fragment okładki, całość tutaj. |
The Predator jest
tomem, którego narrację prowadzi Marco, chyba
mój ulubiony (wyjąwszy Tobiasa)
bohater cyklu. Jak już wcześniej wspominałem, Marco jest comic reliefem drużyny i wypełnia tę rolę znakomicie – jego kwestie
są zazwyczaj bardzo celne, dowcipne i błyskotliwe, chłopak operuje zupełnie
niewymuszonym humorem, co jest po prostu nieocenione, bo Animorphs jest dosyć mroczną serią i zgryźliwość Marca pomaga ten
mrok w jakimś stopniu rozjaśnić. Szczególnie, że w ramach tych jego żarcików autorka czasami
dokonuje dekonstrukcji utartych schematów literatury młodzieżowej. Poza tym,
robi aluzje do Star Treka – nasz człowiek! Do tego, poza rolą prześmiewczo-komediową Marco to również jeden z
wrażliwszych, ciekawiej zarysowanych bohaterów całego cyklu. Opowieść zaczyna
się epizodem, w którym Marco (wracając wieczorem do domu) przemienia się w
goryla, by ochronić staruszka napadniętego przez grupkę zbirów. Miast
podziękowań, chłopak doczekuje się jedynie wrzasków i wygrażania ocalonego
podniesionym z ziemi pistoletem. Całkiem nieźle pokazuje to ton opowieści, w
którym bohaterscy bohaterowie niekoniecznie muszą spotykać się z poklaskiem
postronnych.
Generalnie jednak duża część The Predator należy do Axa. Ax,
niczym legendarny E.T. chce wrócić do
domu, zaś fabuła całego tomu kręci się właśnie wokół zorganizowania warunków
umożliwiających przechwycenie transportera Yeerków, dzięki któremu młody
Andalita będzie w stanie powrócić na swoją macierzystą planetę i zdać im raport
z tego, co się dzieje na Ziemi, co mogłoby znacząco przyspieszyć odsiecz. Kreując
postać Axa autorka nie wychodzi poza klasyczne motywy „kosmity w wielkim
mieście” – etos honorowego wojownika gotowego umrzeć za sprawę (jest), pogarda
żywiona wobec prymitywnej ziemskiej technologii (jest), przyciąganie uwagi
irracjonalnym zachowaniem w tłumie (jest). Ciekawym zabiegiem jest natomiast epizod,
w którym przemieniony w człowieka Ax doświadcza działania zmysłu smaku, pijąc
kawę (Andalici nie posiadają zmysłu smaku). Taki graniczący z obsesją zachwyt
towarzyszący czysto prozaicznej z naszego punktu widzenia czynności też wpisuje
się w najlepsze tradycje przedstawiania w popkulturze kosmitów usiłujących zasymilować
się z rodzajem ludzkim, ale tu jest przedstawiony bardzo fajnie i nie ma się
wrażenia wtórności.
Niefrasobliwość Axa doprowadza do jednej z najbardziej
surrealistycznych scen z jakimi spotkałem się w literaturze młodzieżowej. Otóż
chwilę po dekonspiracji trójka bohaterów – Marco, Jake i Ax – ucieka przed ochroną w centrum handlowym. Zostają
osaczeni w dziale spożywczym i… zmieniają się w homary, po czym ukrywają się w
zbiorniku z przeznaczonymi do sprzedaży skorupiakami. Jakby tego było mało,
zaraz potem zostają kupieni i niemal wrzuceni do garnka z wrzątkiem. Cała ta
sytuacja może zostać uznana za zabawną i groteskową – i w taki też sposób jest
nakreślona przez Applegate – ale skutkuje ona koszmarami sennymi u Marca.
Zabieg podobny, jak u Rachel w drugim tomie cyklu – pokazanie, jak używanie
zdolności transformacji w zwierzęta wchodzi na psychikę i skutkuje traumami. To
zresztą nie jest najbardziej pokręcona transformacja, z jaką musieli zmagać się
bohaterowie, bo już kilka rozdziałów później zmieniają się w mrówki (bo tak
najłatwiej zinfiltrować dom Chapmana, jednego z nosicieli Yeerków), co niemal
kończy się katastrofą, ponieważ jeszcze nigdy żadnemu z Animorphów nie zdarzało
się zmieniać w stworzenie absolutnie pozbawione indywidualizmu i operujące
tylko świadomością kopca. Co gorsza, podczas odwrotu po wykonanej misji
zmrówczeni bohaterowie zostają zaatakowani przez pobliski oddział prawdziwych
mrówek, co niemal kończy się dla nich śmiercią. Kilkoro zostaje nawet
rozczłonkowanych (na szczęście powrót do ludzkiej postaci „resetuje” wszystkie
obrażenia) i praktycznie rozszarpanych na strzępy. Dla Marca to doświadczenie
było tak wstrząsające, że właściwie wypchnął je ze świadomości. Pozostali
bohaterowie też zostali nieźle rozstrojeni nerwowo – Rachel, na przykład, następnego dnia wdaje się w bójkę w szkolnej
stołówce, czym niepotrzebnie ściąga na siebie uwagę Chapnama. Podczas czytania sceny rozmowy
Marca z Rachel uświadomiłem sobie jedną ciekawą rzecz – dla Marca jego
sztubacki charakter i rzucane co chwila żarciki stanowią barierę, za którą może
schronić się przed traumatycznymi doświadczeniami. A jeśli chodzi o życiowe
traumy (utrata matki, ciężka depresja ojca i związane z nią obniżenie komfortu
życiowego) to spokojnie może konkurować z Tobiasem. A ja się tylko zastanawiam,
czy w późniejszych tomach autorka głębiej porusza temat stresu pourazowego, bowiem już
do tej pory bohaterowie doświadczyli takich rzeczy, które złamałyby niejednego
dorosłego, stabilnego i zrównoważonego psychicznie człowieka. A jeżeli ktoś ma
co do tego jeszcze jakieś wątpliwości, niech czyta dalej.
Otóż pod koniec tomu bohaterowie zostają schwytani przez
Vissera Trzy, który przejrzał ich plan przechwycenia yeerkowego statku
kosmicznego i zastawił na Animorphów pułapkę. Tak, po raz kolejny bohaterowie zostają schwytani przez wroga i cudem udaje im się uciec… Ja wiem, że to już
się robi nudne, ale tym razem sytuacja jest nieco inna. Bohaterowie zostają
pojmani i przetransportowani na orbitalny statek najeźdźców, co jest dla
autorki znakomitą okazją do opisu tego, jak dzieciaki świrują ze strachu
przed, nieuniknionym zdawałoby się, losem. Jest odrętwienie, chęć wzajemnych
oskarżeń, absurdalne pomysły będące rezultatem z wolna narastającej histerii (Cassie proponuje powrót do ludzkich
postaci, co jakoby miałoby skłonić Yeerków do wypuszczenia ich „bo się okaże,
że nie jesteśmy Andalitami, jak podejrzewali, tylko ludźmi”), rezygnacja.
Wszystko to jest znakomicie rozpisane, jak zwykle, gdy Applegate prezentuje
ludzkie zachowania dzieciaków, których przerosła sytuacja. Jakby tego było
mało, stację wizytuje Visser Jeden, którego nosicielem jest… matka Marca. I w
tym miejscu muszę złożyć ukłony autorce, która odważyła się na zafundowanie
najpogodniejszej z pierwszoplanowych postaci takiej traumy. Ja wiem, że
popkultura, szczególnie ta młodzieżowa, zna już mnóstwo podobnych przypadków i
motywów, ale w kontekście tak naturalistycznej, spsychologizowanej serii jak Animorphs coś takiego jest jak uderzenie
w twarz. Marco doznaje wstrząsu – i trudno mu się dziwić.
Jego matka, osoba, o której myślał, że ją stracił na zawsze,
okazuje się żywa – ale w tym samym momencie, w którym ją odzyskał, na powrót ją
stracił, ponieważ okazała się niewolnikiem najwyższego yeerkowego generała. To
z kolei oznacza, iż walcząc z inwazją, Marco w jakiś sposób naraża jej życie. W
dodatku, widząc ukochaną osobę, instynktownie utożsamia jej zachowania z nią,
nie z pasożytem (co genialnie jest pokazane w narracji), co w jeszcze większym
stopniu podkręca sytuację. Do tego pojawiają się pytania o przeszłość – czy matka
Marca, troszcząc się o niego przed jej „śmiercią” była tak naprawdę Yeerkiem
dbającym o swoją przykrywkę? Jej. Lord Voldemort ze swoim infantylnym „Pokłoń
się śmierci, Harry” nie może się równać z ciężarem strachu i zagubienia, jaki
spadł na barki Marca. Który na dodatek nie jest w stanie schować się przed tym
psychicznym wstrząsem za osobowością zwierzęcia, w które jest zmieniony, bo
goryl – a taką postać przybrał Marco – ma zbyt podobny do ludzkiego wzorzec
charakteru. Paradoksalnie jednak, ujawnienie tej szokującej informacji wyrwała Marca z
odrętwienia i zmusza do działania – bo ponad tą całą traumą i szokiem jest
nadzieja na odzyskanie utraconego, zdawałoby się na zawsze, rodzica.
Ostatecznie bohaterów ratuje… polityka. A konkretniej –
Visser Jeden, któremu nie podobają się sukcesy Trzeciego, bo mogą wypchnąć go
one niebezpiecznie wysoko w hierarchii armii najeźdźców i zagrozić pozycji
Vissera Jeden. Dlatego ucieczka ujętych Animorphów jest Visserowi Jeden na
rękę, ponieważ skompromituje Vissera Trzy i obniży jego prestiż. Przyznam, że
to dosyć pomysłowe i na dodatek krzepiące – najeźdźcy okazują się bowiem
skłóceni i nieufni wobec siebie, co może się przysłużyć ruchowi oporu. Mam
nadzieję, że ten wątek w dalszych tomach został rozwinięty, bo to rzecz, która
fajnie pogłębia drugą stronę barykady. Do tej pory Yeerkowie byli zagrożeniem
strasznym, ale koniec końców bardzo przerysowanym. Takie subtelności jak
walka dowódców na różnych szczeblach dowodzenia dodaje kolorytu opowieści.
Trzeba zwracać uwagę na takie rzeczy, bo Applegate jest lepszą pisarką
psychologiczną, niż fantastycznonaukową i ten drugi element czasami niedomaga.
Powiem tak – to był naprawdę fantastyczny tom. Dynamiczny, świetnie
napisany, kiedy trzeba – zabawny, kiedy trzeba – ciężki i mroczny, a jednak
bardzo spójny. Marco zyskał wielką motywację do walki z Yeerkami, (a w połowie
tego tomu podjął już decyzję o zaprzestaniu walki, by nie narażać siebie i ojca
na niebezpieczeństwo), jego charakter, choć i tak nieźle nakreślony w
poprzednich częściach, został pogłębiony i skomplikowany. W dodatku ostatni
rozdział przynosi mały przełom w postaci częściowego otrząśnięcia się ojca
Marca z traumy po stracie żony i zapowiedź odbudowywania relacji z synem.
Przyznam, że po poprzednim tomie planowałem zrobić sobie małą przerwę w
lekturze, ale The Predator na tyle
rozbudził mój apetyt, że zaraz biorę się za kolejny tom.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz