fragment grafiki autorstwa Dustina Weavera, całość tutaj. |
To był dobry rok - napiszę to od razu, bo jeśli niżej zdarzy mi się jakieś narzekanie (a, znając mnie, będę marudził niemożebnie), to nie chciałbym, aby zmąciło ono poczucie satysfakcji z dobrze wykonanej roboty, jakie towarzyszy mi w tej chwili. Rezygnacja z publikowania jednej notki tygodniowo nie tylko nie przyniosła spowolnienia tempa, ale wręcz podwoiła ilość pisanych notek. Czasami zdarzały mi się maratony, gdy publikowałem kolejne teksty z częstotliwością jednego dziennie. Nie wiem, czy notki stały się przez to gorsze czy lepsze - brakuje mi obiektywizmu, by móc to stwierdzić. Wiem natomiast, że ich pisanie sprawiało mi iście grafomańską radość, i że w przyszłym roku na pewno podejmę się kontynuowania projektu zwanego Mistycyzmem Popkulturowym.
Co jeszcze zmieniło się w życiu bloga? Wykrystalizowała się grupka stałych komentatorów, co niezmiernie mnie cieszy, bo to zawsze bardzo satysfakcjonujące, gdy przyciągnie się czytelników, którzy regularnie wracają po więcej. Zainspirowałem Salantora do blogowania (choć bynajmniej nie przypisuję sobie całej zasługi), co zaowocowało powstaniem kolejnego ciekawego zakątka growej publicystyki, wdałem się w kilka bezsensownych flejmów ze Zwierzem (ale nie tu, tylko na Facebooku), w których dałem się poznać jako totalny buc, co przyznaję ze wstydem. Zainicjowałem cykl notek o serii powieści Animorphs, której poszczególne tomy radośnie analizuję surfując na nostalgia tripie. Zacząłem oglądać Power Rangers i przestałem wstydzić się swojego zamiłowania do campu, bo przecież absolutnie nie ma w tym nic złego. Założyłem nowy podcast, zahibernowałem stary. Zacząłem prowadzić własną serię Karnawałów Blogowych, ale raczej daruję sobie kolejne edycje - choć to jeszcze kwestia do przemyślenia.
Skoro już o tym mowa - może opowiem o rzeczach, o których chciałem napisać, ale z jakichś powodów jeszcze tego nie zrobiłem. Od pół roku w poczekalni leży zamrożona notka o trylogii Krwawa Opera autorstwa Tanith Lee. Początkowo wziąłem ją za absurdalną pulpę rodem z najgłębszych lat dziewięćdziesiątych, by po bliższym poznaniu wpaść w... może nie zachwyt, ale czystą czytelniczą satysfakcję. Miała być też notka o Gone Home, ale ostatecznie machnąłem ręką, bo byłoby to powtarzanie tego, co o tej grze (nie-grze) napisali już inni. Miałem w końcu napisać o chyba najlepszym obecnie wydawanym komiksie z gatunku grozy, czyli Rachel Rising, ale uznałem, że poczekam na zakończenie wydawania tej w zamierzeniu limitowanej opowieści. Piszę "w zamierzeniu", ponieważ jej autor, Terry Moore, postanowił kontynuować serię po tym, jak pewna stacja telewizyjna kupiła prawa do serialowej adaptacji Rachel Rising. Co cieszy mnie wprost niezmiernie i już nie mogę się doczekać aktorskiej wersji dziejów dziewczyny, która tropi własnego zabójcę. Miła też być kolejna notka o Marvel's Agents of S.H.I.E.L.D., ale nie dałem rody obejrzeć reszty odcinków. To nie jest strasznie zły serial. To jest strasznie rozczarowujący serial i to mi przeszkadzało. Z kolei notka o Sanctuary, który bardzo polubiłem, istnieje na razie in potentia i wezmę się za nią, gdy już obejrzę całość.
Nie zmieniło się moje przekonanie, że mistycyzm popkulturowy (jako idea) może być dostatecznym ekwiwalentem tradycyjnej religii. W notkach może i tego nie widać, ale za powstaniem bloga stała taka, a nie inna koncepcja - jeśli płaczesz w czasie regeneracji Doctora, to doświadczasz katarktycznych uczuć, których próżno szukać w świątyniach i ściśle sformalizowanych rytuałach. Doświadczając fikcji, przeżywasz coś prawdziwego. Czegoś głębokiego. Czegoś, co cię zmienia. Choćby tylko na chwilkę. Jest w tym swoisty spirytualizm, który - przez swą powszechność - jest trywializowany. A przecież kultura popularna jest ważną częścią naszego życia. Jeśli raz w tygodniu gromadzimy się z bliskimi nam ludźmi, by w ciszy i skupieniu przez godzinę kontemplować niezwykłe misterium, to najczęściej nie jest to msza święta - tylko kolejny odcinek uwielbianego serialu. Jeśli w samotności pogrążamy się w rozmyślaniach, układając w głowie złożone konstrukcje myślowe i przeżywając gonitwę niezwykłych, trudnych do sprecyzowania uczuć - to przeważnie nie jest to modlitwa, ale "trawienie" dopiero co przeczytanej książki. Jeśli spotykamy się w grupie obcych sobie ludzi wiedzionych wspólnym, otwarcie irracjonalnym impulsem ku niesprecyzowanemu celowi mającemu przynieść tej zbiorowości iluminację - to raczej będzie to kolektywne wyrzynanie zombie w Left 4 Dead 2 czy innej sieciówce, niż pielgrzymka. Choć, oczywiście, może być i jednym i drugim. Pomyślcie o tym.
Czy coś jeszcze? Ten blog ma już trzy lata, dokładnie dwieście pięćdziesiąt notek, niemal dwieście "lubisiów" na Fejsie, średnio sto-sto pięćdziesiąt odwiedzin dziennie, kilkanaście osób, które przychodzą tu regularnie i regularnie komentują, kilkadziesiąt cichych obserwatorów, parę cieplejszych flejmów, kilka korzystnych rekomendacji. Kominkiem nie jestem i raczej nie będę, ale chyba mogę być z siebie zadowolony. Do przeczytania w przyszłym roku.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz