fragment grafiki autorstwa Carolyn Edwards, całość tutaj. |
Już za kilka godzin dojdzie do kulminacji wielkiego święta
wszystkich fanek (płci obojga) serialu Doctor Who. Celebrowanie pięćdziesięciolecia najstarszego, najdłuższego i
prawdopodobnie najlepszego serialu science-fiction w historii telewizji trwało
jednak przez wiele tygodni. Fandom uaktywnił się w stopniu ponadprzeciętnym,
zasypując Internet filmami, parodiami, komiksami i wszelkiej maści przejawami
swojego umiłowania. To jedyny w swoim rodzaju fenomen i – jako zadeklarowana
fanka (płci męskiej) serialu – cieszę się, że mogę w tym uczestniczyć, że mogę
być częścią tej celebracji. Następna okazja trafi się przecież dopiero za
pięćdziesiąt lat.
Ale wiecie co? Nie do końca o tym chciałem pisać. Otóż
częścią obchodów pięćdziesięciolecia serialu było stworzenie krótkiego epizodu
zatytułowanego The Night of the Doctor. Miniodcinek
stanowi prequel do jubileuszowego The Day
of the Doctor i pojawia się w nim Ósma inkarnacja Doctora, znana z
niesławnego filmu telewizyjnego z lat dziewięćdziesiątych, o którym fanki (płci
obojga) pamiętać raczej nie chcą. I choć ja oglądałem tę produkcję dawno, dawno
temu, to nawet nie pamiętam, o co w niej właściwie chodziło, ani jak się
skończyła, zaś Ósmego po prostu olewałem. Tym większe było moje zaskoczenie,
gdy opadła mi szczęka po tym, jak zobaczyłem go w TNotD. Wszyscy określają War Doctora jako „zapomnianą regenerację”
Doctora – dla mnie „zapomnianą regeneracją” jest właśnie Ósmy, będący w moich
oczach Doctorem straconej szansy, cenną inkarnacją zmarnowaną na pojedynczy,
niespecjalnie udany film. W tym sześciominutowym epizodzie Ósmy skradł mi serce.
Sponiewierany przez ciągłą ucieczkę przed Wojną Czasu, zagubiony, niemogący
odnaleźć się w rzeczywistości, gdzie jego rasa stała się synonimem odrazy i
śmierci w męczarniach postanawia odrzucić swoje dziedzictwo, zakłamać to, kim
był przez tak długi czas i przemienić się w kogoś, kto już nie jest Doctorem. I
ta ekspresja Paula McGanna w chwili, w której krzyczy „Get out!”. I Cass, która
mogłaby być wspaniałą towarzyszką, gdyby nie czas i okoliczności. I Doctor,
który tuż przed regeneracją oddaje cześć swoim towarzyszom…
To mnie trochę zdziwiło, bo po raz pierwszy (chyba…)
oficjalny telewizyjny epizod odwołuje się do materiałów z Expanded Universe.
Skoro więc są już one oficjalnie włączone do oficjalnego kontinuum, uznałem, że
powinienem się z nimi zapoznać. Ostatecznie, jako fanka, obowiązki mam jak
najbardziej fanowskie. Z istnienia słuchowisk Doctor Who zdawałem sobie sprawę już wcześniej – rekomendował je,
między innymi, Ausir, który na Facebooku i blogowych komentarzach wypowiadał
się o słuchowiskach z Ósmym bardzo entuzjastycznie. Dotychczas to ignorowałem,
ale wielki come back Ósmego w
miniepizodzie spowodował, że przełamałem się i sięgnąłem po kilka pierwszych
audio-epizodów. Tego typu spin-offy i próby zawojowania mediów innych, niż to,
z którego wywodzi się materiał wyjściowy najczęściej kończą się klapą, która ma
zgoła niewiele wspólnego z pierwowzorem. Widzieliśmy to już wielokrotnie –
komiksy rozszerzające świat filmowych uniwersów, growe adaptacje filmów,
książki ciągnące wątki z gier video… to się niemal zawsze okazuje ordynarnym
skokiem na kasę. „Fani pójdą”, że tak sparafrazuję Wajdę. Wiedziony niewesołym doświadczeniem,
postanowiłem sobie pozostać sceptycznym.
Do czasu. Przesłuchałem kilka odcinków słuchowiska o Ósmym
Doctorze i… to jest naprawdę świetna rzecz! Do produkcji słuchowisk zabrano się
z pieczołowitością porównywalną do serialowej wersji przygód Doctora, co
oznacza, że scenariusze są rozbudowane i pomysłowe, gra aktorska znakomita, a
efekty dźwiękowe barwne i wiarygodne. Nieco oldskulowa konwencja audio dramas znakomicie pasuje do klimatu Doctora Who i nadaje mu specyficznego klimatu opowieści niesamowitych rodem z
połowy XX wieku. Pokochałem nową towarzyszkę Doctora. Lucie wyraża się tym
specyficznym północnym akcentem, w którym niby pojawiają się spółgłoski, jednak
trzeba naprawdę sporego refleksu, żeby przyłapać jakąś na gorącym uczynku.
Połączywszy to z faktem, że dziewczyna charakterologicznie jest bardzo podobna
do Donny – nawet pojawia się na pokładzie TARDIS w bliźniaczych okolicznościach – Lucie momentalnie wskoczyła na pierwsze miejsce mojego
prywatnego rankingu ulubionych towarzyszek. Lucie jest grubiańska, prozaiczna,
opryskliwa i impulsywna, a przez to bardzo zwyczajna i bardzo prawdziwa. Stawia
się Doctorowi* jeszcze bardziej niż Donna, odnosi się do niego w bardzo
szorstki sposób i ogólnie na każdym kroku wyraźnie widać (czy też raczej
słychać), że to ona nosi spodnie w tym tandemie. Sam Ósmy jest natomiast znacznie
bardziej powściągliwą i chyba mniej dobroduszną inkarnacją, niż jego następcy.
Dość często stara się być głosem rozsądku, działa w sposób metodyczny, zaś jego
żarty i powiedzonka są mniej slapstickowe, a bardziej prześmiewcze. Pozwala
sobie na znacznie więcej drobnych złośliwości, niż Dziesiąty czy Jedenasty. Widzę
– słyszę – w nim silne echa Dziewiątego, co może wynikać z faktu, że wedle
pierwotnych założeń miał być jego bezpośrednim poprzednikiem. Powiem od razu,
że bardzo podoba mi się taka inkarnacja Doctora, bo ADHD dwóch ostatnich
regeneracji, choć na swój sposób urocze, zaczyna mi odrobinę działać na nerwy. Także
scenariusze są bardzo ciekawe – pomysłowe, mające odpowiedni ładunek
emocjonalny i mniej lub bardziej niespodziewane zwroty akcji. Co prawda
niekiedy zdarza im się popadać w przesadny dramatyzm, ale to też specyfikacja
tego medium – ostatecznie aktorzy komunikują się z nami tylko i wyłącznie za
pomocą swoich głosów. Z drugiej strony, twórcy doskonale operują słuchowiskowym
medium, bardzo subtelnie wplatając w dialogi konteksty i informacje, dzięki
czemu nie mamy wrażenia, że oglądamy odcinek serialu z wyłączonym obrazem,
tylko bierzemy udział w przemyślanej inscenizacji.
Tak więc – polecam. Jako, że bycie fanką Doctora Who przez połowę czasu polega na
czekaniu, aż kolejny sezon/odcinek łaskawie się pojawi, każdy umilacz tego
oczekiwania jest na wagę złota. A od kiedy słuchowiska o Ósmym są oficjalnie w
ścisłym kanonie, każda fanka (niezależnie od płci) powinna się z nimi zapoznać.
W czym pomaga fakt, że pod żadnym względem nie ustępują one serialowi
telewizyjnemu – a niekiedy wręcz go przewyższają. A tymczasem - czekam na jubileuszowy odcinek. Miejmy nadzieję, że to będzie coś wielkiego.
_____________________
*głęboko wzruszył mnie
wpis na TARDIS Data Core (fanowska Wiki o Doctor
Who) dotyczący jednego ze słuchowisk: „The Doctor orders Lucie not to wander off, but she
ignores him. The Doctor telling a companion not to wander off and them ignoring it is a
running theme throughout the history of Doctor Who.”
Twój gwiazdkowy wpis jest o tyle ciekawy, że Clara się nie oddala, więc trudno jej być katalizatorem kłopotów (zresztą nie taka jej rola). Ciekawi mnie w związku z tym 12.
OdpowiedzUsuńTyle, że jako regularna towarzyszka, Clara ma stosunkowo krótki staż, więc zwyczajnie nie miała okazji. Zresztą, Martha też się raczej nie oddalała bez zgody Doctora (przynajmniej z własnej woli).
UsuńTak, tak, tak!!! Bardzo, bardzo lubię te słuchowiska, Lucie ma obok Donny pierwsze miejsce w moim rankingu, uwielbiam miękki, niski głos McGanna i uwielbiam ich przyjacielsko-przekomarzającą się relację. Są lepsze i gorsze odcinki, jak to w serialu, ale widać że tworzone są z uwielbieniem do serii i z talentem. Nicholas Briggs, to jest to. Cieszę się że dajesz innym znać o słuchowiskach, sama pisałam o nich jakiś czas temu i nawet się zdziwiłam, że znalazła się osoba, która pod moim wpływem zaczęła ich słuchać.
OdpowiedzUsuń