fragment grafiki autorstwa Nikodema Cabały, całość tutaj. |
Rzadko
się zdarza, by tytuł jakiegoś tekstu kultury tak dobrze odzwierciedlał zarówno
jego najmocniejsze, jak i najsłabsze strony, jak to ma miejsce w przypadku BiOCOSMOSiS. Jest jednocześnie
fascynujący i udziwniony niemal w komicznym stopniu. To neologizm zlepiony z aż
trzech słów języka angielskiego („bio”, „cosmos” i „osmosis”) i w niemal w
całości zapisany wielkimi literami – z wyjątkiem pierwszej oraz przedostatniej.
Nie jestem w stanie wytłumaczyć, jaki głębszy sens stał za tym zabiegiem, tym
bardziej, że słowo „biocosmosis” ani razu nie pada w treści dzieła, którego
jest tytułem i prawdopodobnie nie oznacza nawet niczego konkretnego. Po postu
istnieje, najpewniej za sprawą długiego główkowania celem stworzenia czegoś, co
będzie wyglądało efektowanie i intrygująco.
Ale
czym właściwie jest BiOCOSMOSiS? Cóż,
małym ewenementem na naszym rynku wydawniczym. BiOCOSMOSiS jest (był) bowiem regularnie wydawaną serią komiksową z
gatunku science-fiction. W latach 2006-2011 ukazało się aż osiem solidnej
objętości (około pięćdziesiąt stron każdy) tomów serii – pięć podstawowych
rozdziałów większej opowieści oraz trzy antologie rozwijające wątki poboczne i
przybliżające czytelnikom świat przedstawiony. Wszystkie tomy stworzone zostały
przez jeden zespół autorski – scenarzystę Edvina Volinskiego i rysownika
Nikodema Cabałę. Komiks z jednej strony wpisywał się w panujący w pierwszej
dekadzie XXI wieku trend próby stworzenia nowoczesnej, rozrywkowej, regularnie
wydawanej serii komiksowej made in
Poland. Innymi tego typu eksperymentami, były, między innymi, Status 7 Adlera i Piątkowskiego, Odmieniec Marka Oleksickiego, Pierwsza Brygada Janicza, Piątkowskiego
i Wyrzykowskiego czy Ursynowska Specgrupa
od Rozwałki Łukasza Mieszkowskiego. Jeśli ktoś Wam powie, że w Polsce nie
ma tradycji rozrywkowego komiksu, możecie taką osobę spokojnie wyśmiać.
BiOCOSMOSiS wyróżniał się na tym tle
kilkoma rzeczami. Przede wszystkim był cholernie ambitny. O ile większość
wymienionych wyżej tytułów pełnymi garściami czerpała z pewnej przaśności i
stylistycznego nieokiełznania polskiego undegroundu komiksowego, o tyle dziecko
Volinskiego i Cabały bardzo mocno celowało raczej w rozrywkę odrobinę wyższego
sortu, z zaplanowaną na wiele tomów do przodu fabułą, quasi-realistycznymi
ilustracjami, dopracowanymi kolorami i wysokim standardem wydawniczym. Fakt, że
seria dobiła aż ośmiu tomów zanim trafiła do wydawniczego limbo również jest
czymś godnym podziwu, bo mało która polska seria komiksowa może poszczycić się
takim wynikiem (co, jeśli się nad tym chwilę zastanowić, jest nieco dołujące…),
szczególnie jeśli nie mówimy o którymś z „dziadków” polskiego komiksu albo
twórcach celujących raczej w sztubacką satyrę, jak Minkiewiczowie (Wilq Superbohater), Dąbrowski (Likwidator) czy Skarżycki z Leśniakiem (Jeż Jerzy). Właściwie chyba tylko
przesympatyczny Rafał Szłapa ze swoim dyskretnie ambitnym Blerem może pochwalić się porównywalnym wynikiem w tej konkretnej
kategorii wagowej.
Wróćmy
jednak do BiOCOSMOSiS. Komiks snuje
historię alternatywnego Wszechświata zasiedlonego przez rozmaite humanoidalne
rasy stworzone (prawdopodobnie) przez jedną proto-rasę zwaną Hodowcami.
Większość kosmicznych nacji utrzymuje ze sobą złożone stosunki polityczne –
nominalnie przynależą do jednego kręgu cywilizacyjnego zwanego Entirium, jednak
w jego ramach podzielone są na mniejsze komórki zwane kosmoracjami, z których
każda posiada pewien zakres politycznej autonomii. Międzyplanetarnego porządku
pilnuje organizacja militarna zwana Legionem. W granicach tego systemu działa
również wiele innych frakcji. Jedną z nich są emnisi, członkowie świeckiej,
posthumanistycznej religii, którzy podróżują między planetami, starając się
pomóc w utrzymaniu na nich porządku społecznego, szerzyć edukację, rozwiązywać
konflikty wewnętrzne i rekrutować nowych członków. To właśnie emnisi są
głównymi bohaterami pięcioksięgu, który ukazał się do tej pory – każdy tom
poświęcony jest jednemu (albo jednej, bo zakon jest inkluzywny) z członków tego
zakonu.
Fabuła
komiksu jest bardzo złożona – już pierwsza plansza tomu otwierającego cały cykl
informuje nas o tym, że akcja startuje na piętnaście lat przed wojną jednoczącą
całe Entirium. W napięcia polityczne i gospodarcze między kosmoracjami miesza
się nowa, nieznana dotychczas rasa kosmitów zwanych Noktoornami oraz bezcielesne
istoty żerujące na ludzkich emocjach znane jako Mistrzowie Kuszenia. Jakby tego
było mało, zarówno Legion jak i emnisi mają swoje własne polityczne aspiracje,
które często komplikują i tak już zagmatwaną sytuację. Szczególnie jeśli
weźmiemy pod uwagę fakt, że prawie każda z tych organizacji (kosmoracje
również) ma kilka wewnętrznych stronnictw walczących między sobą o dominację w
danej frakcji…
Pogubić
jest się zatem bardzo łatwo. Sytuacji nie ułatwia fakt, że BiOCOSMOSiS jest absurdalnie wręcz przeładowany neologizmami, z
którymi czytelnik musi natychmiast się oswoić, w przeciwnym wypadku nie
zrozumie, o czym rozmawiają bohaterowie komiksu. A tego jest naprawdę dużo:
planetardzi, delegardzi, kosmoracje, Entirium, dominardzi, Supranatium, Preventoriun…
do tego dochodzą wszystkie egzotyczne imiona i nazwy planet (a zarówno postaci,
jak i światów jest w komiksie całe mnóstwo) i w rezultacie komiks staje się
niemal nieczytelny. A klarowność sytuacji jest przecież kluczowa w tego typu
opowieści, którą stara się snuć Volinski – złożonym political fiction z dynamicznie zmieniającą się sytuacją i
dialogami służącymi głównie ekspozycji fabularnej. W rezultacie BiOCOSMOSiS ma skłonność do bardzo,
bardzo szybkiego alienowania czytelnika.
Odnoszę
wrażenie, że Volinski starannie zaprojektował tę swoją misterną narrację z
imponującą mitologią świata przedstawionego, jego wewnętrzną chronologią, podziałem
frakcyjnym, technologią, florą i fauną, zestawem filozoficznych i
socjologicznych konceptów, ale zapomniał o najważniejszym – bohaterach, dla
których warto byłoby śledzić fabułę rozgrywającą się w tym świecie. Postacie BiOCOSMOSiS są bardzo sztywne i
jednowymiarowe, wszystkie co do jednego pozbawione życia osobistego,
indywidualnych cech charakteru, dzięki którymi łatwo byłoby z nimi
sympatyzować, osobistych historii i relacji z innymi postaciami. To pionki
przesuwane z miejsca na miejsce w taki sposób, by popychać narrację w z góry
zaplanowanym przez scenarzystę kierunku. Ich motywacje działania często są słabo
uzasadnione, a oni sami nie mają żadnych indywidualizujących cech. A, jak już
wspominałem, jest ich całkiem sporo i narracja jest rozdzielona między nich, co
pogłębia problem. Na poziomie emocjonalnym nie byłem w stanie nikomu kibicować,
bo do żadnej z postaci nie czułem jakichkolwiek silniejszych emocji – ani
pozytywnych ani negatywnych.
A
szkoda, bo na innych poziomach BiOCOSMOSiS
jest miejscami niemal wybitny. Z ogromną przyjemnością obejrzałbym
wielosezonowy serial telewizyjny rozgrywający się w biouniwersum, zagrał w grę
video z otwartym światem albo kampanię RPG bazującą na świecie przedstawionym
komiksu. To naprawdę bogate i fascynujące uniwersum i wcale nie dziwię się
autorowi, że robił wszytko, by jak najwięcej tego world-buildingu, w który wyraźnie
włożył mnóstwo twórczej pracy starał się umieścić na kartach cyklu, nawet jeśli
odbywało się to kosztem zrozumiałej fabuły i interesujących postaci. Przed
napisaniem tej blognotki czytałem kilka wywiadów z Volinskim i za każdym razem
widoczny był ujmujący entuzjazm scenarzysty w kwestii własnego światotwórstwa.
Pod
względem wizualnym seria jest naprawdę imponująca. Nikodem Cabała utrzymał
dobrą równowagę pomiędzy konserwatywnym, czytelnym na pierwszy rzut oka
kodowaniem świata przedstawionego jako kosmiczne science-fiction i podyktowaną
mu przez Volinskiego dziwacznością i egzotycznością odwiedzanych światów.
Trochę w tym Diuny, trochę Moebiusa, trochę Jodorowskiego, trochę Gwiezdnych
Wojen – ale wszystko tylko jedynie jako źródło inspiracji, nie bezpośrednich
odniesień. Niektóre kompozycje kadrów są naprawdę świetne, szczególnie gdy
między bohaterami dochodzi do mentalno-fizycznych starć i artysta próbuje
zobrazować dynamikę wykraczającą poza fizyczność bohaterów i bohaterek. BiOCOSMOSiS jest wizualnie bardzo
przemyślany i nawet jeśli cierpi trochę na syndrom gadających głów, odnoszę
wrażenie, że to bardziej wina scenariusza, który wymaga ciągłych stron pełnych
ekspozycji i dialogów.
Wszystko
to sprawia, że nie poleciłbym tego komiksu osobom, które chcą po prostu dobrze
się bawić. Gorąco natomiast polecałbym go wszystkim osobom kreatywnym, artystom
wizualnym i narracyjnym jako kopalnię pomysłów i inspiracji. BiOCOSMOSiS jest wręcz przeładowane
interesującymi ideami, fascynującymi elementami świata przedstawionego i
ogólnie zachwyca na poziomie budowy świata przedstawionego – jeśli tylko uda
się czytelnikowi przebić przez nieangażującą fabułę i wyprane z charakteru
postacie służące wyłącznie jako obligatoryjny element narracji. To jest właśnie
paradoks tej komiksowej serii – jej największa siła jest zarazem jej największą
słabością. BiOCOSMOSiS zapowiedziano
pierwotnie na kilka miniserii – „Emnisi” mieli być pierwszą z wielu. I choć
póki co autorzy dali sobie spokój z tworzeniem kolejnych tomów, ja mam jednak
nadzieję, że pewnego dnia wrócą do tego świata, by dokończyć jego historię –
tym razem już bogatsi w doświadczenia i lepiej operujący fabułą.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz