fragment grafiki autorstwa Corinne Roberts, całość tutaj. |
Ludzie z blogosfery doskonale o tym wiedzą, ale reszcie
należy się słowo wyjaśnienia. Otóż od samego początku patrzyłem na Sleepy Hollow z sporą niechęcią. Już przy lekturze pilotowego odcinka było z nim coś nie tak. Choć większość ludzi zgodnie ceni sobie
tę serialową produkcję, ja sam przez długi okres czasu tkwiłem w duchowym
zamieszaniu, starając się dojść, co mnie w nim tak bardzo uwiera. W końcu
zrozumiałem i, zrozumiawszy – odnalazłem spokój. Uświadomiłem sobie mianowicie,
że Sleepy Hollow to serial campowy.
No bo jak inaczej określić serial, w którym głównym
antagonistą jest potężny facet bez głowy z wielkim shotgunem w jednej ręce i
jeszcze większym toporem w drugiej, obwieszony pasami z amunicją jak choinka i
mający sidekicka w postaci białego konia ze złowieszczymi ślepiami świecącymi
się na czerwono? Serial, w którym Ojcowie Założyciele Stanów Zjednoczonych
walczyli nie tylko z Anglikami, ale też siłami nieczystymi, Jeźdźcami
Apokalipsy i potworami rodem z folkloru? Serial, w którym Jerzy Waszyngton wraz
ze swoimi żołnierzami powstrzymuje biblijny koniec świata? Serial, w którym
jednym z dwójki głównych bohaterów jest przeniesiony do teraźniejszości
amerykański patriota-neofita, przez cały czas łażący w ciuchach z epoki i
wyrażający się z akcentem tak ostentacyjnie brytyjskim, że można by nim łupać
kamienie?
Cały problem polega na tym, że twórcy serialu chcą, byśmy
całą tę jarmarczną estetykę brali na poważnie. To nie jest Warehouse 13, gdzie scenarzyści od początku mówią nam „My wiemy, że
to nie jest na serio i wy wiecie, że to nie jest na serio, więc po prostu
przyjmijcie taką konwencję i bawcie się dobrze”. Ludzie odpowiedzialni za Sleepy Hollow chcą, żebyśmy brali
przedstawione w nim wydarzenia na poważnie i bez parodystycznego czy
ironicznego cudzysłowu. Przynajmniej ja to tak odbieram. Próbują straszyć, próbują poruszyć, budują opowieść
zgodnie z tradycyjnymi i sprawdzonymi schematami mnóstwa podobnych
nadnaturalnych procedurali. I choć w serialu pojawia się humor, to nie jest on
autotematyczny, ogranicza się raczej do – znów, bardzo archetypowego – motywu
chodzącego anachronizmu (Ichaboda) wpadającego w pułapki współczesnego świata.
Brak jakiegokolwiek mrugnięcia oka czy napomknięcia, które jednoznacznie
pokazałoby widzowi, że twórcy serialu zdają sobie sprawę ze śmieszności i
absurdalności konstrukcji fabularnej, jaką sobie umyślili. Wszystko to sprawia,
że Sleepy Hollow bliżej jest do
serialu Batman z lat sześćdziesiątych
czy Power Rangers. Sleepy Hollow jest
nieintencjonalnie absurdalny, sztuczny i groteskowy, ale nie było to zamierzone
przez twórców – oni, jak mi się zdaje, cały czas myślą, że produkują kolejny
niewyróżniający się serial w konwencji trochę horrorowej, trochę fantasy,
trochę parahistorycznej, trochę wielkiej teorii spiskowej dziejów. Tymczasem konwencja i budowa Sleepy Hollow wykazuje większość (wszystkie?) cech zawartych w
eseju Notatki o kampie autorstwa
Susan Sontag.
Sontag wymienia, między innymi, gloryfikację sztuczności
oraz ekspozycję stylu kosztem treści. To przecież mamy w Sleepy Hollow, gdzie estetyka jest właściwie „przemroczniona” –
bohaterowie zwiedzają tajemne krypty, których podłogi pokryte są zmurszałymi
szczątkami, zakurzone biblioteki, posępne uroczyska… Do diabła, sam Ichabod na
samym początku budzi się w urokliwym sanktuarium nieopodal tytułowego
miasteczka, z istnienia którego (sanktuarium, nie miasteczka) najwyraźniej nikt
dotąd nie zdawał sobie sprawy. Mamy mnóstwo dziur fabularnych, deus ex machinae, niesamowitych zbiegów okoliczności,
które popychają intrygę do przodu. Estetyka fabuły jest bardzo wymuskana,
jednak jej konstrukcja – zwyczajnie kuleje. Tymczasem oprawa wizualna jest
dopieszczona do granic możliwości, a nawet poza jej granice. Wszystko jest
klimatyczne aż do przesady, wiele rzeczy, jak na przykład anachroniczne ciuchy
Ichaboda, wyrzucono tylko i wyłącznie ze względów estetycznych. Jest to camp
nieintencjonalny, więc – że znowu przywołam tu Sontag – poprzez swą
autentyczność znacznie bardziej wartościowy i „czystszy”.
Dla mnie punktem nie do przeskoczenia było właśnie
pojawienie się wspomnianego wyżej jeźdźca bez głowy. On nie wygląda strasznie –
wygląda absurdalnie. Wielki facet bez głowy, niczym wyjęty z jakiegoś skeczu
Monty’ego Pythona jest tu przedstawiony jako groźny antagonista, wokół którego
obraca się fabuła serialu (a przynajmniej pierwszego sezonu). Kiedy pierwszy
raz zobaczyłem go na ekranie, najpierw opadła mi szczęka, a po chwili parsknąłem
śmiechem. Człowiek bez głowy, który porusza się, funkcjonuje i chodzi nigdy nie
będzie wyglądał groźnie, bo budzi pełen ciąg skojarzeń od Armii Ciemności począwszy na Rodzinie
Addamsów skończywszy. A jeśli dodamy mu strzelbę, topór i białego konia z
czerwonymi ślepiami złowrogo błyskającymi w ciemnościach, to już w ogóle
przekraczamy wszelkie granice zawieszenia niewiary. Dodatkowo ustawmy
nieszczęśnika w dramatycznej pozycji – siedzącego na koniu stojącym na zadnich
nogach, na tle burzy z piorunami – i to już jest czysty camp. Już w pilocie
tenże bezgłowy jeździec walczy z księdzem, który telepatycznie strzela w niego
łańcuchami z przykościelnego ogródka. Jeśli ktoś się spodziewa, że będę brał
ten serial na poważnie, to srogo się rozczaruje.
Ale, ale – czy to, że Sleepy
Hollow jest przedstawicielem campu to źle? Nie, oczywiście, że nie. To na
swój sposób całkiem dobry serial z ciekawymi bohaterami i intrygującą linią
fabularną. Po prostu ja początkowo nie wychwyciłem tego, co większość
zachwycającej się SH blogosfery
wyłapała właściwie podświadomie – ten serial jest campowy i tak trzeba na niego
patrzeć. Musiałem napisać notkę, by usystematyzować i poukładać sobie w głowie
wszystkie moje refleksje odnośnie tego serialu. To jest, swoją drogą, niezłe
wyjaśnienie, czemu wiele z moich notek nie ma sensu – po prostu piszę o rzeczach,
których nie rozumiem. W każdym razie, po zmianie optyki na campową można się
nim bez poczucia zażenowania zachwycać. Bo dobrego campu nigdy nie za wiele.
Pytanie tylko, czy twórcy serialu robili ten "camp" świadomie. W przeciwnym wypadku to po prostu chała :)
OdpowiedzUsuńPowtórzę to, co napisałem w notce - najlepszy camp jest nieintencjonalny.
UsuńNo cż, moim zdaniem camp w SH jest jak najbardziej świadomy. To, że ktoś potrafi odegrać dowcip z kamienna twarzą nie znaczy że nie wie co robi.
OdpowiedzUsuńW końcu część ekipy jest odpowiedzialna za Fringe, które stosowało ten sam manewr serwując absurdalne zagadki bez mrugania okiem do widza że tak naprawdę „to nie jest na serio, łapiecie!?”
No więc ja w SH w ogóle tego nie widzę, nie czuję. Dla mnie ten serial jest robiony na poważnie, z poważną dramą, poważnymi rozterkami i poważną fabułą. A wychodzi przeszarżowany camp. Nie wiem, możliwe, że nie wychwytuję kontekstów czy poziomów ironii.
UsuńIMHO Fringe też był 100% na poważnie (z wyjątkiem odcinków otwarcie parodystycznych, jak ten z LSD), ale częściowo ratowała go konwencja. No i:
"serwując absurdalne zagadki bez mrugania okiem do widza że tak naprawdę „to nie jest na serio, łapiecie!?” "
to skąd mamy wiedzieć, że łapią twórcy? Ja jednak myślę, że oni to tak na śmiertelnie poważnie (w sensie konwencyjnym).