piątek, 24 maja 2019

Droga Białego Wilka 12 – Miecz Przeznaczenia

fragment grafiki autorstwa Michała Rychtyka, całość tutaj.

Miecz Przeznaczenia jest przedostatnim opowiadaniem z cyklu wiedźmińskiego i ważnym punktem zwrotnym w ogólnej narracji wiedźmińskiej sagi pióra Andrzeja Sapkowskiego. Przedstawiony w nim zostaje Brokilon, narracyjnie jedna z istotniejszych lokacji świata przedstawionego, do której Geralt powróci jeszcze w przyszłości, w dość zresztą dramatycznych okolicznościach. Po raz pierwszy pojawia się również Ciri, której istotności tłumaczyć, mam nadzieję, nie muszę – bohaterka ta stanie się bowiem deuteragonistką cyklu powieściowego. Póki co była jednak wyłącznie obietnicą, Dzieckiem Niespodzianką przyobiecanym Geraltowi w Kwestii Ceny. Tutaj poznajemy ją w końcu nie jako konstrukt narracyjny popychający do przodu wątek emocjonalnego dojrzewania Geralta, ale jego pełnoprawną bohaterkę, dopiero rozpoczynającą własną podróż. 

Swoim zwyczajem inkorporuje Sapkowski do świata przedstawionego nawiązanie do jakiejś klasycznej baśni. Tym razem padło na Die sechs Schwäne braci Grimm, stosunkowo mało znaną baśń o królu, który zgubił się w lesie (co było, jak się wydaje, główną funkcją możnowładców z tamtego okresu, przynajmniej według braci Grimm) i, w zamian za pomoc w odnalezieniu drogi powrotnej, zgodził się poślubić córkę mieszkającej w gęstwinie wiedźmy. Córka była kobietą wyjątkowej urody, jednak król żywił w stosunku do niej głęboki lęk. Ten lęk spowodował, że wysłał swoje dzieci z poprzedniego małżeństwa – sześciu synów i jedną córkę – do opuszczonego zamku, by ukryć je przed swoją nową małżonką. Ta jednak dowiedziała się o ich istnieniu i rzuciła na nich klątwę, przez którą bracia zmienili się w łabędzie i odlecieli w siną dal. Ich siostrze udało się jednak z nimi porozumieć i dowiedzieć, że istnieje sposób na zdjęcie tej klątwy, ale będzie to wymagało od ich siostrzyczki poświęcenia sześciu lat na uszycie sześciu koszul z zielska. W międzyczasie nie wolno jej było się uśmiechać ani z kimkolwiek rozmawiać. 

Dziewczyna podjęła się tego wyzwania, w międzyczasie jednak zakochał się w niej książę, który – oczywiście – zgubił się w lesie i przypadkiem wpadł na nią przedzierając się przez haszcze. Niewiele się namyślając, postanowił ją poślubić. Dziewczyna z oczywistych względów nie mogła wytłumaczyć sytuacji, w jakiej się znalazła. Jakby tego było mało, matka królewicza znienawidziła synową od pierwszego wejrzenia i robiła wszystko, by zmienić jej życie w koszmar. Posunęła się nawet do wykradzenia dziecka młodej pary i oskarżenia niemogącej się bronić księżniczki o dzieciobójstwo. Na szczęście tuż przed egzekucją minęło równe sześć lat od momentu, w którym dziewczyna zaczęła pracę nad koszulami, zdążyła więc ocalić swoich braci od dokonania żywota pod postacią łabędzi (choć jeden dostał wybrakowaną koszulę, przez co jego transformacja do postaci ludzkiej była niepełna – zamiast ręki zostało mu skrzydło) oraz samą siebie przed stosem. Królowa matka została uśmiercona przez wkurzonego całą tą sytuacją syna i, ogólnie rzecz biorąc, wszyscy żyli długo i szczęśliwie. 

Sapkowski wykorzystał dość okrojoną (i, po sapkowskiemu, obśmianą) wersję tej baśni jako historię Freixeneta, rycerza ujętego przez driady i sprowadzonego do Brokilonu w charakterze, jak sam to barwnie ujął, rozpłodowca. Wydaje mi się jednak, że przywołanie tej konkretnej baśni w opowiadaniu ma trochę głębsze znaczenie, bo zarówno Die sechs Schwäne jak i Miecz Przeznaczenia współdzielą kilka motywów. Oba teksty mówią o dzieciach porwanych przez jakąś magiczną siłę, magicznie przemienionych w coś innego, ale mimo to zachowujących swoją pierwotną naturę. W obu mieszkająca w głębokim lesie, obdarzona potężnymi czarodziejskimi mocami kobieta podejmuje decyzję, która ma kluczowy wpływ na rodzinę królewską. Oba opowiadają również o poświęceniu dla najbliższych – choćby nawet to poświęcenie okupione było bardzo wysoką ceną. 

Najciekawszym, przynajmniej dla mnie, motywem Miecza Przeznaczenia jest jednak sytuacja geopolityczna. Geralt odnajduje bowiem Ciri jedynie przypadkiem – jego pierwotną misją było dyplomatyczne pośredniczenie między ludzkim królestwem Brugge, a skrajnie izolacjonistyczną społecznością driad zamieszkujących Brokilon, gęsty las oddzielony od Brugge rzeką Yarugą. Po raz kolejny mamy więc do czynienia z motywem koegzystencji ludzi i innych ras rozumnych… i po raz kolejny wypływają tu na wierzch poglądy autora na to, jak ta koegzystencja powinna wyglądać w sytuacji optymalnej. Już dawno temu zauważyłem tę właściwość (zainteresowane osoby odsyłam do moich wcześniejszych blognotek z tego cyklu). Sapkowski ma dość jasno sprecyzowane poglądy odnośnie napięć kulturowych. Na etapie Krańca świata mogłem to jeszcze uznać za anomalię, ale po Wiecznym ogniu i, teraz, Mieczu przeznaczenia nie jestem w stanie zignorować tego wzorca. Nie jest to zarzut jako taki, po prostu coś, co należy zasygnalizować i wziąć pod uwagę, szczególnie w nieustannych dyskusjach o tym, jak autor przedstawia problematykę napięć międzykulturowych i międzyrasowych. Pisałem już o tym wcześniej, więc prawdopodobnie będę się powtarzał, ale… zacznijmy może od dokładniejszego przeanalizowania tego wątku. 

Brokilon jest zamieszkanym przez driady państwem, na które – ciężko jest mi ująć to w jakikolwiek inny sposób – urządzane są nieprzerwane najazdy, próby podboju i zagarnięcia znajdujących się w nim zasobów naturalnych (drewna z olbrzymich brokilońskich drzew). To z kolei wymusza na driadach bardzo agresywne strzeżenie granic swojego królestwa. Nieustanne patrole i zabijanie kogokolwiek, kto zignoruje ostrzeżenie i będzie próbował dostać się do Brokilonu bez zaproszenia brzmią jak przesada, jednak z samego tekstu dowiadujemy się, że nie zawsze tak było:


Dawniej, pomyślał Geralt, zanim strzeliły, by zabić, ostrzegały dwa razy. Nawet trzy.
Dawniej, pomyślał, ruszając w dalszą drogę. Dawniej.
Cóż, postęp. 


Niesie to ze sobą implikację, że w przeszłości Brokilon nie był aż tak brutalny w egzekwowaniu własnej autonomii. To ekspansja terytorialna sąsiadów – co najmniej kilku ludzkich królestw – zmusiła driady do bardziej stanowczych działań. Z przeprowadzonej przez Geralta rozmowy z Eithn, władczynią Brokilonu, wiemy, że ludziom udało się już zająć kilka obszarów wcześniej przynależących do driad. 


– Jeśli będzie trzymał się z dala od Brokilonu, nie popłynie ani kropla krwi.
– Dobrze wiesz… – Geralt uniósł głowę. – Dobrze wiesz, że to nie tak. Zabijano ludzi na Wypalankach, na Ósmej Mili, na Sowich Wzgórzach. Zabijano ludzi w Brugge, na lewym brzegu Wstążki. Poza Brokilonem.
– Miejsca, które wymieniłeś – odrzekła spokojnie driada – to Brokilon. Ja nie uznaję ludzkich map ani granic.


To bardzo ważne, by pamiętać, iż konflikt Brokilonu z państwami ościennymi – w tym konkretnym przypadku z Brugge – jest geopolityczny. Nie rasowy. Mamy tu do czynienia z królestwem otoczonym przez wrogie mu mocarstwa, które od co najmniej dwustu lat próbują dobrać się do jego zasobów naturalnych. To autor cały czas próbuje patrzeć na ten konflikt przez pryzmat napięć międzygatunkowych, co… decydowanie czyni ten wątek problematycznym, bo ujawnia pewne podwójne standardy, o których za moment opowiem. 

Wiedźmin przybywa do Eithn z poselstwem. Nie poznajemy szczegółów, nie bezpośrednio, ale władczyni Brokilonu odgaduje jego treść, a Geralt nie protestuje (narrator zaznacza nawet, że nie ma nic do dodania), co oznacza, że jej przewidywania są co najmniej bliskie prawdy: 

Przecież ja doskonale wiem, czego chce król Venzlav. Do tego bynajmniej nie potrzeba proroczych zdolności. Chce, bym oddała mu Brokilon, zapewne aż po rzeczkę Vdę, którą, jak mi wiadomo, uważa, lub chciałby uważać za naturalną granicę pomiędzy Brugge a Verden. W zamian, jak przypuszczam, oferuje mi enklawę, mały i dziki zakątek lasu. I zapewne gwarantuje królewskim słowem i królewską opieką, że ten mały i dziki zakątek, ten skrawek puszczy, będzie należał do mnie po wieki wieków i że nikt nie ośmieli się niepokoić tam driad. Że tam driady będą mogły żyć w pokoju. Co, Geralt? Venzlav chciałby zakończyć trwającą dwa stulecia wojnę o Brokilon. I aby ją zakończyć, driady miałyby oddać to, w obronie czego giną od dwustu lat? Tak po prostu – oddać? Oddać Brokilon?

Wyobraźmy sobie przez moment, że zamiast Brokilonu mamy do czynienia z jakimś ludzkim królestwem, na terytorium którego znajdują się jakieś istotne zasoby naturalne – kopalnie zasobne w kruszec, żyzna ziemia, cokolwiek. Jak brzmiałoby poselstwo analogiczne do tego, jakie król Venzlav przedstawił Eithn? „Oddajcie nam cały swój kraj, a w zamian pozwolimy wam zachować małą dzielnicę, gdzie możecie upchnąć swoją populację i obiecujemy, że nie będziemy was tam niepokoić”. To przecież absurdalne, szczególnie wziąwszy pod uwagę fakt, że Brokilon bardzo sprawnie radzi sobie ze strzeżeniem własnych granic. Nie, nie twierdzę, że skrajnie izolacjonistyczna polityka Brokilonu jest czymś specjalnie zdrowym, ale jest ona dość naturalną odpowiedzią na ludzką agresję. Eithn interesuje jedynie zachowanie granic własnego królestwa, co jest dość oczywistą ambicją każdego władcy. Więcej – ani razu Eithn nie wspomina o ekspansji Brokilonu (jedynie o odzyskaniu ziem zagarniętych już wcześniej przez ludzi) i podboju sąsiadów. Nie ma takich ambicji. Nie niepokojony Brokilon nie stanowi zagrożenia dla kogokolwiek z zewnątrz. Stanowi jedynie smakowity kąsek, na który wszyscy wokół łakomią się od co najmniej dwóch wieków. 

Zanim przejdziemy dalej, musimy jednak porozmawiać jeszcze o tym, jak powstają driady, bo to dość kluczowy dla kontekstu sytuacji proces. Wiemy, że driad, nazwijmy to, naturalnych, rodzi się niewiele. To rasa jednopłciowa, która rozmnaża się przez kontakty seksualne z męskimi przedstawicielami innych ras człekokształtnych – ludzi, elfów, a prawdopodobnie również i kilku innych. Istnieje jednak inny sposób powołania do istnienia driady. To proces, w którym podaje się ludzkim (prawdopodobnie również i elfim) dzieciom płci żeńskiej substancję znaną jako Woda Brokilonu. To mutagen, prawdopodobnie wytwarzany naturalnie przez środowisko Brokilonu. Zażyty odpowiednio wcześnie całkowicie transformuje w driadę osobę, która go wypije. Nie znając szerszego kontekstu i historii tej rasy, możemy jedynie dywagować odnośnie natury Wody Brokilonu. Wydaje mi się jednak, że bezpiecznym jest założenie, iż driady powstały właśnie wskutek kontaktów ludzi (i/albo elfów) z tą substancją we wczesnej przeszłości. To prawdopodobnie oznacza, że bez Brokilonu nie będzie już żadnych driad, z wyjątkiem tych, które powstaną drogą ciążową. 

Przysłowiowym słoniem w salonie jest proceder porywania przez driady ludzkich dzieci i transformacji ich za pomocą Wody Brokilonu w przedstawicielki własnego gatunku, by podtrzymać populację. Nie wiemy, w jakim stopniu uprawiany jest to proceder. „Za każdą zabitą driadę jedna ludzka dziewczynka”, mówi Eithn. Równocześnie dowiadujemy się, że ludzie mają również zwyczaj porzucania cierpiących na choroby zakaźne noworodków na granicy Brokilonu, w nadziei na to, że driady przygarną chorą dziewczynkę i zarażą się od niej. Dowiadujemy się wtedy również o długowieczności i odporności na choroby przedstawicielek tej rasy – to tłumaczy, czemu łatwiej jest im zachować relatywnie stabilną, choć kurczącą się populację mimo ograniczonych kontaktów z mężczyznami. 

Niepokój może również budzić implikowany proceder gwałtów rozrodczych – porywania mężczyzn i wykorzystywania ich celem zapładniania driad. Coś podobnego przytrafiło się Freixenetowi, co do którego Eithn zdecydowała, że może zostać w lesie do momentu zakończenia rekonwalescencji, jeśli później prokreacyjnie przysłuży się rozwojowi rasy driad. Z rozmowy z Geraltem wynika, że nie będzie to miało natury totalnej, dożywotniej eksploatacji („Będzie jedna, może dwie”), ale w gruncie rzeczy sytuacja i tak jest bardzo niewłaściwa. Nie dla Freixeneta, oczywiście, bo ten reaguje z łatwym do przewidzenia obleśnym entuzjazmem, ale gdyby na jego miejscu znalazł się mężczyzna, który z jakichkolwiek względów (orientacji seksualnej, chęci dochowania wierności swojej partnerce) nie chciałby wchodzić w kontakty płciowe z driadami, zostałby de facto zgwałcony. Sam Geralt mówi do Freixeneta „Wybór masz ograniczony”, po czym tłumaczy mu, że nawet jego entuzjastyczna zgoda na taki stan rzeczy nie oznacza automatycznie, że sytuacja będzie dla niego usłana różami. 

Sytuacja jest zatem skomplikowana, mimo wszystko jednak nie jestem w stanie wziąć za dobrą monetę geraltowych starań, by Eithn przystała na propozycję króla Venzlava. Jego argumentacja jest bardzo naciągana i więcej mówi o samym wiedźminie niż geopolitycznej sytuacji obu stron rzeki Yarugi: 

– Możliwość przetrwania. Nie, Eithn, nie przerywaj. Wiem, co chcesz powiedzieć. Rozumiem twoją dumę z niezależności Brokilonu. Świat się jednak zmienia. Coś się kończy. Czy tego chcesz, czy nie, panowanie człowieka nad światem jest faktem. Przetrwają ci, którzy się z ludźmi zasymilują. Inni zginą. Eithn, są lasy, gdzie driady, rusałki i elfy żyją spokojnie, ułożywszy się z ludźmi. Jesteśmy przecież sobie tak bliscy. Przecież ludzie mogą być ojcami waszych dzieci. Co daje ci wojna, którą prowadzisz? Potencjalni ojcowie waszych dzieci padają pod waszymi strzałami. I jaki jest skutek? Ile spośród driad Brokilonu jest czystej krwi? Ile z nich to porwane, przerobione ludzkie dziewczęta? Nawet z Freixeneta musisz skorzystać, bo nie masz wyboru. Jakoś mało widzę tu maleńkich driad, Eithn.


Odpakujmy to, krok po kroku. Przede wszystkim założenie Geralta, że „panowanie człowieka nad światem jest faktem” jest bardzo daleko idące. To, że w obecnym stuleciu ludzkość dokonuje bezprecedensowej ekspansji na wiele terytoriów nie oznacza, że ten trend musi się utrzymać. Zawsze może nastąpić jakaś katastrofa, klęska żywiołowa, plaga, Białe Zimno czy kolejna Koniunkcja Sfer, dzięki czemu sytuacja zmieni się na niekorzyść ludzi. W porównaniu do ludzi driady są długowieczne i taktyka na przeczekanie sytuacji we własnej enklawie ma w ich przypadku wiele sensu. 

Dalej, Geralt twierdzi, że „są lasy, gdzie driady, rusałki i elfy żyją spokojnie, ułożywszy się z ludźmi”, jednak nie przypominam sobie, by jakakolwiek tego typu społeczność pojawiła się do tej pory na kartach opowiadań, a nawet – w sadze. Brokilon natomiast powraca wielokrotnie, zarówno jako lokacja, na przestrzeni której toczy się akcja, jak i we wzmiankach bohaterów drugoplanowych. To sugeruje, że mimo wszystko Brokilon pozostaje największym ośrodkiem kultury i cywilizacji driad, ich ojczyzną i ośrodkiem tożsamości narodowej (pamiętajcie, o tym co napisałem wyżej – to konflikt geopolityczny, nie rasowy), podczas gdy inne enklawy, o których mówi tu Geralt, pełnią rolę marginalną i przypominają raczej krasnoludzkie getta w ludzkich miastach. 

Wspomniałem o tym, że te usprawiedliwienia mówią więcej o wiedźminie niż całej tej sytuacji i to chyba dobry moment, by skupić się na tym. Geralt popełnia tu pewien błąd, który wychodzi na wierzch za każdym razem, gdy stara się pouczać przedstawicieli innych ras odnośnie tego, jak powinny radzić sobie z żywionymi do nich uprzedzeniami – zakłada, że sposób, w jaki on sam radzi sobie z uprzedzeniami żywionymi w stosunku do niego jako wiedźmina jest uniwersalny dla wszystkich innych. Tymczasem tak nie jest, z bardzo istotnego zresztą względu – wszelkiego rodzaju mniejszości różnią się nie tylko od większości, ale i od siebie nawzajem. W tym przypadku kluczowy jest fakt, że Geralt jest człowiekiem. Wiem, wiem – jest wiedźminem, co sprawia, że wiele osób odmawia mu człowieczeństwa i traktuje jak obcego, ale… jako wiedźmin jest częścią ludzkiej cywilizacji. Wiedźmini nie są rasą, cywilizacją czy grupą etniczną – nie mają własnej, indywidualnej kultury, nie mają własnego języka. Nie ma wiedźmińskiego króla czy królestwa wiedźminów, przedstawiciele tej profesji nie mają własnych obyczajów czy miologii. To ludzie stworzyli wiedźminów i kultura ludzkości (konkretnie – kultura Nordlingów) jest kulturą wiedźminów, a przynajmniej tego wiedźmina, który jest bohaterem opowiadania. Geralt nie posiada żadnego tożsamościowego ośrodka identyfikacji poza ludzką kulturą – dlatego, choć często zmuszony jest znosić obelgi i inwektywy pod swoim adresem, choć bywa traktowany jak obcy przez ludzi, nie istnieje dla niego żadna alternatywa. To jedyna strategia przetrwania – cierpliwość, pokora i znoszenie dyskryminacji. Dlatego, świadomie albo nie, zakłada, że inne jednostki dyskryminowane również powinny objąć taką strategię, w przeciwnym wypadku czeka je eksterminacja. 

Tyle tylko, że to nieprawda. Zarówno elfy, jak i driady oraz inne nieludzkie cywilizacje mają kulturowe ośrodki tożsamości, których utrata będzie znacznie dotkliwszym ciosem niż Geralt jest w stanie zrozumieć, bo nie jego tożsamość kulturowa jest zagrożona. To bardzo istotne, by o tym pamiętać – mamy tu do czynienia nie z dwoma równorzędnymi wyrzutkami społecznymi, z których jedno obrało racjonalną taktykę przetrwania, a drugie samobójczy upór. Mamy tu do czynienia z człowiekiem, którego ośrodek tożsamości kulturowej nie jest zagrożony proszącym by driada porzuciła swój własny ośrodek tożsamości. A ona tego nie robi – nie z głupiego uporu, ale dlatego, że po utracie Brokilonu nie pozostanie jej już nic więcej. To dla Geralta jest to najwyraźniej limit zrozumienia sytuacji, w jakiej znajdują się nieludzie, ponieważ widzieliśmy to już wielokrotnie – jego receptą, którą szafował przed oczami twardogłowych elfów (Kraniec Świata) czy podszywających się pod ludzi mimików (Wieczny Ogień) i teraz, w obliczu Eithn jest danie się zasymilować i znoszenie prześladowań, pogromów, rasizmu, obywatelstwa drugiej kategorii, ludzkiej pogardy i okrucieństwa. 

Nie twierdzę, że Eithn ma całkowitą rację, bo jej nie ma – izolacjonizm, który propaguje spowodowany jest (jak sugeruje nam jej dialog z wiedźminem) śmiercią jej córki i prawdopodobnie istotnie jest samobójczą taktyką przetrwania. Porywanie dzieci i gwałty rozrodcze jako akceptowane metody podtrzymywania populacji wyrzucają driady poza moją indywidualną strefę sympatyzowania – nie usprawiedliwia to jednak prób podboju Brokilonu oraz wywierania presji na driady, by dobrowolnie dały przyłączyć swoje państwo do tego albo innego królestwa ludzkiego. Sprawa, jak to zwykle u Sapkowskiego bywa, jest bardzo skomplikowana i trudna do jednoznacznego osądu. 

Przejdźmy jednak do prawdziwego filaru tego opowiadania, czyli rozwoju relacji Ciri z Geraltem. Od początku zaskoczyło mnie, jak bezproblemowo wszedł wiedźmin w rolę opiekuna dziewczynki. Ich relacje są bardzo organiczne i zabawne – Geralt okazuje się zaskakująco dobrym surogatem ojca, biorąc pod uwagę fakt, że wiedźmińskie szkolenie raczej nie przygotowało go do tej roli, a i kariera łowcy potworów prawdopodobnie nie dawała mu zbyt wielu okazji do wypracowania sposobów interakcji z dziećmi. Tymczasem z Ciri dogaduje się niemal od razu, nie minęła godzina, a już uczy ją smarkać przez palce, opowiada bajki z morałem, które potem ratują dziewczynce życie, przekomarza się z nią i nawiązuje silną emocjonalną więź. Bardzo podobał mi się ten fragment opowiadania, właśnie dlatego, że mamy okazję zaobserwować Geralta w sytuacji, w jakiej jeszcze go nie widzieliśmy. To ze strony Sapkowskiego bardzo mądre posunięcie, ponieważ początkowo Geralt nie ma pojęcia, że to Ciri jest Dzieckiem Niespodzianką, które zostało mu przyobiecane wiele lat temu przez Pavettę i Duny’ego – dowiaduje się o tym dopiero gdy zdołał już dziewczynkę polubić. Dzięki temu wiemy, że jego opiekuńczy stosunek do niej nie jest wymuszony podświadomym poczuciem odpowiedzialności, ale jest szczery i wypływający z naturalnej sympatii. 

