wtorek, 1 stycznia 2013

Interpretatorzy Bez Granic

fragment grafiki autorstwa Andrew Fereza, całość tutaj.
Duchy poprzedniego roku – niewiele ich, ale to wcale nie znaczy, że nie mogą być tak uciążliwe, jak dickensowskie widma dręczące Ebenezera Scrooge’a. Dlatego warto się z nimi rozprawić już na samym początku, by oczyścić sobie konto i zrobić miejsce upiorom roku obecnego. Jedną z niezałatwionych spraw, jakie do tej pory gryzą moje sumienie jest urwana z mojej winy blogowa dyskusja o granicach interpretacji tekstów kultury (nie tylko) popularnej. Zaczęło się od mojej notki o słuchaniu muzyki podczas czytania książek, na marginesie której sformułowałem dylemat – czy wolno w taki lub inny sposób integrować w dzieło literackie? W komentarzach rozgorzała bardzo ciekawa dyskusja, którą można podsumować w taki sposób – o ile ja uważam dzieło za zamkniętą całość, o tyle Cedro z Reborn Story (mój główny współdyskutant w tej dyspucie) ma teksty literackie za, o ile dobrze zrozumiałem, filtry, przez jakie czytelnik przepuszcza własne jestestwo, doświadczenia, charakter, poglądy i osobowość, w rezultacie odbierając dzieło w sposób ekstremalnie zindywidualizowany, co właściwie zamyka możliwość nadinterpretacji. W dyskusji brał jeszcze udział Ziuta (który zdecydowanie za rzadko udziela się w blogosferze, Ziuto, chodź do nas, IMHO mocno ubogaciłbyś blogosferę swoją osobą). Ostatecznie Cedro zdecydował się był poświęcić sprawie całą notkę na blogu, która ze zwykłego głosu w dyskusji wykiełkowała w manifest poglądów autora na teksty kultury i granice ich interpretacji. Zapowiedziałem repetę, ale z jakiegoś powodu jej nie napisałem, potem były Rekolekcje Popkulturowe, więc nie miałem do tego głowy, potem święta, Sylwester… Przez cały ten czas ta dyskusja zalegała mi w pamięci i dręczyła sumienie, co ostatecznie spowodowało powrót do niej i napisanie niniejszej notki.

Zacznijmy od tego, że absolutnie nie mam zamiaru w jakiś sposób atakować, czy choćby umniejszać cedrowego sposobu na smakowanie tekstów kultury. Mnie się zresztą w ogóle bardzo to podoba, bo ja generalnie lubię obcować z ludźmi mający inaczej skalibrowany aparat poznawczy i patrzący na kulturę w inny sposób – zawsze daje to jakąś matrycę do interesujących dyskusji czy sposobność do spojrzenia na, zdawałoby się, przerobione już koncepcje z nowej strony. Po drugie – w toku dyskusji być może błędnie przedstawiłem niektóre swoje poglądy (innych z kolei nie przemyśliwując), przez co można było odnieść wrażenie, że w interpretacji najważniejszy jest dla mnie autor, podczas gdy filozofia Cedra przenosi ciężar na odbiorcę. Otóż nie do końca tak jest w praktyce, Ale o tym niżej.

Na tekst literacki patrzę generalnie jak na zaszyfrowaną wiadomość, jaką przekazuje mi twórca. Wiem, że pisarz generalnie coś chce powiedzieć, po coś napisał to, co napisał* i ja stawiam sobie zadanie rozszyfrowania tego ukrytego przekazu. Czasem mu nie wyjdzie i zaczyna się dysputa, ale generalnie o to właśnie w tym chodzi. Ze sposobem Cedra mam ten problem, że dyskwalifikuje on możliwość nadinterpretacji i że patrząc w ten sposób na teksty literackie nieuchronnie dochodzimy do konkluzji, że właściwie wszystko może opowiadać właściwie o wszystkim, a z tym nie mogę się zgodzić. Teksty kultury to nie są abstrakcyjne plamy podtykane pod nos pacjentom psychoterapeutów w celu zdiagnozowania tego, czy innego schodzenia na gruncie psychicznym. No, może poza dziełami pokroju gry komputerowej The Path (którą, jak mi wiadomo, Cedro bardzo poważa) będącej w zasadzie piaskownicą interpretacyjną, o czym zresztą dawno temu pisałem na Jawnych Snach. Ale generalnie nie umiem traktować tekstów kultury tylko jako krzywego zwierciadła, w którym się przeglądam. Każde dzieło literackie jest czymś, ale czymś też bezsprzecznie nie jest. Jak to przytaczałem we wcześniejszej dyskusji (bezczelnie łamiąc przy okazji Godwin’s Law) Mein Kampf Hitlera nigdy nie będzie afirmacją tolerancji i umiłowania różnorodności etnicznej, niezależnie od tego, w jaką erystykę ubierze się taką tezę. Samo jej postawienie urąga zdrowemu rozsądkowi.

Ciężko mi konstruować jakąś radykalną obronę swoich poglądów na tę sprawę. Z paru powodów – ta cedrowa po wieloma względami jest bardzo kusząca, w dodatku znakomicie przezeń uargumentowana, za zaś mam za sobą tylko instynktowne przeświadczenie, że gdzieś muszą być jakieś granice interpretacyjne, bez których interpretacja właściwie nie miałaby żadnego sensu. Bo skoro w tekście można zobaczyć wszystko – to jaki sens badać, analizować, po co docierać do sedna, skoro tego sedna nie ma? O ile rozumiem argumentację Cedra na poziomie koncepcyjnym, o tyle nie potrafię się z nią pogodzić na gruncie emocjonalnym. Nie wiem, czy świadczy to o mnie dobrze, czy źle, ale – obawiam się – niewiele mogę na to poradzić.

Jestem w stanie zgodzić się z Cedrem, że humanistyka jest generalnie mocno zrelatywizowanym obszarem (co, nawiasem mówiąc, jest w niej piękne), zaś w Krainie Interpretacji jest tyle zmiennych, że praktycznie nie da się po niej podróżować inaczej, niż błądząc, we mgle. Zgadzam się, że im silniejsza argumentacja, tym bardziej „prawdziwa” interpretacja. A jednak wciąż coś mnie gryzie. I najgorsze jest w tym wszystkim to, że nijak nie umiem tego skonkretyzować choćby w połowie tak umiejętnie, jak Cedro zrobił to u siebie.

No cóż. Miejmy tylko nadzieję, że inne zeszłoroczne upiory okażą się dla mnie nieco łaskawsze.




_______________
 *czasem, oczywiście, dla pieniędzy, ale umówmy się, że rozmawiamy tylko o tych twórcach, którzy istotnie mają coś do przekazania.

6 komentarzy :

  1. A to ja się tu chyba bardziej skłaniam do stanowiska Cedro. :) Znaczy nie twierdzę, że generalnie autor jakiegoś dzieła to taka zupełnie nieświadoma i bezosobowa ameba, która w sumie niczego nie chciała przekazać i nie ma własnych myśli, więc jej tekst można rozpatrywać w oderwaniu od absolutnie wszystkiego (nie, nie, dekonstrukcjonizm jest blah!), ale jednocześnie będę twierdzić, że ja, jako czytelnik, nie jestem i nigdy nie będę w stanie odpowiedzieć na pytanie "co autor miał na myśli". Każdy tekst odbieram przez pryzmat swojej własnej osoby, swoich doświadczeń itp., dlatego mogę go odebrać skrajnie różnie od innych czytelników i jeśli tylko jestem w stanie to uzasadnić, nie będzie to nadinterpretacją. Choć ofkoz ta interpretacja powinna być jednak w czymś osadzona. Wiadomo, że jeśli autor pisał w XVI wieku, to nie będę jego powieści interpretować w kontekście podboju kosmosu, bo autor przecież nawet nie wiedział, że jest takie coś do podbijania. ^^ Och, zaplątałam się jak zwykle. :| Zamknę się już lepiej. XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Och, zaplątałam się jak zwykle.

      Nie bardziej, niż ja.

      Usuń
  2. "Na tekst literacki patrzę generalnie jak na zaszyfrowaną wiadomość, jaką przekazuje mi twórca."

    Dla mnie dyskusje mozna sprowadzic do tego zdania... Bo czy jako tworca tez tak patrzysz na swoje teksty? Oczywiscie jestes w prawie tak robic - ale ja (i wiekszosc znanych mi autorow wiekszego kalibru) absolutnie nie poczuwa sie do pisania zaszyfrowanych wiadomosci. Dlatego mie osobiscie w tej debacie blizej do Cedro (Cedra?) i traktowania tekstu jako "znaku" (a nie "kodu"), niz do Ciebie.

    @Fraa Farara / "nie, nie, dekonstrukcjonizm jest blah!": tam zaraz dekonstrukcjonizm. poststrukturalizm!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja generalnie wyznaję pogląd, że twórca czy to świadomie czy to podświadomie stara się zawrzeć w dziele jakąś myśl, której jakimś stopniu podporządkowuje całość. Nie chodzi mi o literalne szyfry.

      Usuń
    2. To juz kwestia osobnicza - ja uwazam, ze autor czesciej sie czemus przyglada.... No ale niech bedzie, zalozmymy, ze idzie o owo "zawieranie mysli" - co jesli to co tworca umieszcza w utworze "swiadomie" kloci sie z tym co zawiera "nieswiadomie"? (By pozostac w tematach geekowskich: jestem pewna ze Steve Moffat pozostaje przekonany iz promuje wspaniale, wielowymiarowe postaci kobiece zas genderowa rownosc jest jednym z jego zalozen artystycznych... wolalabym zeby nikt nie odbieral mi szansy argumentowania za tym, ze to, co faktycznie pisze to seksistowskie bajania dostatnio zyjacego bialego pana)


      Usuń
  3. Interesująca dyskusja zahaczająca o podobną tematykę pojawiała się jakiś czas temu na blogu Jakuba Ćwieka http://blog.jakubcwiek.pl/2012/06/autor-kontra-dzielo-kontra-krytyk-kontra/

    Ja osobiście jestem bliżej Twego podejścia. Uważam, że twórcy zasadniczo chcą nam coś swoim dziełem przekazać. Nie jest to w moim mniemaniu sprzeczne z tym, że każdy ma prawo do własnej interpretacji, która będzie ugruntowana jego doświadczeniem i wiedzą. W gruncie rzeczy chyba jest tak, że te naprawdę wartościowe dzieła generują właśnie możliwość różnej interpretacji.

    Nie mogę się zgodzić z tym, że nadinterpretacja nie istnieje. Oczywiście,że istnieje. Założenie, że każda interpretacja jest dopuszczalna to prosta droga do paranoi. W tym duchu (pozwolę sobie na mały autoplagiat) można udowadniać, że "Poszukiwacze zaginionej Arki" mówią wprost o zagładzie rdzennych plemion ameryki południowej, albo prorokują ingerencję militarną USA na Bliskim Wschodzie.

    A jako załącznik do rozmowy godzien uwagi jest zeszłoroczny dokument "Pokój 237" o (nad)interpretacjach "Lśnienia" Kubricka. Przekona chyba każdego, że nadinterpretacja istnieje i ma się dobrze.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...