czwartek, 4 lipca 2013

Pensjonat pod trupem

fragment grafiki autorstwa Chyi Chyi, całość tutaj.

Kiedy ogłosiłem na Facebooku, że mam zamiar napisać notkę o serialowym Bates Motel kompletnie nie znając hitchcockowskiego pierwowzoru, w komentarzach podniosło się larum, że jak tak można, że to zaczynanie od tyłka strony, że przecież klasyka i w ogóle wstyd… Trochę przestraszony natychmiast postanowiłem nadrobić zaległości, w myśl zasady, że każda okazja jest dobra, by zapoznać się z klasyką. I co? I pstro. Gdybym, mimo wszystko, napisał tę notkę bez znajomości Psychozy, nie byłaby ona jakoś specjalnie zubożona czy niepełna, a to dlatego, że twórcy serialu od początku bardzo wyraźnie rozwijają autonomiczną mitologię serialu, dla której Psychoza stanowi raczej luźny punkt odniesienia.

Początkowe sceny pierwszego odcinka narzucają silne skojarzenia z pierwszym sezonem American Horror Story – mamy rodzinną tragedię, która jest impulsem do przeprowadzki w nowe miejsce, co już po niedługim czasie okazuje się być fatalnym pomysłem, mamy bardzo złożone relacje pomiędzy bohaterami, mamy też pierwsze morderstwo, które staje się katalizatorem kolejnych, napędzających fabułę całego sezonu, wydarzeń. Okazuje się, że sąsiadujące z tytułowym motelem miasteczko White Pine Bay jest miejscem, w którym krzyżuje się wiele niepokojących spraw (produkcja narkotyków, handel żywym towarem) i które niedługo po przybyciu Batesów staje się areną krwawych porachunków między rywalizującymi ze sobą przestępczymi frakcjami. Szczęśliwie rozszerzenie serialu o stricte kryminalne wątki wypadło nadzwyczaj udanie i nie psuje fundamentu fabularnego, którym jest relacja pomiędzy Normą, a jej synem Normanem.

Od razu trzeba to napisać – jest to chyba najbardziej frapująca relacja psychologiczna, jaką widziałem w serialu. Wielopłaszczyznowa, dynamiczna, złożona i bardzo interesująca psychologicznie. Dla niezrównoważonej psychicznie Normy syn jest kotwicą i usprawiedliwieniem niekiedy bardzo brutalnych i szokujących działań mających na celu ochronę jej i Normana. Jako postać Norma budzi zarówno sympatię, jak i przerażenie – w zależności od tego, na którym poziomie swojej huśtawki nastrojów aktualnie się znajduje. Jej stosunek do Normana, oparty na przemieszaniu poczucia solidarności, wiecznych pretensji o błahe sprawy i szczerej troski każe nam bez przerwy rewidować nasze rozumienie ich wzajemnych relacji. Ze strony Normana mamy zaś do czynienia z poczuciem lojalności wobec matki, wyrozumiałości i szczerej troski o nią, ale też chęcią wyrwania się spod rodzicielskiego klosza. Widać, że nastoletni Norman stara się usamodzielnić emocjonalnie, ale zmowa milczenia i dzielone z matką tajemnice zbliżają ich do siebie, równocześnie będąc utrudnieniem w nawiązaniu intymnych relacji z kimkolwiek innym. Nie można też nie wspomnieć o delikatnych sugestiach seksualnej fascynacji Normana wobec swojej matki. Brawa dla scenarzystów i producentów za odwagę wprowadzenia tego bardzo kontrowersyjnego motywu – jego kilkukrotne podkreślenie sugeruje, że w przyszłości może on odegrać ważniejszą rolę w transformacji stosunków matki z synem.

Interesującym pomysłem okazało się także wprowadzenie postaci syna z pierwszego małżeństwa Normy, Dylana. Dylan żywi do Normy zgoła mało pozytywne uczucia (choć z czasem ich relacja nabiera mniej jednoznacznego charakteru) i, po pewnym czasie oraz kilku zgrzytach, zaczyna solidaryzować się ze swoim przybranym bratem. Cały wątek budowania wzajemnych relacji Normana i Dylana wypada bardzo ciekawie i nadaje głębi tej rodzinnej pajęczynie relacji – w pewnym momencie następuje wręcz przeciągnie liny pomiędzy Dylanem, który chce wywieźć Normana poza strefę wpływów toksycznej matki i zapewnić w miarę normalne życie, a Normą, która nie wyobraża sobie życia bez ukochanego syna (kapitalna scena w gabinecie psychoterapeuty). Ponadto starszy syn Normy dość szybko zostaje uwikłany w półświatek White Pine Bay, co jest niezłym pomysłem na spięcie ze sobą kilku najważniejszych wątków serialu.

Pozostali bohaterowie są zarysowani już nieco grubszą kreską, może z wyjątkiem zadurzonej w Normanie, cierpiącej na mukowiscydozę Emmy, która wraz z Normanem odkrywa mroczną historię poprzedniego właściciela motelu. Poza tym mamy jeszcze zatroskaną o Normana (i bardzo atrakcyjną) nauczycielkę, nieco archetypową Najładniejszą Dziewczynę W Hajskulu, Do Której Wzdycha Główny Bohater i jej ewidentnie archetypowego Chłopaka Osiłka I Kapitana Drużyny Futbolowej i kilka innych postaci. Generalnie jednak drugi plan jest bardzo przyzwoicie zagospodarowany. Czepiłbym się tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze – wspomniana wyżej nauczycielka. Spodziewałem się, że będzie pełnić znacznie większą i ważniejszą rolę, niż prosty wytrych fabularny wykorzystany dopiero pod koniec sezonu, przez co właściwie niewiele się o niej dowiadujemy. Po drugie – obsada. To czysto subiektywny zarzut, ale niemal wszyscy bohaterowie są obdarzeni defaultową hollywoodzką urodą, co dla mnie kłóciło się z momentami mocno naturalistycznym wydźwiękiem Bates Motel i sprawiało, że nie do końca mogłem zawiesić niewiarę. Naprawdę, trudno mi jest uwierzyć w świat, w którym wszyscy są śliczni jak z obrazka i seksowni jak z okładek Maxima – nawet dziewczyna z gumowymi rurkami sterczącymi z nosa.

W komentarzach na Fejsie przetoczyła się dyskusja, czy Bates Motel można określać mianem prequela Psychozy. No więc generalnie wszystko rozbija się o definicję „prequela”, ale według mnie – w żadnym wypadku. Po pierwsze i najważniejsze – Bates Motel rozgrywa się w czasach jak najbardziej współczesnych, o czym świadczy choćby iPhone głównego bohatera. Jakby samo to kogoś nie przekonywało – istnieje cała masa fabularnych rozbieżności pomiędzy Psychozą, a Bates Motel. Choćby imię ojca Normana, fakt, że Norman – wbrew temu, co mówił w Psychozie – nie wychował się w motelu i wiele innych drobiazgów, które jasno sugerują, że mamy tu do czynienia nie tyle z prequelem, co osobliwym restartem. Od razu zaznaczę, że mnie to jak najbardziej odpowiada, bo uwielbiam takie postmodernistyczne gierki polemizujące z klasycznym materiałem wyjściowym, szczególnie, że w tym przypadku znajduje to odzwierciedlenie w stronie wizualnej serialu – bohaterowie wręcz otoczeni są gadżetami rodem z lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku, od ubrania Normana począwszy, na samochodzie Emmy skończywszy. Taka subtelna estetyka neo-retro naprawdę przypadła mi do gustu i świetnie się sprawdza w praktyce.

Bates Motel nie jest prostym odcinaniem kuponów od kultowej produkcji Hitchcocka. To naprawdę solidny, dopracowany serial ze świetnie nakreślonymi postaciami i wątkami, w dodatku bardzo dobrze pomyślany od początku do końca. Nie znajdziemy tu wątków ewidentnie słabych, zbędnych czy nużących – wszystko w jakiś sposób się ze sobą splata w mniej lub bardziej dramatycznych momentach kulminacyjnych. Po pierwszym sezonie jestem już właściwie przekonany, że Bates Motel będzie produkcją na poziomie, co najmniej, pierwszego sezonu American Horror Story i wyląduje na mojej osobistej, skrajnie subiektywnej liście seriali po prostu genialnych. Gorąco zachęcam, jak dla mnie – premiera roku.

1 komentarz :

  1. A ja dokonując wyboru pomiędzy dwoma serialami odwołującymi się do klasyki wybrałem "Hannibala". Na swe usprawiedliwienie mam tylko to,że po pierwszych odcinkach "H" miał bardzo dobre recenzje, a "BM" mieszane lub słabe. Z resztą dużo głosów jest na nie. Cóż, znów trzeba będzie dopisać do listy do sprawdzenia osobiście :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...