fragment grafiki autorstwa Macieja Rebisza, całość tutaj. |
Kilka razy spotkałem się z opiniami, jakoby Harry Harrison,
popularny i rozpoznawalny w naszym kraju autor licznych powieści
science-fiction był kimś na kształt amerykańskiego Andrzeja Pilipiuka. To jest
strasznie krzywdząca opinia, bo choć Harrison przeważnie utrzymuje swoje
powieści w lekkim, żartobliwym tonie, to jednak niejednokrotnie stanowią one
naprawdę przemyślane (pod pewnymi względami), błyskotliwe opowieści. Jednym z
takich przypadków jest Planeta Śmierci 2,
którą pierwszy raz przeczytałem we wczesnym gimnazjum i, dzięki temu,
nieodwracalnie zakochałem się w twórczości tego autora. Ale dopiero po którejś
tam z kolei lekturze (bo do Harrisona nader chętnie się wraca) zorientowałem
się, co tak naprawdę autor zrobił w tej powieści i czemu, pod płaszczykiem
prostej w sumie fabuły o rozbitkach na obcej planecie kryje się niegłupi
moralitet o relatywizmie.
Zawiązanie fabuły wygląda tak, że główny bohater cyklu,
Jason dinAlt, podstępem zostaje porwany przez niejakiego Mikaha Samona,
gorliwego wyznawcę humanistycznej religii w dużej mierze opartej na
chrześcijaństwie (co jest nam powiedziane nie wprost, ale dosyć wyraźnie). Samo
porwanie ma dość kuriozalny motyw – otóż w przeszłości Jason okpił pewien dom
hazardowy, na planecie Cassylia, oszustwami „wygrywając” zawrotną sumę trzech
miliardów. Właściciele kasyna, kiedy już zorientowali się, iż szanse na
złapanie Jasona są równe zeru, zaniechali pościgu i zrobili z bohatera ikonę
reklamową, dzięki której zapewniali, iż ich gry hazardowe nie są nieuczciwe,
skoro trafiają się w nich tak bajeczne wygrane. Samon jednak nie może zgodzić
się z tym stanem rzeczy i, przy wsparciu swoich współwyznawców, zdobywa
fundusze i zasoby potrzebne do przechwycenia Jasona i doprowadzenia go przed
oblicze sprawiedliwości.
Już na pokładzie, pomiędzy oboma bohaterami dochodzi do bardzo dowcipnej rozmowy
umoralniającej, podczas której Jason broni relatywizmu moralnego, dowodząc, iż
nie istnieje taki zestaw prawd i wskazówek moralnych, który pasowałby do
absolutnie każdej społeczności. Jego działania na Cassylii były zgodne z etosem
tam panującym, więc ocenianie ich z perspektywy moralności uduchowionego
wyznawcy Prawdy jest czymś bezsensownym. Budzi to oczywiście wściekłość Samona,
który stara się bronić swojego punktu widzenia, jakoby istniały pewne nienaruszalne prawdy moralne właściwe całej ludzkości, niezależnie od urodzenia i wychowania. Jason na to właśnie liczył, bo
wciągnięty w filozoficzną dysputę Mikah nie zauważył jego próby sabotażu statku
kosmicznego, który, w rezultacie, rozbił się na jakiejś zapyziałem planetce
zamieszkanej przez zdegenerowane ludzkie społeczności, pośród których panuje
totalny randyzm, doprowadzony do kompletnego absurdu. I nagle bohaterowie
przerabiają swoją teoretyczną dyskusję w bardzo bolesnej praktyce.
Jak już wspomniałem, fabuła nie jest specjalnie
skomplikowana. Jason holuje Mikaha przez całą planetę, na której, dzięki swojej
pomysłowości mozolnie wspina się po kolejnych szczeblach drabiny społecznej. Z których od czasu do czasu zrzuca go zachowanie Mikaha, który z właściwą sobie
pryncypialnością pozostaje ostentacyjnie wierny swoim zasadom moralnym, na tej
konkretnej planecie stuprocentowo
abstrakcyjnych. Jednym ze źródeł humoru w Planeta
Śmierci 2 jest właśnie konsekwentna moralność Samona, której nie potrafi
odrzucić, choćby w imię przetrwania. Wyraźnie nie potrafi też zrozumieć, że
jego poczynania mogą być odczytane wbrew jego intencjom. Mamy na przykład
sytuację, w której Jason stara się zorganizować rewolucję niewolników, celem
wydostania się z niewesołej sytuacji. Mikah, jako antyrewolucjonista „z zasady”
udaremnia jego starania donosem. I choć zrobił to w intencji niedopuszczenia do
– zbrodniczej, w swoim mniemaniu – rewolty, właściciele niewolników uznali jego
działanie za podkopanie autorytetu Jasona celem zepchnięcia go z wypracowanej
pozycji w społeczności niewolników, bowiem Jasonowi udało się w niej wcale
nieźle ustawić – jako osoba dysponująca bogatą wiedzą na tematy wszelakie Jason
zdołał usprawnić mechanizmy, z jakich korzystali właściciele niewolników. Z ich
punktu widzenia intencje Mikaha były zatem oczywiste – Samon chce się pozbyć Jasona
i zająć jego miejsce.
Samon Mikah jest przedstawicielem bardzo
fundamentalistycznej frakcji religijnej, jednak opowieść właściwie ignoruje aspekt
wyznaniowy i skupia się na, chyba znacznie ciekawszej, warstwie społecznej.
Choć Jason stoi w opozycji wobec jego postawy, nie znaczy to bynajmniej, że
jest skrajnym oportunistą. Przeciwnie – przy każdej okazji wybiera mniejsze
zło, unika przemocy i zabija tylko w samoobronie, po czym i tak dręczą go
wyrzuty sumienia. Zasadnicza różnica pomiędzy tą dwójką polega na tym, że Jason
potrafi pójść na pewne kompromisy, dostosować się do panujących wokół warunków
społecznych. Mikah uparcie tkwi w etosie wyniesionym ze swojej własnej
społeczności i sztywno stosuje się do ich zasad, co sprawia, że bez Jasona
zginąłby bardzo szybko i bardzo boleśnie. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że
Planeta Śmierci 2 to powieść w
założeniach humorystyczna – i taką pozostaje do samego końca. Absurd i ironia
nie są tam może tak bardzo wpisane w świat przedstawiony jak u Pratchetta, ale
i tak humor dominuje przez większość czasu. Głównie za sprawą sarkastycznych
wypowiedzi Jasona kontrapunktujących kolejne kazania i wykłady Mikaha. Owszem,
Harrison czasami odpływa w slapstick, ale generalnie nigdy nie przekracza
pewnej granicy poza którą całość zmieniłaby się w otwartą farsę.
Powieść została napisana pół wieku temu – i to trochę czuć.
Bohaterowie niby podróżują z planety na planetę statkami kosmicznymi
naszpikowanymi nowoczesną technologią, ale wciąż korzystają z papierowych
książek, co jest dość częstym znakiem rozpoznawczym powieści
fantastycznonaukowych z epoki – ówcześni futuryści potrafili wyobrazić sobie
okręt międzyplanetarny, ale jakoś nikt nie wpadł na wymyślenie urządzenia
analogicznego do czytnika ebooków. Sama fabuła też zdradza pewne słabości –
intryga jest prosta jak drut, w dodatku niejako zapętlona. Dokładnie ten sam
motyw i zwrot fabularny występuje dwa razy. Niekiedy logika wydarzeń szwankuje.
Już na samym początku powieści Jason paraliżuje cały statek kosmiczny… rzucając
książką w pulpit sterowniczy. To trochę przeszkadza, ale złe wrażenia i
niedoróbki spokojnie są zacierane przez lekką, przygodową konwencję całości. A
jak dodamy do tego tę kwestię relatywistycznego pop-moralitetu, to już w ogóle
człowiek przestaje się dziwić, że Harry Harrison w literaturze sci-fi legenda.
A co Ty się ostatnio taki literacki zrobiłeś? To chyba trzecia notka z rzędu o książkach.;)
OdpowiedzUsuńA nie, druga jednak. Trzecia z kolei to z tych, co do których mogę sensownie komentować.;)
UsuńTaka faza najwidoczniej. A zapowiada się, że o książkach będę teraz pisał znacznie, znacznie częściej, bo szykuje się bardzo, bardzo długi cykl okołoliteracki opisujący poszczególne tomy pewnej naprawdę niesamowicie potężnej sagi książkowej, ale ćśśśś... póki co, to tajemnica.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tajemnica, postrzelałabym sobie.;)
UsuńAleż strzelaj.
UsuńJakby to o kogoś innego chodziło, to obstawiałabym "Koło czasu" Jordana albo PLiO Martina. Ale że to Ty, to coś mi mówi, że chodzi o Carda.;)
UsuńNiestety pudło. Podpowiem, że chodzi o serię książek dla młodzieży. Bardzo, bardzo długą. Taką, której ilość tomów idzie w dziesiątki.
UsuńHm, Szklarski może? Ale nie pamiętam nawet, czy on przekroczył dwudziestkę... Względnie "Przygody trzech detektywów".;D
UsuńPudło i pudło. To cykl książek zagranicznych cieszących się w latach 90-tych bardzo dużą popularnością, na jego podstawie wyprodukowano nawet serial telewizyjny (nie emitowany w Polsce). U nas kilkanaście pierwszych tomu tej serii wydał przed laty Egmont.
UsuńWięcej podpowiedzi nie dostaniesz, bo już i tak napisałem ewidentnie zbyt wiele. :)
To się poddaję, chyba jej nie czytałam (z Egmontu w latach 90-tych czytałam głównie książeczki Disneya;)). Ale jak wrócę do domu, to jeszcze poguglam.;)
UsuńNasłuchałem się, że Harrison to legenda sf, a co ciekawe jedyne co czytałem tego autora to cykl "Młot i krzyż". Rzecz o Wikingach z domieszką fantasy. Przeczytałem gdzieś pomiędzy podstawówką i liceum i pamiętam jako rewelacyjną opowieść. Od lat przymierzam się do powrotu, ale boję się czy nadal tak mi się będzie podobać. A jego dokonania w ramach s-f od dawna mam w planach, ale jeszcze się nie zmaterializowały.
OdpowiedzUsuń