piątek, 30 sierpnia 2019

RECENZJA: Age of Conan – Valeria

fragment okładki, całość tutaj.

Opowiadania z cyklu conanowskiego powstawały w niechronologiczny sposób – sam autor wspomniał w liście do jednego ze swoich przyjaciół, że myśli o nich jak o kronice wspomnień opowiadanych mu przez samego Conana w takiej kolejności, jaką on sam uzna za stosowne. Pierwsze opowiadanie o barbarzyńcy z Cymmerii, Feniks na mieczu, rozgrywało się w jesieni życia Conana, na długo po objęciu przez niego tronu Aquilonii. Kolejne stanowiły epizody z życia herosa losowo porozrzucane po jego życiorysie. To sprawiło, że każdy tekst z kanonicznego cyklu o Conanie (opowiadania i powieść napisane przez twórcę postaci, Roberta E. Howarda) jest dość zamkniętą całością. Nawiązania do wcześniej napisanych utworów, o ile w ogóle występowały, najczęściej były bardzo drobne i nigdy nie były kluczowe dla zrozumienia opowieści.

W erze pulpowych magazynów fantasy ten typ narracji był właściwie obligatoryjny – czytelnik kupujący dowolny numer Amazing Stories albo Weird Tales na ogół nie miał możliwości łatwego dostępu do archiwalnych numerów magazynu, w których odnalazłby wcześniejsze odsłony literackich serii publikowanych w tym konkretnym numerze pisma. Jeśli zatem któraś z serii w zbyt wielkim stopniu opierała się na linearnej fabule i licznych odniesieniach do poprzednich odcinków, miała mniejsze szanse na utrzymanie zainteresowania czytelników. Nie oznacza to oczywiście, że nie pojawiały się tego typu teksty – nawet opowiadania o Conanie dzielono czasami na odcinki publikowane jeden na miesiąc – ale raczej nie były to sytuacje częste i raczej nigdy nie dotyczyły zbyt złożonych narracji ciągnących się całymi latami. Sytuację tę można porównać do seriali telewizyjnych z czasów przed odtwarzaczami DVD i platformami streamingowymi – jeśli przegapienie jednego albo dwóch odcinków dalszą część sezonu uczyni mniej zrozumiałym, istnieje ryzyko, że widz całkowicie porzuci oglądanie na rzecz tego, co emituje sąsiedni kanał.

To jeden z powodów, dla którego cykl o Conanie nigdy nie wykształcił mocnej obsady powracających postaci drugoplanowych, z którymi Conan miałby ewoluujące interakcje. Szkoda, bo Howard bawił się czasami wprowadzaniem incydentalnych protagonistów i protagonistek, co zawsze wypadało świeżo, przyjemnie i interesująco. Na przykład opowiadaniu „Za Czarną Rzeką” głównym bohaterem jest de facto młody osadnik imieniem Balthus – to z jego perspektywy obserwujemy niemal całe opowiadanie – a Conan jest raczej postacią animującą wydarzenia na drugim planie i wkracza do akcji dopiero w kluczowych momentach. Niestety śmiertelność tego typu postaci była nader wysoka, ale nawet te, które przetrwały, nie licząc kilku drobnych wyjątków, nie powracały już nigdy – przynajmniej nie u Howarda.

Piszę o tym wszystkim, ponieważ Valeria prawie stała się postacią, która wyłamała się z tego trendu. Prawdopodobnie. Opowiadanie w którym pojawiła się postać jasnowłosej piratki i najemniczki, „Czerwone Ćwieki”, było ostatnim conanowskim tekstem w całości stworzonym przez Roberta E. Howarda – opublikowano je już po śmierci autora. Tym, co nas interesuje jest fakt, że Valeria ukazana jest jako dobra znajoma Conana, która w przeszłości przeżyła z nim co najmniej kilka przygód. Gdyby nie samobójstwo pisarza, Valeria zapewne powróciłaby w przyszłości, może nawet jako bohaterka własnego cyklu – nie byłby to pierwszy raz, gdy Howard stworzył serię opowiadań o silnej, niezależnej postaci kobiecej.

Tak się jednak nie stało, co nie oznacza, że Valeria nie żyła później własnym życiem w opowiadaniach innych autorów oraz rozmaitych adaptacjach, z których film kinowy Conan Barbarzyńca z Arnoldem Schwarzeneggerem jest prawdopodobnie najsłynniejszą. Teraz Valeria powróciła po raz kolejny, w pięcioczęściowej miniserii od Marvela konsekwentnie rozbudowującego własną wersję conanowskiego uniwersum. Nie czekałem na ten komiks z jakoś wyjątkowo ogromną niecierpliwością – pięciozeszytowa miniseria o Bêlit była raczej przeciętna i nie napawała entuzjazmem w kwestii kolejnych tego typu wydawnictw.

Komiksy na licencjach niekomiksowych marek zlecane są zwykle dwóm rodzajom scenarzystów. Pierwszym są fani danej franczyzy, którzy rozumieją jej fenomen, darzą materiał źródłowy sentymentem i wkładają wiele wysiłku, by dokonać jego godnej translacji na inne medium, przy okazji korzystając z okazji do zabawy lubianymi przez siebie postaciami i światem przedstawionym, dodania czegoś od siebie do ich wewnętrznej mitologii i opowiedzenia historii uzupełniającej konteksty adaptowanego materiału. Takim komiksem jest, żeby daleko nie szukać, ukazująca się właśnie regularna seria Conan The Barbarian autorstwa Jasona Aarona. Drugim rodzajem są wyrobnicy niemający jakiegoś specjalnego sentymentu w stosunku do materiału źródłowego, którzy przyjęli zlecenie, bo z czegoś trzeba przecież żyć. Takie osoby zwykle nie mają dodatkowej motywacji, by uczynić tworzony przez siebie produkt godnym zainteresowania, dlatego na ogół wkładają w jego tworzenie niezbędne minimum wysiłku i niewiele poza tym. Najczęściej wiąże się to z dość płytkim zanurzeniem w mitologię świata przedstawionego i bardzo schematyczną opowieścią. I na taki właśnie komiks zapowiada się miniseria o Valerii.

Dlatego jeśli odnosicie wrażenie, że ta recenzja do tej pory składa się głównie z dygresji to… no cóż, macie rację. Nie bardzo wiem, co mógłbym napisać o pierwszym zeszycie Age of Conan: Valeria poza streszczeniem jego fabuły. Dostajemy kilka kluczowych scen z dzieciństwa postaci, kilka scen uwydatniających jej charakter oraz motywacje oraz początek jej przygody (zemsta oczywiście, bo cóż by innego?), którą śledzić będziemy w czterech kolejnych zeszytach serii. I tyle. Valeria napisana jest na tyle dobrze, by nie irytowała głupimi zachowaniami bohaterów (…za bardzo) ani dziurami fabularnymi, ale niewiele poza tym. Ten komiks nie budzi żadnych emocji – ani pozytywnych, ani negatywnych. Chciałbym wierzyć, że to w kolejnych zeszytach fabuła niespodziewanie skręci z zupełnie innym kierunku i uczyni całość znacznie bardziej interesującą, ale doświadczenie podpowiada mi, że to ten typ opowieści, którego dalszy ciąg łatwo można przewidzieć po lekturze pierwszego rozdziału – bo tego typu opowieści widzieliśmy już, nie tylko w komiksach, tysiące.

Warstwa graficzna wypada równie przeciętnie. W mojej recenzji pierwszego zeszytu Age of Conan: Bêlit bardzo narzekałem na nieładną (i nieprzystającą do zawartości komiksu) okładkę i cieszę się, że tym razem nie muszę tego robić, bo okładka Valerii jest bardzo przyjemna – w udany sposób równoważy lekko malarski styl z atrakcyjną komiksową estetyką. Mógłbym się co prawda czepiać bardzo statycznego i nudnego tła, ale nie jest to jakiś wielki problem. Gdybym zobaczył ten komiks na stoisku w saloniku prasowym, na pewno przynajmniej ściągnąłbym go z półki, by przekartkować – więc okładka spełnia swoją rolę. Wnętrze wypada odrobinę gorzej, ale tylko odrobinę, bo artystka ilustrująca tę miniserię dość dobrze czuje uniwersum Conana (powiedziałbym nawet, że lepiej niż scenarzystka) i potrafi je wiarygodnie zilustrować. Co, wbrew pozorom, nie jest wcale takie proste, bo era Hyboryjska stanowi specyficzny kolaż średniowiecza i epoki brązu, który bardzo łatwo zepsuć anachronizmami. Tutaj tego nie ma, wszystko wypada wiarygodnie i przyjemnie dla oka. Może z wyjątkiem okazjonalnych problemów z anatomią bohaterów, ale to już inna (i raczej drobna) kwestia.

Do swoich okołoconanowskich komiksów Marvel dodaje zwykle opowiadania w odcinkach publikowane na końcowych stronach każdego zeszytu – tak jest i w tym przypadku. Bardzo, bardzo podoba mi się ten typ urozmaicania publikacji, bo równie dobrze wydawnictwo mogłoby wykorzystać te strony do upchnięcia w komiksie jeszcze większej liczby reklam, a tak mamy kilka minut rozrywki więcej w pakiecie z hołdem złożonym pulpowemu rodowodowi Conana. Szkoda, że wydawnictwo nie pokusiło się o przynajmniej okazjonalne dodawanie czarno-białych ilustracji do tych segmentów komiksu czy nawet pójście na całość i wystylizowanie ich na wytarte, nadgryzione zębem czasu strony pulpowego magazynu. W Valerii dostajemy pierwszą część opowiadania o Thoth-Amonie, legendarnym kapłanie Seta i czarnoksiężniku, często portretowanym jako arcywróg Conana. Opowiadanie obraca się wokół (wspomnianego w kanonie) incydentu z kradzieżą Pierścienia Seta i, póki co, jestem nim zainteresowany znacznie bardziej niż, stanowiącą przecież główny punkt programu, historią Valerii. Autorowi udaje się emulować kwiecisty styl pisarski Howarda bez jednoczesnego popadania w śmieszność (a to pułapka, w którą wpada naprawdę wielu jego kontynuatorów) i potrafi utrzymać zainteresowanie czytelnika, co robi wrażenie, wziąwszy pod uwagę fakt, iż przez większość pierwszego rozdziału nie dzieje prawie nic.

Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszy zeszyt Age of Conan: Valeria nie dał mi właściwie żadnej motywacji do sięgnięcia po kolejne. Wszystko jest w nim… akceptowalne. Fabuła nie ekscytuje, ale też nie odrzuca. Ilustracje spełniają swoją rolę i nic poza tym. Końcowe opowiadanie czyta się z uwagą, ale bez zaangażowania. Okładka przyciąga uwagę, ale to tyle. Napisałbym coś w stylu „Jeśli jesteś fanem uniwersum Conana, ten komiks mimo wszystko stanowi dla Ciebie pozycję obowiązkową”, ale… ja jestem fanem uniwersum Conana i nie potrafię znaleźć żadnego powodu, dla którego miałbym dalej go czytać. Jeśli za kilka lat Egmont wyda tę miniserię w naszym kraju, prawdopodobnie nawet nie będę zawracał sobie głowy proszeniem wydawnictwa o egzemplarz do recenzji.

tekst powstał w ramach współpracy z portalem Avalon Marvel Comics oraz komiksowym sklepem internetowym Atom Comics

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...