niedziela, 29 kwietnia 2012

Dukaj to za mało


fragment grafiki autorstwa Piotra Cieślińskiego, całość tutaj.

Pamiętacie mój zeszłoroczny tekst o zbawiennym wpływie oficyny wydawniczej Fabryka Słów na polską literaturę fantastyczną? Ja tak. Z perspektywy czasu, wydaje mi się on mocno naiwny i idealistyczny, ale cóż, rok temu Fabryka obchodziła swoje dziesięciolecie, a na urodzinach, wiadomo – choćbyśmy delikwenta niespecjalnie lubili, trzeba zacisnąć zęby, dać prezent, pogratulować sukcesów, życzyć kolejnych, po czym szybko ulotnić się w okolice poczęstunku, a najlepiej tej jego części, która zawiera w sobie jakieś procenty. Ale tak poważnie – przez ten rok moje podejście do fabrycznej oferty trochę się zmieniło, a status quo narzucone przez lubelskie wydawnictwo nie wydaje mi się już tak pozytywne.

Kiedy czytam współczesne polskie powieści (tudzież opowiadania, mikropowieści, zbiory opowiadań i tak dalej), nie tylko zresztą te wydawane przez Fabrykę, uderza mnie ich fabularna miałkość i powtarzalność. Rok temu porównywałem fabryczne książki z komiksowymi seriami made in Marvel albo DC. I faktycznie, analogii jest co niemiara. Fabryka, zdaje się, wypromowała osobliwy model cyklu wydawniczego opartego na regularnym wydawaniu zbiorów opowiadań połączonych osobą głównego bohatera (Wędrowycz, Inkwizytor, Loki). Taki cykl przypomina nieco standardy współczesnych seriali telewizyjnych czy komiksowych serii właśnie. I nie byłoby w tym nic złego – ostatecznie Sapkowski w podobnym standardzie spisywał się najlepiej – gdyby model ten był wykorzystywany należycie. A nie jest. Wędrowycz to przypadek ekstremistyczny, gdzie autor kompletnie już zajeździł postać wojsławickiego cywilnego egzorcysty-alkoholika każąc mu w kółko przeżywać te same przygody, ale gdzie indziej też nie jest lepiej. U Piekary postać naszego uniżonego sługi spisuje się bardzo tak sobie, opowiastki z cyklu inkwizytorskiego to generalnie średnio udane rzeczy. Najbardziej boli brak jakiejkolwiek wyraźniejszej ewolucji postaci i mało pomysłowe fabuły będące w zasadzie tylko pretekstem do mądrzenia się głównego bohatera dramatu. Ćwieka nie skomentuję, bo zwyczajnie na przekór wszystkim gorąco polecającym zaparłem się rękami i nogami, że „Kłamcy” czytać nie będę i już.

W „standardzie fabrycznym” irytuje mnie też jedna rzecz – bardzo nachalny i oczywisty komercjalizm. Książki są grube (olbrzymia czcionka i szerokie akapity robią swoje), by klient widział za co płaci, kiczowate okładki… No właśnie, to mnie w dużej mierze zainspirowało do napisania tej notki. Na Kwejku wisi sobie mały przegląd okładek „sfabrykowanych” książek z iście demotywatorową konkluzją „Jak można nie czytać książek z takimi okładkami?!” No cóż, mój pierwszy egzemplarz Gry Endera miał okładkę tak paskudną, że od dłuższego wpatrywania się w nią można było dostać wysypki. Ale wracając do rzeczy – przyciągające wzrok format i okładka to zaledwie opakowanie. Jak jest z zawartością? No cóż, różnie. Tu nie ma co generalizować, ostatecznie dla Fabryki pisze wielu mniej lub bardziej utalentowanych autorów. Oferta jest bogata – science-fiction, fantasy (zarówno klasyczna, jak i „udziwniona”), opowieści z dreszczykiem. Pozornie jest w czym wybierać. Pozornie.

