobie Gotham. Bo on tylko gada o tym jak mu zależy na mieszkańcach, a nie robi nic żeby ich trudny żywot zmienić. Policja? Po co ją wspierać, pewnie skorumpowana. Sądy? To samo. Ruchy społeczne? No niby gdzieś tam coś od czasu do czasu im rzuci, ale biorąc pod uwagę jego fortunę to jedynie kropla w morzu potrzeb. Odnoszę wrażenie, że on nie chce żeby cokolwiek się zmieniło, bo wtedy nie będzie miał możliwości by wyskoczyć na miasto z pelerynką i obić kogo mu się żywnie podoba. A przy tym jest po prostu antypatycznym sukinsynem, który wszystkich traktuje jako gorszych od siebie.
    Ja mam jeszcze ten problem, że o ile nienawidzę Batmana, tak lubię i śledzę tak zwane Batversum. Uwielbiam Nightwinga, który jasno pokazuje, że o ile nie ma się zwichniętej psychiki to można biegać w trykotach i dbać o mieszkańców. Lubię Oracle, za jej niezłomność, Batgirl za trzpiotowatość i nawet Red Hooda za to, że czasem wygarnie Batmanowi jak wielkim jest bucem. I tylko tego kretyna nie znoszę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja akurat lubię Batmana. Ba, lubię go chyba najbardziej spośród wszystkich herosów. Właśnie za to, że jest tak kompletnie połamany i że był taki, zanim to jeszcze stało się wśród superbohaterów modne.

    Trudno mi dyskutować z Twoją antypatią, bo musielibyśmy pozostać na poziomie emocji (innych danych zbyt wiele nie mamy, skoro komiksów nie czytasz a filmów nie oglądasz). Napiszę więc tylko, że mam wrażenie iż przynajmniej część ludzi odpowiedzialnych za tworzenie opowieści o Batmanie zdaje sobie sprawę z zastrzeżeń, które wysuwasz. Ba, czasem się nawet z Tobą zgadzają, czego przykładem może być np. "Zabójczy Żart" Alana Moore'a, gdzie zostaje powiedziane wprost, że Batman to szaleniec, którego od ściganych przezeń różni tylko przyjęty kodeks - on nie zabija.



    Swoją drogą, multimilionerów wśród herosów trochę by się znalazło.

    OdpowiedzUsuń
  5. To interesujące. Ja mam dokładnie odwrotne uczucie. Bardzo nie lubię kierującego się kaprysami i rozdętym ego Starka, podczas gdy ogarnięty obsesją Wayne jest mi bliższy.

    Swoją drogą już od dłuższego czasu kwestia społeczeństwa Gotham jest w uniwersum Batmana bardzo ważna (tak jest i u Nolana i w serialu Gotham). Kolejne odsłony powtarzają - Waynowie starali się właśnie tworzyć nowe miejsca pracy, przeznaczać swój majątek na zapobieganie wyzyskowi itp. itd. I być może przez to zginęli. Mały Bruce zmienia się w atmana także dlatego, że pokojowe metody naprawy świata poniosły w jego oczach klęskę.

    Co nie znaczy, że je porzuca. Raczej uzupełnia.

    OdpowiedzUsuń
  6. To będzie ciężkie bo zgadzam się z zarzutami ale nie zgadzam się z logiką zastosowaną w wielu momentach.

    Batman jest odpuchający, jest irytujący, jest psychotyczny, egoistyczny (tak, z tym zaraz ktoś będzie polemizował) i co gorsza jest uprzywilejowany i co gorsza (to już dla mnie) jest postacią urodzoną przez czyjś brak kreatywności.

    Ale ja nigdy nie lubiłem czytać o postaciach, które są dla mnie sympatyczne, a tym bardziej nie jestem fanem śledzenia bohaterów z którymi łatwo mogę się utożsamiać.

    Batman jest nie bez powodu Batjerkiem.

    Ale też jego popularność to wynik całej masy cholernie dobrze napisanych komiksów. I trudno to zestawić z tym, że ktoś ma problem z konceptem stojącym za postacią. Bo widzę jednak to, że Ty nie lubisz części składowych, które TEORETYCZNIE tworzą Batmana bo jednak ani Arkham Assylum, ani nawet meta komentarz w Planetary nie daje oglądu.

    Batman jest tak dobry jak piszący go scenarzyści, niestety. To truizm, ale przeciw temu truizmowi mogę wystawić Batmana Granta Morrisona, którego na raz nienawidzę i uwielbiam. Jeżeli ktoś chce poznać postać i ją ocenić (i trzymać się jednak czegoś współczesnego co czerpie z jego bogatej przeszłości) to jest skazany na ten run. Morrison wziął w jedno wszystko co jest dobre, wszystko co jest złe w tej postaci i stworzył komiks, który (dla mnie) jest właśnie taki, lawirujący od absurdu, po wyżyny jego kunsztu, przez zbędne pomysły, po genialne przemyślenia. Ale to jest prawie 60 lat wsadzonych w run jednego scenarzysty, który daje dalej bardzo własne wątki.

    W ogóle mam wrażenie, że tylko Grant rozumie Batmana i cholernie za to go nie lubię.

    Aha, nawet szczątkowa ocena postaci przez Gotham to dla mnie jednak strzał w stopę dla tej wypowiedzi... Gotham to serial stworzony przez ludzi, którym coś się wydaje, coś tam wiedzą, coś tam chcą, ale nie mają pojęcia co tworzy mitologię świata do którego dostali klucze.

    To jak pisanie, nie lubię Power Rangers bo widziałem 3 odcinki na przestrzeni 10 lat i nie cierpię ich grafik na plecakach dzieciaków co rano pełzną do podstawówki :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Chciałbym zaznaczyć, że gdyby właśnie posiadało się jakąś szczątkową wiedzę o mitach to Bruce Wayne ma za sobą sporo rzeczy, które właśnie są tym "bohaterem tworzącym miejsca pracy", tak przed rebootem jak i teraz (choć teraz jest to o wiele bardziej akcentowane ale to jest w ogóle temat na baaardzo długi wywód).

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozumiem, że Batmana można nie lubić. To faktycznie szajbus z nieprzepracowaną traumą po śmierci rodziców, ogarnięty obsesją wariat, nieznoszący sprzeciwu i wiedzący wszystko najlepiej. I wielu scenarzystów świetnie to czuje, że wystarczy wspomnieć wymieniony już wcześniej "Zabójczy żart", albo choćby "Powrót Mrocznego Rycerza".

    Ale między innymi te cechy czynią go tak fascynującą postacią. Mało tego, jak słusznie zauważył Jakub, Batman jest tak dobry jak scenarzysta go prowadzący. Przecież przez te dekady mamy tam pełne spektrum historii. Od campowych i pojechanych przygód, poprzez epickie opowieści, do wielu skromnych, kameralnych historii. A różnorodność nie tyczy się tylko fabuł, albo podejścia do konstrukcji postaci, kwestii społecznych w Gotham (w tym Wayne'a jako milionera), kontaktów Batmana z policją i tak dalej. Jak w każdym tak rozległym uniwersum są rzeczy wybitne i nieczytalne/nieoglądalne. Trzeba tylko szukać tego co CI się spodoba (a szczerze mówiąc, zaczynając od "Azylu Arkham" w mojej ocenie bardzo źle trafiłeś, bo to okrutnie przereklamowany komiks - chętnie polecę coś fajnego ;) )

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie znam się, to się wypowiem. A ja lubię Batmana najbardziej ze wszystkich superbohaterów, ze względu na Arkham, pierwiastek szaleństwa w samym Batmanie i w jego wrogach, i ze względu na to, że nie ma żadnych supermocy (Iron Mana też za to lubię). Im bardziej wszechmocny superbohater, tym bardziej go nie lubię (może z wyjątkiem Iniemamocnych ;), a już najbardziej ze wszystkich nie cierpię Supermana.


    To zabawne z tym skrzywieniem lewackim. Ja mam to samo z kobietami, że po prostu pewnych rzeczy nie mogę oglądać, bo mnie denerwują i już, choćby nie wiem jak były dobre. Natomiast wydaje mi się, że Batman nie może istnieć bez Gotham, a Gotham bez Batmana - to są te dwie strony tej samej, ponurej monety. Ten wątek się zresztą zdaje się dość często pojawia - że Batman tworzy tych szaleńców, walcząc z nimi. Myślę, że zastosowanie do tej mitologii naszego współczesnego myślenia nie ma trochę sensu. Poza tym weź pod uwagę, że superbohater to jest wytwór ściśle amerykański, a jednak socjalizm, lewactwo, ruchy oddolne i kapitaliści o ludzkim sercu to jednak w znacznie większym stopniu Europa niż USA.

    OdpowiedzUsuń
  10. O tak, ja też lubię to w Batmanie, że jest taki niepozbierany.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...