niedziela, 28 lipca 2013

To infinity and... Whatever

fragment grafiki autorstwa Joe Robertsa, całość tutaj.

Zacznijmy od tego, że ja bardzo lubię produkcje rodem z wytwórni Pixar. I Dreamworks. I Laika (która dorobek ma znacznie mniejszy, ale bynajmniej nie mniej interesujący). I Blue Yonder Films (to ci od Hoodwinked! znanego u nas jako Czerwony Kapturek – Prawdziwa Historia). W ogóle w ciągu ostatnich kilkunastu lat ukonstytuowało się w popkulturze bardzo fajne zjawisko barwnych, dowcipnych i dynamicznych filmów familijnych realizowanych metodą animacji trójwymiarowej, co mnie cieszy, bo ja generalnie bardzo lubię, jak jest barwnie, dowcipnie i dynamicznie. A jeśli jeszcze takie dziełko reprodukuje fajne (pop)kulturowe motywy, to już w ogóle jestem w siódmym kręgu niebiańskim.

Z Escape from Planet Earth sprawa nieco bardziej interesująca. Ten film wyprodukowało bliskie memu sercu studio Rainmaker, które wiele lat temu, pod nazwą Mainframe stworzyło takie telewizyjne cuda jak ReBoot czy Beast Wars, dzięki którym – pośrednio, ale w dużej mierze – zainteresowałem się fantastyką naukową, a które jak na swoje czasy stanowiły prawdziwą rewolucję (ReBoot zaczął się ukazywać na rok przed premierą pixarowego Toy Story). Potem, niestety, studio utknęło w mało prestiżowej (oględnie mówiąc) niszy, produkując dedykowane rynkowi DVD filmy o lalce Barbie czy jakieś drobne przerywniki animacyjne do gier video. Dlatego ucieszyłem się, kiedy na stronie Rainmakera znalazłem informację o zbliżającym się filmie pełnometrażowym studia.

Mamy zatem Escape from Planet Earth – efektowną historię osadzoną w konwencji science-fiction z kosmitami w roli głównej. Osią fabuły jest familijna opowieść o dwóch braciach pracujących w międzygalaktycznej agencji policyjnej BASA. Początkowe sceny filmu sugerują, że głównym bohaterem będzie Scorch Supernova, młodszy z braci – lekkomyślny, charyzmatyczny i uwielbiany przez publiczność action man. Tymczasem – co jest pierwszym miłym zaskoczeniem – twórcy więcej czasu poświęcają jego statecznemu bratu Gary’emu, który zajmuje się wsparciem merytorycznym Scorcha. Na wskutek rozbieżności charakterów bracia kłócą się, przez co Schorch w ramach misji ratunkowej udaje się na złowieszczą Dark Planet (znaną także jako Ziemia) bez wsparcia brata, co kończy się dla niego uwięzieniem w Strefie 51. Gary, trochę na wskutek splotu nieoczekiwanych okoliczności, rusza mu na ratunek i sam także pada w ręce wojska. Teraz, wraz ze Scorchem i pozostałymi więźniami musi znaleźć sposób na wydostanie się z opresji.

Od średniej Pixarowo-Dreamworksowej fabuły EfPE odróżnia kilka rzeczy. Przede wszystkim – jak na film familijny historia jest dosyć złożona. Główny wątek porusza temat zaufania, akceptacji zalet i wad najbliższych, braterskiej miłości i starć odmiennych charakterów. Nie jest to opowieść typu „od zera do bohatera”. Żaden z braci nie zmienia się znacząco pod wpływem ukazanych w filmie wydarzeń – zmienia się tylko ich podejście do siebie nawzajem. Obaj zaczynają doceniać i akceptować swoje role w drużynie. Ponadto, dochodzi wątek syna Gary’ego, Kipa, który zapatrzony jest w swojego przebojowego wujka. Gary musi konkurować ze Scorchem o uwagę syna. Jest też Kira, żona Gary’ego – błyskotliwa oblatywaczka statków kosmicznych, która zrezygnowała z kariery, by poświęcić się rodzinie, co zresztą jest jej wytykane przez obecną szefową BASA. Sporo tego. Jeśli dodać krytykę amerykańskiego kapitalizmu i przemysłu zbrojeniowego, kwestię niewolniczej pracy dla dobra narodu amerykańskiego (do której zmuszeni są przebywający w Strefie 51 kosmici) i kilka pomniejszych motywów, wychodzi na to, że EfPE porusza naprawdę dużo problemów współczesnego świata. Problem polega na tym, że to nagromadzenie dylematów odbija się na dynamizmie fabuły. Oczywiście, robi to w uproszczony, popkulturowy sposób, ale pewne tendencje są wyraźne. Głównymi bohaterami są dorosłe osoby (już miałem napisać - dorośli ludzie), co też jest, jak na tego typu film, pewnym novum. W dodatku - ich dorosłość została tu wyraźnie podkreślona poprzez postać Kipa. Wszystko to powoduje, że dzieciakom może być trochę ciężko identyfikować się z głównymi bohaterami, z którymi więcej wspólnego mają mama i tata, niż mały widz. Chwilami odnosiłem wrażenie, że to jest właśnie animacja dla rodziców, opowiadająca o dorosłych (a więc i rodzicielskich) trudach życia, dla niepoznaki przebrana w animację dla najmłodszych.

Film ma znacznie wolniejsze tempo, niż to, do którego przyzwyczaiły nas choćby Toy Story czy Shrek. To trochę razi, szczególnie, że niektóre z poruszonych problemów potraktowano bardzo pobieżnie, zaś mniej dynamiczne fragmenty filmu często nie rekompensują widzowi jego uwagi za pomocą, na przykład, wyjątkowo zabawnych scen czy dialogów. Choć uczciwie trzeba przyznać, że humor w EfPE stoi na naprawdę niezłym poziomie – uśmiech błąkał się na mojej twarzy właściwie przez cały seans. Na ogół dialogi są naprawdę świetnie napisane – błyskotliwe, żywe, dowcipne. Podobnie humor, oparty na popkulturowych nawiązanych („James! Cameron! Get the alines!”) i, powiedzmy sobie szczerze, mało wyrafinowanym slapsticku, który mimo to działa. Są też wyraźne podśmiechujki z Pixara, kilka cytatów z klasyki sci-fi… Czego chcieć więcej?

Pod względem estetycznym do EfPE przyczepić się nie można, bo graficzni magicy z Rainmakera naprawdę znają się na swojej pracy. Animacja postaci jest świetna, mimika znakomita, projekty postaci i otoczenia – dopracowane i szczegółowe. Co prawda wszystko wygląda odrobinę sterylnie, ale to raczej kwestia dekoracji (kosmiczne bazy i podziemne kompleksy), niż braku umiejętności animatorów. Ogółem – Escape from Planet Earth polecam. Z jakichś niepojętych dla mnie względów film zebrał raczej słabe recenzje. A to nie jest zła produkcja – choć nie dorównuje najlepszych filmom Pixara, to spokojnie mieści się na półce tuż pod nimi.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...