niedziela, 2 września 2012

Mój problem ze Splice

fragment grafiki autorstwa Gerarda Gevary, całość tutaj.

Mój problem z filmem Splice jest z deczka innego sortu, niż pozostałe przypadki zgromadzone na tym blogu pod wspólnym tagiem moje problemy. Do tej pory pisałem o rzeczach na ogół chwalonych, cieszących się dużym poważaniem i popularnością, a które - z jakichś względów - podpadły mi jakimś elementem. Tym razem będzie inaczej - na tapetę wciągam bowiem film, który powszechnie uznano za, delikatnie pisząc, nieudany, bardzo surowo oceniony przez krytykę i szybko zapomniany przez publiczność.

A mnie się podobał. Splice (czy też, jak chce polski dystrybutor, Istota), choć istotnie w paru miejscach przesadzony, w kilku innych - zwyczajnie nużący, zdołał mnie do siebie przekonać zaskakującym klimatem, bardzo ciekawie skrojoną, kameralną fabułą oraz główną atrakcją widowiska - nieludzką Dren. Myślę, że większość odbiorców traktujących Splice dość chłodno po prostu nie do końca zrozumiała, o czym właściwie jest ten film. Przemocą wepchnięto go do szufladki z napisem "horror", choć z gatunkiem grozy ma on bardzo niewiele wspólnego. Z tradycyjnym science fiction także. Czym więc jest ów film, że tak mi się spodobał?

Przede wszystkim bardzo ciekawie przeprowadzonym studium hierarchii obcości - ja przynajmniej tak właśnie odczytałem ten film. Stworzony przez Orsona Scotta Carda koncept socjologiczny stopniujący poziomy ksenologicznego zrozumienia istoty innego gatunku to, obok praw robotyki Asimova oraz zasad Clarke'a, jeden z najbardziej znanych dogmatów sci-fi. Według Carda hierarchia zawiera cztery stopnie obcości. Dwa pierwsze - utlanning i framling - odnoszą się do naszego własnego gatunku. Ten pierwszy oznacza człowieka z tego samego kręgu kulturowego, z którym porozumienie się nie nastręcza żadnych istotnych problemów, ten drugi oznacza kogoś spoza naszego kręgu kulturowego, lecz wciąż dzielącego z nami jedną gałąź ewolucji - osobnika naszego rodzaju. Dwa pozostałe terminy - ramen i varelse - dotyczą istot, które nie należą do gatunku homo sapiens. Ramen to istota, którą jesteśmy w stanie, do pewnego stopnia, zrozumieć, z varelse satysfakcjonująca obie strony wymiana myśli jest niemożliwa. Sam Card zauważa, że stopień obcości jest zależny nie tylko od przedmiotu oceny, ale i od oceniającego - słowiański kosmopolita może uznać Japończyka za utlanninga, choć dla jego rodaka, który nigdy nie opuścił granic swojego kraju mieszkaniec Krainy Kwitnącej Wiśni pozostaje framlingiem.

Całą nomen omen istotą filmu jest dylemat - czy Dren jest ramenem czy varelse? Jej zachowania to kwestia mimikry czy wrodzonej natury? Przez cały film, obserwując zachowania tytułowej bohaterki nie byłem sobie w stanie odpowiedzieć na to pytanie, zaś rozmaite wydarzenia skłaniające mnie ku jednej lub drugiej opcji pobudzały do rozważań. I nawet (dla niektórych histerycznie wręcz śmieszne) sceny międzygatunkowego seksu hermafrodytycznej Dren skłoniły mnie do refleksji odnośnie psychopatycznego niemal pragnienia reprodukcji najbardziej samotnej (bo jedynej w swoim rodzaju) istoty na naszej planecie przemieszanego z sumą przeżyć Dren i jej, delikatnie mówiąc, fragmentaryczną wiedzą o świecie i zasadach nim rządzących. To oczywiste, że jeśli przez większość bardzo krótkiego życia ogląda się świat przez szybę laboratoryjnej izolatki, informacje o świecie i stosunkach międzyludzkich zdobywa się jedynie analizując zachowania opiekunów. W przypadku Dren było to wysoce dysfunkcyjne małżeństwo naukowców - Clive i Elsa. W czytanych przeze mnie opiniach na temat Splice (między innymi w znakomitej recenzji Cedra, z którą zupełnie się nie zgadzam) padały zarzuty pod względem nieracjonalnego zachowania głównej ludzkiej bohaterki dramatu - Elsa niby dziecka nie chce, ale podświadomie go pragnie. Macierzyństwo zarazem pociąga ją, jak i odrzuca. Dlatego decyduje się zmiksować swoje geny w ramach prowadzonego przez nią i Clive'a eksperymentu, którym potem (eksperymentem, nie Clivem, choć nim w sumie także) manipuluje, by doprowadzić powstania Dren. Przedziwną karuzelę uczuć, jaką Elsa obdarza rezultat swojego doświadczenia można dość przekonywująco wyjaśnić traumatycznym dzieciństwem - Elsę wychowała socjopatyczna matka.

Dysfunkcja Clive'a jest mniejsza, ale również widoczna. Mężczyzna wydaje się emocjonalnie uzależniony od swojej partnerki, na dłuższą metę nie jest w stanie się jej przeciwstawić. W parze z błyskotliwym umysłem idzie zatem słaba, podatna na manipulacje osobowość. To dzięki temu Dren mogła go uwieść i zainicjować akt seksualny. W ogóle, cała ta koncepcja ukazująca to, jak Elsa i Clive są od siebie nawzajem uzależnieni emocjonalnie była jednym z najsilniejszych punktów programu. Nic dziwnego, że to upośledzenie empatyczne przeszło także na ich „dziecko”.

Reżyser – znany z przezacnego Cube Vinceno Natali – odnośnie tytułowej bohaterki dramatu sprawnie lawiruje pomiędzy ramenem, a varelse, nie udzielając odpowiedzi wprost, a jedynie podrzucając tropy. I ostatecznie, jak u Carda, to od nas zależy, czy Dren jest ramenem, czy varelse – od naszego zrozumienia, otwartości i spostrzegawczości. Splice rozczarowuje na bardzo wielu poziomach i zgadzam się z tym w zupełności. Rozumiem, czemu ten film budzi niechęć i dlaczego został przyjęty tak, a nie inaczej. Ale na tym jednym poziomie Istota sprawdza się po prostu wyśmienicie i tej tezy będę bronił do grobowej deski.

Już na marginesie całej notki, w Splice podobała mi się jeszcze jedna rzecz, mianowicie – podkreślony nerdyzm głównych bohaterów. Nie w jakiś łopatologiczny sposób czy za pomocą popkulturowych nawiązań w dialogach, ale niejako z boku, w tle. Akronim nazwy laboratorium, w jakim rozgrywa się lwia część filmu, samo imię Dren, geekowy wystrój wnętrza mieszkania głównych bohaterów… Założę się, że gdyby ten film powstał kilka lat później, Clive miałby na biurku pluszowego Super Meat Boya. Ten mem nerda, który pomiędzy jedną, a drugą sesją w World of Warcraft zajmuje się zimną fuzją albo żonglerką genami (obśmiany w The Big Bang Theory) jest w dzisiejszych czasach bardzo popularny, ale – co wiem z autopsji – zawiera w sobie odrobinę więcej, niż ziarno prawdy. Miło, że Natali uwzględnił to w swojej wizji.

3 komentarze :

  1. O, a ja mam to samo co ty - nie uważam "Splice" za jakoś masakrycznie nieudany, co więcej, obejrzałem z przyjemnością.

    Punktów do doczepki jest w filmie sporo, ale akurat relacje trójki bohaterów (naukowcy i ich "potwór") mnie przekonały na tyle, żeby zaangażować, a sama Dren moim zdaniem była bardzo ciekawie stworzonym istnieniem - zagubiona, samotna i sygnalizująca, że ma w sobie podstawowe przesłanki (? - nie mam słowa) "bycia człowiekiem", by zaraz zdawać się zwierzęciem idącym tylko za swoją biologią (końcówka + ostatni twist). Może tam film ma swoje wady, ale przynajmniej zmuszał do zastanowienia się nad postaciami i dylematem związanym z Dren, który opisujesz. A to sporo.

    A propos reżysera - z "Cube" nie było przypadkiem tak, że na początku był chłód i mocno średnie recki, a potem, w miarę nawoływania entuzjastów i upływu czasu, stworzyła się wokół filmu lekko kultowa aura? Nie pamiętam, ale coś mi świta. Nie twierdzę, że "Splice" to powtórzy, ale może na przyjęcie do organizmu dziełek Nataliego potrzeba czasu i wnikliwego obejrzenia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Cube

      No nie pamiętam właśnie, ale bardzo możliwe.

      Usuń
  2. Odpuściłem sobie ten film właśnie przez nagromadzenie negatywnych recenzji. Pozwoliłem sobie w nie uwierzyć, w końcu nie mamy czasu na oglądanie wszystkiego, czasem kierujemy się zdaniem innych.
    Może jednak warto byłoby się nim zainteresować.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...