fragment grafiki autorstwa Renée Delâge, całość tutaj. |
Ale to jest dziwny serial. Przydryfował do telewizji z
Internetu, gdzie ukazało się kilka dedykowanych sieciowej dystrybucji epizodów.
Od samego początku jego budżet wynosił mniej więcej tyle, ile w takim Supernatural wydaje się na sam catering
(a w Game of Thrones na wykałaczki),
czego twórcy w najmniejszym stopniu nie próbowali nawet maskować. Niby
startował jako nadnaturalny procedural, jakich we współczesnej telewizji wiele,
ale ostatecznie stał się absolutnie zakręconym miszmaszem popkulturowych archetypów,
wątków, tropów i motywów. To serial, w którym pojawia się Wielka Stopa, Nikola
Tesla będący wampirem strzelającym promieniami elektrycznymi z rąk, doktor
Watson w egzoszkielecie, Kuba Rozpruwacz mający moc teleportacji niczym Azazel
z X-Men: First Class oraz Adam Worth
z rozszczepieniem osobowości czyniącym z niego pierwowzór doktora Jekylla i
pana Hyde’a, noszącym strój szambonurka i dysponującym umiejętnością
manipulacji czasoprzestrzenią. Przez ekran przewijają się wilkołaki w paskudnym
CGI, starożytna cywilizacja wampirów i nie mniej starożytna cywilizacja
zamieszkująca wnętrze Ziemi. Oglądając ten serial, przez moją głowę
przelatywały kolejne pozytywne skojarzenia – Torchwood, Warehouse 13, Planetary, X-Men, Stargate SG-1, League of Extraordinary Gentelmen, powieści
Arthura Conana Doyle’a i Julesa Verne, niektóre komiksy z czasopisma Heavy Metal, Kino Nowej Przygody.
Wszystko to wrzucone do jednego wora i wymieszane, po uprzednim mocnym
wstrząśnięciu.
Fabuła Sanctuary rozgrywa
się w podobnym do naszego świecie, który zamieszkują tak zwani anormalni –
stworzenia (zarówno inteligentne, jak i nie), których umiejętności,
wygląd i biologia wykraczają poza ludzkie zrozumienie. Jedna z głównych
bohaterek serialu, doktor Helen Magnus, zawiaduje siecią Sanktuariów –
międzynarodową organizacją opiekującą się anormalnymi i utrzymującą w tajemnicy
ich istnienie, badającą ich biologię i pomagającą im odnaleźć swoje miejsce na
świecie. W mojej notce o Supernetural wskazywałem
ten serial jako doskonały przykład pozytywnego przedstawiania inności w
popkulturze. Anormalni w Sanctuary są
bowiem tacy, jak ludzie – czasem dobrzy, czasem źli. A czasem po prostu
przerażeni własnymi umiejętnościami i własną innością. Albo sfrustrowani
niemożnością funkcjonowania w społeczeństwie na równych warunkach ze
zwyczajnymi ludźmi. Sanctuary uczy
szacunku i zrozumienia dla odmienności – anormalni czasami są metaforą inności
seksualnej, czasami etnicznej, czasami społecznej czy kulturowej. Jakby nie
było, serial stara się pokazywać, że odmienność może być czymś pozytywnym, że
fizyczna brzydota nie oznacza złego charakteru, że obopólny szacunek i
wypracowanie kompromisu może przynieść pokój, nawet jeśli nie nastąpi wzajemne
zrozumienie.
