piątek, 1 listopada 2019

Niezatytułowana Notka o Gęsi

fragment grafiki, całość tutaj.

Pierwsza połowa XX wieku była okresem, w którym… działo się bardzo wiele bardzo ważnych rzeczy. Nas interesuje jednak relatywnie mało istotny fenomen, jakim była eksplozja popularności krótkich filmów animowanych puszczanych wówczas w kinach na zasadzie przystawki do pełnometrażowych produkcji aktorskich. Najpopularniejszym bohaterem tego  typu produkcji bez wątpienia był Królik Bugs, czołowa postać serii animowanych filmów komediowych Looney Tunes. Żarty tych wczesnych produkcji opierały się w głównej mierze na slapsticku. Bardzo wczesne kreskówki o Bugsie prezentowały bohatera wchodzącego w niekiedy brutalne (choć oczywiście kreskówkowo przesadzone) fizyczne konfrontacje z postronnymi osobami, na ogół z użyciem ciężkich przedmiotów, takich jak na przykład kowadło.

Twórcy tych wczesnych produkcji zauważyli pewien fenomen. Otóż część widzów zamiast śmiać się z fizycznego humoru w ich kreskówkach, czuli emocjonalny dyskomfort i często empatyzowali z ofiarami tych żartów w tak dużym stopniu, że nie byli w tanie docenić humoru sytuacyjnego. Dlatego późniejsze kreskówki z Bugsem w roli głównej – te, które ostatecznie weszły do kanonu kultury popularnej – cały pierwszy akt zwykły poświęcać na ukazanie widzom, że postać, której Bug płata brutalne figle na to zasługuje. Może jest myśliwym, który poluje na leśne zwierzęta dla sportu. Może jest kosmitą, który chce rozwalić naszą planetę, bo zasłania mu ona widok na Wenus. Może jest śpiewakiem operowym, który zamiast poprosić Bugsa o ciszę, bez słowa wyjaśnienia atakuje go jego własnym banjo. Bugs najczęściej próbuje polubownie załatwić sytuację i dopiero gdy to nie odnosi skutku – wchodzi w swój tryb karmicznej siły natury odpłacającej innym pięknym za nadobne. W ten sposób nie postrzegamy go jako niegodziwca powodującego ból i cierpienie istot, które nie wyrządziły mu (ani nikomu innemu) żadnej krzywdy. To zwalnia nas z moralnych wątpliwości i pozwala cieszyć się festiwalem upokorzeń, które powoduje u swojego krzywdziciela Królik Bugs.

Untitled Goose Game jest małą, niezależną grą video z 2019. Wcielamy się w niej w bezimienną gęś, która przechadza się po małej brytyjskiej miejscowości, powodując chaos i zamieszanie wszędzie, gdzie postanie jej płetwa. Robi to na wiele sposobów, głównie manipulując różnymi napotkanymi po drodze obiektami, wykradając drobne przedmioty albo próbując wmanewrować napotkanych ludzi w określone zachowania. Na każdym obszarze gracz dostaje listę zadań, które musi wykonać gęś, by odblokować kolejny poziom. Często wymaga to odrobiny pomyślunku, zręczności, skradania, koordynacji i umiejętności planowania na kilka kroków do przodu – nie tak wiele, by gra stanowiła jakieś poważne wyzwanie, ale na tyle, by przyjemnie stymulowało to zaangażowanie w zabawę.

Gra ma bardzo miłą dla oka, minimalistyczną oprawę wizualną i takąż samą ścieżkę dźwiękową, na którą składają się fortepianowe aranżacje preludiów XIX-wiecznego francuskiego kompozytora Claude’a Debusy’ego. Interesująco wykorzystano sposób, w jaki muzyka sygnalizuje graczowi konkretne działania. Przez większość czasu towarzyszą nam wyłącznie odgłosy otoczenia oraz tupot gęsich płetw. Gdy przekonamy naszą okropną gęś do wykonania czynności przybliżającej nas do wypełnienia określonego celu, zacznie grać muzyka. Jej intensywność wzrastać będzie, im bliżej wykonania celu się znajdujemy. To dźwiękowa zabawa w „ciepło-zimno”, która w intuicyjny sposób komunikuje graczom kolejne posunięcia, jednocześnie nie wykładając niczego w sposób łopatologiczny. Ogółem jest to sympatyczny przerywnik między większymi i bardziej rozbudowanymi tytułami, która daje kilka godzin naprawdę pysznej zabawy. Naprawdę polecam Untitled Goose Game wszystkim osobom szukającym odrobiny niezobowiązującej rozrywki.

Tym, co najbardziej zainteresowało mnie w Untitled Goose Game jest sposób, w jaki jej producenci rozwiązali ten sam dylemat, przed którym postawieni zostali twórcy kreskówek o króliku Bugsie – jak sprawić, by płatane przez gracza figle nie budziły tego uśmiercającego zabawę emocjonalnego dyskomfortu? Gęś dokucza osobom, które nie są złe, a przynajmniej gra nigdy nie dostarcza nam żadnych przesłanek ku takiej interpretacji napotkanych postaci niezależnych. Najgorszą rzeczą, jaką można im zarzucić to bycie straszliwymi nudziarzami pławiącymi się w komforcie szarej codzienności. Obserwowanie jak padają ofiarą aktywności okropnej gęsi powinno budzić współczucie. Samodzielne, bezpośrednie powodowanie tych aktywności – dyskomfort i opór. A jednak tak się nie dzieje. Czemu?

Z kilku powodów. Zacznijmy od fundamentalnego – gęsie psoty nigdy nie powodują żadnych bardzo poważnych albo trwałych szkód. Oczywiście to dość subiektywna ocena, jednak zdecydowana większość rzeczy opiera się na kradzieży przedmiotu o niewielkiej wartości osobie, dla której utrata tego przedmiotu będzie źródłem co najwyżej umiarkowanej irytacji. Najgorszą rzeczą, której w Untitled Goose Game dopuszcza się jej protagonista (protagonistka?) jest zagnanie przestraszonego chłopca do budki telefonicznej i podmiana mu okularów na inne oraz wyciągnięcie starszemu panu stołka spod tyłka, by nieborak upadł na miękką trawę. Reszta rzeczy to powodowanie niewielkich i prostych do naprawy szkód. Gęś bywa niekiedy piekielnym utrapieniem, ale nigdy nie jest krzywdzicielem i prawie nigdy – wandalem.

Po drugie – gęś nie jest antropomorfizowana. W przeciwieństwie do Królika Bugsa czy innych postaci Looney Tunes jest po prostu zwierzęciem. Nie potrafi mówić, nie ma indywidualnego charakteru, mimiki czy ekspresji znamionującej osobowość. Nie potrafi komunikować się z otoczeniem w sposób znamionujący inteligencję wykraczającą poza zwierzęcy instynkt. To po prostu gęś, nad którą gracz przejmuje kontrolę i wszelkie przejawy charakteru są przejawami charakteru gracza nie zaś postaci, w którą gracz się wciela. W ten sposób łatwo można rozwodnić moralność naszych działań – bo nieantropomorfizowane zwierzęta nie mają moralności per se. Gdy człowiek kogoś zabije, to morderstwo. Gdy zwierzę kogoś zabije – to tragedia, ale nikt nie pociąga do odpowiedzialności zwierzęcia, które nie rozumie etycznych konsekwencji swoich poczynań i nie może być z nich rozliczane tak, jak ludzie.

Po trzecie – i to prawdopodobnie będzie najtrudniejszy do właściwego wytłumaczenia element – ludzkie postacie Untitled Goose Game nie wyglądają jak ludzie. Owszem, są humanoidalne, mają odpowiednie proporcje i osadzone są w kontekście małej sielskiej brytyjskiej miejscowości, ale… nie mają twarzy. Poruszają się w przesadzony, karykaturalny sposób. Ich gesty są bardzo wyraziste i uproszczone. Nad ich głowami unoszą się komiksowe dymki myślowe symbolizujące ich zamiary. Nie są naturalistyczne, nie mają wyostrzonych cech człowieczych – w oczywisty sposób mają być kodowane nie jako ludzie, ale jako symbole ludzi. Ten pośredni stosunek do rzeczywistości sprawia, że odrobinę łatwiej jest nam przełknąć różne nieszczęścia, które im przysparzamy przy współudziale okropnej gęsi. Tego typu odczłowieczanie postaci, które spotyka przemoc jest używane w wielu tekstach kultury popularnej, by wytłumić żywioną do nich odruchową empatię. Pomyślcie o tym, jak w Gwiezdnych Wojnach szturmowcy zawsze noszą identyczne zbroje szczelnie zakrywające całe ciało oraz twarz, przez co na poziomie intuicyjnym trudniej myśleć o nich jak o ludziach. Dzięki temu gdy główni bohaterowie prażą do nich z miotaczy albo szatkują na kawałki mieczami świetlnymi nie szokuje nas to jakoś specjalnie. To estetyczna taktyka używana przez twórców gier video, filmów i komiksów… i, niekiedy, przez twórców propagandy dehumanizującej grupy mniejszościowe. Hmm.

W Untitled Goose Game wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Gra mogła być zbyt niedopracowana, a to coś, co notorycznie przydarza się mniejszym tytułom bez budżetu na beta-testy. Mogła być zbyt łatwa i przez to nie przynosić odpowiedniej satysfakcji z rozgrywki. Albo za trudna i zabić w ten sposób zainteresowanie odpowiednio dużej liczby nabywców chcących niezobowiązującej rozrywki, a nie Dark Solus z gęsią w roli głównej. Wydaje mi się jednak, że największym ryzykiem był właśnie ten element fizycznego humoru. Jak sprawić, by wszyscy pokochali postać, której definiującą cechą jest bycie nieznośną? To niesamowicie trudna sprawa – zapytajcie George’a „Jar-Jar-Binks-To-Dobry-Pomysł” Lucasa – i dlatego warto to docenić.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...