czwartek, 28 listopada 2013

On, robot

fragment grafiki autorstwa Davida Keena, całość tutaj.

Obejrzałem sobie – po raz kolejny – film I, Robot. I – także po raz kolejny – uderzyło mnie, jak, pomimo obiegowej opinii, jest to sympatyczna produkcja. Nie jakaś specjalnie wybitna, może nie ponadprzeciętna, ale na tyle udana, by z przyjemnością można było do niej wracać. Tymczasem obiegowa opinia nie pozostawia na I, Robot suchej nitki. Tego kompletnie nie rozumiem – tak jakby każdy, kto przechodzi obok tego filmu, musi go przy okazji kopnąć. I nie pamiętam ani jednej merytorycznej krytyki tego obrazu, wszyscy po prostu powtarzają jak mantrę, że to był zły, słaby, nieudany film. Bodźcem do tej notki była wypowiedź Krzycera z forum Avalonu, który napisał był, iż „[Almost Human jest] jak serialowa wersja Ja, robot. Tylko od tego ostatniego ciekawsza i ogólnie lepsza, co nie jest trudne.” I to przelało czarę goryczy (no, goryczki). Nie chcę się wdawać w dyskusję o tym, czy Almost Human jest lepsze od I, Robot – mnie, w każdym razie, nie porwał. Chodzi mi tylko o sam fakt, że nie najgorszy film stał się chłopcem do bicia, zapamiętanym tylko dzięki nachalnej reklamie conversów  i scenie z parkowaniem wozu na kasetowym parkingu.

Co mi się tak bardzo w I, Robot podobało? Na przykład Chicago lat trzydziestych dwudziestego pierwszego wieku, które wygląda niesamowicie. Twórcom udało się wykreować przyszłość imponującą, ale barwną i w jakiś sposób wiarygodną. Strasznie mi przypadły do gustu lokacje – siedziba U.S. Robotics, dom Alfreda Manninga czy cmentarzysko kontenerów. Wszystko wygląda bardzo klimatycznie. Dodajmy do tego całkiem niezłą pracę kamery i wychodzi na to, że wizualnie I, Robot jest zwyczajnie bardzo dobrym filmem. Sceny akcji są bardzo efektowne z okazjonalnymi snyderyzmami (spowolnienie czasu, efektowne obroty kamery), projekty robotów – proste, ale pasujące do estetyki całego filmu. W dodatku świetnie zaanimowane, co widać w scenach walk ulicznych czy w momencie, gdy kilkaset robotów wspina się po szklanej kopule szczytu siedziby USR. Film ma zresztą sporo scen, w których popisuje się sprawnością w reżyserskiej robocie – walka Sonny’ego z robotem o strzykawkę z nanitami, rozmowa Spoonera z Lanningiem, który niespodziewanie okazuje się hologramem… cholera, jest tam nawet scena, w której główny bohater słodzi herbatę i jest ona tak estetyczna, że zapada w pamięć.

Podobała mi się też fabuła. Choć niepozbawiona wad i wyraźnie niedorastająca do swoich ambicji, to jednak przedstawia spójną, dynamiczną intrygę, w której kolejne zwroty akcji pojawiają się na tyle często, by cały czas utrzymać zainteresowanie widza. Owszem, jeśli patrzy się na I, Robot jak na adaptację prozy Asimova, to można mieć bardzo dużo zarzutów o spłycenie materiału źródłowego. Ja jednak wolę patrzeć na ten film jak na rozrywkową sensacyjną bajkę w konwencji science-fiction i jako taki sprawdza się bardzo dobrze. Był w stanie zaskoczyć mnie co najmniej raz – w scenie, gdy jeden z robotów uderza Spoonera żelaznym prętem w ramię, które okazuje się mechaniczną protezą. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, na moment wywróciło mi to całą moją interpretację intrygi – zaraz, Spooner robotem? Potem okazało się oczywiście, że to tylko cybernetyczna proteza, ale i tak fajnie pogłębiło film. Owszem, historia nie jest w żaden sposób odkrywcza ani szczególnie oryginalna – zwykły hollywoodzki kryminał z żelazną zasadą, że najbardziej podejrzany wcale nie jest  winny – ale i tak ogląda się przyjemnie i śledzi się film z uwagą.

Podobał mi się sam główny bohater, który jest konserwatywnym policjantem pochodzącym z nizin społecznych, ani szczególnie bystrym, ani szczególnie charyzmatycznym. Will Smith wykreował wrażliwego, ale prostodusznego bohatera. Spooner otacza się technologicznymi i odzieżowymi anachronizmami, ponieważ nie ufa bezdusznym maszynom. Na przestrzeni filmu rewiduje jednak swoje poglądy i dostrzega w Sonny’m czującą i myślącą istotę. Poza tym uratował małego kotka z walącego się domu - już tylko za to Internet powinien był go pokochać. Podobał mi się Sonny, ze swoim specyficznym podejściem do człowieczeństwa – był na tyle sztuczny, by budził pewien nieokreślony niepokój i na tyle ludzki, by budzić współczucie i empatię widza. Podobała mi się doktor Calvin, ze swoją powściągliwością i dystyngowaniem, spod którego wyziera czysty humanizm. Podoba mi się bardzo babciowata babcia Spoonera, podobają mi się też pozostali bohaterowie drugoplanowi, którzy spełniają swoje role i są na ogół bardzo dobrze zagrani. Podoba mi się ostentacyjny brak chemii pomiędzy Spoonerem i Calvin, przez co oboje nie zakochują się w sobie w finale.

Zdaje się, że motywem przewodnim I, Robot jest nieracjonalność, jako wyznacznik bycia człowiekiem, czy też szerzej – istotą czującą. Spooner nienawidzi robotów, ponieważ ratując go z tonącego samochodu kierował się racjonalnością i chłodną logiką, zamiast humanizmu. V.I.K.I., kierując się pragmatyzmem, niemal doprowadza do powstania antyutopijnego świata wszechobecnej kontroli. Sonny zyskuje przyjaźń i szacunek Spoonera w chwili, gdy odrzuca logikę i rzuca się ratować doktor Calvin w finale filmu. Odnoszę jednak wrażenie, że scenarzyści nie bardzo wiedzieli, z której strony chcą ugryźć archetyp robota, więc próbują wszystkiego po trochu – robot jako zagrożenie, robot jako osoba, robot jako niewolnik – przez co warstwa metaforyczna trochę się rozmywa i odjeżdża w nieco mesjanizm, ale mnie to nie zepsuło dobrego wrażenia. Podobała mi się także krytyka kapitalizmu – U.S. Robotics, jako monopolista, dostarcza oprogramowanie do wszystkich służb w kraju, co ułatwiło V.I.K.I. przejęcie władzy.

Słowem – naprawdę lubię ten film. Może moja sympatia do I, Robot wynika z tego, że jest on Sierotką Marysią filmów science-fiction. Wiele znacznie słabszych obrazów dorobiło się grupek fanów i uniknęło tak ostrego linczu, z jakim spotkał się I, Robot. Owszem, nie jest to mistrzostwo świata, ale jako sympatyczny zabijacz czasu sprawdza się znakomicie, a estetycznie prezentuje bardzo ciekawą post-cyberpunkową kreację świata. Podobno Emmerich ma wyreżyserować ekranizację Fundacji. coś mi się zdaje, że jeszcze za I, Robot wszyscy zatęsknimy…

2 komentarze :

  1. Zgadzam się, nie rozumiem dlaczego ten film ma aż tak niską ocenę, plus jeśli nie zna się książki Asimova to zakończenie naprawdę uderza człowieka (oglądałam z ludźmi, którzy nie widzieli). Oczywiście film na wady ale nie jest beznadziejny. W każdym razie nie tak jak wiele podobnych późniejszych produkcji, które oceniono zdecydowanie łagodniej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam książki Asimova i uwielbiam ten film. Bardzo fajna i naprawdę mądra recenzja. Sama nie rozumiem z czego wynika krytyka. (Z drugiej strony nie rozumiem jakim cudem "Prometeusz" Scotta przy tak idiotycznym scenariuszu ma tylu fanów. Może chodzi o nazwisko? Może o kampanię reklamową? Grom wie). Wracając do "Ja, Robot" oglądałam film już wiele razy i uwielbiam do niego wracać. Film naprawdę świetny - dopracowany w każdym szczególe. Prawdziwy dowód, że można połączyć dobrą fabułę z dobrymi efektami ;) Zawsze po obejrzeniu mam ochotę po raz kolejny odświeżyć sobie książki Asimova.

    Jasne - nie ma filmów bez wad, ale mimo to "Ja, Robot" to jeden z moich ulubionych filmów. :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...