fragment grafiki autorstwa Ardariel, całość tutaj, |
Jako iż dobiegający właśnie końca sezon Doctor Who był dla mnie olbrzymim rozczarowaniem, moje
zainteresowanie uniwersum Doctora zaczęło
coraz bardziej grawitować ku słuchowiskom od Big Finish – do tego stopnia, że
bardziej, niż na finał ósmego sezonu serialu czekam na trzecią odsłonę przygód
Ósmego i Molly w ramach serii Dark Eyes.
W słuchowiskach mam przynajmniej pewność, że fabuła będzie pozbawiona dziur,
postaci będą rozwijane konsekwentnie, bohaterów polubię intuicyjne i generalnie
będę się przy nich bawił znacznie lepiej, niż przy zawodach w przeskakiwaniu
rekina pod patronatem Stephena Moffata.
By umilić sobie oczekiwania na trzecią część Dark Eyes postanowiłem sięgnąć po inny
słuchowiskowy spin-off Doctor Who. Padło
na Gallifrey – długą serię, której
akcja niemal w całości rozgrywa się na ojczystej planecie Doctora. Akurat
Gallifrey zawsze była dla mnie wielkim nieobecnym serialu – dla osób, które, tak jak ja,
nie miały nigdy styczności z klasycznymi odcinkami serialu, Gallifrey to na
poły mityczna kraina, o której nie wiadomo niemal nic – jedynie drobne
przebłyski i retrospekcje w takich odcinkach jak The Day of The Doctor czy The
End of Time dają nam niejasne pojęcie, jak wygląda świat, na którym urodził
się Doctor. Zawsze mnie ciekawiło, czy kiedyś dane nam będzie jeszcze zobaczyć
Gallifrey – fabuła serialu zdaje się powoli do tego zmierzać, ale nie chciało
mi się czekać, postanowiłem więc zaryzykować i rzucić się na głęboką wodę, rozpoczynając
swoją przygodę ze słuchowiskiem Gallifrey.
Czemu „głęboką wodę”? Ponieważ Gallifrey to słuchowisko bardzo mocno powiązane fabularnie z
klasycznymi epizodami serialu – głównymi bohaterkami są Romana II i Leela,
towarzyszki Doctora z dawnych lat – oraz z innymi produkcjami od Big Finish.
Mogłem się więc spodziewać, że zostanę przytłoczony odniesieniami, których nie
zrozumiem i wątkami, których genezy nie znam. Tak się jednak nie stało – Gallifrey to, wbrew pozorom, bardzo spójna
i samowystarczalna opowieść i nie miałem najmniejszych problemów z jej
zrozumieniem. Scenarzyści prowadzą fabułę na tyle swobodnie, by drobne
nawiązania do innych słuchowisk nie powodowały konfuzji, tylko budziły
ciekawość i chęć zagłębienia się w rozszerzone uniwersum.
Czym jest zatem Gallifrey?
Thrillerem szpiegowsko-politycznym. Romana, jako Madame President planety stara się otworzyć konserwatywne i
ksenofobiczne społeczeństwo Gallifreyan na inne rasy, przerwać politykę
izolacji. Oczywiście budzi to
opór innych polityków. Dochodzi też organizacja terrorystyczna działająca w
celu udostępnienia technologii Władców Czasu wszystkim zainteresowanym, Romana
najmuje Leelę jako swoją osobistą ochroniarkę i stara się z jednej strony
utrzymać swoje stanowisko, a z drugiej – zrobić coś dobrego dla Gallifrey i
reszty Wszechświata. Nie oznacza to oczywiście, że mas jakieś opory przed
pobrudzeniem sobie rąk – scena polityczna Gallifrey jest aż gęsta od spisków,
zdrad, frakcji, co chwila zawiązywanych i zrywanych sojuszy… Dodajmy do tego
fakt, że większość bohaterów to mistrzowie manipulacji z dostępem do
technologii podróży w czasie i zmiany twarzy (regeneracja) i już mamy dość
precyzyjny obraz sytuacji.
Bohaterowie – kolejny, obok fabuły, mocny element
słuchowiska. Relacja makiawelicznej Romany i prostej, obdarzonej gwałtownym
temperamentem Leely płynnie ewoluuje z wrogości i nieufności do wzajemnego
szacunku i przyjaźni. Ważną postacią jest też Irving Braxiatel. Wiedzieliście,
że Doctor ma swojego Mycrofta? Nie? No to już wiecie. W sumie nie ma się czemu
dziwić – powszechnie wiadomo, że postać Mastera bazowała na Moriartym.
Braxiatel to starszy brat Doctora, przyjaciel Romany i jedna z najważniejszych
postaci w fabule Gallifrey. Ale moim
ulubionym bohaterem słuchowiska jest niewątpliwie koordynator CIA (Celestial Intervention
Agency) Narvin, który bardzo szybko wysunął się na czołówkę moich ulubionych
postaci w całym Whoniverse. Nie wiem, czy to wybitnie sarkastyczna natura tego
Władcy Czasu, czy specyficzny głos wcielającego się weń Seana Carlsena, ale
Narvin jest po prostu świetny. Choć dysponuje realną władzą, to jednak ma nad
sobą dostatecznie wielu zwierzchników i wyższych pozycją urzędników, by nie móc
w pełni dobrowolnie uczestniczyć w politycznych machinacjach Gallifrey. Mimo
naprawdę cynicznego usposobienia koniec końców okazuje się on jedną z najuczciwszych
postaci w całej obsadzie. Aż podskoczyłem z radości, gdy dowiedziałem się, że
Narvin powróci w Dark Eyes. Nie mogę się
doczekać jego relacji z Ósmym i Molly – szykuje się mocne snark-to-snark combat.
Tak więc gorąco zachęcam do zapoznania się z Gallifrey. Zarówno tych, którzy są
rozczarowani obecnym poziomem telewizyjnej inkarnacji Doctor Who (żeby się przekonali, jak świetne potrafi być
Whoniverse, jeśli nie rzęzi pod butem Moffata) jak i tych, którym nowy sezon
serialu się podoba (by nieszczęśnikom uświadomić, jak nisko mają zawieszoną
poprzeczkę). To jest kawał znakomitej, trzymającej w napięciu opowieści w
najwyższej jakości. Przesłuchałem trzy pierwsze sezony i już się cieszę na
kolejne.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz