fragment grafiki autorstwa Roberto Weiganda, całość tutaj. |
Nigdy w życiu nie obejrzałbym Orphan Black, gdyby nie skrupuły. No,
Aeth i skrupuły. Bo to było tak. Autorka bloga Wiedźma Na Orbicie bardzo polecała ten serial, robiąc
wrażenie, że uznaje go za jakieś objawienie, a przynajmniej – coś naprawdę
ponadprzeciętnego. Początkowo, przyjrzawszy się opisowi fabuły, miałem olać Orphan Black. Ot, kolejny niewydarzony
serial sensacyjny próbujący udawać sci-fi – pomyślałem sobie, pakując do odtwarzacza płytę
z piątym sezonem Babylon 5. Potem
jednak naszły mnie wspominane wyżej skrupuły. Ostatecznie doskonale wiem, jak
się czuje osoba, która szeroko trąbi o genialnym, acz kompletnie nieznanym serialu, a cała blogosfera zbywa to wzruszeniem ramion i wiem, że nie jest to
przyjemne uczucie. Dlatego postanowiłem dać szansę Orphan Black. I okazało się, że dobrze zrobiłem, bo serial, choć
bynajmniej nie jest żadnym objawieniem, to istotnie jest czymś ponadprzeciętnym. Spokojnie i bez żenady można
napisać, że to jedna z najlepszych premier ostatnich kilku lat. Oczywiście, w
swojej kategorii.
Zaczyna się jak u Hitchcocka –
trzęsieniem ziemi. Główna bohaterka serialu, Sarah Manning, widzi rzucającą się
pod pociąg kobietę, która wygląda dokładnie tak samo, jak ona. Działając pod
wpływem chwili, Sarah kradnie porzuconą przez samobójczynię torebkę i… zostaje
wplata w bizantyjską intrygę, której nie mam serca tutaj nakreślać, ponieważ
nie ma niczego piękniejszego, niż samodzielne odkrywanie takiej fabuły. Dość rzec,
że w ramach swoich działań Sarah poznaje znacznie więcej swoich sobowtórów, z
którymi zawiera pewnego rodzaju przymierze mające na celu odkrycie, o co tu tak naprawdę chodzi. Intryga została skrojona
naprawdę nieźle – przez dziesięć odcinków pierwszego sezonu serial cały czas
utrzymuje bardzo dynamiczne tempo. Szczęściem, na ogół nie cierpi na tym logika
pokazywanych na ekranie wydarzeń i niemal wszystko można gładko przełknąć w
ramach sensacyjnej konwencji serialu.
Największy problem – początkowo –
miałem z bohaterami. Niemal wszyscy oparci są tutaj wręcz na archetypach. Jak
główna bohaterka – to zaradna dziewczyna z przyszłością. Jak jej brat-gej – to
zniewieściały, zmanierowany, egzaltowany artysta malarz, którzy zmienia
partnerów seksualnych jak rękawiczki. Jak nerd
girl – to z dredami, w okularach i z nosem w laptopie. Jak przykładna pani
domu – to stereotypowa kura domowa. Jak tajemnicza zabójczyni ze Wschodu – to
świruska i maniaczka religijna. I tak dalej. Na początku strasznie mnie to
denerwowało, bo oglądając serial chcę mieć do czynienia z pełnokrwistymi
bohaterami, a nie gołymi archetypami. Okazało się jednak, że… to działa.
Bohaterowie w toku trwania serialu albo nabierają bardzo ciekawych cech indywidualizujących
(Alison) albo w ramach danego archetypu „robią” naprawdę fajną postać (Felix,
Cosima). Duża w tym zasługa świetnej obsady aktorskiej – o czym za moment – ale
też scenarzystów, którzy z szablonowych motywów byli w stanie wycisnąć całkiem
sporo świeżych soków.
Właśnie, aktorsko… Jedną z
przyczyn takiej archetypizacji postaci może być fakt, iż dużą część z nich
odgrywa jedna i ta sama aktorka – Tatiana Maslany. Jeśli dobrze liczę, wcieliła
się ona (do tej pory) w siedem różnych bohaterek i kiedy piszę „różnych” to na prawdę mam to na myśli. Dzięki niesamowitemu talentowi Maslany nie dojdzie do
sytuacji, w której patrzymy na ekran i zastanawiamy się, którą z bohaterek w danej chwili widzimy. Aktorka każdej z postaci nadaje zestaw pewnych unikalnych cech, poprzez sposób
ekspresji, gestykulacji, dynamizm i temperament. To się naprawdę znakomicie
ogląda, gdy widzimy taki sabat trzech, czy czterech klonów i każdy z nich
zachowuje się w inny sposób. Tatiana Maslany wyrasta w moich oczach na
mistrzynię partnerowania samej sobie.
Pozostali aktorzy także
wywiązywali się ze swoich ról znakomicie. Moim osobistym faworytem jest Jordan
Gavaris wcielający się w homoseksualnego brata Sary. Widać było, że doskonale
bawi się swoją rolą, kreując sympatyczną i zapadającą w pamięć postać. Inną
ciekawą kreacją jest Vic, były chłopak głównej bohaterki zagrany przez Michaela
„Vaasa” Mando. Metamorfoza, jaką w trakcie pierwszego sezonu Orphan Black przechodzi ta
trzecioplanowa w sumie postać autentycznie bawi, zaś sama rola również przypada
do gustu.
Bardzo podobały mi się także
fabularne i stylistyczne wycieczki w stronę biopunku. Cała filozofia neolucji,
która pełni w serialu stosunkowo ważną rolę, jak i jej przedstawiciele – to robi
wrażenie, głównie zew względu na stosunkową świeżość pomysłu. Estetycznie
biopunk nie jest zbyt popularny ze względu na swoje skręty w stronę doliny niesamowitości, ale w tym serialu udało się to bardzo ładnie zrównoważyć. Mam
nadzieję, że w przyszłym sezonie subkulturowi neolucjoniści również zagoszczą
na arenie zdarzeń, tym razem na dłużej.
Generalnie jest tak – serial
bardzo polecam. Dynamiczny, wciągający, świetnie zagrany i rozpisany. Nie jest
to oczywiście nic ambitnego, ale przecież nie każdy serial telewizyjny musi być
Carnivalem, prawda? Tak więc, w
swojej kategorii Orphan Black właściwie
nie ma znaczących konkurentów. Twórcy udowodnili, że ze starych klocków wciąż można wybudować coś ciekawego.
Yay! Welcome to Clone Club! The first rule of Clone Club is... ;)
OdpowiedzUsuńAnyway, bardzo się cieszę, że spróbowałeś i że się podobało. "Orphan Black" trzeba rzeczywiście rozpatrywać w pewnych kategoriach, ale wtedy wychodzi z niego wszystko co najlepsze. Dodam też, że Tatiana dopiero co wygrała Critics' Choice Awards z najlepszą rolę kobiecą w serialu dramatycznym ;)
I dodam też, że zabieram się za "Warehouse 13" zaraz po uporaniu się z "Terminator: The Sarah Connor Chronicles". W końcu, skoro tak polecasz, musi być coś na rzeczy ^^
No dobrze, ale za *którą* rolę? :-D
OdpowiedzUsuńJeśli o mnie chodzi, to we wszystkich wypada po prostu genialnie.
UsuńOrphan Black planuję obejrzeć w weekend, jeśli tylko pogoda dopisze :).
OdpowiedzUsuńA co Magazynu to zgadzam się, że serial cudowny, przez niego zresztą mam Cię w obserwowanych. Jesteś jedną z nielicznych osób, które o nim piszą, a trzeba wspierać się w szaleństwie ;).