wtorek, 11 listopada 2014

Mój problem z 8 sezonem Doctor Who

fragment grafiki autorstwa Bradi Kenney, całość tutaj.

Oh, boy.

Nie, poważnie – ósmy sezon tak uwielbianego niegdyś przeze mnie serialu Doctor Who jest ostatnim, który obejrzałem. Nie dlatego, że był fatalny – bo nie był. Miał mnóstwo wad, kilka sporych rozczarowań, parę nietrafionych decyzji produkcyjnych, sporo przeciętnych scenariuszy i skopanych wątków – ale nie był katastrofalnie słaby. Był przerażająco wręcz nijaki. To, co miało budzić żywsze bicie serca budziło co najwyżej drobny wzrost zainteresowania, to, co miało wyciskać łzy z oczu tylko umiarkowanie absorbujące, a to, co miało budzić ciarki na plecach, stanowiło zaledwie wyblakłą kalkę tego, czego doświadczaliśmy kilka lat wcześniej. Poniżej spoilery jak stąd do finału sezonu, więc lojalnie ostrzegam.

No to jedziemy. Największym problemem jest telenowelowy wątek Clary i Danny’ego, wokół którego obraca się cała fabuła sezonu. Nie wiem, może to kwestia wcielającego się w postać Danny’ego aktora, ale nie umiałem go polubić. Teoretycznie wszystko jest w porządku – mamy byłego żołnierza z interesującym backstory i na dodatek celnie punktującego niektóre kontrowersyjne zachowania Doctora (konkretnie jego skłonność do manipulacji innymi – coś, co Davros wytknął kiedyś Dziesiątemu), a więc postać niezależną, inteligentną i interesującą. Teoretycznie. W praktyce Danny jest nudny i przez większość ósmego sezonu bezsensownie plącze się po arenie wydarzeń i naprawdę niewiele robi. To jest chyba powód, dla którego nie lubię tej postaci – scenarzyści nie dali mu prawie nic do roboty. W większości odcinków, w których ma do odegrania jakąś ważniejszą fabularnie rolę widzimy tylko, że ma pretensje do Clary z powodu jej podróży z Doctorem, ma pretensje do Doctora za to, że jest, jaki jest… tak naprawdę poza finałem i tym głupim saltem nad potworem tygodnia z odcinka The Caretaker na dobrą sprawę nie widzimy, żeby cokolwiek robił. Wbrew temu, co chcą nam wmówić scenarzyści Danny to bardzo bierna postać. Rzadko kiedy ma się czym wykazać. W finale dowiadujemy się – choć dla mnie było to oczywiste od połowy sezonu, kiedy straciłem nadzieję na to, że Moffat ma jakikolwiek pomysł na tego bohatera – że Danny był tylko kozłem ofiarnym tuczonym przez cały sezon, by go rytualnie ubić pod koniec. No i jego związek z Clarą – w ogóle mnie nie przekonuje. Nie potrafię zrozumieć, co ona w nim widzi. Kusi ją życiowa stabilizacja? Clara wyraźnie nie chce stabilizacji – ona chce się bujać z Doctorem po całym Wszechświecie i przeżywać przygody i nawet oszukuje Pinka, że tego nie robi. Według mnie to samolubne i niedojrzałe zachowanie, które tylko zniechęciło mnie do Clary.

Nowy Doctor jest… nowy. Z początku byłem do niego pozytywnie nastawiony – Capaldi to znakomity aktor i widać, że rozumie rolę Doctora i potrafi ją odpowiednio odegrać. Tym niemniej jak do tej pory jeszcze nie udało mu się zaprezentować czegokolwiek, co w znaczny sposób wyróżniałoby go od poprzedników. Ósmy miał nieco prześmiewczy, zdystansowany humor, Dziewiąty był poorany Wojną Czasu, sarkastyczny i uśmiechał się w dziwnych sytuacjach (na ogół takich, w których uśmiech był nieadekwatny), Dziesiąty był szlachetny i charyzmatyczny, Jedenasty – dziwaczny i dziecinny, ale przez tę dziwaczność i dziecinność przebijała się niekiedy prawdziwa starość i ból minionych wieków. Jaki jest Dwunasty? Nie mam pojęcia. Czasem jest zgryźliwy jak Dziewiąty, czasem zachowuje się niemal jak Jedenasty – ale jak do tej pory nie udało się ani scenarzystom, ani Capaldiemu wykreować Doctora oryginalnego i niepowtarzalnego. Wyszedł Doctor patchworkowy, posklejany z niektórych cech swoich poprzedników i przez to niezbyt wiarygodny i niezbyt interesujący.

