fragment grafiki autorstwa AfricAShoX, całość tutaj. |
Coś więcej jako część wiedźmińskiej narracji miało do spełnienia kilka funkcji. Z jednej strony kończyło cykl opowiadań, doprowadzając do zakończenia pewnych wątków i konkluzji jednego z etapów życiowej drogi Geralta z Rivii. Z drugiej strony, służyć miało jako fundament do pięcioksięgu – cyklu powieściowego, którego akcja rozgrywa się po wydarzeniach z opowiadań i stanowi ich kontynuację. Z trzeciej strony – i przyznam, że ta strona interesuje mnie najbardziej – musiało być również indywidualnym tekstem posiadającym własny charakter, fabułę i stematyzowany motyw przewodni, by w jakimś stopniu bronić się nie tylko jako część większej całości, ale również całość sama w sobie. Całe szczęście ze wszystkich tych zadań wywiązuje się znakomicie. Obserwując różne rankingi popularności poszczególnych tekstów autorstwa Sapkowskiego zauważyłem, że Coś więcej raczej nieczęsto przebija się do ich czołówki. Prawdopodobnie jest to spowodowane epilogicznym charakterem tego opowiadania – wiele osób nie patrzy na nie jak na odrębny tekst, ale raczej zbiór nakładających się na siebie konkluzji wątków, jakie autor napoczął w poprzednich utworach. Co jest tylko częścią prawdy. Tak, Coś więcej zdecydowanie dokonuje fabularnego rozliczenia z dotychczasowym wiedźmińskim metatekstem i – równie zdecydowanie – ustawia narrację w wygodnym punkcie wyjścia dla pięcioksięgu, ale sam w sobie jest po prostu fenomenalnym opowiadaniem, jednym z najlepszych z wiedźmińskiego cyklu – o ile nie najlepszym.
Coś więcej w dużej mierze opiera się na kontrastach i to przez pryzmat kontrastów najlepiej patrzeć na ten tekst. Fabuła rozpoczyna się emocjonującą sceną walki z gromadą potworów – jednak reszta opowiadania jest bardzo statyczna. Przez większość czasu Geralt znajduje się na granicy życia i śmierci, niemal umierając od obrażeń poniesionych w walce – ale przez cały tekst przewija się motyw Belleteyn, majowego święta płodności i życia. W jednym momencie pojawia się nawet sama pani Śmierć, ale zamiast kostuchy przybiera ona postać młodej, atrakcyjnej dziewczyny. Te kontrasty są mocne, ale nigdy nie przekrzykują się wzajemnie strasząc dysonansami – raczej dopełniają się i wzmacniają, służąc motywowi przewodniemu opowieści, którym jest, jakkolwiek górnolotnie i pretensjonalnie by to nie zabrzmiało, sens życia.
Wiedźmin, jak dowiadujemy się z późniejszych retrospekcji, zrezygnował z roszczeń do Dziecka Niespodzianki. Jakiś czas później Cintra została najechana przez wojska Nilfgaardu, zaś Ciri najpewniej zginęła, co dla Geralta było druzgocącym ciosem. Pamiętajmy, że Geralt rozpaczliwie szuka jakiegokolwiek sensu życia. Przez jakiś czas szukał go w związku z Yennefer, ale – jak pokazuje samo to opowiadanie oraz w zasadzie wszystkie ich wcześniejsze interakcje – przynajmniej w tym momencie ich relacja nie jest w stanie dostarczyć żadnemu z nich szczęścia i spełnienia. Poza doraźnym emocjonalnym i seksualnym komfortem, który jednak na dłuższą metę im nie wystarcza do podtrzymania tego związku. Czegokolwiek na danym etapie swojego życia szuka Geralt, Yennefer nie jest w stanie mu tego zapewnić. Tytułowe „coś więcej” odnosi się właśnie do sensu ludzkiej egzystencji.
Większość ludzi nie jest w stanie istnieć wyłącznie celem zaspokajania własnych potrzeb egzystencjalnych i podstawowych popędów – do szczęścia potrzebne jest coś więcej, określony cel. Może to być religia, ideologia, rodzina, aspiracje sportowe lub artystyczne albo cokolwiek innego. Dla Yennefer tym celem jest biologiczne macierzyństwo – jedyna rzecz, która została jej odebrana. Dla Geralta tym celem jest poczucie przynależności. Dowiadujemy się o tym w trakcie retrospekcji z obchodów święta Belleteyn, gdy Geralt i Yennefer wpadają na siebie i rozmawiają ze sobą. To kolejna scena oparta na kontrastach – Belleteyn jest bowiem świętem witalności, rozkwitu i cyklicznego trwania. Yennefer z powodu bezpłodności, czuje się wykluczona z tego cyklu, a więc pośrednio i z całej społeczności. Geralt współdzieli to wykluczenie, ponieważ od dziecka wychowywany był jako narzędzie do walki z potworami, do tego został przystosowany i sazany na taką, a nie inną egzystencję. I w Coś więcej musi rozliczyć się z tą predestynacją.
Robi to, co interesujące, nie w toku filozoficznej dysputy z jakimś mędrcem, magiczką czy szlachcicem, z którym mógłby przerzucać się inteligentnymi, sarkastycznymi ripostami. Cały ten proces zachodzi pod opieką prostego, niewykształconego kupca z nizin społecznych. Yurga jest znakomitą postacią. Odnoszę wrażenie, że polskiej fantasy, nazwijmy to, paraśredniowiecznej, osoby z gminu niemal zawsze prezentowane są jako moralnie i intelektualnie zwyrodniałe monstra służące, w najlepszym wypadku, jako element komiczny. Sapkowski od czasu do czasu korzystał z tego toposu, równie często jednak przedstawiał nam osoby z niższych klas społecznych takie jak Yurga właśnie – uczciwe, obdarzone inteligencją emocjonalną, proste, ale nie głupie. Z drugiej strony nie popada autor w chłopomanię fetyszyzującą osoby z gminu niemal do skali lokalnej wersji „szlachetnego dzikusa”, co też się czasem zdarza niektórym autorom literatury polskiej, niekoniecznie fantastycznej. To zresztą kolejny kontrast – przeciążonemu moralnymi wątpliwościami i egzystencjalnym kryzysem Geraltowi towarzyszy osoba o mocnym kręgosłupie moralnym (opatrzył dogorywającego wiedźmina) i wyraźnie zarysowanym celu życiowym (powrót do rodziny). Ponownie – te kontrasty dopełniają się. Cynizm wiedźmina topnieje w obliczu prostodusznej szlachetności i mądrości życiowej kupca.
Jednym z istotniejszych elementów tego procesu jest historia grupki magów, którzy oddali życie, by ochronić mieszkańców Sodden. Nie musieli tego robić – mogli uciec i nikt nie byłby w stanie zmusić ich do pozostania i wzięcia udziału w krwawym starciu z wojskami Nilfgaardu. Nie mieli powodu tego robić – magowie tradycyjnie wolą pozostawać w cieniu i dyskretnie pociągać za polityczne sznurki, nie angażując się bezpośrednio w konflikty zbrojne. Jak zauważa Yurga, czarodzieje, jako osoby żyjące z przywilejem długowieczności, mieli też więcej do stracenia. A jednak z jakiegoś powodu grupka magów zdecydowała się wziąć udział w bitwie, zaryzykować – i ostatecznie poświęcić – własne życie w obronie słabszych. I dzięki temu zostali zapamiętani przez mieszkańców Sodden i Zarzecza, którzy uhonorowali poległych pomnikiem i własną pamięcią – rokrocznie paląc ognie na ich cześć w trakcie święta Belleteyn.
Tak... To my tam, wszyscy z okolicy, kwiaty tam teraz nosimy, na to wzgórze, a majową porą, na Belleteyn, zawsze tam ogień płonie. I po wiek wieków płonąć będzie. I wiecznie żyć oni będą w pamięci ludzi, owych czternastu. A takie życie w pamięci to przecie... To... coś więcej! Więcej, panie Geralt!
Kolejny dopełniający się kontrast – zmarli czczeni w ramach święta życia. Yennefer się myli, przynajmniej częściowo. To, że ktoś nie jest w stanie dołączyć do cyklu reprodukcyjnego, nie oznacza, że nie jest częścią cyklu życia i śmierci. To nie biologia determinuje uczestnictwo w społeczeństwie – to nasze wybory i zachowania, wpływ, jaki mają na nas inni ludzie i jaki my mamy na nich. To szlachetność Yurgi, który nie pozostawił na pewną śmierć wiedźmina i szlachetność czternastu magów ze wzgórza Sodden, którzy nie zostawili na pewną śmierć mieszkańców przygranicznych obszarów królestwa. Koniec końców to się właśnie liczy – to jest „czymś więcej”, czego każdy człowiek potrzebuje do życia. Odrobina człowieczeństwa.
W opowiadaniu pojawia się również matka Geralta – czarodziejka i uzdrowicielka Visenna, której ścieżka na moment krzyżuje się ze ścieżką wiedźmina. Nie jest to bohaterka tak zupełnie nowa, ponieważ pojawiła się wcześniej w opowiadaniu Droga, z której się nie wraca, które pod wieloma względami stanowiło prototyp wiedźmińskiego cyklu i początkowo nie było z nim w żaden sposób powiązane. Powrót Visenny spowodował zatem „kanoniczne stopienie się” obu tych uniwersów. Tego typu wykorzystanie istniejącej już postaci w innym kontekście nie jest niczym nowym i rozumiem ten zabieg. Autor miał już w głowie w pełni ukształtowaną charakterologicznie Visennę i dzięki temu był w stanie w bardziej przemyślany sposób manewrować tą postacią w trakcie emocjonalnego starcia z Geraltem.
Bo to było emocjonalne, nawet jak na to opowiadanie. Powrót Visenny sygnalizowany był już w trakcie retrospekcji z Cintry, gdy Geralt opowiada Calanthe o swojej matce. Visenna pojawia się w kluczowym momencie, ratuje wiedźminowi życie oferując fachową pomoc medyczną, przez moment z nim rozmawia, po czym… znika. Nie dostajemy czułego pojednania, melodramatycznego padanie sobie w ramiona, przeprosin – jedynie bardzo krótką, ale też bardzo znaczącą rozmowę. Geralt ma do Visenny pretensje o to, że go porzuciła – oddała go na wychowanie wiedźminom, skazując tym samym na życie wyalienowanego emocjonalnie i społecznie wyrzutka oraz syndrom porzucenia, który w sporej mierze ukształtował go jako osobę. Wiemy przecież (i to właśnie z tego opowiadania), że rivski akcent Geralta nie jest naturalną naleciałością językową spowodowaną wychowaniem w Rivii, ale sfabrykowanym sposobem mówienia, wyćwiczonym właśnie po to, by mieć choćby iluzoryczne poczucie symbolicznego połączenia z jakimś miejscem. Kaer Morhen nie jest miejscem, z którego Geralt pochodzi – jest miejscem, do którego trafił. Ale trafił skąd? Dla wiedźmina ma to olbrzymie znaczenie.
Czemu Visenna zrobiła to, co zrobiła? Została zmuszona czy sama podjęła tę decyzję? Jeśli to drugie, to z jakich powodów? Nie poznajemy odpowiedzi na żadne z tych pytań ani teraz, ani nigdy w przyszłości. Czarodziejka nie chce o tym rozmawiać – nie widzi sensu. Nie daje Geraltowi tego, czego wyczekiwał przez wiele lat, szansy rzucenia w twarz w swojej matce pytania o to, czemu go zostawiła. Mimo wszystko jednak ten wątek doczekuje się emocjonalnego zamknięcia – ale nie takiego, jak można sobie wyobrażać. Visenna esencjonalnie mówi Geraltowi „Przestań żyć przeszłością”. Uwiązanie do tego, co było wcześniej jest jedną z kotwic, które nie pozwalają Geraltowi na osiągnięcie pełni szczęścia – i teraz ta kotwica zostaje zerwana. Nie dlatego, że wiedźmin rozliczył się z przeszłością – ale dlatego, że musiał się w końcu pogodzić z faktem, iż nigdy nie będzie w stanie tego zrobić. Życie po prostu nie działa w taki sposób. Czasami trzeba po prostu zacisnąć zęby i iść dalej, przestać oglądać się za siebie i zacząć patrzeć do przodu. W tym momencie opowiadania Geralt przestaje zażywać halucynogeny, którymi wcześniej wspomagał swój proces rekonwalescencji, co pokazuje, że przyjął tę radę do serca i przestał wymuszać na swoim umyśle nieustanne odtwarzanie przeszłych porażek.
Kolejnym istotnym epizodem tego opowiadania jest rozrachunek z własną śmiertelnością. Znów kontrast – uosobienie Śmierci, z którym Geralt prowadzi rozmowę w krótkim sennym majaku, przybiera postać młodej, niebieskookiej dziewczyny w lnianej sukience. Tak, jak konfrontacja z matką pozwoliła mu pogodzić się z przeszłością, tak konfrontacja ze Śmiercią pomaga mu pogodzić się z przyszłością, z nieuchronnością śmierci. Moment tej rozmowy następuje tuż przez tym, jak wiedźmin dowiaduje się, że Yennefer nie była jedną z poległych na wzgórzu Sodden – a takie przekonanie żywił aż do samego końca. Ten fatalizm to kolejna z rzeczy, z którą Geralt musi się poukładać. Tak, wiedźmin kiedyś umrze, ale paraliżujący strach przed śmiercią jest tym, co uniemożliwia mu życie. I to z tym strachem staje twarzą w twarz, zakładając (niesłusznie) śmierć Yennefer.
Dopiero po tym wszystkim, godząc się zarówno z przeszłością jak i z przyszłością – dopiero teraz przeznaczenie pozwala mu pojednać się z Ciri w jednej z najbardziej przejmujących, poruszających emocjonalnie scen w historii polskiej fantastyki. Można oczywiście dywagować, na ile w narracyjnej przestrzeni tego opowiadania (czy całej wiedźmińskiej serii) działa Przeznaczenie jako nadprzyrodzona siła kierująca losami bohaterów wedle ustalonego wzorca a na ile – jak w naszym świecie – jest ono koncepcją filozoficzną. Biorąc pod uwagę całe mnóstwo zbiegów okoliczności, które musiały się na siebie nałożyć, by w końcu doprowadzić do ponownego spotkania Ciri i Geralta moją osobistą odpowiedzią na pytanie jest miękkie „raczej Przeznaczenie przez Wielkie P”. Choć niezbyt lubię tę koncepcję predestynowanej ścieżki bohatera (bo ma tendencję do kwestionowania sprawczości postaci), to jednak w tym przypadku trudno jest mi uwierzyć, by aż tak fortunny łańcuch szczęśliwych zbiegów okoliczności mógł nastąpić bez interwencji jakiejś wyższej, nadprzyrodzonej siły.
Ale czy ma to jakieś specjalne znaczenie? No cóż… nie, nie sądzę. Esencjonalnie, wszystkie decyzje podejmowane przez postaci, wszystkie losowe wydarzenia i zbiegi okoliczności dzieją się w tym opowiadaniu za sprawą określonej siły wyższej – Andrzeja Sapkowskiego, który próbował opowiedzieć pewną historię przy użyciu określonych środków. I jest to historia wybitna. Coś więcej sprawdza się na wszystkich płaszczyznach. Jako la grande finale ciągnącej się przez dwa zbiory opowiadań metanaracji dostarcza satysfakcjonującego, bardzo kameralnego zamknięcia, które rozwiązuje najważniejsze wątki fabularne, przywołuje najistotniejsze wydarzenia i postacie oraz odprowadza osobistą drogę głównego bohatera do jej punktu zwrotnego. Jako wstęp do wiedźmińskiego pięcioksięgu otwiera przestrzeń dla nowej opowieści, wciąż silnie umocowanej w fundamencie opowiadań, ale będącej czymś indywidualnym. Jako odpowiadanie samo w sobie stanowi natomiast poruszającą emocjonalną transformację Geralta, który zmuszony jest stoczyć kilka najcięższych walk w swoim życiu – nie z potworami, nie z ludźmi, ale z własnymi lękami.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz