środa, 12 czerwca 2013

Bionic Women

fragment grafiki autorstwa Roberto Weiganda, całość tutaj.

Nigdy w życiu nie obejrzałbym Orphan Black, gdyby nie skrupuły. No, Aeth i skrupuły. Bo to było tak. Autorka bloga Wiedźma Na Orbicie bardzo polecała ten serial, robiąc wrażenie, że uznaje go za jakieś objawienie, a przynajmniej – coś naprawdę ponadprzeciętnego. Początkowo, przyjrzawszy się opisowi fabuły, miałem olać Orphan Black. Ot, kolejny niewydarzony serial sensacyjny próbujący udawać sci-fi – pomyślałem sobie, pakując do odtwarzacza płytę z piątym sezonem Babylon 5. Potem jednak naszły mnie wspominane wyżej skrupuły. Ostatecznie doskonale wiem, jak się czuje osoba, która szeroko trąbi o genialnym, acz kompletnie nieznanym serialu, a cała blogosfera zbywa to wzruszeniem ramion i wiem, że nie jest to przyjemne uczucie. Dlatego postanowiłem dać szansę Orphan Black. I okazało się, że dobrze zrobiłem, bo serial, choć bynajmniej nie jest żadnym objawieniem, to istotnie jest czymś ponadprzeciętnym. Spokojnie i bez żenady można napisać, że to jedna z najlepszych premier ostatnich kilku lat. Oczywiście, w swojej kategorii.

Zaczyna się jak u Hitchcocka – trzęsieniem ziemi. Główna bohaterka serialu, Sarah Manning, widzi rzucającą się pod pociąg kobietę, która wygląda dokładnie tak samo, jak ona. Działając pod wpływem chwili, Sarah kradnie porzuconą przez samobójczynię torebkę i… zostaje wplata w bizantyjską intrygę, której nie mam serca tutaj nakreślać, ponieważ nie ma niczego piękniejszego, niż samodzielne odkrywanie takiej fabuły. Dość rzec, że w ramach swoich działań Sarah poznaje znacznie więcej swoich sobowtórów, z którymi zawiera pewnego rodzaju przymierze mające na celu odkrycie,  o co tu tak naprawdę chodzi. Intryga została skrojona naprawdę nieźle – przez dziesięć odcinków pierwszego sezonu serial cały czas utrzymuje bardzo dynamiczne tempo. Szczęściem, na ogół nie cierpi na tym logika pokazywanych na ekranie wydarzeń i niemal wszystko można gładko przełknąć w ramach sensacyjnej konwencji serialu.

Największy problem – początkowo – miałem z bohaterami. Niemal wszyscy oparci są tutaj wręcz na archetypach. Jak główna bohaterka – to zaradna dziewczyna z przyszłością. Jak jej brat-gej – to zniewieściały, zmanierowany, egzaltowany artysta malarz, którzy zmienia partnerów seksualnych jak rękawiczki. Jak nerd girl – to z dredami, w okularach i z nosem w laptopie. Jak przykładna pani domu – to stereotypowa kura domowa. Jak tajemnicza zabójczyni ze Wschodu – to świruska i maniaczka religijna. I tak dalej. Na początku strasznie mnie to denerwowało, bo oglądając serial chcę mieć do czynienia z pełnokrwistymi bohaterami, a nie gołymi archetypami. Okazało się jednak, że… to działa. Bohaterowie w toku trwania serialu albo nabierają bardzo ciekawych cech indywidualizujących (Alison) albo w ramach danego archetypu „robią” naprawdę fajną postać (Felix, Cosima). Duża w tym zasługa świetnej obsady aktorskiej – o czym za moment – ale też scenarzystów, którzy z szablonowych motywów byli w stanie wycisnąć całkiem sporo świeżych soków.

Właśnie, aktorsko… Jedną z przyczyn takiej archetypizacji postaci może być fakt, iż dużą część z nich odgrywa jedna i ta sama aktorka – Tatiana Maslany. Jeśli dobrze liczę, wcieliła się ona (do tej pory) w siedem różnych bohaterek i kiedy piszę „różnych” to na prawdę mam to na myśli. Dzięki niesamowitemu talentowi Maslany nie dojdzie do sytuacji, w której patrzymy na ekran i zastanawiamy się, którą z bohaterek w danej chwili widzimy. Aktorka każdej z postaci nadaje zestaw pewnych unikalnych cech, poprzez sposób ekspresji, gestykulacji, dynamizm i temperament. To się naprawdę znakomicie ogląda, gdy widzimy taki sabat trzech, czy czterech klonów i każdy z nich zachowuje się w inny sposób. Tatiana Maslany wyrasta w moich oczach na mistrzynię partnerowania samej sobie.

Pozostali aktorzy także wywiązywali się ze swoich ról znakomicie. Moim osobistym faworytem jest Jordan Gavaris wcielający się w homoseksualnego brata Sary. Widać było, że doskonale bawi się swoją rolą, kreując sympatyczną i zapadającą w pamięć postać. Inną ciekawą kreacją jest Vic, były chłopak głównej bohaterki zagrany przez Michaela „Vaasa” Mando. Metamorfoza, jaką w trakcie pierwszego sezonu Orphan Black przechodzi ta trzecioplanowa w sumie postać autentycznie bawi, zaś sama rola również przypada do gustu.

Bardzo podobały mi się także fabularne i stylistyczne wycieczki w stronę biopunku. Cała filozofia neolucji, która pełni w serialu stosunkowo ważną rolę, jak i jej przedstawiciele – to robi wrażenie, głównie zew względu na stosunkową świeżość pomysłu. Estetycznie biopunk nie jest zbyt popularny ze względu na swoje skręty w stronę doliny niesamowitości, ale w tym serialu udało się to bardzo ładnie zrównoważyć. Mam nadzieję, że w przyszłym sezonie subkulturowi neolucjoniści również zagoszczą na arenie zdarzeń, tym razem na dłużej.

Generalnie jest tak – serial bardzo polecam. Dynamiczny, wciągający, świetnie zagrany i rozpisany. Nie jest to oczywiście nic ambitnego, ale przecież nie każdy serial telewizyjny musi być Carnivalem, prawda? Tak więc, w swojej kategorii Orphan Black właściwie nie ma znaczących konkurentów. Twórcy udowodnili, że ze starych klocków wciąż można wybudować coś ciekawego. 

4 komentarze :

  1. Yay! Welcome to Clone Club! The first rule of Clone Club is... ;)

    Anyway, bardzo się cieszę, że spróbowałeś i że się podobało. "Orphan Black" trzeba rzeczywiście rozpatrywać w pewnych kategoriach, ale wtedy wychodzi z niego wszystko co najlepsze. Dodam też, że Tatiana dopiero co wygrała Critics' Choice Awards z najlepszą rolę kobiecą w serialu dramatycznym ;)

    I dodam też, że zabieram się za "Warehouse 13" zaraz po uporaniu się z "Terminator: The Sarah Connor Chronicles". W końcu, skoro tak polecasz, musi być coś na rzeczy ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. No dobrze, ale za *którą* rolę? :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o mnie chodzi, to we wszystkich wypada po prostu genialnie.

      Usuń
  3. Orphan Black planuję obejrzeć w weekend, jeśli tylko pogoda dopisze :).
    A co Magazynu to zgadzam się, że serial cudowny, przez niego zresztą mam Cię w obserwowanych. Jesteś jedną z nielicznych osób, które o nim piszą, a trzeba wspierać się w szaleństwie ;).

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...