fragment grafiki autorstwa Paula Kidby, całość tutaj. |
Jeśli
wejdziecie na fanpage bloga, którego teraz czytacie i wpiszecie w jego
wewnętrzną wyszukiwarkę frazę „analiza marksistowska” odkryjecie jeden z
najpopularniejszych cykli statusów fejsbukowej wersji Mistycyzmu
Popkulturowego. Kilka miesięcy temu rozpocząłem serię analiz
najpopularniejszych tekstów kultury popularnej (od Smerfów po Gwiezdne Wojny)
starając się analizować je tak, jak robiłaby to jakaś karykaturalna wersja
lewicowego akademika rodem z najgłębszych struktur intelektualnych Szkoły
Frankfurckiej. Nie jest to w żadnym razie oryginalny pomysł. Do rozpoczęcia
cyklu „analiz marksistowskich” zainspirowała mnie YouTubowa analiza Shreka z kanału Cuck Philosophy. Na
wypadek gdyby - w dwa tysiące dziewiętnastym roku! - interesowała kogoś
autorska intencja, spieszę zapewnić, że podchodzę do tych postów w sposób
czysto żartobliwy, umyślnie szukając takich ścieżek interpretacyjnych, które
będą możliwie pocieszne w swej absurdalności, ale jednocześnie stosunkowo
koherentne i logicznie spójne.
Kanał
Cuck Philosophy nie jest jednak moim jedynym, ani nawet głównym źródłem
inspiracji. Tutaj muszę oddać stosowne honory twórcom internetowego portalu z
recenzjami Kultura Dobra. To, co ja
robię dla żartu z lewicową filozofią, twórcy Kultury Dobra robią na poważnie (a przynajmniej nic nie wskazuje na
ironię) z bardzko konserwatywną, przedsoborową wersją rzymskiego katolicyzmu. Kultura Dobra sama w sobie jest ciekawym
zjawiskiem internetowym. W dwa tysiące trzynastym roku założył ją katolicki
publicysta Mirosław Salwowski, znany ze współpracy, między innymi, z portalem
Fronda. Recenzje pisane są z bardzo specyficznej perspektywy – ich autorzy i
autorki oceniają recenzowane pozycje wyłącznie pod kątem tego, na ile nadają
się one dla, nazwijmy to, „twardych” katolików, nieakceptujących
homoseksualności, nietradycyjnych form współżycia międzyludzkiego, scen
erotycznych (lub też erotykę sugerujących) ani morałów idących wbrew wykładni
Kościoła Rzymskokatolickiego. Każdej recenzji towarzyszy poręczna tabelka
orientacyjnie oceniająca, w jakim stopniu film epatuje nieprzyzwoitym językiem,
nagością, fałszywymi doktrynami, elementami grozy, przemocy i wątkami uznanymi
przez autorów za antychrześcijańskie.
Prawdopodobnie
dane Wam było usłyszeć o tej stronie internetowej. Do historii przeszła już recenzja filmu
familijnego Happy Feet: Tupot małych
stóp, ocenionego przez recenzenta (który się nie podpisał, więc zakładam,
że to dzieło samego Salwowskiego) na „bardzo zły”, zarzucając filmowi – między
wieloma innymi rzeczami – propagowanie religijnych transgresji oraz
rozwiązłości. To dzięki tej recenzji poznałem Kulturę Dobra. Ktoś podesłał mi do niej link, przeczytałem ją,
pośmialiśmy się wspólnie, po czym wróciliśmy do naszych wcześniejszych zajęć.
Do dnia dzisiejszego od czasu do czasu zaglądam na tę stronę (do dnia
dzisiejszego regularnie akutalizowaną) i czytam niektóre z recenzji. Owszem,
żeby się pośmiać, ale niekoniecznie z powodów, które mogą wydawać się
intuicyjne. Tak, recenzje z Kultury Dobra
są zabawne, ale ten humor nie płynie z faktu, że są „błędne”, ale stąd, że
pisane są z pozycji wartości tak dalekich od moich własnych, że ten dysonans
wprowadza poczucie absurdu, które z kolei wywołuje śmiech.
Choćby
ta nieszczęsna recenzja Happy Feet. To
jest w zasadzie dobry tekst, ponieważ czytelnie pokazuje mi tok rozumowania
recenzenta i czyni analogie, które rozumiem na poziomie intelektualnym. Tak,
film istotnie opowiada o naruszaniu norm społecznych i transgresji religijnej –
ta analogia jest oczywista i nie trzeba być zacietrzewionym katolikiem, by ją
dostrzec. Mnie, jako osobie niewierzącej, nie przeszkadza to, bo rozprężanie
norm społecznych tak, by więcej osób mogło realizować się w ich ramach uważam
za pozytywne zjawisko, a przesłanie Happy
Feet – za wartościowe. Salwowski (czy ktokolwiek napisał tę recenzję) jest
skrajnym konserwatystą, więc tego typu morał uderza w sam rdzeń jego
światopoglądu. Nic dziwnego, że jest w swojej ocenie tak surowy.
Kultura Dobra to nie tylko potępianie
współczesnych norm kultury masowej. Pozytywnie zaskoczyła mnie na przykład recenzja Going Postal, brytyjskiego
miniserialu stworzonego na podstawie powieści Piekło Pocztowe. Autorka tego tekstu podchodzi do serialu w
zaskakująco ciepły sposób, kontekstualizując jego fabułę przez pryzmat
chrześcijańskiego nawrócenia, skruchy i dążenia do zadośćuczynienia. Mnie
samemu nigdy nie przyszłoby do głowy patrzenie na Going Postal z tej strony – ale też nie jestem osobą wierzącą, więc
dla mnie ta optyka nie jest intuicyjna. Dzięki Kulturze Dobra zupełnie niespodziewanie uzyskałem dostęp do
zupełnie nowej interpretacji mojej ulubionej aktorskiej ekranizacji prozy
Pratchetta. A to jest coś, co w dyskursie o kulturze popularnej lubię
najbardziej – możliwość spojrzenia na znane sobie teksty kultury w zupełnie
nowy sposób, oczyma należącymi do kogoś zupełnie innego i przez pryzmat
odmiennych od moich własnych poglądów oraz doświadczeń.
Znajduję
to szczególnie potrzebnym, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. Współczesna
mainstreamowa krytyka kultury popularnej podlega bardzo dużej standaryzacji.
Odnoszę wrażenie, że wielu współczesnych recenzentów zachowuje się tak, jakby
była opłacana przez dystrybutorów nawet, jeśli tak nie jest. Nie dostrzegam w
tym jednak nieczystych intencji, raczej intuicyjne wpisywanie się w aktualne
trendy. Prawda jest taka, że producenci i dystrybutorzy kultury popularnej mają
dziś bezprecedensowo duży wpływ na kontrolowanie przekazu związanego z ich produkcjami.
I nie chodzi mi o bezpośrednie przekupywanie poszczególnych krytyków i
recenzentów, bo takie manipulacje są w dzisiejszych czasach zbyt łatwe do
ujawnienia i zbyt nieskuteczne, bo współczesna kultura krytyki popularnej
opiera się na kolektywnym głosowaniu en
masse, wyciąganiu średniej z ocen za pomocą internetowych agregatów pokroju
Metacritica czy Rotten Tomatoes, nie na strategicznych liderach opinii.
Istnieje jednak całe mnóstwo znacznie prostszych i skuteczniejszych sposobów na
manipulowanie przekazem płynącym od krytyków i recenzentów. Faworyzowanie
redakcji lub poszczególnych recenzentów, którzy w przeszłości życzliwiej
odnosili się do danego producenta, organizacja ekskluzywnych wydarzeń dla
prasy, wciąganie na czarną listę tych najbardziej surowych, opóźnianie
wysyłania redakcjom materiałów do recenzji – to tylko część tych najbardziej
bezpośrednich działań.
Pisałem
niedawno o tym, w jaki sposób korporacje zawłaszczają elementy fanowskiej
kultury – w tym konkretnym przypadku zwyczaj ostrzegania się nawzajem przez
zdradzaniem spoilerów, kluczowych zwrotów fabularnych omawianych tekstów – i
manipulują nim celem utrudnienia dyskursu krytycznego. Jeśli wszystko jest
spoilerem, właściwie każda głębsza krytyka analityczna musi być obwarowana
ostrzeżeniem „antyspoilerowym”, przez co nie dotrze do odbiorcy, który jeszcze
nie zapoznał się z danym tekstem, a więc nie dostanie informacji, które mogą
pomóc mu w podjęciu decyzji konsumenckiej. To druga strona monety, o której
pisał Theodor Adorno, przestrzegając przed standaryzacją
kultury masowej. W świecie, w którym kulturę produkuje się jak w fabryce i
optymalizuje pod kątem jak najszerszej dostępności ten sam proces zachodzi po
drugiej stronie. Gdy na ekrany kin wchodzi nowy film, większość recenzentów w
Internecie i prasie drukowanej pisze o nim mniej więcej to samo, często
(nieświadomie?) wchodząc w rolę doradcy konsumenckiego. Opinie dążą do
bezpiecznych konsensusów – Avengers:
Infinity War jest „dobry”, Green Lantern jest „zły” – a w momencie,
w którym ten konsensus jest niemożliwy do uzyskania (jak choćby, ostatnio, The Last Jedi) rozpętuje się niewyobrażalne
Piekło, skwapliwie wykorzystywane
przez różnych politycznych koniunkturalistów do podkręcania wojny kulturowej.
Dlatego
tak mocno cenię krytykę, która odrzuca ten paradygmat, analizuje teksty kultury
za pomocą intelektualnych narzędzi, które są dla tych tekstów nieintuicyjne
albo patrzy na nią z perspektywy, która mnie osobiście wydaje się niemal
abstrakcyjna. Teksty z Kultury Dobra bywają
absurdalne, często zdradzają religijne zacietrzewienie czy wstręt do
obowiązujących norm społecznych – ale z drugiej strony są miejscem, w którym
mogę przyjrzeć się współczesnej kulturze z perspektywy tak mocno odbiegającej
od mojej własnej. Nie ma wiele takich miejsc w Internecie, wiele z nich jest
problematycznych (sama Kultura Dobra, ze
swoim stosunkiem do nieheteronormatywności i innych kulturowych odchyleń czyni
wiele opinii recenzentów nieakceptowalnymi dla mnie), ale dobrze, że istnieją. Dostrzegam
w tym wartość daleko przekraczającą kolejną recenzję z branżowego bloga,
którego redakcja musi dbać o klikalność i dobre układy z dystrybutorami oraz
niealienowanie swojej grupy fanów.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz