czwartek, 19 czerwca 2014

Wilk, czyli kojot

fragment grafiki autorstwa Davida Millera, całość tutaj.

Nieformalny cykl notek zatytułowany „Archeologia popkulturowa” cieszy się na moim blogu na tyle sporą popularnością, bym czuł się zobowiązany od czasu do czasu wzbogacić go nowym wpisem. Chwilowo zmęczony kolejnymi sążnistymi analizami poszczególnych sezonów Power Rangers, tudzież obserwowaniem życia seksualnego Kaczora Donalda (wiem, że przez resztę notki będzie próbowali to odzobaczyć) postanowiłem poświęcić uwagę kultowym kreskówkom ze stajni Warner Bros – chodzi mi oczywiście o Looney Tunes, które dzięki odkodowanemu pasmu na Canal + na stałe wpisały się w moje wspomnienia z dzieciństwa. Jakoś tak się złożyło, że zawsze wolałem kreskówki Warner Bros od animacji Disney’a. Jasne, te drugie były na ogół o wiele lepiej zrobione, przepych i bogactwo momentami zapierało dech w piersiach, same fabuły też zwykle opowiadały o Ważnych Rzeczach… ale wszystko było zbyt ugrzecznione. To właśnie Looney Tunes ze swoimi wyszczekanymi bohaterami (na ogół przemawiającymi głosem legendarnego Mela Blanca), szaloną konwencją i potężną dawką kreskówkowej przemocy na stałe zapisały się w mojej pamięci. Szczególnie upodobałem sobie jedną z warnerowskich postaci. Chodzi mi oczywiście o supergeniusza Wile’a E. Coyote’a, z którym wiąże się pewna frapująca mnie od dzieciństwa zagadka. Ale zanim do tego przejdziemy – szczypta historii.

Za powstanie postaci występujących w serii kreskówek Wile E. Coyote and The Road Runner odpowiedzialny jest Chuck Jones, twórca i reżyser większości ikonicznych kreskówek Looney Tunes. Legenda głosi, iż wizerunek Kojota powstał na bazie opisu tegoż zwierzęcia z książki Marka Twaina Roughing It. Za animację odpowiedzialny był Ken Harris, uznawany powszechnie za jednego z najlepszych w swoim fachu. Imię Kojota jest swego rodzaju żartem słownym – „Wile E.” czyta się tak samo jak „Willy”. Co do Strusia Pędziwiatra, to już na początku trzeba wyjaśnić jedną rzecz – żaden z niego struś, tylko kukawka kalifornijska. Polski dystrybutor, najpewniej mając na uwadze chyżość tytułowego ptaka, nadał mu w polskim tłumaczeniu takie, a nie inne imię. Co jest nieco głupie, ponieważ – jak wiemy z lekcji biologii i geografii – strusie nie mieszkają na południowo-zachodnich obszarach Ameryki Północnej, gdzie toczy się akcja serialu. Za charakterystyczny odgłos wydawany przez Road Runnera odpowiedzialny jest Paul Julian. Pierwszą kreskówką z udziałem obu tych postaci jest Fast and Furry-ous – siedmiominutowy odcinek wyemitowany 17 września 1949 roku. Do dnia dzisiejszego pojawiło się około pięćdziesięciu odcinków przygód wygłodniałego kojota polującego na kukawkę będącą strusiem (ja to sobie tak tłumaczę, że „Struś Pędziwiatr” jest pseudonimem artystycznym kukawki).

Każdy odcinek serii opiera się na identycznym schemacie – Wile stara się schwytać Strusia Pędziwiatra, jednak specyficzne reguły rządzące światem przedstawionym sprawiają, że na ogół sam wpada w zastawione na ofiarę (często wadliwie działające) pułapki. Nie wiem czy zauważyliście, ale Struś Pędziwiatr prawie nigdy bezpośrednio nie interweniuje w działania Kojota – od czasu do czasu zakradnie się tylko za jego plecy i srodze wystraszy niespodziewanym „Beep-beep!”. Ale to w zasadzie tyle. Największym wrogiem Kojota jest Wszechświat, który z jakiegoś powodu go nienawidzi i często wręcz nagina arbitralne prawa fizyki, byle tylko zrobić mu krzywdę. Weźmy chociażby przewijający się przez serię patent, w którym Kojot maluje na skalnej ścianie wylot tunelu, by zwiedziony tym Struś w pełnym rozpędzie przygrzmocił w litą skałę. Nigdy się tak nie dzieje – Struś zawsze bezproblemowo wbiega do nieistniejącego tunelu, a biegnący za nim Kojot albo boleśnie zderza się z nieprzeniknioną przeszkodą, albo zostaje potrącony przez ciężarówkę, która wyjechała z namalowanego tunelu. Oczywiście najczęściej używanym orężem stosowanym wobec Kojota przez okrutną Rzeczywistość jest stara, dobra grawitacja. Szczęśliwie Kojot ma wręcz niewyobrażalną odporność na obrażenia i potencjalnie jest w stanie przetrwać nawet eksplozję atomową bez specjalnego uszczerbku na zdrowiu, więc jego syzyfowa praca nie skończy się nigdy.

Wile E. Coyote and The Road Runner to właściwie kreskówka idealna. Taka, której nie trzeba ulepszać, wymyślać nowych elementów uatrakcyjniających fabułę (najczęściej zresztą nieistniejącą. Struktura niemal każdego odcinka jest ściśle określona. Na początku zawsze widzimy scenę, w której Kojot usiłuje na piechotę dogonić Strusia Pędziwiatra. Obaj bohaterowie przedstawieni nam są na stopklatkach wystylizowanych nieco na plansze z filmu przyrodniczego, gdzie obok zwyczajowej nazwy gatunkowej zwierzęcia mamy też podaną w nawiasie jego pseudołacińską nazwę. Nazwy te są zawsze bardzo zabawne i nigdy się nie powtarzają. Po prezentacji bohaterów Kojot już-już niemal chwyta swoją ofiarę, gdy nagle Struś włącza turbodoładowanie i znika za horyzontem ciągnąc za sobą smugę wznieconego pyłu i pozostawiając Kojota w kompletnym zaskoczeniu z rozdziawionym pyskiem – często zresztą Kojot robi sobie w tym momencie jakąś krzywdę, na przykład wpadając przez nieuwagę na jakiś kaktus albo nie zauważając krawędzi urwiska. Po tym incydencie następuje kompilacja kilkunastu prób schwytania Strusia – najczęściej przy użyciu asortymentu firmy ACME produkującej, jak się zdaje, wszystko, co tylko ludzki umysł jest w stanie wymyślić. Plany Kojota są najprzeróżniejsze – od relatywnie prostych po takie, które stanowią niespotykany nigdzie indziej popis kreatywności i twórczego szaleństwa. Osobiście najbardziej lubię patent z przywiązaniem sobie do pleców dystrybutora lodu tworzącego przed Kojotem śnieżną ścieżkę i założeniem nart. Pomysłowość Kojota zdaje się nie mieć granic i tylko wyjątkowa złośliwość rzeczy martwych może być wytłumaczeniem, dlaczego dotąd nie udało mu się pochwycić Strusia Pędziwiatra.

W autobiograficznej książce Chuck Amuk: The Life and Times of an Animated Cartoonist twórca postaci Kojota, Chuck Jones, wyjawił, że w toku pisania scenariuszy do tej konkretnej serii ukonstytuowało się jedenaście mniej lub bardziej ściśle przestrzeganych przez scenarzystów zasad. Po pierwsze – Struś Pędziwiatr nie może w żaden sposób zaatakować Kojota, poza zwyczajowym „Beep-beep!” zza winkla. Po drugie – Kojot może ucierpieć jedynie na wskutek własnych poczynań lub wadliwego działania asortymentu firmy ACME. Ta zasada była akurat dość często naginana przez ciężarówki notorycznie rozjeżdżające Wile’ego. Po trzecie – Kojot w każdej chwili może zrezygnować z pościgu, ale przez swój fanatyzm nigdy tego nie robi. Po czwarte – zakazane jest używanie dialogów, wszelkie odgłosy wydawane przez obu bohaterów ograniczają się do minimum. Struś Pędziwiatr ma swoje „Beep-beep!” oraz charakterystyczny odgłos przypominający wyciąganie korka z butelki, który towarzyszy pokazywaniu Kojotowi języka. Kojot natomiast okazjonalnie wrzeszczy z bólu. I to tyle. Scenarzyści w pomysłowy sposób obchodzili tę zasadę – kiedy bohaterowie chcieli coś zakomunikować sobie nawzajem (albo widzom), pokazywali małe drewniane tabliczki z tekstem. Po piąte – Struś Pędziwiatr może poruszać się tylko i wyłącznie po biegnącej przez pustynię drodze i nie wolno mu z niej schodzić. I ta zasada była traktowana raczej liberalnie, niejednokrotnie widzieliśmy bowiem, jak Struś przemierza pustynne bezdroża. Po szóste – akcja zawsze musi się toczyć w jednym i tym samym miejscu, czyli na anonimowej pustyni gdzieś na południowo-zachodnich rubieżach Ameryki Północnej. Po siódme – wszystkie używane przez Kojota przyrządy są wyprodukowane przez ACME. Wyjątkiem są przedmioty znalezione na pustyni (kamienie, kawałki patyków etc.). Po ósme – preferowanym sposobem znęcania się nad Kojotem jest grawitacja (pisałem o tym wyżej). Po dziewiąte – Kojot za każdym razem ma być bardziej upokorzony, niż fizycznie zraniony swoim niepowodzeniem. Po dziesiąte – sympatia widza musi pozostać po stronie Kojota. Po jedenaste – Kojot nigdy nie może schwytać i zjeść Strusia.

Interesującym jest fakt, że powyższe wytyczne – o ile istotnie były respektowane, pracujący przy kreskówce scenarzysta Michael Maltese twierdzi, że nigdy o nich nie słyszał – nie tylko nie osłabiły kreatywności twórców serialu, ale zdawały się ją wręcz stymulować. Choć struktura niemal wszystkich odcinków jest taka sama, widz nigdy się nie nudzi oglądając poczynania Kojota. Nawet jeśli czasami niektóre patenty zastosowane przez głównego bohatera się powtarzają, to za każdym razem rezultat jest inny (zawsze jednak bolesny dla Kojota). Poza swoją macierzystą kreskówką Wile występował jedynie kilka razy u boku Królika Bugsa – i były to jedyne przypadki, gdy ten bohater przemawiał. Oczywiście głosem Mela Blanca (a kogóż by innego?), który nadał Kojotowi głos wyrafinowanego intelektualisty. Trochę mnie to dziwiło – dla mnie Kojot nie jest i nigdy nie był dystyngowanym geniuszem o głosie korpulentnego członka Mensy. Wile E. Coyote to fanatyczny psychopata obdarzony mrocznym geniuszem. W kreskówkach z Bugsem (pierwszą z nich jest Operation: Rabbit z 1952 roku) z Kojota zrobiono zapatrzonego w siebie, upajającego się brzmieniem własnego głosu złoczyńcę, którego zachowanie nie miało zbyt wiele wspólnego z tym, co mogliśmy zobaczyć podczas jego polowań na Pędziwiatra. No cóż – można to tłumaczyć postępującą schizofrenią tego bohatera.

Ale przejdźmy do frapującej mnie zagadki z dzieciństwa, o której wspominałem na początku notki, a mianowicie – czy Kojot aby na pewno jest kojotem? Bardzo podobna postać występowała w serii kreskówek Ralph Wolf and Sam Sheepdog zapoczątkowanej w 1953 roku. Struktura fabularna tej serii przedstawiała się podobnie do kreskówek Wile E. Coyote and The Road Runner. Tym razem wilk Ralph poluje na owce, których strzeże flegmatyczny, acz diablo skuteczny pies pasterski Sam. Dodatkową atrakcją jest fakt, iż obaj bohaterowie zwalczają się nawzajem jedynie w ramach codziennych obowiązków zawodowych, po pracy będąc znakomitymi kumplami. Wcześniej identyczny motyw wystąpił w jednym odcinku serii z Kojotem i Strusiem, gdy obaj bohaterowie nagle przerwali pracę i zostali zastąpieni przez zmienników kontynuujących gonitwę. Można więc stwierdzić, że Ralph Wolf and Sam Sheepdog jest swego rodzaju spin-offem Wile E. Coyote and The Road Runner.

Czy Ralph to Wile? Tu sprawa jest interesująca. Chuck Jones użył modelu postaci Wile’a (naprawdę delikatnie zmodyfikowanego – zmiany dotknęły właściwie tylko nosa Wile’a, który w ralphowej wersji jest czerwony), który zachowuje się nieco inaczej, niż zazwyczaj. Choć pewne elementy pozostały wspólne – choćby upodobanie do produktów firmy ACME – to jednak Ralph jest znacznie mniej fanatyczny, niż Wile. No i nie da się pominąć różnic gatunkowych – choć bohaterowie wyglądają tak samo, to wyraźnie zostało powiedziane, iż Wile jest kojotem, a Ralph wilkiem. Widocznie w uniwersum Looney Tunes te dwa gatunki różnią się jedynie kolorem nosa.

5 komentarzy :

  1. "nadał mu w polskim tłumaczeniu takie, a nie inne imię. Co jest nieco głupie" - bo ja wiem, czy takie głupie? W końcu strusia od pierwszego kopa skojarzy każdy polski dzieciak, czego nie można powiedzieć o kukawce.

    "ACME produkującej, jak się zdaje, wszystko, co tylko ludzki umysł jest w stanien wymyślić." - Ma to przecież w nazwie, jako A Company Make Everything (a przynajmniej tak głosi internetowa legenda.;))


    Jestem trochę zawiedziona, że nie wspomniałeś o legendarnej w internetach scenie, w której kojot jednak dopadł Strusia. I tak go sobie trzymając w łapie, ze smutnym spojrzeniem zapytał publikę "I co ja teraz mam zrobić"? Scenka raczej nie jest fejkiem, choć nie mam pojęcia, w jakim odcinku się pojawiła (i czy czasem nie był prymaaprylisowy).

    OdpowiedzUsuń
  2. Z mojego researchu wynika, że Kojot Strusia złapał dwa razy (nie licząc odcinków w CGI, których jeszcze nie ogarnąłem):

    1. W odcinku The Solid Tin Coyote Kojot zbudował robota, który schwytał Strusia, który jednak ostatecznie uciekł. Ale moim zdaniem się liczy.

    2. Przypadek o którym mówisz, a który rozegrał się w odcinku Soup Or Sonic. Ale sprawa nie jest taka oczywista. Wygląda to tak, że Struś i Kojot wbiegają do zwężającej się rury i po wybiegnięciu z drugiego końca są wielkości kciuka. Kojot zauważa to i woła Strusia, który zawraca i zbiega go otworu rury, wybiegając z drugiej strony, dzięki czemu wraca do swojej normalnej postaci. Kojot robi to samo, ale pozostaje mały. Wtedy dopada nogi strusia i już szykuje się do konsumpcji, kiedy orientuje się, że z jego perspektywy struś przypomina Godzillę. I wtedy pokazuje tę słynną planszę:

    http://en.wikipedia.org/wiki/Soup_or_Sonic#mediaviewer/File:Soup_or_Sonic_screenshot.png



    Trudno więc twierdzić, że Kojot złapał Strusia. To raczej Struś złapał jego.

    OdpowiedzUsuń
  3. nie zapominajmy też o braciach Fleicher??i ich kreskówkach taka np.Betty Boo to czyste szaleństwo w nie których odcinkach :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzeba też wspomnieć o jednym z odcinków "Animal Mana" Granta Morrisona, który dość niekonwencjonalnie podchodzi do tej historii. Można powiedzieć, że Kojot jest tam bohaterem romantycznym, jak np. Kordian.

    OdpowiedzUsuń
  5. Darzę Kojota i Strusia ogromnym sentymentem - gdzieś jeszcze mam kasetę VHS sprowadzoną z USA z najlepszymi przygodami tego duetu (powinna też być druga kaseta z Foghorn Leghorn).
    A co do "Operation: Rabbit" - to chyba mój ulubiony odcinek. Właśnie z tego względu, że niemy, fanatyczny Wile nagle jawił się jako postać bardziej dystyngowana. Poza tym jest to odcinek, który wciąż zdarza mi się cytować w codziennym życiu: "Allow me to introduce myself, My name is Wile E. Coyote, Super Genius". Poza tym podobała mi się źdiebko inna dynamika konfliktu Kojot vs Królik Bugs niż Kojot vs Struś.
    Przesympatyczna notka. I dzięki za przypomnienie o Ralph Wolf - kompletnie o nim zapomniałam

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...