Do tego właśnie zmierzałem przez całą notkę – Fabryka produkuje książki miałkie fabularnie, nastawione na rozrywkę, przeznaczone dla współczesnego nastoletniego odbiorcy gier komputerowych i filmów sensacyjnych. Twórcy tłuką kolejne odcinki prowadzących donikąd sag, bo zwyczajnie ten model jest najprostszy i najefektywniejszy. Czytelnik przyzwyczaja się do bohaterów, autor nie musi zdobywać się na choćby minimum kreatywności, nie musi wymyślać nowych światów, bohaterów, sytuacji – ma luksus tłuczenia w kółko tych samych schematów. Nie chodzi o to, że jestem przeciwnikiem rozmaitych serii, cyklów czy sag. Przeciwnie – bardzo je lubię, właśnie z powodów, jakie przed chwilą wymieniłem. Nie podoba mi się wszakże sytuacja, w której autor, rozpoczynając tasiemcową historię, nie ma najmniejszego pojęcia, dokąd ona zmierza. Jestem zwolennikiem zasady głoszącej, iż przed przystąpieniem do tworzenia fabuły twórca winien, choćby w przybliżeniu, wiedzieć jak to się wszystko skończy i konsekwentnie do tego zakończenia zmierzać. I owszem, można argumentować, że Stephen King, rozpoczynając pisanie sagi o Mrocznej Wieży nie miał najmniejszego pojęcia, jak ją zakończy, że dla David Lynch, kończąc pisanie pilotowego odcinka Miasteczka Twin Peaks nie był mądrzejszy od telewidzów w kwestii sprawcy morderstwa Laury Palmer. Tyle, że do takich zabiegów potrzeba geniuszu formatu Kinga lub Lyncha – a taki geniusz trafia się niezmiernie rzadko.

Nie smęciłbym, gdyby Fabryka Słów była niszą, a nie – ciągle i mimo upływu lat – głównym graczem na rynku narzucającym swoje zasady całemu rynkowi. To właśnie w tej sytuacji upatrywałbym się odpowiedzi na pytanie „Czemu w Polsce nie ma więcej autorów pokroju Jacka Dukaja?”. Ponieważ nie mają tu odpowiednich warunków lęgowych. Sytuacja ta wymusiła określone zabiegi marketingowe na innych wydawnictwach – choćby Runa, która na początku swojej działalności zdawała się być przeciwwagą dla mainstreamowej Fabryki dziś ściga się z nią o klienta. No cóż, twarde prawa rynku są twardymi prawami rynku i byłbym bez serca, gdybym rzucał przez to w Runę kamieniami. Ale jednak to boli.

Brakuje mi w polskiej fantastyce literackiej jakiejś, choćby niewielkiej, oficyny specjalizującej się w ambitniejszej fantastyce. Takiej, która mniej skupia się na tabelach przychodów i rozchodów, a bardziej na poszukiwaniu nowych ścieżek w sposobie pisania fantastyki. W publikowaniu rzeczy ciekawych, ale i mądrych. Budzących dyskusje, kontrowersje i wątpliwości. Literatury dojrzałej, nietuzinkowej, może nawet undergroundowej, ocierającej się literacką alternatywę. I takiej, której okładki nie będą tak okrutnie kiczowate. W interesie nas wszystkich jest, by takich tytułów pojawiało się jak najwięcej. Ostatecznie, to już utarty schemat kulturowy – ze sztuki niezależnej i wysokiej idee i pomysły „skapują” do mainstreamu, napędzając go i nadając mu świeżość. Na dzień dzisiejszy, polski mainstream fantastyczny napędza sam siebie. Mnie się ta sytuacja średnio podoba. Że mogło być gorzej? To nie jest argument. Jeden Dukaj to trochę mało jak na tak bogaty i różnorodny rynek, jaki mamy obecnie w Polsce. O wiele za mało.

10 komentarzy :

  1. Wszystko w swoim czasie IMO. Ostatecznie fantastyka jeszcze jakiś czas temu sama była off streamowa ;)
    Chociaż z drugiej strony - trend ogólny jest taki, że ludzie się nie garną do czytania, a wydawnictwa i pisarze prowadzą walkę o czytelnika, więc tak naprawdę trudno się dziwić. Dodać do tego jeszcze "bestsellery" typu Zmierzch i załamanie gotowe.

    Kłamca wybitną lekturą nie jest i nic nie tracisz, zostawiając te książki. I mówię to tuż po skończeniu ostatniej części, która słabą była.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ostatecznie fantastyka jeszcze jakiś czas temu sama była off streamowa ;)"

      Dziesięć lat temu. Od tego czasu mogłoby się już coś zmienić, bo nie chciałbym, żeby ta sytuacja się "zabetonowała".

      Usuń
    2. Obawiam się, że jednak trochę jeszcze trzeba będzie poczekać.

      Usuń
  2. Mój kontakt z Fabryką był niewielki: trzy tomy "Pana Lodowego Ogrodu" (zasadnicze pytanie - kiedy w końcu będzie czwarty?!), dwa tomy opowiadań Grzędowicza i trzy tomy Wędrowycza. Już przy drugim tomie opowiadań Pilipiuka stwierdziłam, że facet zjada własny ogon i przestaje mnie to bawić. Grzędowicz pisze tego PLO i pisze, i napisać nie może - mam wrażenie, że ludzie go zmiażdżą, kiedy (jeśli) ten tom w końcu wyjdzie, bo po takim oczekiwaniu zakończenie powinno być genialne (przynajmniej ja tego oczekuję), a z zakończeniami autorzy zwykle mają problem (syndrom Kinga).
    Inną sprawą jest to, że Fabryka wydaje książki bardzo niechlujnie - mnóstwo błędów edytorskich, interpunkcja na zasadzie "czas wstawić przecinek, bo dawno nie było, może tu" itp.

    OdpowiedzUsuń
  3. A co sądzisz o Powergraphie? Mam wrażenie, że oni w taką właśnie ambitniejszą fantastykę z polskiego podwórka celują.

    Co do Fabryki, to właściwie wszystko już powiedziałeś, chociaż ja mam wrażenie, że sami znudzili się polskim rynkiem i nawet nie chce im się promować nowych, rodzimych twórców (choćby i pulpowych). Powoli skręcają w literaturę zagraniczną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @A co sądzisz o Powergraphie?

      Nie zaznajomiłem się jeszcze ofertą tego wydawnictwa, ale tam pieczę trzyma Kosik, który ma dosyć, nazwijmy to, nuklearne podejście do niektórych tematów, a jego Felix, Net i Nika (czytałem pierwszy tom) są tak słabą książką, że po zakończeniu lektury czym prędzej odsprzedałem ją na Alledrogo w obawie, że pogryzie się z innymi książkami stojąc obok nich na półce.

      Usuń
    2. Podejście tego pana do niektórych tematów znam i wolę się nie wypowiadać, bo taka wypowiedź by się nie nadawała do upublicznienia. "Feliksa, Neta i Niki" nie czytałam (i nie zamierzam), natomiast "Vertical" wypada bardzo dobrze. Ogólnie zachęcam do zapoznania się z ofertą, bo o niebo lepsza (tak literacko, jak i edytorsko oraz, hm, graficznie) od fabrycznej. Chociaż trzeba przyznać, że poszukiwanie tej ambitniejszej fantastyki daje czasem u nich ledwo przeciętny efekt.

      Usuń
  4. Więc ja tylko się zdelurkuję i powiem, że się zgadzam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co prawda literackiej alternatywy nie znoszę, a za Dukajem mocno nie przepadam, ale z częścią o Fabryce zgadzam się całym sercem. Chociaż mają u mnie duży plus za "Dożywocie" Marty Kisiel.

    I, niestety, z uwagą o Runie też nie sposób się nie zgodzić...

    Kosik faktycznie nie jest zły (chociaż mi akurat "Kameleon" nie podszedł, ale rozumiem, że może się podobać), chociaż z polskich fantastów najciekawszy jest chyba dla mnie Wit Szostak (który zresztą uciekł z Runy do PIWu, apotem Lampy i Iskry Bożej).

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...