fragment okładki, całość tutaj. |
The Stranger – bo taki
właśnie tytuł nosi siódmy tom Animorphs –
skupia się na postaci Rachel i
rozwija motywy empatii, relacji w rodzinie czy szerzej, relacji międzyludzkich. To fajne, że każdy bohater ciągnie jakieś odmienne motywy - dla Rachel jest to właśnie międzyludzka empatia, dla Tobiasa - chęć pogodzenia się z własną odmiennością, dla Cassie - wątek proekologiczny i tak dalej. Ciekawie pogłębia to cały cykl i rozszerza spektrum dylematów poruszanych na jej gruncie. Poza tym, fabuła wprowadza nową,
istotną postać do mitologii uniwersum i po raz kolejny w bardzo interesujący
sposób łamie (no dobrze – nagina) sztampowy schemat pod tytułem „problem – dyskusja
– infiltracja – eliminacja”, który można było odczuć w kilku poprzednich tomach
cyklu.
W tym tomie Rachel staje przed niełatwym dylematem. Jak
dowiedzieliśmy się w poprzedniej powieści dedykowanej tej bohaterce, rodzice
Rachel jakiś czas temu się rozwiedli. W The
Stranger ojciec dziewczyny dostaje lukratywny awans, który wiąże się z
przeprowadzką do innego stanu. Dylemat Rachel polega na tym, że jej tata chce
ją zabrać ze sobą. Dziewczyna z jednej strony rozdarta jest pomiędzy
lojalnością wobec matki i sióstr, a ojcem, z którym utrzymuje kontakty znacznie
słabsze, niżby tego chciała. Z drugiej strony, jeśli zdecyduje się na wyjazd z
ojcem – który, dzięki swoim kontaktom, byłby w stanie pchnąć dziewczynę w
stronę zawodowej akrobatyki – będzie musiała opuścić swoich przyjaciół i
zrezygnować z walki z Yeerkami. To dosyć dużo jak na nastolatkę, nawet tak
wyemancypowaną i niezależną jak Rachel. W związku z tym dostajemy porcję
całkiem niegłupiej psychologii postaci, która pokazuje nam, iż brawura i
ryzykanctwo jest dla Rachel tym, czym sztubackie dowcipkowanie dla Marca – barierą, za którą może schować
się wrażliwa osobowość. Nie znaczy to oczywiście, iż jej silny charakter jest
udawany – to jest po prostu jedna z jej cech charakteru, które stara się
eksponować przed innymi, ale i przed samą sobą, by odsunąć od siebie złe myśli.
Co do sytuacji życiowej Rachel – początkowo miałem wrażenie, iż służy ona
autorce za konserwatywną krytykę rozwodów jako takich, ale okazało się, że to
nazbyt pospiesznie wysnuty wniosek. Rodzice Rachel żyją ze sobą w zgodzie, nie
kłócą się, nie starają się przeciągnąć dzieci na swoją stronę. Problemy Rachel
są problemami dziecka żyjącego w rozbitej rodzinie, nawet jeśli oboje rodziców
zachowują się wobec siebie bez zarzutu. Wielki plus dla autorki za ten wątek.
widać, że Applegate po prostu czuje postać Rachel i potrafi wiarygodnie opisać
jej rozterki – niekiedy infantylne i emocjonalne, ale przecież nastolatki takie
właśnie są.
Co ciekawe – możemy
zauważyć zacieśniającą się więź pomiędzy Marco i Tobiasem. Kilka tomów wcześniej ten drugi wspominał, że on i Marco
raczej niespecjalnie za sobą przepadają – żadne tam animozje, po prostu mieli
do siebie towarzyski dystans – a tutaj razem układają plany i przeprowadzają wspólne
operacje. To z inicjatywy tej dwójki bohaterom udało się namierzyć kolejne
wejście do podziemnego kompleksu Yeerków, znajdującego się pod miastem, w
którym rozgrywa się akcja cyklu. Naprawdę fajnie, że autorka subtelnie rozwija
i zacieśnia relacje pomiędzy bohaterami, którzy przed uzyskaniem mocy nie byli
przyjaciółmi. Teraz są kimś więcej, niż tylko znajomymi ze szkoły – są
żołnierzami walczącymi na wojnie. W dodatku wojnie, o której wiedzą tylko oni.
Domyślam się, że coś takiego musi sprawiać, że się do siebie w jakiś sposób zbliżą.
Główny wątek fabularny obraca się wokół Ellimista –
potężnego kosmicznego bytu, który ratuje głównych bohaterów przed Taxxonem w
czasie ich kolejnej misji mającej na celu zniszczenie generatora promieni,
jakimi co kilka dni muszą podładowywać się najeźdźcy. Ellimist proponuje
bohaterom układ – może przenieść Animorphów, ich rodziny oraz pewną grupę ludzi
i zwierząt na podobną do Ziemi planetę, by ocalić niektóre ziemskie gatunki przed
beznadziejną walką z Yeerkami. Swoją ofertę uzasadnia umiłowaniem do wszelkiego
życia we Wszechświecie i zachwytem różnorodnością i pięknem ziemskiej przyrody.
Brzmi to raczej kiczowato, zaś mentalna wycieczka po najpiękniejszych zakątkach
naszej planety, jaką Ellimist funduje bohaterom, wypada strasznie
pretensjonalnie, ale… na tym etapie mogę tylko podpowiedzieć, że sprawa nie
jest tak oczywista, ani jednoznaczna, jak mogłoby się początkowo wydawać.
Ponadto, rozwija to nieco motyw proekologiczny, jaki przewija się w tej serii
od samego początku. W każdym razie, bohaterowie stają przed kolejnym dylematem
– nieoczekiwanie los Ziemi zostaje złożony w ich rękach, od ich decyzji zależy,
czy zrezygnują z walki i wybiorą zamieszkanie w bezpiecznym rezerwacie czy
zrezygnują z życia w swoistym raju i spróbują ocalić całą planetę, choć
realnych szans nie mają na to zbyt wielkich. Książka podejmuje w ten sposób
bardzo ciekawy temat egoizmu i altruizmu.
Co prawda dzieciaki odmawiają – ale sama propozycja dała im
do myślenia. Co miłe, podczas pospiesznej dyskusji (Ellimist zażądał
natychmiastowej odpowiedzi) Cassie
wykazała trochę charakteru i jako jedyna zagłosowała za przyjęciem propozycji.
Jej pobudki były całkiem sensowne i nieźle pomyślane, bo dziewczyna dostrzegła
analogię pomiędzy zwierzętami, które atakują ludzi chcących im pomóc z
Animorphami, którzy zachowują się identycznie w stosunku do Ellimista. Tobias
głosuje przeciw, motywując swoją decyzję tym, że Ellimist wyraźnie manipuluje
bohaterami, zadając im takie pytanie w momencie, gdy są o włos od śmierci.
Rachel odruchowo popiera Tobiasa, dodając do tego swoją impulsywność i chęć
odwetu na wrogu – choć, pod wpływem argumentów Cassie, zaczyna mieć
wątpliwości. Ax nie chce się mieszać,
ponieważ gra idzie nie o jego rasę i planetę, więc nie czuje się władny w
podejmowaniu takiej decyzji. Marco nie lubi manipulacji, zaś Jake powątpiewa w
wszechwiedzę Ellimista, wyraźnie sugerującego, że Ziemię czeka nieuchronna
porażka. Ellimist odchodzi, deklarując wszakże, iż jego oferta wciąż jest
aktualna, zaś bohaterowie wracają do momentu, sprzed rozmowy. Okazuje się, że
zostali pożarci przez Taxxona, który połakomił się na karaluchy, w które byli
zmienieni. Dzieciaki wracają do ludzkich postaci i rozsadzają kosmitę od
środka. Okej, przyznam, że to było mocne, nawet jeśli obrzydliwe. Ale tak to
bywa na wojnie. W czasie ucieczki jest sporo krwi i latających kończyn… Bardzo
sporo, nawet jeśli nie weźmiemy pod uwagę faktu, że to seria dla młodzieży. Jeśli
weźmiemy, to mamy tu do czynienia z poruszaniem się po bardzo cienkiej linii,
bo te krwawe dekapitacje i brutalne starcia pasują bardziej do niskobudżetowych
slasherów, niż książek dla młodzieży.
Scena, w której Ellimist zatrzymuje czas i zmusza Animorphów
do powrotu do swoich pierwotnych postaci bardzo ładnie pokazuje więź łączącą
Tobiasa i Rachel. Kiedy wszyscy powracają do ludzkich, bazowych form (z
wyjątkiem, oczywiście, Axa, który wraca do postaci Andality) Rachel w pierwszym
odruchu rzuca się do Tobiasa, by go przytulić. Relacja tej dwójki jest
zaskakująca, dzieli ich niemal wszystko – on jest samotny, ona ma liczną i
kochającą, choć rozbitą, rodzinę. Ona jest przebojowa i pewna siebie, on –
nieśmiały i wycofany. Właściwie trudno jednoznacznie określić, na czym opiera
się ich obopólna bliskość. Może trochę na współczuciu, jakim Rachel darzy
Tobiasa, może na wzajemnej lojalności, a może jest trochę prawdy w
stwierdzeniu, że przeciwieństwa się przyciągają. Jeszcze co do tej sceny –
niespodziewanie przywrócony (chwilowo) do ludzkiej postaci Tobias przez chwilę
zachowuje jeszcze odruchy myszołowa. Fajny zabieg, dający wskazówkę co do tego,
iż chłopiec zaczyna przyjmować formę myszołowa jako swoją „podstawową”. To
trop, którym podążać będziemy przez następne tomy, więc zapamiętajmy go.
The Stranger podejmuje
też wątek obciążenia psychicznego, jakimi poddani są bohaterowie serii. Biorąc
pod uwagę, że wcześniej ten sam motyw podjęty był w drugim tomie oraz kilka
napomknięć z innych tomów, wychodzi na to, że Rachel jest bohaterką, na której
najmocniej odbija się uczestnictwo w walce. W tym tomie dziewczyna, po
szczególnie wyczerpującej akcji, odpuszcza sobie szkołę i zostaje w domu,
spędzając dzień na bezproduktywnym gapieniu się w telewizor. Wcześniej widzimy,
jak Rachel robi głupie, lekkomyślne rzeczy, by odreagować – pobiera morpha
niedźwiedzia, lata po okolicy pod postacią sowy, czym śmiertelnie wystraszyła
Tobiasa, zmienia się w „nieprzetestowane” zwierzę w czasie walki, przez co
niemal atakuje Jake’a w jego tygrysiej formie. Ostatecznie puszczają jej nerwy
na „naradzie wojennej”. Widać, że życie Animorpha negatywnie odbija się na jej
psychice, co w przyszłości może mieć negatywne skutki. Wydaje się nieuniknione,
że prędzej czy później któreś z dzieciaków „pęknie” i wiele wskazuje na to, że
to będzie właśnie Rachel. W ogóle podczas wspomnianej narady bohaterowie, jedno
po drugim, przyznają, że są już psychicznie wycieńczeni i ich decyzja zaczyna
dryfować w stronę zaniechania walki na rzecz dostania się do obiecywanego przez
Ellimista raju. Marco zmienia zdanie, pod warunkiem wszakże, że będzie mógł
zabrać ze sobą swoich najbliższych. Możemy się domyślić, że kardynalnym
warunkiem będzie uwolnienie jego matki spod wpływu Vissera Jeden, ale nie wypowiada
tego wprost. Dochodzi do impasu – dwa głosy przeciwko dwóm. I w chwili, w
których Rachel ma wygłosić swój decydujący głos… Dzieje się coś ciekawego.
Mianowicie – Ellimist przenosi bohaterów do (jednej z
potencjalnych) przyszłości, w której Yeerkowie podbili Ziemię. Okolica sprawia
iście apokaliptyczne wrażenie z tymi wszystkimi ruinami zabudowań i szkieletami
jawi malowniczo, acz odrobinę kiczowato. Znacznie mniej pretensjonalnie
przedstawia się sytuacja ludzkości, która została zredukowana do garstki bezwolnych
nosicieli, zaś sama planeta została wyjałowiona i przystosowana do potrzeb
najeźdźców. Visser Trzy dochrapał się awansu i został Visserem Jeden,
Animorphowie zostali ujęci i zdominowani przez Yeerków jako nosiciele, o czym
dowiadujemy się z ust starszej wersji Rachel, która (właściwie, nie ona, tylko
jej pasożyt) została pierwszym przybocznym Vissera. Bohaterowie dość szybko
zostają zdekonspirowani, następuje jednak ciekawy impas – Visser nie chce ich
skrzywdzić w obawie, że zmieni to pomyślną dla niego przyszłość. Nie chcę
zagłębiać się w różne popkulturowe interpretacje linii czasowych, teorii
wieloświata czy innych podobnych wymysłów związanych z podróżami w czasie, bo
nie mają one w kontekście tej książki większego znaczenia, ale i tak ciekawi
mnie, jakie prawa związane z chrononautyką panują we wszechświecie Animorphs.
Cóż, ten motyw będzie się jeszcze przewijał, więc pewnie się dowiem. Nim
dochodzi do konfrontacji, bohaterowie wracają do swojej linii czasowej. Wiedzą
już, jaka przyszłość ich czeka, więc podejmują decyzję, by zaufać Ellimistowi.
Ten jednak nie reaguje.
Koniec końców okazuje się, że Ellimist miał na celu nie
uratowanie Animorphów, tylko wskazanie im czułego punktu najeźdźców – po to
była ta wycieczka w przyszłość, by bohaterowie mogli się dowiedzieć, gdzie
obecnie znajduje się generator życiodajnych dla Yeerków promieni. Czemu nie
zrobił tego wprost, tylko bawił się w jakieś piętrowe kalambury i próby charakteru–
nie wiadomo. Bohaterowie zakładają, że obowiązywały go jakieś zasady, które
musiał sprytnie obejść, by pomóc Animorphom w walce. Coś jak Ascendenci ze Stargate SG-1, którym nie wolno było
bezpośrednio ingerować w świat istot żyjących na niższej płaszczyźnie
egzystencji. Później się to zapewne wyjaśni, bo płytki research, jaki
poczyniłem sugeruje, że Ellimist będzie ważną postacią na arenie wydarzeń. W
każdym razie, bohaterowie atakują generator (rozmowa o Keanu Reevesie, jaką
bohaterowie przeprowadzają w windzie mnie rozbroiła) i wszystko kończy się
happy endem z obowiązkową krwawą rozwałką w finale.
Pozwoliłem sobie przybliżyć fabułę tego tomu w dość
szczegółowy sposób, głównie z tego powodu, że ta historia naprawdę mi się
podobała. Nie jest może jakoś specjalnie odkrywcza, ale cały wątek Ellimista
zindywidualizował schematyzmy, o których pisałem wcześniej. Nagle fabuła
przenosi się o jeden poziom wyżej, do wersji makro – z jakiegoś powodu tym, co
się dzieje na Ziemi interesują się potężne kosmiczne byty. O ile nie jest to
jednorazowy wyskok (a płytki research, o którym pisałem wcześniej, zdaje się
temu przeczyć) coś takiego bardzo fajnie pogłębia całą opowieść, nadając jej
dodatkowy wymiar. Lubię, jak science fiction przechodzi na taki wyższy,
mistyczny wymiar, więc i ten wątek bardzo przypadł mi do gustu. Sam tom jest
zaś świetnie napisany i czytało mi się go z dużą przyjemnością. Oby tak dalej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz