niedziela, 3 czerwca 2012

O grach pozytywistycznie

http://desmond.imageshack.us/Himg594/scaled.php?server=594&filename=humbleindiebundlevbyjen.jpg&res=landing
fragment grafiki autorstwa Jen Zee, całość tutaj.

TVP znowu wyemitowała tendencyjny materiał dotyczący szkodliwości gier video. „Argumenty” raczej standardowe – gry tworzą psychopatów, są szkodliwe, mówią tylko o zabijaniu i uzależniają jak alkohol, albo nawet gorzej. Brakowało tylko anegdotki o nastoletnim „Tibijczyku”, który pobił swoją mamę krzesłem. Pojawiła się za to urocza nowalijka – gry są powodem zaparć i problemów w wydalaniem. Tego, o ile mnie pamięć nie myli, jeszcze nie było. Szkoda, ze nie dodali jeszcze, iż granie w gry powoduje wysypkę na narządach płciowych, kłopoty z uchem wewnętrznym i choroby płuc. Cały reportaż miał ponoć mówić o Europejskim Festiwalu Gier w Krakowie, imprezie ważnej dla całego polskiego zagłębia elektronicznej rozrywki, miejscem wymiany myśli, idei i kontaktów biznesowych, największym tego typu przedsięwzięciu w naszym kraju, którego znaczenia nie sposób przecenić. Zamiast wieści o lukratywnych kontraktach, ciekawych ideach i trendach, a także coraz większym znaczeniu polskich deweloperów i wydawców na światowym rynku po raz kolejny uraczono nas materiałem demonizującym interaktywny kanał medialny i sprowadzający go do śmiertelnie niebezpiecznej praktyki, która jakimś cudem nie została jeszcze zdelegalizowana. Dla przeciwwagi powstał facebookowy event, gdzie każdy mógł dać wyraz swojego oburzenia. Ze wstydem przyznaję, że mi też się tam ulało w postaci paru płomiennych wpisów, przez co w świetle tego, co kiedyś napisałem na tym blogu wyglądam niczym wegetarianin, którego przyłapano nad porcją żeberek.

Oczywiście my, gracze, przyzwyczajeni już jesteśmy do takiego stosunku wobec naszego hobby, więc rzecz nie powinna irytować, a jedynie zostać skwitowana wzruszeniem ramion. Sam miałem zamiar to zrobić i napisać w końcu planowaną od dawna notkę o Julesie Verne jako prekursorze cyberpunku, ale postanowiłem to odłożyć, by (proszę o werble) Dać Świadectwo. Czemu? Ponieważ na każdy tego typu materiał w telewizji publicznej powinien pojawić się odzew we wszelkich dostępnych kanałach medialnych, choćby tak niszowych jak i mój blogasek (bo przecież Gugiel-Mugiel może zaprowadzić człowieka w najdziwniejsze miejsca Internetu, o czym każde z nas niejednokrotnie już się pewnie przekonało). Poza tym, nie ukrywam, że jestem rozczarowany – jeszcze nie tak dawno temu media informowały o wręczeniu odwiedzającemu nasz kraj Barackowi Obamie egzemplarza z grą Wiedźmin 2, dowód potęgi polskiej myśli technologicznej i kreatywnej. Wydawało się, że premiera W2 coś zmieniła w nastawieniu ogółu do elektronicznej rozrywki, najwidoczniej jednak znowu przesadziłem z optymizmem. Tu faktycznie potrzebna jest pozytywistyczna praca u podstaw do upadłego – a nawet dłużej.

Najbardziej poirytowała mnie konkluzja opisywanego tu materiału mówiąca, że lepiej sięgnąć po książkę, niż po grę. Wynika to z aż nazbyt powszechnego niezrozumienia równości potencjału kanałów medialnych (o czym pisałem już rok temu) czego rezultatem jest twierdzenie, że gra jest gorsza od książki tylko dlatego, że jest grą, a nie książką. Dziś gry – nawet te mainstreamowe, multiplatformowe blockbustery – podejmują tematy poważniejsze, niż choćby ich filmowe odpowiedniki. Dziś gry mierzą się z takimi tematami jak antyglobalizm (Deus Ex: Human Revolution – pisałem o tym), zajmują się odważnymi satyrami politycznymi (BioShock – o tym z kolei mówiłem), relatywizmem moralnym (Wiedźmin 2), bywają prawdziwymi perełkami wizualnymi i narracyjnymi. Takie myślenie o grach to u nas wciąż egzotyka. Najbardziej boli mnie, że po obejrzeniu takiego stronniczego materiału jakiś szlachetny, ale zdezinformowany rodzic odetnie nastoletniego gracza od Cywilizacji czy innego Assassin’s Creeda, bo nie zrozumie, że te gry mogą być niezłą stymulacją zainteresowania historią starożytną czy epoką renesansu i w efekcie pchnąć delikwenta w stronę książek historycznych, czego raczej nie byłby w stanie osiągnąć prawie żaden, choćby nie wiadomo jak złotousty nauczyciel historii. Tak, wiem – powtarzam tu oklepane kontrargumenty dla oklepanych pseudoargumentów, ale skoro w mainstreamowych mediach wciąż pokutuje taki, a nie inny obraz elektronicznego medium, to trzeba dawać odpór. Zwłaszcza, że wina leży nie tylko po stronie niedoinformowanych dziennikarzy.

Tak, my, gracze, też mamy trochę na sumieniu. Od zawsze upieramy się, by traktowano nasze hobby poważnie, sami jednak mało kiedy podchodzimy do niego w sposób inny, niż czysto rozrywkowy. W pismach branżowych próżno szukać poważniejszych analiz gier, prób ujęcia ich w jakieś teksty wykraczające poza standardowe recenzje, zapowiedzi czy reportaże z konwentów. Serwisy internetowe jeśli już wspomną coś o ambitniejszej grze, to raczej w charakterze ciekawej, bo ciekawej, ale jednak tylko popierdówki do przejścia pomiędzy Skyrimem, a Call of Duty: Modern Flamewar 3. Z drugiej strony może to i lepiej, bo gdy już growi recenzenci starają się dokonać analizy głębszej, niż „świetna rozrywka dla wymiataczy!” to wychodzi im to w stylu rozbrajającej „freudowskiej psychoanalizy” pana Tomasza Kutery z Polygamii. Linkowałem już kiedyś ten tekst, zdaję sobie z tego sprawę. Prawda jest taka, że od czasu do czasu wracam sobie do niego, bo ta lektura niesamowicie poprawia mi humor. Absolutnie nic personalnie do Kutery nie mam, po prostu ta nieporadność w tym konkretnym materiale rozbawiła mnie niepomiernie. Mnie samemu też niejednokrotnie zdarzyło się skompromitować, gdy zapędziłem się nieopatrznie w te rejony, do eksploracji których nie mam odpowiednich kwalifikacji (ani nawet wnikliwego researchu na podorędziu) zapewne nieraz dostarczając zdrowej śmiechawki specom z danej dziedziny. I nie ma w tym nic złego przynajmniej dopóty, dopóki nie wchodzi to w nawyk.

Wracając jednak do meritum – brak głębszego spojrzenia na medium gier ze strony samych graczy i osób siedzących w branży negatywnie odbija się na językowym obrazie gier w oczach (i na językach) ogółu, de facto niwecząc wszelkie starania mające na celu poprawę ogólnego wizerunku tego medium. Czemu istnieją krytycy literaccy i filmowi, ale już nie growi? A nawet jeśli istnieją, to chowają się gdzieś pod kamieniami, bo nie sposób wyłowić ich w największych, ani nawet średnich serwisach o grach. Przecież o takim Braidzie, Limbo czy Journey można by napisać niejeden sążnisty elaborat. Dlaczego jedyne sensowne teksty tego typu mogę znaleźć chyba tylko na Jawnych Snach, tudzież paru blogach satelickich? Jakiś czas temu dostałem propozycję napisania felietonu do nowo tworzonego magazynu mającego zajmować się grami w takim właśnie ujęciu – jak rzeczami mającymi wymiar nie tylko rozrywkowy, ale i artystyczny. Rozruszanie niniejszego projektu, z tego co się orientuję, stoi obecnie w martwym punkcie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy rzecz zmarła śmiercią naturalną, czy hibernuje gdzieś jeszcze, ale podejrzewam, że niestety to pierwsze. Naprawdę żałuję, bo - zakładając, że magazyn utrzymałby się na rynku - byłby to olbrzymi krok we właściwym kierunku. Inna sprawa, że za swój tekst zainkasowałem już gażę, więc teoretycznie nie powinienem się tym tak bardzo przejmować. W praktyce jednak z chęcią bym z niej zrezygnował, gdyby miało to jakikolwiek pozytywny wpływ na egzystencję takiego pisma.