Poziom scenariuszy to kolejny problem. Kiedy tak teraz o tym myślę, będąc stosunkowo świeżo po lekturze całości, uświadamiam sobie, że większość odcinków zlewa mi się w jednolitą masę, z której umiem wyodrębnić bardzo mało charakterystycznych elementów. Było coś z wielkim tyranozaurem, coś z Robinem z Sherwood, coś w szkole… jakiś las? Tyle. Reszta wyleciała mi z pamięci. Żaden z odcinków nie zapadł mi jakoś wybitnie w pamięć. Oczywiście oglądało się przyjemnie, ale tylko przyjemnie. Jeszcze kilka lat temu każdy nowy odcinek Doctor Who był dla mnie małym świętem, na które niecierpliwie wyczekiwałem przez cały tydzień. Od pewnego czasu mój entuzjazm stopniowo opadał, aż w końcu z tego jednego, jedynego serialu Doctor Who stał się dla mnie po prostu jednym z wielu. Pod tym drętwym wątkiem telenowelowym, o którym pisałem wyżej i niemrawymi próbami budowania metaplotu zniknęła gdzieś czysta radocha zwiedzania nowych planet, okresów historycznych i niesamowitych przygód w czasie i przestrzeni. Przez cały sezon przeleciałem na biegu jałowym, zastanawiając się, w czym właściwie problem – w scenariuszach? W obsadzie? Nie wiem. Pomysły miały potencjał – mumia w Orient Expressie, roboty w Sherwood, nawet las gęsto porastający Londyn – ale właściwie w każdym odcinku idea ulega rozwodnieniu, potencjał pozostaje niewykorzystany, a po zakończeniu oglądania pozostaje niedosyt.

Co do metaplotu. Wątki przewodnie można budować w serialach na dwa sposoby – kompetentny i leniwy. Ten pierwszy zakłada, że w każdym odcinku pojawia się jakaś wskazówki, aluzje i odniesienia, sukcesywnie, kawałek po kawałku, odsłaniając złożoność intrygi, która znajduje swoje rozwiązanie w finale. Sposób leniwy polega na wrzuceniu pod koniec każdego odcinka krótkiej, oderwanej od właściwej fabuły epizodu, sekwencji mającej przekonać widza, że gdzieś w tle dzieje się jakaś większa afera, z którą bohaterom przyjdzie się zmierzyć w przyszłości. Metaplot w ósmym sezonie Doctor Who jest ewidentnie leniwy. Ale wybaczyłbym to – w końcu to nie pierwszy i nie ostatni raz – gdyby poszczególne odcinki były interesujące. W końcu Doctor Who zawsze był taką trochę antologią, w której fabularny szczegół liczył się bardziej, niż ogół. Niestety, ostatni sezon zawodzi w tym względzie, więc liczyłem przynajmniej na interesujący finał.

Przeliczyłem się. Finał sezonu dotyka ta sama atrofia kreatywności, klimatu i zaabsorbowania uwagi odbiorcy, która trawi cały sezon. I znów – teoretycznie wszystko jest na miejscu, ale w praktyce nie budzi to żadnych wyraźniejszych emocji. Zdenerwowało mnie i zniesmaczyło bardzo przedmiotowe potraktowanie tak trudnego przecież tabu śmierci w serialu de facto dla dzieci. Pal już nawet diabli żenujący gag z wrzeszczącym w Zaświatach  człowiekiem, który oddał swoje ciało nauce – dla mnie był nieśmieszny, ale nie wątpię, że w jakimś innym serialu, w innym kontekście mógłby być wariacko zabawny. Cały ten motyw Cybermanów-zombie był  przekroczeniem pewnej granicy, wysunięciem się z konwencyjnych ram, w jakich egzystuje Doctor Who.

Ale to tylko jeden z problemów finału. Całe to dwuodcinkowe zamknięcie sezonu składało się z wielu dobrych pomysłów posklejanych w taki sposób, by nie grzały tak, jak teoretycznie powinny. Cybermani byli, ale jakby ich nie było – robili głównie za dekorację. Brygadierka – jedna z nielicznych postaci made by Moffat, które autentycznie i bez zastrzeżeń lubię – była jedną z niewielu rzeczy, które mi się podobały w finale, choć i tak jej deus-ex-machinowe uratowanie przez tatusia mi nie podpasowało. No i zabicie Osgood. To było dziwne, bo bardzo wiele rzeczy wskazuje na to, iż akcja The Day of the Doctor rozgrywa się PO wydarzeniach z finału ósmego sezonu. Więc Osgood powinna żyć. Chyba, że czegoś nie rozumiem. Albo Moffat skrewił. Choć jestem w stanie bez żadnych oporów przyjąć to pierwsze, to jednak doświadczenie podpowiada mi, że to ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna.

Missy, czyli Master. Zmianę płci w toku regeneracji Mastera kupiłem z marszu. To ma sens – obie jego poprzednie inkarnacje zginęły z rąk kobiet, a coś takiego skłoniłoby do genderowych rozważań nawet takiego wariata, jak Master. Motywacja Missy też mi pasuje – ładnie rymuje się ze wszystkim, co wiem o tej postaci. Nieco gadzia aparycja Michelle Gomez i cała ta maniera złej, pokręconej Mary Poppins też jest strzałem w dziesiątkę. W dodatku to kolejny krok w stronę kobiecej regeneracji Doctora. Być może za X lat doczekamy, choć ta idea na swój sposób jest już od wielu lat eksplorowana w whoniverse. Właściwie nie miałbym na co narzekać, bo postać jest bez zarzutu. Boję się jednak, iż Moffat znowu (bezskutecznie) będzie próbował pokazać nam, że mimo wszystko potrafi pisać silne postaci kobiece i złoży Missy na ołtarzu tych prób. Więc ja bym się nie cieszył za bardzo.

No właśnie. Biorąc pod uwagę powyższe uznałem, że Doctorem jestem już zmęczony. Nie mogę patrzeć jak z sezonu na sezon osuwa się w coraz większą nijakość – a mam w pamięci, jaki niesamowity potrafił być Doctor Who. Szczególnie, że mam też te swoje słuchowiska od Big Finish i kontrast pomiędzy nimi, a tym, co serwuje Moffat jest niesamowity. Trailer do Dark Eyes 3 z dramatycznym apelem „Bring the lady! The lady with a dark eyes! Bring Molly O’Sullivan! You can save us all!” wzbudził we mnie więcej emocji, niż cały finał ósmego sezonu. Toteż odpuszczam bez żalu. To nie jest dramatyczna decyzja podjęta pod wpływem emocji, tylko rezultat powolnego dojrzewania do niej. Może, jak zmieni się showrunner, wrócę do lektury serialu. 

7 komentarzy :

  1. Zgadzam się z większością zarzutów, chociaż podobało mi się trochę więcej odcinków. Nie mniej sezon został pogrzebany kiepskim finałem. Nie odpuszczam jeszcze serialu, ale czekam na zmianę showrunnera.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mhm, jednak dużo zależy od perspektywy. Dla mntie to pierwszy sezon Doctora oglądany od deski do deski i choć jestem przed finałem (mam za sobą 10 odcinków) to powiem, że ogląda mi się całość naprawdę przyjemnie. Zgadzam się, że czasami pomysły są niewykorzystane, postacie wkurzające (Danny to jest moim zdaniem totalne nieporozumienie), ale nawet jak czuję po danym epizodzie niedosyt to i tak chętnie zasiadam do kolejnego. Tak podejrzewałem, że sezon nie należy do wybitnych, bo jako świeżakowi wydał się właśnie "przyjemny", a uznałem, że serial nie doczekałby się 800 odcinków i statutu fenomenu jeżeli to byłaby jego główna zaleta. Także dla mnie właśnie jako jeden z oglądanych seriali (a dużo tychże nie oglądam) sprawdza się całkiem fajnie. Podoba mi się ogólna koncepcja i lekko campowy klimat. A największa zaleta tego sezonu jest taka, że bardzo chętnie sięgnę teraz po wcześniejsze

    OdpowiedzUsuń
  3. Na moją decyzję o nieoglądaniu wpłynął też mój powrót do Power Rangers, który w pełni zaspokaja moją potrzebę campowej niedorzeczności. I jest nadspodziewanie przyjemnym serialem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj biedaku to co będziesz robił w Boże Narodzenie? Zawsze świąteczny odcinek ratował Cię w depresji ;)

    Ogólnie postać Dannego też mnie denerwuje w całej swej miałkości, niestety oberwało się też rykoszetem Clarze, która średnio pasuje do obecnego doktora. Jestem też ciekawy czy ta postać nie będzie jednak rozwijana bo w odcinku "Posłuchaj" było zasugerowane że Orson Pink jest potomkiem Dannego co oznacza że Clara musi być obecnie w ciąży.

    No i pozostał jeszcze rozgrzebany wątek z tymi statkami kosmicznymi pełnych robotów które czegoś tam szukają.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też Zgadzam się z większoscią zarzutów, ale Robot Flatlinei Mumia mi naprawdę się podoabały. Z mumią żałuję, że nie dlai jej dodatkowego odcinak na zmieszczenie tego co się nie zmieściło w produkcie końcowym zamiast obrony księzyca poczętego i drzew porastających ocean z siostrą co rok siedziała w krzaku.

    OdpowiedzUsuń
  6. "Oj biedaku to co będziesz robił w Boże Narodzenie? Zawsze świąteczny odcinek ratował Cię w depresji ;)"

    Myślę, że Świąteczny jeszcze łyknę. Tak w ramach definitywnego pożegnania z serią.

    "No i pozostał jeszcze rozgrzebany wątek z tymi statkami kosmicznymi pełnych robotów które czegoś tam szukają."



    Ten z Robota z Sherwood? Nie sądzę, by ktokolwiek zaprzątał sobie głowę rozwiązywaniem tego wątku.

    OdpowiedzUsuń
  7. Z tego co pamiętam to tez z Robota z Sherwood był już trzecim statkiem podróżójącym w to samo miejsce. Wcześniejszy był na samym początku sezonu w Londynie z dinozaurem, a pierwszy statek to jeszcze za poprzedniego Doktora. Ten w którym roboty przeładowały Madame Pompadour. Z tego co poznałem scenarzystów ten motyw na pewno jeszcze powróci. Myślałem nawet że będzie związany z finałem tego sezonu ale pięknie wkroczyła Missy.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...