Trzeba to napisać wyraźnie – ten serial ma bardzo
specyficzną oprawę wizualną. Niemal wszystkie tła zostały cyfrowo wygenerowane
na greenscreenie – są odcinki, w których przez większość czasu jedynymi
elementami niestworzonymi w CGI są aktorzy, ich ubrania, krzesła na których
siedzą oraz rekwizyty. I tyczy się to nawet lokacji, które pojawiają się w
większości odcinków, jak wnętrza Sanktuarium czy biuro Helen Magnus. Oczywiście
wygląda to bardzo sztucznie, bardzo fasadowo i bardzo nienaturalnie, co
niektórym widzom może wręcz uniemożliwić oglądanie. Ale wiecie co? Mnie się to
podobało. Ten wymuszony skromnym budżetem zabieg okazał się mieć pozytywne
skutki uboczne. Po początkowej konfuzji szybko przywykłem do takiej
komiksowo-teatralnej estetyki nierealistycznych teł. Dzięki nim serial nie jest
nijaki, nie ginie w zalewie mnóstwa bliźniaczo podobnych procedurali w
konwencji sci-fi albo fantasy. Wszystko jest tu umowne, siermiężne i swędzące
nieprzyzwyczajony do takich zabiegów zmysł estetyczny – ale jednocześnie nadaje
całości unikalnego klimatu. Nie każdemu się to spodoba i nie każdy to wychwyci
– ale na mnie zrobiło to pewne wrażenie. Może dlatego, że lubię camp, którego Sanctuary jest najznamienitszym
przedstawicielem. A może to kwestia świetnych scenariuszy.
No właśnie – scenariusze. W Sanctuary pojawia się mnóstwo ciekawych koncepcji na fabuły
poszczególnych epizodów. Początkowo podejrzewałem, że serial będzie miał
formułę rasowego procedurala z monster of
the week, ale szybko okazało się, że większość odcinków stara się robić coś
nietypowego. Mnóstwo jest w tym serialu epizodów, które oparte są na jakiejś
specyficznej idei, łamiące utarte schematy czy eksplorujące inne konwencje.
Owszem, w każdym serialu pojawiają się czasami takie epizody, ale w Sanctuary stanowią właściwie sedno. Na
przykład odcinek kręcony cały czas „z rąsi”. Albo ten, w którym Magnus trafia do postapokaliptycznej rzeczywistości, która jest chyba najbardziej sugestywnie
wystylizowaną post-apo, jaką widziałem w telewizji. Albo gdy bohaterowie mają
awarię pamięci krótkotrwałej i próbują dojść, co wydarzyło się przez ostatnie
dwadzieścia cztery godziny. Albo ten rozgrywający się w realiach Drugiej Wojny
Światowej. Albo ten z halucynacjami. Albo ten kręcony niemal w całości z oczu
jednego z głównych bohaterów. Albo któryś z całego mnóstwa nietypowych
odcinków, po których nie bardzo wiadomo, czego się spodziewać, ponieważ
scenarzyści, jak tylko mogą, unikają schematów. Owszem, nie zawsze te epizody
są dopieszczone w najdrobniejszych szczegółach. Czasami wymagają dużego
zawieszenia niewiary. Czasami są zbyt pospieszne albo nie wyjaśniają należycie
pewnych aspektów. Czasami są pretekstowe. Czasami źle rozkładają akcenty, przez
co trafiają się dłużyzny. Nie zmienia to jednak faktu, że dzięki temu zabiegowi
Sanctuary jest bardzo oryginalny i bardzo
specyficzny – w jak najbardziej pozytywny sposób.
Innym przewijającym się przez cały serial motywem jest bardzo
urzekający posmak mistycyzmu. To chyba jedyny serial od czasów Carnivale, w którym położono taki nacisk
na ledwie uchwytne, niedookreślone motywy spirytualno-mistyczne, najczęściej w
formie doniosłego obcowania z Nieznanym, przeżywania rozmaitych near death experiences, halucynacji,
proroctw, duchowych więzi w istotami o nieomal boskich mocach czy obcowania z
artefaktami dawno zapomnianych kultów oraz cywilizacji. Ten dyskretny
spirytualizm najmocniej odczuwalny jest w pierwszych odcinkach serialu, ale
generalnie całe Sanctuary jest
odrobinę mistyczne. Choćby dzięki oprawie audiowizualnej – Sanktuarium, w
którym rezydują główni bohaterowie wyglądem przypomina zabytkową gotycką
katedrę, która wygląda urzekająco anachronicznie na tle współczesnych
zabudowań. Ścieżka dźwiękowa – notabene znakomita,
ale to przecież Joel Goldmish, nie mogło być inaczej – to istny konglomerat
egzotycznych dźwięków, dynamicznych rytmów, wokaliz… Brzmi to jak daleki krewny Dead Can Dance uprawiający seks z Jasperem Kydem. Posłuchajcie sami. Świetnie to wypada jako dźwiękowa
ilustracja nadająca perypetiom bohaterów odpowiedniej przygodowo-mistycznej atmosfery.
Bohaterowie. Tutaj rewelacji nie ma, choć nie
można powiedzieć, że sylwetki charakterologiczne są jakoś rażąco słabe.
Pierwszy plan skomponowano niemal symetrycznie do komiksu Planetary (z którego Sanctuary
często-gęsto czerpało inspiracje). Mamy więc tajemniczą długowieczną osobę
zawiadującą potężną organizacją, nieco wyobcowanego nerda i dość archetypową action girl. Dodatkami są Big Guy –
Wielka Stopa oraz doktor Will Zimmerman, który do ekipy dołącza na samym
początku (telewizyjnej inkarnacji) serialu, co daje pretekst do przedstawienia
widzom tej organizacji. W drugim sezonie do obsady dołącza nowa pierwszoplanowa
bohaterka. Serial wygrywa jednak drugim planem – szczególnie postaciami „historycznymi”,
które mają na ogół silnie, wyraziście zarysowane charaktery, obracają się wokół
nich interesujące wątki i są zwyczajnie barwni. Prym wiedzie Nikola Tesla,
którego gadzia aparycja Jonathona Younga, świetnie skonstruowana sylwetka
charakterologiczna oraz fakt, że postać ewoluuje przez cały serial, sprawiają,
że jest on ulubieńcem widzów. W ogóle serial jest aktorsko całkiem niezły – może
bez rewelacji, ale ewidentnie udawane brytyjskie akcenty części obsady pasują
do klimatu tego serialu, nie ma drewna, zaś fanów Stargate ucieszą częste gościnne występy aktorów z SG-1 i Atlantis. Aktorsko wyróżnia się Amanda Tapping wcielająca się w
Helen Magnus, której bardzo ładnie udało się wykreować postać nieśmiertelnej,
tajemniczej prowodyrki sieci Sanktuariów. Początkowo bałem się, że nie uda się
jej wyjść poza schemat Samanthy Carter ze Stargate,
ale Tapping gra tu postać o znacznie większej charyzmie (choć pod wieloma
względami dosyć podobną) i wybrnęła zwycięsko z tego wyzwania.
No i nie wiem w końcu jak – i czy w ogóle – zarekomendować czytelnikom
ten serial. Cały problem tkwi w tym, że Sanctuary
jest tworem szalenie specyficznym, serialem-dziwolągiem zrobionym po
kosztach i w nietypowej formule. Nie bardzo jest z czym go porównać, trudno
więc stwierdzić, komu przypadnie do gustu, a kogo odrzuci już na starcie. Na
pewno jest duża szansa, że zainteresuje nerdów, bo widać w Sanctuary olbrzymią miłość do popkultury i postmodernistyczną chęć
zabaw z nią. Należy też zaopatrzyć się w dużą dawkę wyrozumiałości dla ogólnej siermiężności
wykonania serialu, szczególnie pierwszych sezonów. Później jest lepiej, ale wciąż
campowo i niskobudżetowo. Ja bardzo polubiłem ten serial, właśnie z powodu jego
oryginalności. Jeśli mam do wyboru perfekcyjny rzemieślniczo, ale sztampowy
produkcyjniak i taki entuzjastyczny eksperyment zrobiony z małym budżetem i
wielkim sercem, to niemal zawsze wybiorę to drugie. Twórcy Sanctuary udowodnili, że warto podjąć próbę realizacji własnej
wizji, nawet jeśli nie do końca ma się ku temu wystarczające środki. Warto dać
temu anormalnemu serialowi szansę, bo mimo wszystko potrafi momentami
zachwycić, a do niektórych epizodów będę wracał jeszcze wielokrotnie.
Jak się nie mylę to Amanda jest też tu producentką reżyserką ,a coś mi świta że przy scenariuszach także palce maczała :) to z resztą dobrze o niej świadczy jako artystce.sam serial jest świetną rozrywką bawiącą się konwencją klasycznej SF, takiej rodem z początku ubiegłego wieku szczerze polecam .ps nawiasem Bruce Boxleitner też szykuje serial na razie chyba(wiem że szukają normalnego nadawcy) internetowy gatunek steampunk pod tytułem Lantern city
OdpowiedzUsuń