fragment kadru z odcinka |
Z tribble’ami sytuacja na ogół wygląda tak, że rozmnażają się w całkowicie niekontrolowany sposób – często zupełnie niespodziewany dla właścicieli nieświadomych ich specyficznego cyklu rozrodczego. Pewnego dnia kupujesz jednego tribble’a od pokątnego sprzedawcy na jakiejś podrzędnej stacji kosmicznej, a następnego budzisz się przygnieciony stertą mruczących, puchatych kulek. To z kolei sprawia, że niniejsza notka jest wyjątkowo adekwatna do tematu. Nie planowałem tekstu o tym odcinku, ale w toku researchu do blognotek o dwóch tribble’owych epizodach z seriali aktorskich natrafiłem na tyle interesujących informacji o „More Tribbles, More Troubles”, że uznałem, iż spokojnie zasługuje on na oddzielną. Tak to już jest z tymi tribble’ami.
Zanim zaczniemy, pozwolę sobie najpierw pokrótce
naświetlić kwestię dyskusyjnej kanoniczności serialu Star Trek: The Animated Series. Serial stworzony został przez osoby
odpowiedzialne za produkcję Star Trek:
The Original Series – powrócił zarówno twórca marki, Gene Roddenberry, jak
i wielu scenarzystów oraz niemal cała oryginalna obsada. Nie była to sytuacja,
w której twórca sprzedaje podwykonawcom licencję na tworzenie dzieł zależnych,
nie będąc zaangażowanym w produkcję. Przez długi czas animowany Star Trek
traktowany był jako oficjalna kontynuacja serialu aktorskiego. Zmieniło się to
w momencie gdy Roddenberry dostał kolejną szansę kontynuowania serii na wielkim
(a później znów na mniejszym, w ramach Star
Trek: The Next Generation) ekranie. W 1988 roku Roddenberry zadeklarował,
że serial animowany jest niekanoniczny – nie licząc kilku motywów z odcinka
„Yesteryear”, który opowiadał o dzieciństwie Spocka – i zwrócił się nawet do
Paramount Pictures z prośbą o uczynienie tego oficjalnym stanowiskiem
producenta.
Co ciekawe, scenarzyści i twórcy kolejnych iteracji
Star Treka bardzo często przemycali nawiązania do serialu animowanego w
kolejnych iteracjach marki – nawet za czasów panowania Gene’a Roddenberry’ego,
choć po jego śmierci ten trend nasilił się. Czasami były to tylko nazwy planet,
czasami rasy kosmitów wymyślone na potrzeby animowanej serii. Drugie imię
kapitana Kirka – Tiberius – padło właśnie w The
Animated Series (i zostało potwierdzone w jednym z filmów kinowych),
podobnie jak panieńskie nazwisko matki Spocka, niesławne holopokłady również zostały
przedstawione właśnie w kreskówce. Tego typu nawiązań jest po prostu
zatrzęsienie w każdym serialu. Mało tego – osoby odpowiedzialne za remaster Star Trek: The Original Series pożyczyły
z serialu animowanego kilka projektów gwiezdnych statków (między innymi odcinka, o którym piszę w tej blognotce) i włączyły je do odświeżonej wersji
serialu. W dwa tysiące szóstym roku CBS wydał The Animated Series na DVD, w ramach publikacji na nośnikach
wszystkich kanonicznych serii i kreskówka tak właśnie została potraktowana – jako kanon.
Jeśli mam pisać tylko za siebie – ja jak najbardziej uznaję tę animację za
kanon, ponieważ dała ona mocny mitologiczny fundament i płaszczyznę
odniesień dla kolejnych seriali, z których żaden nie zrobił niczego, co dekanonizowałoby
Star Trek: The Animated Series.
Przejdźmy jednak do samego odcinka. Sequel szalenie
popularnego The Troubles with Tribbles to
coś, co twórcy serii planowali jeszcze za czasów oryginalnej serii. Gene
Roddenberry nie był jakimś wybitnym fanem tego epizodu – nie, żeby go
nienawidził czy cokolwiek w tym rodzaju, po prostu uznawał go za niespecjalnie
istotny wygłup… którym w sumie był – ale doskonale zdawał sobie sprawę z
popularności, jakim cieszył się odcinek i postanowił tę popularność wykorzystać,
by podkręcić zainteresowanie trzecim sezonem serialu, bo słupki oglądalności
nie były zbyt korzystne dla dalszego istnienia Star Treka. To znaczy – były bardzo korzystne ze współczesnego
punktu widzenia, bo przyciągały akurat tę grupę demograficzną, która była
najbardziej atrakcyjna dla reklamodawców, ale w latach sześćdziesiątych stacje
telewizyjne nie różnicowały jeszcze demografii oglądających. Serial miał
kłopoty i powrót tribbli miał być jednym ze sposobów, by go z tych kłopotów
wyciągnąć.
Scenariusz zamówiono i ściągnięto nawet Davida
Gerrolda, by zajął się ubraniem idei powrotu tribbli w jakąś fabułę. Odcinek
prawdopodobnie powstałby, gdyby nie fakt, że Gene Roddenberry pokłócił się ze
stacją CBS, która znacząco obcięła budżet na produkcję trzeciego sezonu Star Trek: The Original Series oraz – co
było kluczowym punktem spornym – przeniosło jego emisję na mniej korzystną
porę. Gene postawił stacji ultimatum – albo zgodzą się na pozostawienie emisji
serialu w dotychczasowych godzinach albo on odchodzi. Choć może się to wydawać
zachowaniem godnym stereotypowej primadonny (nie, żeby Roddenberry’emu nie
zdarzały się tego typu incydenty), to w tym konkretnym przypadku twórca Star
Treka miał jednak stosunkowo uzasadnione uwagi do zachowania stacji
telewizyjnej, która z jednej strony oczekiwała lepszych wyników w kwestii
oglądalności, ale z drugiej dała mu gorsze warunki do osiągnięcia takowych.
Gene tupnął więc nogą, a CBS pokazało mu drzwi. Przez te drzwi wyszła wraz z
Roddenberrym całkiem spora część ekipy produkującej ten serial, przez co trzeci
sezon Star Trek: The Original Series był
dość… nierówny.
Nowy producent wykonawczy, Fred Freiberger jest w
fandomie Star Treka kontrowersyjną figurą, a o problemach, jakie nawiedzały
produkcję trzeciego sezonu można napisać oddzielną blognotkę. Dziś interesuje
nas jednak fakt, że Freiberger po prostu nienawidził tribbli. O ile Gene z
czystego pragmatyzmu skłonny był poświęcić im kolejny odcinek, nawet jeśli
niekoniecznie pałał entuzjazmem do tej idei, o tyle Freiberger zdecydowanie nie
życzył sobie żadnych stricte komediowych
epizodów. Fakt, że trzeci sezon rozpoczął się niesławnym Spock’s Brain, a po drodze dostaliśmy jeszcze kosmicznych hippisów
i prawdopodobnie najbardziej kampową szarżę Shatnera w historii marki czyni tę aspirację wyjątkowo ironiczną. Zanim jednak
zupełnie ugrzęznę w dygresjach – wróćmy do tribbli.
David Gerrold nie miał może kluczowej roli w procesie
produkcyjnym Star Trek: The Original
Series, ale popularność odcinków, w których pracował zapewniła mu dobre
stosunki z wieloma twórcami i twórczyniami zaangażowanymi w powstawanie serialu.
Jedną z takich osób była D.C. Fontana, z którą Gerrold często widywał się na
konwentach i zlotach fanów Star Treka i z którą wypracował dość zażyłą
przyjacielską znajomość. Gdy zwrócił się do niej z propozycją napisania odcinka
serialu animowanego, Fontana natychmiast zaproponowała mu powrót do tribbli,
głównie dlatego, że mieli już szkic fabuły (stworzony z myślą o The Original Series), więc część pracy
została wykonana. Gerrold zgodził się – już wcześniej zresztą starał się
sugerować twórcom kreskówki, że z przyjemnością coś dla nich napisze.
Wedle słów scenarzysty koncepcja wyjściowa pozostała
właściwie niezmieniona, jedynie skompresowano nieco wydarzenia i wycięto kilka
mniej kluczowych scen, by dopasować rozpisaną na godzinny odcinek historię do
dwudziestominutowego formatu kreskówki. Ze skryptu wypadł również wątek
drapieżnika polującego na tribble, który z czasem zaczął polować na redshirtów
– uznano jednak, że komediowa historia pomyślana jako odcinek kreskówki
niekoniecznie będzie dobrym miejscem dla tego typu urozmaiceń. Sam drapieżnik
pojawia się zresztą w dwóch scenach odcinka, ale jako znacznie mniej groźna i
znacznie bardziej marginalna dla fabuły istota. Gerrold zdawał sobie sprawę,
czego widzowie od niego oczekują – czegoś w stylu pierwszego odcinka o
tribblach, ale równocześnie historii, która nie będzie jedynie powtórzeniem raz
już opowiedzianego żartu. Tym razem należało wyjść z czymś trochę innym.
Historia rozgrywa się więc nie na stacji kosmicznej, ale w trakcie gwiezdnej
potyczki z Klingonem Kolothem – tym samym, z którym Kirk starł się w The Troubles with Tribbles. W sprawę
zamieszany jest również Cyrano Jones, pokątny sprzedawca tribbli, który także
pojawił się w The Troubles with Tribbles –
zagrany został zresztą przez tego samego aktora. Wątek starcia klingońskiego
krążownika z Enterprise pomógł przyspieszyć i zintensyfikować wydarzenia oraz
posłużył za środek do powtórnego wprowadzenia tribbli. Tym razem wysterylizowanych
przez Jonesa, więc – pozornie, jak się okazało – niestanowiących już
zagrożenia.
W mojej blognotce o The Troubles with Tribbles wspominałem o problemach z
(potencjalnymi) posądzeniami o plagiat. Biedny Gerrold musiał przechodzić przez
coś podobnego i w tym przypadku, gdy jeden z małoletnich fanów w trakcie
spotkania ze scenarzystą w siedzibie Filmation (studio odpowiedzialne za
produkcję kreskówki) opowiedział mu o swoim pomyśle na kontynuację odcinka o
tribblach. More Tribbles, More Troubles
był wówczas już na dość zaawansowanym etapie produkcji, o czym Gerrold
wspomniał młodemu fanowi kilka razy w trakcie spotkania. Po emisji odcinka ów
fan wysłał do studia gniewny list z posądzeniem scenarzysty o kradzież jego
pomysłu na odcinek. Wybuchła drobna afera z której Gerrold musiał się potem
gęsto tłumaczyć, szczęśliwie producenci byli na tyle przytomni, by nie robić mu
żadnych problemów z tego powodu. W związku z powyższym Gerrold poprosił studio,
by nie angażowało go już więcej w spotkania z fanami (choć scenarzysta pozostał
aktywnym uczestnikiem konwentów i zlotów).
Osoby
kojarzące tribble może zastanawiać, czemu w kreskówce mają one kolor różowy,
skoro oryginalny serial aktorski (oraz wszystkie inne inkarnacje marki) obrazuje je jako istoty o szarobrązowej sierści. Wiąże się to z jedną z najbardziej
rozbrajających ciekawostek o The Animated Series – Hal Sutherland, jeden z kluczowych animatorów pracujących nad
kreskówką był… daltonistą, o czym nie miał pojęcia nikt zaangażowany w pracę
nad serialem animowanym. To sprawiło, że wiele rzeczy, które powinny mieć barwę
szarą albo zbliżoną do szarej, ostatecznie było różowymi – bo Sutherland nie
rozróżniał tych kolorów. Dopiero na późnym etapie produkcyjnym, gdy nie dało
się już przekolorować animowanego materiału, zorientowano się, że coś jest nie
tak. Nie wiem jak do tego doszło – to oczywiste, że nawet jeśli Sutherland nie
zauważył tych różnic, ktoś inny pracujący przy The Animated Series musiał. Przy animacji, nawet tak minimalistycznej
jak ta, pracuje mnóstwo osób. Domyślam się, że nastąpiła tu jakaś kombinacja
czynników „co z tego, byle do pierwszego”, „to nie jest mój problem” oraz „nie
chcę stawiać mojego zwierzchnika w niekomfortowej sytuacji, bo może się to dla
mnie źle skończyć”.
Odcinek jest na tyle błyskotliwy i zabawny, że
powinienem zarekomendować go jako sympatyczny pomost między The Troubles with Tribbles i Trials and Tribble-ations… i chyba to zrobię, bo zaskakująco dobrze bawiłem
się w trakcie jego powtórnego seansu na potrzeby tej blognotki. Widzimy tu
początki masowego tribblobójstwa, które doprowadziło do całkowitej
eksterminacji tego gatunku, o czym w Deep Space 9 wspominał Worf, a z czego nabijał się Odo.
Dax w Trials and Tribble-ations wspominała o tym, iż Koloth bardzo żałował, że nigdy
nie miał okazji do wzięcia udziału w bitwie z Kirkiem, co może wydawać się
retconem, bo w More Tribbles, More
Troubles do takiej walki zdecydowanie dochodzi… ale ja wolę myśleć, że
Koloth umyślnie wyparł ten incydent z pamięci i nikomu o nim nie wspominał, bo
jego godność umarła w tym odcinku pod
stertą tribbli i gdyby to się rozniosło, jego klingoński honor by tego nie
przetrwał. Jeśli komuś wciąż jest mało tribbli – w chwili, w której piszę te
słowa Star Trek: The Animated Series w całości dostępny jest na Netfliksie. Według mnie warto.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz