piątek, 5 lipca 2019

BiOCOSMOSiS

fragment grafiki autorstwa Nikodema Cabały, całość tutaj.

Rzadko się zdarza, by tytuł jakiegoś tekstu kultury tak dobrze odzwierciedlał zarówno jego najmocniejsze, jak i najsłabsze strony, jak to ma miejsce w przypadku BiOCOSMOSiS. Jest jednocześnie fascynujący i udziwniony niemal w komicznym stopniu. To neologizm zlepiony z aż trzech słów języka angielskiego („bio”, „cosmos” i „osmosis”) i w niemal w całości zapisany wielkimi literami – z wyjątkiem pierwszej oraz przedostatniej. Nie jestem w stanie wytłumaczyć, jaki głębszy sens stał za tym zabiegiem, tym bardziej, że słowo „biocosmosis” ani razu nie pada w treści dzieła, którego jest tytułem i prawdopodobnie nie oznacza nawet niczego konkretnego. Po postu istnieje, najpewniej za sprawą długiego główkowania celem stworzenia czegoś, co będzie wyglądało efektowanie i intrygująco.

Ale czym właściwie jest BiOCOSMOSiS? Cóż, małym ewenementem na naszym rynku wydawniczym. BiOCOSMOSiS jest (był) bowiem regularnie wydawaną serią komiksową z gatunku science-fiction. W latach 2006-2011 ukazało się aż osiem solidnej objętości (około pięćdziesiąt stron każdy) tomów serii – pięć podstawowych rozdziałów większej opowieści oraz trzy antologie rozwijające wątki poboczne i przybliżające czytelnikom świat przedstawiony. Wszystkie tomy stworzone zostały przez jeden zespół autorski – scenarzystę Edvina Volinskiego i rysownika Nikodema Cabałę. Komiks z jednej strony wpisywał się w panujący w pierwszej dekadzie XXI wieku trend próby stworzenia nowoczesnej, rozrywkowej, regularnie wydawanej serii komiksowej made in Poland. Innymi tego typu eksperymentami, były, między innymi, Status 7 Adlera i Piątkowskiego, Odmieniec Marka Oleksickiego, Pierwsza Brygada Janicza, Piątkowskiego i Wyrzykowskiego czy Ursynowska Specgrupa od Rozwałki Łukasza Mieszkowskiego. Jeśli ktoś Wam powie, że w Polsce nie ma tradycji rozrywkowego komiksu, możecie taką osobę spokojnie wyśmiać.

BiOCOSMOSiS wyróżniał się na tym tle kilkoma rzeczami. Przede wszystkim był cholernie ambitny. O ile większość wymienionych wyżej tytułów pełnymi garściami czerpała z pewnej przaśności i stylistycznego nieokiełznania polskiego undegroundu komiksowego, o tyle dziecko Volinskiego i Cabały bardzo mocno celowało raczej w rozrywkę odrobinę wyższego sortu, z zaplanowaną na wiele tomów do przodu fabułą, quasi-realistycznymi ilustracjami, dopracowanymi kolorami i wysokim standardem wydawniczym. Fakt, że seria dobiła aż ośmiu tomów zanim trafiła do wydawniczego limbo również jest czymś godnym podziwu, bo mało która polska seria komiksowa może poszczycić się takim wynikiem (co, jeśli się nad tym chwilę zastanowić, jest nieco dołujące…), szczególnie jeśli nie mówimy o którymś z „dziadków” polskiego komiksu albo twórcach celujących raczej w sztubacką satyrę, jak Minkiewiczowie (Wilq Superbohater), Dąbrowski (Likwidator) czy Skarżycki z Leśniakiem (Jeż Jerzy). Właściwie chyba tylko przesympatyczny Rafał Szłapa ze swoim dyskretnie ambitnym Blerem może pochwalić się porównywalnym wynikiem w tej konkretnej kategorii wagowej.

Wróćmy jednak do BiOCOSMOSiS. Komiks snuje historię alternatywnego Wszechświata zasiedlonego przez rozmaite humanoidalne rasy stworzone (prawdopodobnie) przez jedną proto-rasę zwaną Hodowcami. Większość kosmicznych nacji utrzymuje ze sobą złożone stosunki polityczne – nominalnie przynależą do jednego kręgu cywilizacyjnego zwanego Entirium, jednak w jego ramach podzielone są na mniejsze komórki zwane kosmoracjami, z których każda posiada pewien zakres politycznej autonomii. Międzyplanetarnego porządku pilnuje organizacja militarna zwana Legionem. W granicach tego systemu działa również wiele innych frakcji. Jedną z nich są emnisi, członkowie świeckiej, posthumanistycznej religii, którzy podróżują między planetami, starając się pomóc w utrzymaniu na nich porządku społecznego, szerzyć edukację, rozwiązywać konflikty wewnętrzne i rekrutować nowych członków. To właśnie emnisi są głównymi bohaterami pięcioksięgu, który ukazał się do tej pory – każdy tom poświęcony jest jednemu (albo jednej, bo zakon jest inkluzywny) z członków tego zakonu.

Fabuła komiksu jest bardzo złożona – już pierwsza plansza tomu otwierającego cały cykl informuje nas o tym, że akcja startuje na piętnaście lat przed wojną jednoczącą całe Entirium. W napięcia polityczne i gospodarcze między kosmoracjami miesza się nowa, nieznana dotychczas rasa kosmitów zwanych Noktoornami oraz bezcielesne istoty żerujące na ludzkich emocjach znane jako Mistrzowie Kuszenia. Jakby tego było mało, zarówno Legion jak i emnisi mają swoje własne polityczne aspiracje, które często komplikują i tak już zagmatwaną sytuację. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że prawie każda z tych organizacji (kosmoracje również) ma kilka wewnętrznych stronnictw walczących między sobą o dominację w danej frakcji…

Pogubić jest się zatem bardzo łatwo. Sytuacji nie ułatwia fakt, że BiOCOSMOSiS jest absurdalnie wręcz przeładowany neologizmami, z którymi czytelnik musi natychmiast się oswoić, w przeciwnym wypadku nie zrozumie, o czym rozmawiają bohaterowie komiksu. A tego jest naprawdę dużo: planetardzi, delegardzi, kosmoracje, Entirium, dominardzi, Supranatium, Preventoriun… do tego dochodzą wszystkie egzotyczne imiona i nazwy planet (a zarówno postaci, jak i światów jest w komiksie całe mnóstwo) i w rezultacie komiks staje się niemal nieczytelny. A klarowność sytuacji jest przecież kluczowa w tego typu opowieści, którą stara się snuć Volinski – złożonym political fiction z dynamicznie zmieniającą się sytuacją i dialogami służącymi głównie ekspozycji fabularnej. W rezultacie BiOCOSMOSiS ma skłonność do bardzo, bardzo szybkiego alienowania czytelnika.

Odnoszę wrażenie, że Volinski starannie zaprojektował tę swoją misterną narrację z imponującą mitologią świata przedstawionego, jego wewnętrzną chronologią, podziałem frakcyjnym, technologią, florą i fauną, zestawem filozoficznych i socjologicznych konceptów, ale zapomniał o najważniejszym – bohaterach, dla których warto byłoby śledzić fabułę rozgrywającą się w tym świecie. Postacie BiOCOSMOSiS są bardzo sztywne i jednowymiarowe, wszystkie co do jednego pozbawione życia osobistego, indywidualnych cech charakteru, dzięki którymi łatwo byłoby z nimi sympatyzować, osobistych historii i relacji z innymi postaciami. To pionki przesuwane z miejsca na miejsce w taki sposób, by popychać narrację w z góry zaplanowanym przez scenarzystę kierunku. Ich motywacje działania często są słabo uzasadnione, a oni sami nie mają żadnych indywidualizujących cech. A, jak już wspominałem, jest ich całkiem sporo i narracja jest rozdzielona między nich, co pogłębia problem. Na poziomie emocjonalnym nie byłem w stanie nikomu kibicować, bo do żadnej z postaci nie czułem jakichkolwiek silniejszych emocji – ani pozytywnych ani negatywnych.

A szkoda, bo na innych poziomach BiOCOSMOSiS jest miejscami niemal wybitny. Z ogromną przyjemnością obejrzałbym wielosezonowy serial telewizyjny rozgrywający się w biouniwersum, zagrał w grę video z otwartym światem albo kampanię RPG bazującą na świecie przedstawionym komiksu. To naprawdę bogate i fascynujące uniwersum i wcale nie dziwię się autorowi, że robił wszytko, by jak najwięcej tego world-buildingu, w który wyraźnie włożył mnóstwo twórczej pracy starał się umieścić na kartach cyklu, nawet jeśli odbywało się to kosztem zrozumiałej fabuły i interesujących postaci. Przed napisaniem tej blognotki czytałem kilka wywiadów z Volinskim i za każdym razem widoczny był ujmujący entuzjazm scenarzysty w kwestii własnego światotwórstwa.

Pod względem wizualnym seria jest naprawdę imponująca. Nikodem Cabała utrzymał dobrą równowagę pomiędzy konserwatywnym, czytelnym na pierwszy rzut oka kodowaniem świata przedstawionego jako kosmiczne science-fiction i podyktowaną mu przez Volinskiego dziwacznością i egzotycznością odwiedzanych światów. Trochę w tym Diuny, trochę Moebiusa, trochę Jodorowskiego, trochę Gwiezdnych Wojen – ale wszystko tylko jedynie jako źródło inspiracji, nie bezpośrednich odniesień. Niektóre kompozycje kadrów są naprawdę świetne, szczególnie gdy między bohaterami dochodzi do mentalno-fizycznych starć i artysta próbuje zobrazować dynamikę wykraczającą poza fizyczność bohaterów i bohaterek. BiOCOSMOSiS jest wizualnie bardzo przemyślany i nawet jeśli cierpi trochę na syndrom gadających głów, odnoszę wrażenie, że to bardziej wina scenariusza, który wymaga ciągłych stron pełnych ekspozycji i dialogów.

Wszystko to sprawia, że nie poleciłbym tego komiksu osobom, które chcą po prostu dobrze się bawić. Gorąco natomiast polecałbym go wszystkim osobom kreatywnym, artystom wizualnym i narracyjnym jako kopalnię pomysłów i inspiracji. BiOCOSMOSiS jest wręcz przeładowane interesującymi ideami, fascynującymi elementami świata przedstawionego i ogólnie zachwyca na poziomie budowy świata przedstawionego – jeśli tylko uda się czytelnikowi przebić przez nieangażującą fabułę i wyprane z charakteru postacie służące wyłącznie jako obligatoryjny element narracji. To jest właśnie paradoks tej komiksowej serii – jej największa siła jest zarazem jej największą słabością. BiOCOSMOSiS zapowiedziano pierwotnie na kilka miniserii – „Emnisi” mieli być pierwszą z wielu. I choć póki co autorzy dali sobie spokój z tworzeniem kolejnych tomów, ja mam jednak nadzieję, że pewnego dnia wrócą do tego świata, by dokończyć jego historię – tym razem już bogatsi w doświadczenia i lepiej operujący fabułą.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...