środa, 20 listopada 2013

Camp bez głowy

fragment grafiki autorstwa Corinne Roberts, całość tutaj.

Ludzie z blogosfery doskonale o tym wiedzą, ale reszcie należy się słowo wyjaśnienia. Otóż od samego początku patrzyłem na Sleepy Hollow z sporą niechęcią. Już przy lekturze pilotowego odcinka było z nim coś nie tak. Choć większość ludzi zgodnie ceni sobie tę serialową produkcję, ja sam przez długi okres czasu tkwiłem w duchowym zamieszaniu, starając się dojść, co mnie w nim tak bardzo uwiera. W końcu zrozumiałem i, zrozumiawszy – odnalazłem spokój. Uświadomiłem sobie mianowicie, że Sleepy Hollow to serial campowy.

No bo jak inaczej określić serial, w którym głównym antagonistą jest potężny facet bez głowy z wielkim shotgunem w jednej ręce i jeszcze większym toporem w drugiej, obwieszony pasami z amunicją jak choinka i mający sidekicka w postaci białego konia ze złowieszczymi ślepiami świecącymi się na czerwono? Serial, w którym Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych walczyli nie tylko z Anglikami, ale też siłami nieczystymi, Jeźdźcami Apokalipsy i potworami rodem z folkloru? Serial, w którym Jerzy Waszyngton wraz ze swoimi żołnierzami powstrzymuje biblijny koniec świata? Serial, w którym jednym z dwójki głównych bohaterów jest przeniesiony do teraźniejszości amerykański patriota-neofita, przez cały czas łażący w ciuchach z epoki i wyrażający się z akcentem tak ostentacyjnie brytyjskim, że można by nim łupać kamienie?

Cały problem polega na tym, że twórcy serialu chcą, byśmy całą tę jarmarczną estetykę brali na poważnie. To nie jest Warehouse 13, gdzie scenarzyści od początku mówią nam „My wiemy, że to nie jest na serio i wy wiecie, że to nie jest na serio, więc po prostu przyjmijcie taką konwencję i bawcie się dobrze”. Ludzie odpowiedzialni za Sleepy Hollow chcą, żebyśmy brali przedstawione w nim wydarzenia na poważnie i bez parodystycznego czy ironicznego cudzysłowu. Przynajmniej ja to tak odbieram. Próbują straszyć, próbują poruszyć, budują opowieść zgodnie z tradycyjnymi i sprawdzonymi schematami mnóstwa podobnych nadnaturalnych procedurali. I choć w serialu pojawia się humor, to nie jest on autotematyczny, ogranicza się raczej do – znów, bardzo archetypowego – motywu chodzącego anachronizmu (Ichaboda) wpadającego w pułapki współczesnego świata. Brak jakiegokolwiek mrugnięcia oka czy napomknięcia, które jednoznacznie pokazałoby widzowi, że twórcy serialu zdają sobie sprawę ze śmieszności i absurdalności konstrukcji fabularnej, jaką sobie umyślili. Wszystko to sprawia, że Sleepy Hollow bliżej jest do serialu Batman z lat sześćdziesiątych czy Power Rangers. Sleepy Hollow jest nieintencjonalnie absurdalny, sztuczny i groteskowy, ale nie było to zamierzone przez twórców – oni, jak mi się zdaje, cały czas myślą, że produkują kolejny niewyróżniający się serial w konwencji trochę horrorowej, trochę fantasy, trochę parahistorycznej, trochę wielkiej teorii spiskowej dziejów. Tymczasem konwencja i budowa Sleepy Hollow wykazuje większość (wszystkie?) cech zawartych w eseju Notatki o kampie autorstwa Susan Sontag.

Sontag wymienia, między innymi, gloryfikację sztuczności oraz ekspozycję stylu kosztem treści. To przecież mamy w Sleepy Hollow, gdzie estetyka jest właściwie „przemroczniona” – bohaterowie zwiedzają tajemne krypty, których podłogi pokryte są zmurszałymi szczątkami, zakurzone biblioteki, posępne uroczyska… Do diabła, sam Ichabod na samym początku budzi się w urokliwym sanktuarium nieopodal tytułowego miasteczka, z istnienia którego (sanktuarium, nie miasteczka) najwyraźniej nikt dotąd nie zdawał sobie sprawy. Mamy mnóstwo dziur fabularnych, deus ex machinae, niesamowitych zbiegów okoliczności, które popychają intrygę do przodu. Estetyka fabuły jest bardzo wymuskana, jednak jej konstrukcja – zwyczajnie kuleje. Tymczasem oprawa wizualna jest dopieszczona do granic możliwości, a nawet poza jej granice. Wszystko jest klimatyczne aż do przesady, wiele rzeczy, jak na przykład anachroniczne ciuchy Ichaboda, wyrzucono tylko i wyłącznie ze względów estetycznych. Jest to camp nieintencjonalny, więc – że znowu przywołam tu Sontag – poprzez swą autentyczność znacznie bardziej wartościowy i „czystszy”.

Dla mnie punktem nie do przeskoczenia było właśnie pojawienie się wspomnianego wyżej jeźdźca bez głowy. On nie wygląda strasznie – wygląda absurdalnie. Wielki facet bez głowy, niczym wyjęty z jakiegoś skeczu Monty’ego Pythona jest tu przedstawiony jako groźny antagonista, wokół którego obraca się fabuła serialu (a przynajmniej pierwszego sezonu). Kiedy pierwszy raz zobaczyłem go na ekranie, najpierw opadła mi szczęka, a po chwili parsknąłem śmiechem. Człowiek bez głowy, który porusza się, funkcjonuje i chodzi nigdy nie będzie wyglądał groźnie, bo budzi pełen ciąg skojarzeń od Armii Ciemności począwszy na Rodzinie Addamsów skończywszy. A jeśli dodamy mu strzelbę, topór i białego konia z czerwonymi ślepiami złowrogo błyskającymi w ciemnościach, to już w ogóle przekraczamy wszelkie granice zawieszenia niewiary. Dodatkowo ustawmy nieszczęśnika w dramatycznej pozycji – siedzącego na koniu stojącym na zadnich nogach, na tle burzy z piorunami – i to już jest czysty camp. Już w pilocie tenże bezgłowy jeździec walczy z księdzem, który telepatycznie strzela w niego łańcuchami z przykościelnego ogródka. Jeśli ktoś się spodziewa, że będę brał ten serial na poważnie, to srogo się rozczaruje.

Ale, ale – czy to, że Sleepy Hollow jest przedstawicielem campu to źle? Nie, oczywiście, że nie. To na swój sposób całkiem dobry serial z ciekawymi bohaterami i intrygującą linią fabularną. Po prostu ja początkowo nie wychwyciłem tego, co większość zachwycającej się SH blogosfery wyłapała właściwie podświadomie – ten serial jest campowy i tak trzeba na niego patrzeć. Musiałem napisać notkę, by usystematyzować i poukładać sobie w głowie wszystkie moje refleksje odnośnie tego serialu. To jest, swoją drogą, niezłe wyjaśnienie, czemu wiele z moich notek nie ma sensu – po prostu piszę o rzeczach, których nie rozumiem. W każdym razie, po zmianie optyki na campową można się nim bez poczucia zażenowania zachwycać. Bo dobrego campu nigdy nie za wiele.

4 komentarze :

  1. Pytanie tylko, czy twórcy serialu robili ten "camp" świadomie. W przeciwnym wypadku to po prostu chała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtórzę to, co napisałem w notce - najlepszy camp jest nieintencjonalny.

      Usuń
  2. No cż, moim zdaniem camp w SH jest jak najbardziej świadomy. To, że ktoś potrafi odegrać dowcip z kamienna twarzą nie znaczy że nie wie co robi.
    W końcu część ekipy jest odpowiedzialna za Fringe, które stosowało ten sam manewr serwując absurdalne zagadki bez mrugania okiem do widza że tak naprawdę „to nie jest na serio, łapiecie!?”

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No więc ja w SH w ogóle tego nie widzę, nie czuję. Dla mnie ten serial jest robiony na poważnie, z poważną dramą, poważnymi rozterkami i poważną fabułą. A wychodzi przeszarżowany camp. Nie wiem, możliwe, że nie wychwytuję kontekstów czy poziomów ironii.

      IMHO Fringe też był 100% na poważnie (z wyjątkiem odcinków otwarcie parodystycznych, jak ten z LSD), ale częściowo ratowała go konwencja. No i:

      "serwując absurdalne zagadki bez mrugania okiem do widza że tak naprawdę „to nie jest na serio, łapiecie!?” "

      to skąd mamy wiedzieć, że łapią twórcy? Ja jednak myślę, że oni to tak na śmiertelnie poważnie (w sensie konwencyjnym).

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...