fragment grafiki autorstwa Daryla Toh Liem Zhana, całość tutaj.
Sprawę oryginalnego sposobu finansowania nowej gry Tima Schafera i tego, co z niej wynikło obserwowałem z lekkim oszołomieniem. To, co zaczęło dziać się potem określiłbym już mianem małego szaleństwa – Na Kickstarterze jak grzyby po deszczu zaczęły pączkować kolejne projekty, których inicjatorzy pokładają wielkie nadzieje w idei crowd fundingu. Słusznie zresztą, bo ta wariacka szczodrość fanów może się wkrótce skończyć, należy zatem korzystać z okazji, póki sprawa jest jeszcze w miarę gorąca.
Zastanawiam się, czy Tim Schafer (do którego odczuwam głęboką sympatię spowodowaną przewspaniałą platformówką Psychonauts) zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka ciąży na nim i na Double Fine Adventure. Już sam model finansowy jest rzeczą bardzo ryzykowną – Tim zaciągnął u fanów kredyt nie tylko zaufania, ale i jak najbardziej realnych aktywów płynnych. Suma trzech milionów dolarów piechotą nie chodzi i lepiej dla wszystkich zainteresowanych byłoby, gdyby gra faktycznie odniosła sukces artystyczny (bo finansowy już odniosła), szczególnie, że część „sponsorów” i tak wyłoży jeszcze trochę kasy na jej kupno. Niezależnie od poziomu DFA i tak będzie ona głośnym tytułem.
W dużej mierze to od Schafera zależy, jak dalej potoczy się kickstarterowy model zbierania funduszy na gry video przez twórców, którzy chcą zrobić coś spoza głównego nurtu. Zauważcie, w produkcje jakich gier fani pompują swoje pieniądze – miażdżąca większość tych cieszących się największym rozgłosem (Wasteland 2, Shadowrun Return, Double Fine Adventure) to tytuły mające być rozmaitymi „powrotami do korzeni”, grami pachnącymi oldskulem, „starymi, dobrymi” produkcjami w nowej oprawie. Mechanizm jest prosty – gracze, którzy onegdaj zagrywali się na konsolach zerowej i pierwszej generacji są dziś dorośli, zarabiają pieniądze, które mogą dać twórcom gier, którzy zrobili im dzieciństwo i młodość (Fargo, Schafer, Gilbert) i którym nie podoba się kierunek, w jakim zmierza medium elektronicznej rozrywki. Z tego powodu stawianie powyższej sytuacji jako kontrargumentu w dyskusji o piractwie internetowym jest, przynajmniej dla mnie, czymś mało trafionym - wątpię, by grupy piracących i "finansistów" kickstarterowych w jakiś znaczący sposób się pokrywały.
Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że pomiędzy blockbusterami pokroju sagi Mass Effect czy kolejnych części Call of Duty, a niskobudżetowymi perełkami typu Limbo zieje olbrzymia przepaść – średniobudżetówki przepadają w zalewie gier artystycznych (lub artystowskich) gier indie i wysokobudżetowych hitów. Teraz młodzi zdolni (i starzy wyjadacze wyzwalający się z korporacyjnych kajdan) mają szansę zaistnieć w świadomości graczy z pełnowymiarowymi produktami, nad procesem twórczym których nie ciąży widmo przychodów i rozchodów.
I dlatego uważam, że teraz wszystko zależy od Schafera – jeśli stworzy przebój, może to być początek naprawdę ciekawej epoki w historii gier video. Jeśli polegnie, pokonany przez oczekiwania pokładane w nim przez spragnionych point’n’clicku graczy – będzie to porażka totalna, która może w dużej mierze zaważyć na kolejnych projektach realizowanych w podobny sposób. Może też się zdarzyć, że nawet sukces DFA będzie jeno łabędzim śpiewem całej tej sprawy, emocje opadną, a wszyscy rozejdą się, z zażenowanymi spojrzeniami wbitymi we własne buty. A może porażka DFA w ogóle nie wpłynie na „kopniakopoczątkowy” szał.
Jedno jest pewne – jeśli faktycznie widzimy początek nowej ery finansowania produkcji gier, cały rynek tego typu produkcji zachybocze niczym stara łajba na wzburzonych falach. Wielu może wypaść za burtę. Ale ufam, że wyjdzie z tego coś dobrego.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz