fragment grafiki autorstwa Davida Keena, całość tutaj. |
Obejrzałem sobie – po raz kolejny – film I, Robot. I – także po raz kolejny –
uderzyło mnie, jak, pomimo obiegowej opinii, jest to sympatyczna produkcja. Nie
jakaś specjalnie wybitna, może nie ponadprzeciętna, ale na tyle udana, by z
przyjemnością można było do niej wracać. Tymczasem obiegowa opinia nie
pozostawia na I, Robot suchej nitki.
Tego kompletnie nie rozumiem – tak jakby każdy, kto przechodzi obok tego filmu,
musi go przy okazji kopnąć. I nie pamiętam ani jednej merytorycznej krytyki
tego obrazu, wszyscy po prostu powtarzają jak mantrę, że to był zły, słaby,
nieudany film. Bodźcem do tej notki była wypowiedź Krzycera z forum Avalonu, który
napisał był, iż „[Almost Human jest]
jak serialowa wersja Ja, robot. Tylko
od tego ostatniego ciekawsza i ogólnie lepsza, co nie jest trudne.” I to
przelało czarę goryczy (no, goryczki). Nie chcę się wdawać w dyskusję o tym,
czy Almost Human jest lepsze od I, Robot – mnie, w każdym razie, nie
porwał. Chodzi mi tylko o sam fakt, że nie najgorszy film stał się chłopcem do
bicia, zapamiętanym tylko dzięki nachalnej reklamie conversów i scenie z parkowaniem wozu na kasetowym
parkingu.
Co mi się tak bardzo w I,
Robot podobało? Na przykład Chicago lat trzydziestych dwudziestego
pierwszego wieku, które wygląda niesamowicie. Twórcom udało się wykreować
przyszłość imponującą, ale barwną i w jakiś sposób wiarygodną. Strasznie mi
przypadły do gustu lokacje – siedziba U.S. Robotics, dom Alfreda Manninga czy
cmentarzysko kontenerów. Wszystko wygląda bardzo klimatycznie. Dodajmy do tego
całkiem niezłą pracę kamery i wychodzi na to, że wizualnie I, Robot jest zwyczajnie bardzo dobrym filmem. Sceny akcji są bardzo efektowne z
okazjonalnymi snyderyzmami (spowolnienie czasu, efektowne obroty kamery),
projekty robotów – proste, ale pasujące do estetyki całego filmu. W dodatku
świetnie zaanimowane, co widać w scenach walk ulicznych czy w momencie, gdy
kilkaset robotów wspina się po szklanej kopule szczytu siedziby USR. Film ma
zresztą sporo scen, w których popisuje się sprawnością w reżyserskiej robocie –
walka Sonny’ego z robotem o strzykawkę z nanitami, rozmowa Spoonera z Lanningiem,
który niespodziewanie okazuje się hologramem… cholera, jest tam nawet scena, w
której główny bohater słodzi herbatę i jest ona tak estetyczna, że zapada w
pamięć.
Podobała mi się też fabuła. Choć niepozbawiona wad i
wyraźnie niedorastająca do swoich ambicji, to jednak przedstawia spójną,
dynamiczną intrygę, w której kolejne zwroty akcji pojawiają się na tyle często,
by cały czas utrzymać zainteresowanie widza. Owszem, jeśli patrzy się na I, Robot jak na adaptację prozy Asimova,
to można mieć bardzo dużo zarzutów o spłycenie materiału źródłowego. Ja jednak
wolę patrzeć na ten film jak na rozrywkową sensacyjną bajkę w konwencji
science-fiction i jako taki sprawdza się bardzo dobrze. Był w stanie zaskoczyć
mnie co najmniej raz – w scenie, gdy jeden z robotów uderza Spoonera żelaznym
prętem w ramię, które okazuje się mechaniczną protezą. Kiedy zobaczyłem ją po
raz pierwszy, na moment wywróciło mi to całą moją interpretację intrygi –
zaraz, Spooner robotem? Potem okazało się oczywiście, że to tylko cybernetyczna
proteza, ale i tak fajnie pogłębiło film. Owszem, historia nie jest w żaden
sposób odkrywcza ani szczególnie oryginalna – zwykły hollywoodzki kryminał z
żelazną zasadą, że najbardziej podejrzany wcale nie jest winny – ale i tak ogląda się przyjemnie i śledzi
się film z uwagą.
Podobał mi się sam główny bohater, który jest konserwatywnym
policjantem pochodzącym z nizin społecznych, ani szczególnie bystrym, ani
szczególnie charyzmatycznym. Will Smith wykreował wrażliwego, ale
prostodusznego bohatera. Spooner otacza się technologicznymi i odzieżowymi
anachronizmami, ponieważ nie ufa bezdusznym maszynom. Na przestrzeni filmu
rewiduje jednak swoje poglądy i dostrzega w Sonny’m czującą i myślącą istotę. Poza tym uratował małego kotka z walącego się domu - już tylko za to Internet powinien był go pokochać. Podobał
mi się Sonny, ze swoim specyficznym podejściem do człowieczeństwa – był na tyle
sztuczny, by budził pewien nieokreślony niepokój i na tyle ludzki, by budzić
współczucie i empatię widza. Podobała mi się doktor Calvin, ze swoją
powściągliwością i dystyngowaniem, spod którego wyziera czysty humanizm. Podoba
mi się bardzo babciowata babcia Spoonera, podobają mi się też pozostali
bohaterowie drugoplanowi, którzy spełniają swoje role i są na ogół bardzo
dobrze zagrani. Podoba mi się ostentacyjny brak chemii pomiędzy Spoonerem i
Calvin, przez co oboje nie zakochują się w sobie w finale.
Zdaje się, że motywem przewodnim I, Robot jest nieracjonalność, jako wyznacznik bycia człowiekiem,
czy też szerzej – istotą czującą. Spooner nienawidzi robotów, ponieważ ratując
go z tonącego samochodu kierował się racjonalnością i chłodną logiką, zamiast
humanizmu. V.I.K.I., kierując się pragmatyzmem, niemal doprowadza do powstania
antyutopijnego świata wszechobecnej kontroli. Sonny zyskuje przyjaźń i szacunek
Spoonera w chwili, gdy odrzuca logikę i rzuca się ratować doktor Calvin w
finale filmu. Odnoszę jednak wrażenie, że scenarzyści nie bardzo wiedzieli, z
której strony chcą ugryźć archetyp robota, więc próbują wszystkiego po trochu –
robot jako zagrożenie, robot jako osoba, robot jako niewolnik – przez co
warstwa metaforyczna trochę się rozmywa i odjeżdża w nieco mesjanizm, ale mnie
to nie zepsuło dobrego wrażenia. Podobała mi się także krytyka kapitalizmu – U.S.
Robotics, jako monopolista, dostarcza oprogramowanie do wszystkich służb w
kraju, co ułatwiło V.I.K.I. przejęcie władzy.
Słowem – naprawdę lubię ten film. Może moja sympatia do I, Robot wynika z tego, że jest on Sierotką
Marysią filmów science-fiction. Wiele znacznie słabszych obrazów dorobiło się
grupek fanów i uniknęło tak ostrego linczu, z jakim spotkał się I, Robot. Owszem, nie jest to
mistrzostwo świata, ale jako sympatyczny zabijacz czasu sprawdza się
znakomicie, a estetycznie prezentuje bardzo ciekawą post-cyberpunkową kreację
świata. Podobno Emmerich ma wyreżyserować ekranizację Fundacji. coś mi się zdaje, że jeszcze za I, Robot wszyscy zatęsknimy…
Zgadzam się, nie rozumiem dlaczego ten film ma aż tak niską ocenę, plus jeśli nie zna się książki Asimova to zakończenie naprawdę uderza człowieka (oglądałam z ludźmi, którzy nie widzieli). Oczywiście film na wady ale nie jest beznadziejny. W każdym razie nie tak jak wiele podobnych późniejszych produkcji, które oceniono zdecydowanie łagodniej.
OdpowiedzUsuńUwielbiam książki Asimova i uwielbiam ten film. Bardzo fajna i naprawdę mądra recenzja. Sama nie rozumiem z czego wynika krytyka. (Z drugiej strony nie rozumiem jakim cudem "Prometeusz" Scotta przy tak idiotycznym scenariuszu ma tylu fanów. Może chodzi o nazwisko? Może o kampanię reklamową? Grom wie). Wracając do "Ja, Robot" oglądałam film już wiele razy i uwielbiam do niego wracać. Film naprawdę świetny - dopracowany w każdym szczególe. Prawdziwy dowód, że można połączyć dobrą fabułę z dobrymi efektami ;) Zawsze po obejrzeniu mam ochotę po raz kolejny odświeżyć sobie książki Asimova.
OdpowiedzUsuńJasne - nie ma filmów bez wad, ale mimo to "Ja, Robot" to jeden z moich ulubionych filmów. :)