niedziela, 13 maja 2012
Twardy Reset
fragment grafiki autorstwa Marcusa Mullera, całość tutaj.
Lata dziewięćdziesiąte kojarzą się nam różnie, zależnie od tego, kiedy się urodziliśmy i na ile byliśmy świadomi popkulturowo (o popkulturowym aspekcie tych zwariowanych czasów będzie tu bowiem mowa). Dla jednych to czas, gdy na Polsacie szalało – to chyba trafne określenie – disco polo, dla drugich – przepiękny okres w kich życiu, gdy w kioskach ukazywały się komiksy superbohaterskie rodem zza Wielkiej Wody, dla trzecich – lata dziewięćdziesiąte to świt mangi i anime, Sailor Moon, Dragon Balla i Pokemonów. Dla czwartych – do których i ja się zaliczałem – najtinsy to przede wszystkim brutalne zetknięcie z zaskakująco mrocznymi serialami animowanymi w konwencji 3D – rozgrywającą się w uniwersum Transformers Beast Wars oraz cudownie postcyberpunkowy ReBoot. Oba wyprodukowano w Kanadzie przez firmę Mainframe Entertainment.
Kiedy sięgam pamięcią do tych seriali – i oglądam urywki na YouTube – zastanawiam się, jak coś takiego mogło być targetowane dla małoletniej publiczności. Owszem, na pierwszy rzut oka wszystko wygląda jak najbardziej w porządku. Fabuła jest stosunkowo uproszczona, bohaterowie wyraziści, żarty niewybredne, a akcja dynamiczna i niepozwalająca się nudzić. Jednak po uważniejszym obejrzeniu możemy zwrócić uwagę na bardzo ciężki klimat obu tych produkcji. Dylematy bohaterów okazują się być bardzo „dorosłe”. Najciekawszą rzeczą wydaje się być jednak dość odważne szafowanie śmiercią – zarówno w BW jak i RB bohaterowie giną i to najczęściej bez pompatycznego smrodku pod tytułem „bohatersko-poświęcam-się-byście-mogli-żyć”, tylko podczas ostrych, bezpardonowych starć. Ponoć pracownicy Mainframe mieli regularne problemy z cenzurą, która niekiedy wręcz blokowała produkcję całych odcinków. Skoro mimo tego ich seriale są tak mroczne i brutalne, można tylko domniemywać, jak wyglądałyby, gdyby nad twórcami nie wisiał topór cenzorski.
ReBoot to bodaj pierwsza postcyberpunkowa fabuła w moim życiu. Przygody grupy obrońców Mainframe ścierających się z wirusami i uczestniczących w niszczących miasto grach komputerowych inicjowanych przez „gracza” były wtedy czymś naprawdę niesamowitym, choć z perspektywy czasu koncepcja komputera osobistego, jako „magicznego świata” zamieszkanego przez świadome istoty wydaje się czymś raczej infantylnym (choć pomysłowości odmówić jej nie można). Serial charakteryzował się sporą dawką szaleństwa i zwariowanymi nawiązaniami do wielu dzieł popkultury – podobały mi się zwłaszcza zagrania stylizujące niektóre fragmenty czy to na musicale, czy to na westerny, czy to na kino wręcz surrealistyczne. Ten eklektyzm sprawił, że serial cały czas był świeży w swej formie i treści. Zwłaszcza dalsze sezony, które przedstawiały dorosłe wersje dwójki dziecięcych bohaterów i wniosły do serialu bardzo dużą dawkę mroku i dojrzałości.
Z kolei Beast Wars – jak już wspomniałem, rzecz rozgrywająca się na przestrzeni uniwersum Transformers – to beniaminek fabularny. Serial wykorzystywał nowe wcielenia* znanych choćby z filmów Michaela Baya antagonistów – Optimusa i Megatrona. Zarazem nawiązywał do kanonu, jak i go rozwijał, choćby wprowadzając do uniwersum nową rasę czy prezentując odległą przyszłość ewolucyjną Autobotów i Decepticonów. BW był jeszcze mroczniejszy, niż RB – TvTroopes twierdzi, że spośród dwudziestki regularnych bohaterów tylko ósemka przeżyła finał. Trudno się dziwić, koncepcja „nowy sezon, nowa linia zabawek” wymuszał okresowe przetasowania w kadrze, a bezpardonowa wojna rozbitków na prehistorycznej Ziemi (to tak w skrócie o fabule, która potem rozwija się w kosmiczne Lost) była rozsądną wymówką dla pozbywania się niektórych postaci, krążące na orbicie kapsuły tłumaczyły pojawianie się nowych. Choć fani marki Transformers początkowo kręcili nosem na ten serial – nie podobała im się przede wszystkim koncepcja przemiany w zwierzęta – to po pewnym czasie większość z nich przekonała się do Beast Wars, szczególnie, że o serialu można mówić właściwie w samych superlatywach – brak ludzkich bohaterów (niepisana zasada opowieści ze świata zmiennokształtnych robotów mówi, że nieodzownym elementem fabuły musi być obecność jakiegoś homo sapiens, z którym odbiorca mógłby się w jakimś stopniu identyfikować) wymusił spore „uczłowieczenie” mechanicznej menażerii, artefakty pozostawione na planecie przez prastarą rasę napędzały i tak bardzo dynamiczną fabułę, zmiany stron poszczególnych Transformerów wprowadzały pewien element nieprzewidywalności, od czasu do czasu jakiś upgrade jednej czy drugiej postaci spowodowany takim czy innym wydarzeniem wprowadzał do tego tygla jeszcze więcej bulgoczącej niesamowitości. Dodajmy do tego jeszcze fakt, iż na prehistorycznej Ziemi rozbił się też statek Autobotów (jak pamiętamy z Generacji 1), a doprowadzenie do paradoksu dziadka (bo nasi bohaterowie, nim rozbili się na naszej ukochanej planecie, wpadli w dziurę czasoprzestrzenną – gdzie jest Doctor?) i mocno wstrząśnijmy, a powstanie naprawdę niesamowity serial.
Co mnie najbardziej dziwi, to fakt, że nikt nie pociągnął tej stylistyki dalej – wprawdzie telewizyjne CGI made in Mainframe wygląda dziś mocno leciwie, to przecież w tym momencie mamy do dyspozycji narzędzia mogące spokojnie wygenerować wspaniałe animacje przy naprawdę stosunkowo niewielkim nakładzie pracy. Studio Mainframe po przemianowaniu na Rainmaker niestety zostało zmiecione ze swojej, zdawałoby się, ugruntowanej pozycji przez hegemonię Pixara i utknęło w niszy, w której produkuje popierdówki pokroju animacji PRAWDY w Assassin’s Creed II (tak, to byli oni) czy małe projekty prezentujące umiejętności pracujących tam ludzi – bez wątpienia bardzo kreatywnych i utalentowanych, tym bardziej szkoda, że ich skille nie zostają skanalizowane w jakimś duchowym spadkobiercy ReBoot.
__________________
*no dobra – oficjalnie były to autonomiczne postaci (ich pierwowzory pojawiły się nawet w serialu), ale różnice są minimalne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta
(
Atom
)
Pamiętam te seriale - obowiązkowy punkt każdego weekendowego poranka. ReBoota nigdy nie lubiłam, co nie zmienia faktu, że niektóre sceny mogłabym nawet teraz narysować z pamięci. Za to Beast Wars były świetne i pamiętam swój niesmak siedmiolatki, kiedy się dowiedziałam, że "prawdziwe" Transformersy to jakieś nudne roboty są.;)
OdpowiedzUsuńA ściślej w temacie - to chyba były pierwsze oglądane przeze mnie seriale, które nie zabijały infantylnością.m Wszystkie odcinki oglądało się dlatego, że nigdy nie było wiadomo, czy bohater X jeszcze będzie w następnym i gdzie właściwie. Ech, ładnie o nim napisałeś i naprawdę wielka szkoda, że pomysł porzucono. Na dobrą sprawę wystarczyłby lifting wizualny, stary scenariusz w nowej oprawie mógłby być hitem.