fragment grafiki autorstwa Grzegorza Kmina, całość tutaj. |
Nie umiem patrzeć na Pana Lodowego Ogrodu w inny sposób, niż poprzez pryzmat poglądów autora. A to akurat ciekawe, bo prawo krzywej wypadkowej nie miało racji bytu – do prozy Grzędowicza podchodziłem po raz pierwszy, nieskalany wiedzą o poglądach i przekonaniach pisarza. Cóż z tego jednak, skoro już w połowie pierwszego tomu miałem w głowie bardzo precyzyjny profil światopoglądowy autora Pana Lodowego Ogrodu? Oczywiście – mogłem się tego spodziewać. Polska literatura fantastyczna składa się w przeważającej mierze z pisarzy o dość określonych poglądach, które – delikatnie mówiąc – pokrywają się z moimi w bardzo niewielkim stopniu (jeśli w ogóle). Rzadko kiedy jednak powieść fantastyczna aż tak bardzo przesiąknięta jest brzydzącym mnie etosem, że muszę zrezygnować z lektury.
Zacznijmy od głównego bohatera, który bezsprzecznie jest największym bucem i hipokrytą, jaki kiedykolwiek zagościł na kartach polskiej literatury fantastycznej – a trzeba pamiętać, że konkurencję miał bardzo silną. Vukko Drakkainen jest outsiderem gardzącym współczesną (bohaterowi – można jednak domniemywać, że za bardzo nie różni się od naszej) kulturą ludzką, w której indywidualizm i samostanowienie blokuje gąszcz praw i kodów zabraniających to tego, to tamtego. Z licznych monologów wewnętrznych, w których bohater prezentuje czytelnikowi swój światopogląd możemy wywnioskować, że Vukko jest korwinistą, co się zowie. Ponadto, zdaje się nie zauważyć pewnego paradoksu – z jednej strony bohater krytykuje współczesną mu cywilizację ludzką, z drugiej – tęskni do luksusów, jakie mu zapewniała. Ponadto w świecie, który przemierza w poszukiwaniu zaginionych naukowców (to tak w skrócie o fabule) przy życiu utrzymują go właśnie zdobycze cywilizacji, którą gardzi – laserowo ostrzony miecz, wczepiona w mózg ameba wyostrzająca zmysły i intelekt i tak dalej. Nie bardzo pojmowałem, co chciał osiągnąć Grzędowicz, tworząc bohatera jako dorosłego mężczyznę o tak infantylnych, niedojrzałych poglądach – kupić aprobatę młodocianych czytelników? Szybki gugiel, z którego wynika, iż autor projektuje własny światopogląd na głównego bohatera, na chwilę mnie zatkało. Choć w sumie, oczywiście, nie powinno.
Kobiece bohaterki – to jest temat na oddzielny akapit. Każda przedstawicielka płci pięknej w dwóch pierwszych tomach Pana Lodowego Ogrodu (nie wiem jak jest dalej, ale mocno powątpiewam w jakiś progres) albo rozkłada nogi przed którymś z dwóch głównych bohaterów (bo są dwaj, choć w sumie mógłby być jeden, ponieważ oba wątki sprowadzają się do tego samego, ale o tym za chwilę) albo to wredna zdradziecka zołza, wypisz-wymaluj – wstrętna feminazistka. Kobiety zresztą traktuje się w książce instrumentalnie, a jeśli już jakaś pcha się do odegrania istotniejszej roli to natychmiast jest sprowadzana do pionu przez męskich bohaterów. Szczytem jest scena z końcówki drugiego tomu, gdy – nie popadając w zbyt wielkie spoilery – Vukko dobiera sobie wśród autochtonów drużynę, która uda się z nim na Bardzo Ważną Misję. Pośród kandydatów jest też kobieta, która mimo spełnienia wymagań postawionych przez naszego herosa koniec końców i tak zostaje w domu – bo jej obecność mogłaby rozpraszać wszystkich samców w grupie.
Jako się rzekło, wątki są dwa. Ten pierwszy obraca się wokół poszukiwań tajemniczo znikniętych ziemskich ksenologów na obcej planecie. Drugi opowiada o cesarskim synu, który musi uciekać z własnego zamku po tym, jak jego kraj ogarnia rebelia wzniecona przez kapłanki Superfeminazistki zwanej Podziemną Matką. Nie wiem, nie wykluczam, że jestem jakiś przewrażliwiony, ale cały ten zbrodniczy kult wydaje mi się karykaturą komunizmu przemieszanego z nowoczesnym liberalizmem obyczajowym i społecznym - groteskowo przedstawieni hermafrodytyczni kapłani narzucają skojarzenia z przedstawicielami środowisk LGBTQ. Etos pradawnego kultu można opisać słowami „równość w jednakowości” co też jest jakimś tam tropem. Nie wiem, może jestem nienormalny, może nadinterpretuję, ale całe te bazowe założenia „mądra, konserwatywna patriarchalna kultura vs. kłamliwa, zbrodnicza zła feministyczna postępowość” strasznie mi wieją Operacją Chusta pióra Terlikowskiego (serdecznie polecam, gwoli zdrożnej rozrywki i zdrowej śmiechawki).
Żeby nie było – do powieści Grzędowicza mam równie wiele uwag czysto merytorycznych, które rażą niezależnie od wyznawanych poglądów politycznych. Przede wszystkim brak fabuły – Pan Lodowego Ogrodu to cykl kompletnie pozbawiony jakiejkolwiek rozbudowanej intrygi. Owszem, wątki są dwa, ale kompletnie autonomiczne (jak podejrzewam, do czasu) i oba sprowadzają się do tego, że nasz bohater idzie, zabija, rozmawia, śpi, idzie, chędoży, zabija, idzie, popisuje się własnymi przemyśleniami, idzie, zabija etc. Owszem, są jakieś tam założenia początkowe i w miarę precyzyjnie wyznaczone questy główne, ale jeśli chodzi o zawartość, to mamy tu do czynienia z czystym kuriozum. Bohaterowie po prostu ścigają horyzont w nadziei, że jakoś to będzie. Niczego nie planują, swoimi działaniami nie starają się ogarnąć sytuacji, reagują tylko na to, co na nich spadnie. Przez to fabuła grzęźnie w natłoku bezsensownych walk z jakimiś zbójami przydrożnymi czy wojskowymi dezerterami. Bohaterom co chwilę coś się przydarza, ale większość z tych zdarzeń jest zawieszona w fabularnej próżni – z niczego nie wynikają i donikąd nie wiodą. Istotnych fabularnie wątków drugoplanowych brak. Bohaterowie drugoplanowi odgrywają role statystów i nie zapadają w pamięć. Główny zły w wątku Vukko – Pier van Dyken – wyskakuje pod koniec pierwszego tomu jak diabełek z pudełka. W dodatku wyraża się, niczym stary komuch, co dość ładnie pasuje do mojej przedstawionej wyżej teorii.
Oczywiście, nie jest tak, że uważam ten cykl za kompletną porażkę. Udała się, na przykład, kreacja świata przedstawionego. Midgard - planeta, na której rozgrywa się akcja Pana Lodowego Ogrodu - stanowi naprawdę oryginalne uniwersum, co w fantasy jest przecież bardzo ważne. Gdyby przerobić tę powieść na wysokobudżetowy film albo grę komputerową na pewno bym się zainteresował takim produktem pod względem estetycznym, bo opisy świata przedstawionego otwierają bardzo szerokie pole do popisów wizjonerskich. Także specyficzna pseudofilmowa narracja, na którą narzekałem w swojej recenzji pierwszego tomu, koniec końców okazała się uprawnionym zabiegiem stylistycznym. Nie ratuje to jednak miernoty cyklu, a jedynie poddaje jakieś jaśniejsze punkty.
Pan Lodowego Ogrodu to cykl fantasy napisany przez człowieka, który nie potrafi odnaleźć się w dzisiejszej rzeczywistości, przez co odpływa w chłopięcą fantazję, w której jest się bohaterem z fajnymi supermocami, baby siedzą tam, gdzie ich miejsce (czyli przy garach w domu, ewentualnie na sianie, jęcząc z rozkoszy pod którymś z głównych bohaterów), zaś Etos Prawdziwego Mężczyzny promienieje, niczym supernowa. Realizowana w ramach takiej fantazji fabuła musi się oczywiście sprowadzać do hollywoodzkiego schematów filmów akcji klasy B, w której bohater najpierw dostaje po dupie, zaś potem, zmobilizowany i uzbrojony w wiedzę wynikającą z doświadczenia, powraca i tryumfuje. W takich fantazjach nie ma nic złego – bynajmniej. Od współczesnej literatury fantastycznej zwykłem jednak wymagać znacznie więcej i dlatego dziwi mnie niepomiernie fakt, iż Pan Lodowego Ogrodu jest tak ceniony w rodzimym fandomie. Nawet Beatrycze Nowicka wypowiedziała się o tej szmirze w sumie pozytywnie, choć wedle moich oczekiwań powinna była ją zmieszać z błotem w charakterystyczny dla siebie sposób. Może faktycznie to ja mam jakiś podejście z kosmosu…?
Jak będziesz pisał takie recenzje, to może ja jednak przeczytam tego "Pana Lodowego Ogrodu". Kiedyś odpadłam na pierwszych kilkunastu stronach z uwagi na miałki styl.
OdpowiedzUsuńTak z przekory? Misiael mówi "nie czytać, bo szmira" - trzeba zacisnąć zęby i przeczytać?
UsuńWłaśnie w tym sęk, że nie taka szmira. Sęk w tym, że stawiasz nieco (zbyt?) wysokie wymagania.
Usuń"Od współczesnej literatury fantastycznej zwykłem jednak wymagać znacznie więcej"
W takim wypadku odpada mnóstwo całkiem niezłych rzeczy, które zwyczajnie nie sięgają wymaganego przez ciebie poziomu. "Musisz być taka dobra, książko, by Misiael cię przeczytał". Więc, tak trochę złośliwie, szukałbym problemu gdzie indziej :]
Czytając książkę rozrywkową oczekuję, że będę się przy niej dobrze bawił i przyjemnie spędzę przy niej czas. Nie są to chyba zbyt wygórowane oczekiwania? Przy PLO się męczyłem, nudziłem i na dodatek irytowałem. Więc tak - książko, musisz być dobra, żeby Misiael Cię przeczytał. Gdybym marnował czas na czytanie słabej literatury, graniem w słabe gry i słuchaniem słabej muzyki, to nie robiłbym w życiu nic innego. I pewnie szybko bym sobie palnął w łeb.
UsuńA to jeszcze zależy, czy PLO miał być książką rozrywkową i co rozumiesz pod tym pojęciem. Bo póki co z notki wynika, że oczekiwałeś od niej fabularnej głębi i paru innych rzeczy, a odrzuciło cię w zasadzie tylko to, że strona fabularna jest nieco zbyt skrajnie prawicowa. Pytanie - przeszkadzał ci rasizm i cała reszta przy nowym Bioshocku?
UsuńAle może jednak przeczytaj notkę, co?
UsuńBo jestem ciekawa, czy faktycznie te poglądy są tak wyraziste, że przebijają spod fabuły.
UsuńAleż przeczytałem i opisuję teraz swoje wrażenia. A w którym miejscu opisujesz, czym jest książka rozrywkowa?
Usuń@bardzo przebijają. U Carda w Cieniu Endera (i dalej) był mocny hejt na in vitro, ale to mi jakoś nie przeszkadzało, bo miało swoje uzasadnienie fabularne i niosło ze sobą pewien ładunek dramatyczny. Tu tego nie ma, jest za to bucerka na całego.
Usuń@Ależ przeczytałem
UsuńWięc powinieneś był zarejestrować, że poświęciłem niemały akapit czysto merytorycznym zarzutom pod adresem PLO. Mały hint - ten akapit zaczyna się słowami "Żeby nie było – do powieści Grzędowicza mam równie wiele uwag czysto merytorycznych..."
@Misiael
UsuńOwszem, poświęciłeś. Jak również poświęciłeś kolejny na wskazanie zalet oraz jeszcze kolejny (z kilku) na podkreślenie, jak to drażnią cię poglądy autora. Więc sorry, ale wciąż odnoszę wrażenie, jakby głównym twoim problemem była osoba autora i jego przelane na papier poglądy. Kwestia ilościowa.
Dużo osób mi "Pana..." polecało, nakręciłam się, kupiłam, mam nadzieję, że aż tak tragicznie nie będzie. Zresztą cenię Grzędowicza przede wszystkim za klimat. Może za wcześnie na cenienie, po jednej książce, no ale, "Popiół i kurz" był imo świetny.
OdpowiedzUsuńA propos komentarza Rusty: bo obok bardzo pozytywnych recenzji najskuteczniej skłaniają do przeczytania te bardzo negatywne ;)
Czas najwyższy na odświeżenie pierwszego tomu i ewentualnie sięgnięcie po ciąg dalszy :]
OdpowiedzUsuńHmm, poglądy pana Grzędowicza są dla mnie obrzydliwe i faktycznie wyłażą z kart książki, ale - choć reaguję na ich pojawienie się alergicznie - "Pan Lodowego Ogrodu" naprawdę nie jest tak zły jak napisałeś. Dla mnie tym cyklem Grzędowicz wskoczył na wysoką lokatę w moim rankingu polskich pisarzy sf&f.
OdpowiedzUsuńBartsu, ty tak poważnie? Przecież - niezależnie od poglądów Grzędowicza - ta książka jest bardzo, bardzo słaba. Fabularnie, językowo, kreacja bohaterów drugoplanowych leży i kwiczy, opowieść jest prostacka i bardzo źle skonstruowana... Już anegdotyczny Wędrowycz jest lepszy, niż taki koszmarek.
UsuńNie, absolutnie nie. Fabularnie jest dobrze (a chwilami bardzo dobrze), kreacja bohaterów drugoplanowych jest bardzo w porządku, opowieść chwilami jest nienajlepiej skonstruowana, ale broni się jako całość. Nie porównuj tego do kupy łajna jaką jest Wędrowycz.
UsuńEt tu, Barts?
UsuńPierwsze dwa tomy (tyle czytałem) to realizacja schematu "Facet idzie i przeżywa przygody" przy czym w znakomitej większości te przygody nie mają na fabułę żadnego wpływu. Vukko idzie i zabija. I tyle. Nie ma żadnej intrygi, żadnych efektownych konstrukcji fabularnych, zdrad, zwrotów akcji nieoczekiwanych sojuszów czy rozłamów. No i żadnych wyrazistych bohaterów drugoplanowych. Ty się upierasz, że są, ale jakoś żadnego nie przywołujesz. Poza dwójką głównych bohaterów chyba tylko ten koleś, który uwolnił Drakkainena od bycia brzozą jest bardziej intrygującą kreacją, a i tak musiałem się posiłkować Wikipedią, żeby przypomnieć sobie, że nazywa się on Kruczy Cień.
Przykładem nieumiejętnego rozplanowania opowieści jest początek pierwszego tomu, gdy Vukko staje w obliczu panteonu lokalnych i bardzo potężnych, acz niemrawych bóstw i jest namaszczony na lokalnego mesjasza i wyzwoliciela. Pomijając już fakt, że to jest paskudnie ordynarne i zwyczajnie nieciekawe zagranie fabularne, to zauważ, że o tym licznym i potężnym panteonie ani słowa nie usłyszeliśmy w bardzo długim pierwszym tomie cyklu. Podejrzewam, że Grzędowicz wymyślił ich sobie ot, ad hoc, dla potrzeby chwili. Tego typu kwiatków jest więcej.
Patrz wiedźmińska saga - tam też był podobny schemat, ale rozbudowany background fabularny i naturalny talent Sapkowskiego sprawiły, że to się czyta ciekawie i jeśli wiedźmin już kogoś swoim mieczem płata, to ma to sens, ponieważ autor poświęcił bardzo dużo miejsca na przedstawienie sytuacji politycznej (zarówno w wersji mikro, jak i makro), w której wiedźmińska hanza egzystuje. A właśnie, hanza - u ASa nawet postać, która pojawia się na ośmiu stronach, po czym umiera od elfiej strzały jest zapadającą w pamięć kreacją. O licznej galerii barwnych postaci drugoplanowych nawet nie wspominam. Gdzie masz w PLO choćby przyzwoicie nakreślonych bohaterów drugoplanowych?
"Pierwsze dwa tomy (tyle czytałem) to realizacja schematu "Facet idzie i przeżywa przygody" "
UsuńNo tylko że nie. Historia wychowywania młodego księcia do przejęcia władzy jest fascynująca, jeden z najlepszych kawałków w polskim fantasy ever.
"Vukko idzie i zabija. I tyle. Nie ma żadnej intrygi, żadnych efektownych konstrukcji fabularnych, zdrad, zwrotów akcji nieoczekiwanych sojuszów czy rozłamów. "
Bzdura, Vuko idzie śladami zaginionej ekspedycji, tropi, stara się odnaleźć tropy. Co do nieoczekiwanych zwrotów akcji, to dla mnie co chwila był takowy: pierwsze spotkanie z magiczną mgłą, rewolucja u księcia, zmiana Vuko w drzewo, utrata wszczepów bionicznych i zastąpienie ich wróżeczką. Ogólnie to jak zmiana bohatera w drzewo nie jest dla Ciebie nieoczekiwanym zwrotem akcji, to nie wiem co jest.
"No i żadnych wyrazistych bohaterów drugoplanowych."
Kruczy Cień, Brus, instruktor młodego księcia, Grunaldi. Każdy ma swoją historię, styl, jest ciekawy i wyrazisty.
"Ty się upierasz, że są, ale jakoś żadnego nie przywołujesz."
Sorry, to była drobna złośliwość z mojej strony. W Twoim komentarzu powyżej też nie było konkretów, więc i ja ich nie podałem.
"początek pierwszego tomu, gdy Vukko staje w obliczu panteonu lokalnych i bardzo potężnych, acz niemrawych bóstw i jest namaszczony na lokalnego mesjasza i wyzwoliciela"
Drugiego tomu. I nie, nie wymyślił Ad Hoc, Kruczy Cień był wcześniej, wzmianki o nich były w pierwszym tomie, iirc.
"wiedźmińska saga - tam też był podobny schemat"
A gdzie tam, ni cholery. Geralt w poszukiwaniu Ciri i Vuko w poszukiwaniu Ziemian to zupełnie różne fabuły.
Ogólnie, drogi Misiaelu, mocno przesadzone narzekanie. Rozumiem, że "Pan Lodowego Ogrodu" może się nie podobać, de gustibus i tak dalej, ale Ty do tego dorabiasz racjonalizację, że to jest obiektywnie zła powieść. Otóż nie, nie jest. Jest zgrabnie napisana, ma niezłe pomysły, nie jest to literatura wysokich lotów, ale w kategorii literatury rozrywkowej jest to mocna pozycja. Wytaczasz zbyt grube działa, po prostu.
Usuń"Historia wychowywania młodego księcia do przejęcia władzy jest fascynująca, jeden z najlepszych kawałków w polskim fantasy ever."
UsuńNie, nie jest. Choć przyznam, że to jeden z lepszych fragmentu tych dwóch tomów, które czytałem.
"Bzdura, Vuko idzie śladami zaginionej ekspedycji, tropi, stara się odnaleźć tropy. Co do nieoczekiwanych zwrotów akcji, to dla mnie co chwila był takowy: pierwsze spotkanie z magiczną mgłą, rewolucja u księcia, zmiana Vuko w drzewo, utrata wszczepów bionicznych i zastąpienie ich wróżeczką. Ogólnie to jak zmiana bohatera w drzewo nie jest dla Ciebie nieoczekiwanym zwrotem akcji, to nie wiem co jest."
Nie jest, bo nie wynika z fabuły nie najkrótszego przecież pierwszego tomu. To jest wymuszony cliffhanger. to jest przykład złego prowadzenia fabuły, bo zakończenie jest totalnie z tylnej części ciała - nic go nie zwiastuje, ani nie zapowiada. Zakończenie nie wynika z naturalnego rozwoju wątków powieści, tylko z widzimisę autora, który chciał zakończyć z wykopem. Główny bohater ładuje się wprost na Dykena i zostaje zdendronowany. A właśnie - kolejna rzecz, na jakiej poległ Grzędowicz to kreacja antagonisty.
"Kruczy Cień, Brus, instruktor młodego księcia, Grunaldi. Każdy ma swoją historię, styl, jest ciekawy i wyrazisty."
No więc bronią się Kruczy Cień i Brus. I trochę Grunaldi. Ale poza tym - nic. I coś, na co osobiście jestem bardzo uczulony - kobiece bohaterki, które występują tam tylko po to, by były paskudnie traktowane przez bohaterów i autora.
"Drugiego tomu."
Fakt, syndrom palców szybszych od mózgu.
"Rozumiem, że "Pan Lodowego Ogrodu" może się nie podobać, de gustibus i tak dalej, ale Ty do tego dorabiasz racjonalizację, że to jest obiektywnie zła powieść."
Piszę notkę, w której wytykam wady powieści. Te które mnie gryzły (i dalej gryzą). To jest słaba, źle skonstruowana powieść ze skrajnie niesympatycznym i niedającym się lubić protagonistą, propagująca złe memy i naprawdę średnio napisana.
"Nie, nie jest."
UsuńUważam, że rozbijamy się o de gustibusa.
"Nie jest, bo nie wynika z fabuły nie najkrótszego przecież pierwszego tomu."
A cóż to za obsesja wynikania? Nie wszystko w powieściach musi wynikać jedno z drugiego - jak w życiu, gdzie zdarzają się jakieś deus ex machina. Poza tym tam wyżej piszesz o braku zwrotów akcji, a tu Ci przeszkadza zdendronowanie (śliczne słowo) Vuka.
"No więc bronią się Kruczy Cień i Brus. I trochę Grunaldi. Ale poza tym - nic"
Zaraz, zaraz, wyżej pisałeś że w ogóle nie ma. Tu masz trzech bohaterów drugoplanowych, a powiem, że w kolejnych tomach są jeszcze kolejni. Nie pamiętam czy pojawiali się już w drugim tomie, ale Benkej i N'Dele też są fajni.
"Piszę notkę, w której wytykam wady powieści. Te które mnie gryzły..."
So far, so good...
"To jest słaba, źle skonstruowana powieść ze skrajnie niesympatycznym i niedającym się lubić protagonistą"
...aaaaand it's gone. Tu już Twoja osobista niechęć rzutuje Ci na odbiór. Nie jest słaba, bo ma oryginalny pomysł, niezły setting, ciekawych bohaterów i całkiem znośne zakończenie. Protagonista dla mnie był sympatyczny, jeden i drugi - zatem dadzą się lubić. To tylko Ty ich nie lubisz.
"Propagującą złe memy" - to jedyny punkt z którym się zgodzę, faktycznie Grzędowicz ostro jedzie z prawicowym ideolo które wciska w usta swoim bohaterom i o ile w pierwszym tomie to nie przeszkadza, a w drugim zaczyna zawadzać, to w trzecim jest kuriozalna scena przemowy o niewolnikach i to jest już samo zło.
"naprawdę średnio napisana"
A gdzie tam, przyjemnie się czyta, opowieść wciąga, są zmiany perspektywy, jest słowotwórstwo na poziomie 0.75 Sapkowskiego (to wysoka nota, Sapkowski jest poliglotą-geniuszem). Można przyczepić się do konstrukcji, niektóre sceny są zbyt rozdmuchane, inne nie do końca rozplanowane, ale trochę edycji i redakcji w drugim wydaniu i będzie bardzo dobrze, a tak jest po prostu dobrze.
"A cóż to za obsesja wynikania?"
UsuńTaka, że dobrą książkę można poznać po tym, w jaki sposób skonstruowana. Jeśli akcję napędza się ad hoc, wydarzeniami wyciągniętymi z tyłka, niepodłączonymi do głównego wątku, to mi się to nie podoba.
"Zaraz, zaraz, wyżej pisałeś że w ogóle nie ma."
Bo o nich nie pamiętałem, dopóki mi nie przypomniałeś (co nieźle świadczy o poziomie ich konstrukcji).
"Tu już Twoja osobista niechęć rzutuje Ci na odbiór."
A może to Twoja osobista sympatia rzutuje Ci na odbiór? Jest-li tu symetria, czy jej nie ma? Bo jeśli nie ma, to znaczy, ze uważasz tę powieść za "obiektywnie dobrą", z czym ja mam z kolei problem, bo według mnie ona jest "obiektywnie słaba". I wracamy do punktu wyjścia. Czyli, jak pisałeś - de gustibus.
"Jeśli akcję napędza się ad hoc, wydarzeniami wyciągniętymi z tyłka, niepodłączonymi do głównego wątku, to mi się to nie podoba."
UsuńNo i słusznie, ale tu tak nie ma. Jest łuk fabularny jeden i drugi, w pewnym momencie się schodzą, oba questy mają jakiś sens. Wydarzeń wyciągniętych z kiszki stolcowej jest mało, ale według mnie są podłączone do głównego wątku - szukając na oślep nie sposób zawsze dobrze trafić.
"A może to Twoja osobista sympatia rzutuje Ci na odbiór? Jest-li tu symetria, czy jej nie ma?"
Jest fifty-fifty. Tak, moja sympatia rzutuje mi na odbiór, ale nie na tyle, żebym ją uznawał za wysoką literaturę czy klasyk. Natomiast uważam, że wytaczasz za ciężkie działa, próbując udowodnić, że to jest gniot klasy książczydeł Pilipiuka albo gorzej. Bo nie jest. Przy całej niechęci do ideolo autora, odnotowując okazjonalne problemy z konstrukcją fabuły (III i IV tom mają jeden szczególnie irytujący problem, mogę rozwinąć na życzenie) i - niekiedy, z rzadka - wydarzenia jakby z generatora side questów, to nie jest zła książka w kategorii literatury rozrywkowej. Powtórzę: jest sprawnie napisana, z pomysłem, z ciekawym światem, dobra rzemieślicza robota z przebłyskami czegoś lepszego.