Na stronie CD-Action natrafiłem ostatnio na podcast (swoją drogą, bardzo, ale bardzo słaby), w którym dwóch redaktorów związanych z pismem gawędzi sobie m.in. o opisywanej tutaj aferze, niby to wypowiadając się w tonie zdystansowanych „głosów rozsądku”, ale wciąż nie zauważając tego, co moim zdaniem najistotniejsze – że to na środowiskach graczy i dziennikarzy zajmujących się grami spoczywa odpowiedzialność dbania o wizerunek elektronicznego medium. Na razie kisimy się we własnym sosie, choć coraz więcej ludzi gra w rozmaite produkcje – choćby Wściekłe Ptaki na rozmaitych przenośnych zabawkach, do których sam osobiście nigdy nie miałem cierpliwości. Ale jeśli nie chcemy, żeby utknęły w schemacie prostej rozrywki bez jakiejkolwiek ambicji – ja nie chcę – musimy się bardziej postarać. Nie tylko pieniąc się, gdy ktoś w telewizji powtórzy jakąś głupotę o grach lub graczach, ale przede wszystkim krzewiąc wśród samych graczy poczucie, że lubiane przez nich medium może być też niesamowitym tworzywem, w którym prawdziwi artyści mogą rzeźbić prawdziwe dzieła sztuki. Szkoda, że CD-Action pomiędzy zapowiedziami Wielkiego Hitu, a recenzjami Bardzo Wielkiego Hitu nie poświęca choćby jednej strony na ambitniejszą publicystykę odnośnie gier, by pozytywistycznie, u podstaw, wypracować szerszą perspektywę u swoich czytelników. No, ale komercyjny magazyn o grach nie jest raczej miejscem na tego typu zabiegi (choć, z drugiej strony..?) toteż już nic więcej nie napiszę.

W tym momencie piłeczka jest po stronie nas – graczy, dziennikarzy zajmujących się grami, blogerów i wszelkiej maści osób w ten, czy inny sposób związanych z tą gałęzią (pop)kultury i (pop)sztuki. Myślę, że czas już przejść do ofensywy. Zmienić własną świadomość, zacząć ”wychowywać” graczy na osoby świadome kulturowo, umiejące podążać za tropami kulturowymi ich ulubionych produkcji, dając im tym samym broń do walki z zafałszowanym obrazem gier w mass mediach. Edukować innych, ale najpierw samemu trochę się poduczyć. Oczywiście będzie to praca mozolna i o niepewnym rezultacie, ale moim zdaniem warto. A teraz wybaczcie, muszę iść do toalety, bo czuję, że coś mi tylną część ciała ściska z powodu całej tej dramy…

4 komentarze :

  1. Wybacz, ale nie mogę się nie odnieść do argumentu o zaparciach - tak mnie rozbawił, zwłaszcza w kontekście konkluzji, że lepiej sięgnąć po książkę. Otóż od gier dostaje się zaparć, a od czytania książek hemoroidów (tak tak, były takie badania). A obu na raz od nadmiernego siedzenia, więc radzę zakupić Wii. Albo chociaż Kinecta.;)

    Ogólnie tendencyjność materiałów w państwowych (i prywatnych też) mediach już dawno przestała mnie dziwić... A teraz już znikam, bo na grach się nie znam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że dostajesz powiadomienia o komentarzach, bo to z mojej strony ttrochę nekroposting.

    " Jakiś czas temu dostałem propozycję napisania felietonu do nowo tworzonego magazynu mającego zajmować się grami w takim właśnie ujęciu – jak rzeczami mającymi wymiar nie tylko rozrywkowy, ale i artystyczny. Rozruszanie niniejszego projektu, z tego co się orientuję, stoi obecnie w martwym punkcie. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, czy rzecz zmarła śmiercią naturalną, czy hibernuje gdzieś jeszcze, ale podejrzewam, że niestety to pierwsze. Naprawdę żałuję, bo - zakładając, że magazyn utrzymałby się na rynku - byłby to olbrzymi krok we właściwym kierunku. Inna sprawa, że za swój tekst zainkasowałem już gażę, więc teoretycznie nie powinienem się tym tak bardzo przejmować. W praktyce jednak z chęcią bym z niej zrezygnował, gdyby miało to jakikolwiek pozytywny wpływ na egzystencję takiego pisma."

    Ostatnio trochę drgnęło, jest szansa że się ukaże. Żeby zmotywować głównego udziałowca (sam-wiesz-kto), zaproponowałem, że jeśli pierwszy numer odpali, to do drugiego mogę zrezygnować z gaży, jak to ująłeś. Zawsze możesz zrobić to samo... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Also, Twój tekst był całkiem fajny, bo widziałem go na makiecie pisma. :)

      Usuń
    2. Tak, wiem - też dostałem "makietę" jakiś niecały miesiąc temu. Świetnie, że coś takiego ruszyło. No, i dzięki za miłe słowo.

      (tak, dostaję powiadomienia).

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...