fragment grafiki autorstwa Andrew Fereza,całość tutaj. |
Jak to kiedyś mówiłem, stosunek do Stephena Kinga mam bardzo ambiwalentny. To znaczy – ja bardzo lubię czytać książki jego autorstwa, tylko że przeważnie podczas takiej lektury bezustannie narzekam na monotonię, nudę, rozwlekłość narracji, tabuny niewiele wnoszących do fabuły bohaterów… Ale czytam dalej. I kiedy w końcu dochodzę do ostatniej strony, zaczynam z jeszcze większym zapamiętaniem narzekać, że to już jest koniec. Tak się zatem złożyło, że już w liceum przeczytałem niemal wszystkie powieści autorstwa pisarza z Maine, zaś nowości staram się uzupełniać na bieżąco. To istotne, bo raczej nie ma co podchodzić do czytania Mrocznej Wieży bez choćby dostatecznej znajomości twórczości Kinga, a to z tego względu, że cykl ów właściwie spina cały dorobek autora jedną literacką klamrą – w Mrocznej Wieży pojawia się wiele motywów, wątków, miejsc i bohaterów znanych z innych książek Kinga, idee, jakie autor zarysował już w swoich pierwszych powieściach znajdują tu rozwinięcie i są wkomponowane w fabułę. To znaczy – na upartego, owszem, można czytać Wieżę bez kompletnej znajomości innych pozycji Kinga i się przy niej nieźle bawić. Tak jak można oglądać Avengers bez uprzedniej lektury poprzednich filmów ze stajni Marvela, ale sporo się traci. Z tego względu trochę trudno mi jest patrzeć na siedmioksiąg jak na autonomiczny cykl powieściowy – to raczej nagroda dla wytrwałych kingowych czytelników, którzy uważnie tropili przeplatające się w jego twórczości motywy, które tutaj znajdują swoje wyjaśnienie i konkluzję. Nie jest to bynajmniej zarzut – bo ja uwielbiam takie piętrowe narracje przewijające się przez całą twórczość danego autora lub reżysera, który w jakiś sposób nawiązuje do swoich poprzednich dzieł, budując coś w rodzaju autorskiego uniwersum. Po prostu już na wstępie trzeba sobie wyjaśnić, że to nie jest cykl do czytania ad hoc, tylko jeden z ostatnich etapów w procesie zapoznawanie się z twórczością Stephena Kinga. Na Mroczną Wieżę składa się siedem tomów głównego cyklu, jeden spin-off w postaci króciutkiej mikropowieści oraz tworzący swoiste Expanded Universe komiksowy cykl autorstwa Petera A. Davida i Robin Furth. W niniejszej notce zajmę się tylko kanonicznym siedmioksięgiem.
W Mrocznej Wieży King oszałamia ilością konwencji w jakich umieszcza fabułę. Mamy tu bowiem tradycyjny dla fantasy motyw wędrówki ku doniosłemu celowi, westernową konwencję jeźdźca znikąd donikąd, postapokaliptyczne rubieże, horrorowe wątki demoniczno-satanistyczne, opowieści szkatułkowe, opowieści o mafijnych porachunkach i wiele, wiele więcej. O ile u każdego innego autora rezultatem byłby jeden wielki niestrawny bałagan, o tyle u Kinga sprawdza się to naprawdę świetnie – z kilku powodów. Po pierwsze, King operuje tu na pracowicie kreowanym przez lata uniwersum, zaś koncepcja Mrocznej Wieży dopuszcza podróżowanie pomiędzy rzeczywistościami, co automatycznie daje dostęp do naprawdę wielu zróżnicowanych dekoracji i motywów. Po drugie – King ma już status żywej legendy, a legendom wolno więcej. Po trzecie – autor wie, co robi, doskonale zdaje sobie sprawę z ultymatywnego postmodernizmu Mrocznej Wieży i korzysta z tego w sposób świadomy, ale i bardzo odważny, ponieważ oprócz oczywistych konotacji z jego poprzednimi książkami, mniej lub bardziej wyraźnie nawiązuje też do takich popkulturowych ikon jak Czarnoksiężnik z Krainy Oz, Władca Pierścieni, Terminator, Harry Potter czy komiksy Marvela. Momentami można odnieść wrażenie, że Mroczna Wieża to nie tyle „poważna” saga fantasy, co jakaś wyrafinowana satyra na bezrefleksyjny postmodernizm. Szczególnie w ostatnich tomach, gdy bohaterowie dosłownie przełamują czwartą ścianę i wchodzą w interakcję z samym Stpehenem Kingiem, którego życiorys również jest ważnym elementem mitologii Wieży.
To było w ogóle niezwykłe zagranie – bohaterowie mający świadomość czwartej ściany nie są w postmodernizmie niczym nowym, jednak przeważnie taki zabieg wykorzystywany jest w charakterze komediowym. Tak poważne potraktowanie kwestii przełamania czwartej ściany jest czymś nowym i ciekawym. Roland i jego drużyna (ka-tet) na pewnym poziomie zdają sobie sprawę z bycia bohaterami fikcyjnymi, literackimi i z tego, że ich losy są zależne od autorskiej imaginacji Stephena Kinga i, w pewnym momencie dosłownie nakłaniają go, by podjął pisanie dalszych części cyklu Mrocznej Wieży. Przeprowadzona z tak wielkim rozmachem metaopowieść, w której to, co nierealne miesza się z tym, co prawdziwe (w książce opisany jest, między innymi, wypadek samochodowy, jakiemu autor faktycznie uległ 19 czerwca 1999 roku) jest zapewne odzwierciedleniem literackich zmagań Kinga z cyklem Mrocznej Wieży. King nie przywykł do pisania wielotomowych sag, czy nawet jednorazowych sequeli czegoś, co napisał wcześniej. Poza Wieżą jedynym takim przypadkiem była dylogia Talizman/Czarny Dom (też zresztą bardzo silnie powiązana z Mroczną Wieżą) napisana wespół z Peterem Straubem. No i niewydany jeszcze Doctor Sleep, będący sequelem kultowego Lśnienia. Jakby nie było, taki niespodziewany i bardzo osobisty zabieg uczynienia własnego życia częścią autorskiej sagi fantasy wypadł nadzwyczaj dobrze i świeżo.
Głównym bohaterem Mrocznej Wieży jest Roland, ostatni z Rewolwerowców – kasty strzegących pokoju wojowników o szlacheckim pochodzeniu, bardzo wyraźnie wzorowanych na arturiańskich legendach. Takie połączenie etosu anglosaskich opowieści o Rycerzach Okrągłego Stołu z estetyką Dzikiego Zachodu, to dość znamienny dla Amerykanów wyraz pragnienia posiadania własnej, ukonstytuowanej historycznie mitologii, która z jednej strony nie byłaby importowana ze Starego Kontynentu, z drugiej – nie byłaby wykradziona autochtonom. Roland, wzorem głównych bohaterów tradycyjnych rycerskich eposów, podjął się karkołomnego zadania – Odnalezienie tytułowej Mrocznej Wieży, budowli stanowiącej centrum kingowego multiwersum i powstrzymanie postępującego upadku Świata Pośredniego, w którym rozgrywa się większa część cyklu. W miarę postępów w podróży bohater gromadzi wokół siebie drużynę złożoną z trojga nowojorczyków ściągniętych do Świata Pośredniego za pośrednictwem przypominających drzwi portali, a czytelnik uzyskuje szerszy obraz sytuacji. Okazuje się, że istnieją pewne siły chcące zniszczyć Wieżę, które trzeba powstrzymać. Fabuła jest bardzo złożona, choć ewidentnie widać, że kreowana ad hoc, raczej na zasadzie strumienia fabularnej świadomości, niż solidnego i konsekwentnego zaplanowania wątków od początku do końca. I znów – nie ma w tym nic złego, bowiem charakterystyczny talent Kinga do gawędziarstwa i wypełniania białych plam daje tu o sobie znać. konwencja powieści drogi ułatwia ogarnięcie chaosu wątków i motywów, zaś założenie metafikcyjne niejako usprawiedliwia liczne zabiegi pokroju deus ex machina w ilościach sporych.
Bohaterowie wykreowani przez Kinga na potrzeby Mrocznej Wieży to typowy poziom tego autora. można się czepiać, że King pisze rozwlekle, że często nie do końca dobrze rozkłada akcenty fabularne – ale nikt mu raczej nie zarzuci braku umiejętności w konstruowaniu interesujących i wiarygodnych bohaterów. Sam Roland jest postacią tyleż fascynującą, co niedookreśloną i tajemniczą. Nie ma w sobie prawie nic ze szlachetności Rycerzy Okrągłego Stołu – to niemal fanatyk, opętany swoją misją dotarcia do Wieży, który w imię swojej odysei jest w stanie poświęcić wszystko. Ten fanatyzm zdaje się rozmywać w konfrontacja z członkami jego ka-tet, ale tylko do czasu – bo Roland zawsze, bez względu na okoliczności, Wieżę stawia na pierwszym miejscu. To obudowanie charakterystyki na osi tak silnej determinacji całym szczęściem nie poskutkowało archetypizacją bohatera. Przeciwnie – King kreuje bohatera podporządkowanego jednej idei, ale wykorzystuje to jako punkt wyjścia do rozbudowy charakteru, dzięki czemu postać Rolanda jest złożona i interesująca. Podobnie jest w przypadku pozostałych bohaterów pierwszoplanowych. Eddie zmaga się z uzależnieniem od narkotyków i poczuciem niższości przez długie lata stymulowanym przez młodszego brata. Susannah cierpi na rozdwojenie jaźni. Jake identyfikuje Rolanda z figurą ojca, obaj jednak zdają sobie sprawę, że ich stosunki i tak zawsze będą upośledzone – z powodu obsesji Rolanda. Każdy z bohaterów nakreślony jest wyraziście i z finezją, interakcje pomiędzy nimi mają zawarty odpowiedni ładunek emocjonalny. Drugi plan także wypada bardzo dobrze. Jedynym mankamentem są antagoniści – demoniczny Czerwony Król, będący personifikacją zła, przedstawiony jest w sposób kiczowaty i groteskowy, budzący raczej śmiech, niż przerażenie. Podobnie Randal Flagg, naczelny antagonista kingowego multiwersum (pojawił się, między innymi, w Bastionie i Oczach Smoka), poza pierwszym tomem jego rola ogranicza się do zbędnego minimum zaś powiązane z nim wątki pozostają bez rozwiązania. A przecież to jedna z najważniejszych postaci powieści Kinga.
W obrębie sagi można wyróżnić kilka głównych tematów. Zło u Kinga przedstawiane jest, między innymi, jako dwie złowrogie korporacje, Sombra Corporation i North Central Positronics. Na jednym z poziomów Wieży (czyli w alternatywnym świecie) bohaterowie muszą ochronić symbolizującą Mroczną Wieżę różę przed zakusami korporacji chcących zrównać z ziemią posesję, na której rośnie kwiat. Można się tu dopatrywać antagonizmu natury i technologii, ale raczej w wymiarze symbolicznym, niż proekologicznym. Dla mnie to raczej wyraz hipisowskiego buntu i indywidualizmu przeciwko bezdusznej kolektywizacji właściwej wielkim korporacjom. Całość fabuły odnosi się też do idei wiecznego powrotu (ka jest kołem), choć na zasadzie polemicznej, bo końcówka, choć znamionuje powtarzalność daje też nadzieję na przerwanie zamkniętego cyklu.
King pisze w sposób potoczysty, stosuje liczne dygresje, doraźne wątki, bardzo rozbudowana narracja. W Mrocznej Wieży nie jest inaczej. Jeśli ktoś stylu Kinga zwyczajnie nie trawi (a znam takie osoby) to po Mroczną Wieżę niech lepiej nie sięga. Inna sprawa, że jeśli ktoś nie lubi twórczości Stephena Kinga, to Wieża jest ostatnią pozycją, jaką można by komuś takiemu polecić. Sto procent Kinga w Kingu.
Ja jestem z tych, co znając jedną książkę Kinga, wzięli się za "Mroczną Wieżę".;) I bawiłam się całkiem nieźle, choć zdaję sobie sprawę, że pewnie 99% subtelniejszych nawiązań mi umknęło. Z tym, że ja mam z Kingiem dość dziwną sytuację, bo jakkolwiek samego pisarza nawet lubię, tak horrory nużą mnie śmiertelnie...
OdpowiedzUsuńOraz: jak, pisząc o drużynie, mogłeś zapomnieć o Eju? Co to za fantasy bez animal companion w końcu.;P
Oraz2: a gdzie były te nawiązania do Tolkiena i Harry'ego Pottera, bo nie pamiętam (zakładam, że nie chodzi o sam motyw drogi)? Ciekawa jestem, bo czytałam już dawno i może coś mi po prosu wywietrzało z pamięci.
Oraz3: warta czytania ta kontynuacja "Talizmanu"?
Do Tolkiena raczej jako całości (przynajmniej nic konkretnego nie kojarzę), ale już do Pottera są wyraźne w Wilkach - latające znicze (chyba nawet jest podpisane jako model Harry Potter), a do tego bonusowo miecze świetlne :)
UsuńU mnie Mroczna Wieża była jedną z pierwszych książek fantasy jakie przeczytałem i oszołomiła mnie swoją stylistyką i pomysłami. Po latach czytania i kolekcjonowanie kolejnych tomów zakończenie mnie zaszokowało i wciąż nie wiem czy mi się podoba czy nie. Rozumiem je i co oznacza, ale nie mogę się z nim pogodzić :)
Sebastianie, ale po tym całym "ka jest kołem" i generalnie fatalizmie głównego bohatera trudno było oczekiwać innego zakończenia. Dla mnie jest świetne - bo nie bardzo wiem, co innego mógłby znaleźć Roland na szczycie Wieży.
Usuń