Sprawę nieudanej transformacji Ciri w driadę pozostawia Sapkowski do pewnego stopnia niedomówioną. Początkowo Geralt podejrzewa, że Eithn nie podała dziewczynce Wody Brokilonu tylko jakąś inną substancję, a cały ten ceremoniał miał rzekomo służyć demonstracji. Władczyni Brokilonu odrzuca to posądzenie i jestem skłonny jej uwierzyć. Po pierwsze – nie miałoby to żadnego sensu. Po drugie – Geralt chwilę później wypił tę samą substancję z tego samego kielicha i doznał wizji, co sugeruje, że cokolwiek wlała tam Eithn, było jakąś substancją psychoaktywną. I choć Eithn mogła podać coś halucynogennego, co nie było Wodą Brokilonu, to jednak wydaje mi się to zbyt przekombinowane i bezsensowne. Wychodzi więc na to, że Przeznaczenie ocaliło Ciri przed transformacją… choć mam na ten temat swoją prywatną teorię. Ciri stała się driadą, przynajmniej po części. Starsza Krew, którą w sobie nosi powstrzymała fizyczną i osobowościową przemianę, jednak dziewczynka zmieniła się po tym wydarzeniu – wnoszę to z krótkiego fragmentu pod koniec opowiadania, gdy oboje z Geraltem próbują opuścić Brokilon:

Spojrzał na słońce.
– No, zaryzykujmy… Pójdziemy tędy.
– Nie – Ciri zmarszczyła nos, wskazała w kierunku przeciwnym. – Tędy. Tam.
– A ty skąd to niby wiesz?
– Wiem – wzruszyła ramionami, spojrzała na niego bezbronnym i zdziwionym, szmaragdowym spojrzeniem. – Jakoś… Coś, tam… Nie wiem.
Córka Pavetty, pomyślał. Dziecko… Dziecko Starszej Krwi? Możliwe, że odziedziczyła coś po matce.

Geralt teoretyzuje, że podświadome rozeznanie w terenie jest rezultatem magicznego rodowodu Ciri, ale ja mam nieco inne zdanie – Woda obdarowała dziewczynkę właściwą driadom intuicją w kwestii poruszania się po Brokilonie. Prawdopodobnie wzmocniła również jej zmysły i obdarzyła większą witalnością. Pamiętajmy, że Ciri, choć nieprzemieniona wiedźmińskimi mutagenami, posiada nadzwyczajny refleks i szybkość – może nie równą wiedźminom, ale na tle innych zwyczajnych ludzi zdecydowanie ponadprzeciętną. To oczywiście wyłącznie hipoteza, tekst nie stwierdza tego bezpośrednio w żadnym miejscu – ale też nigdy temu nie przeczy, co pozostawia mi wygodną przestrzeń do dywagacji. 

„Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza… jednym jesteś ty” brzmi napis na kielichu wypełnionym Wodą Brokilonu. To zdanie jest jednym z najbardziej ikonicznych cytatów wiedźmińskiej sagi – pierwsza ekranizacja posługiwała się nim nawet jako hasłem reklamowym. Jak w przypadku tego typu cytatów, powtarzany są przez wiele osób z uwagi na to, że brzmi bardzo efektownie, ale mało kto zastanawia się nad jego prawdziwym znaczeniem. Co to właściwie oznacza, że miecz przeznaczenia ma dwa ostrza? To, że przeznaczenie wymaga współpracy osoby, której to przeznaczenie dotyczy, by mogło się urzeczywistnić? Że my sami jesteśmy swoim przeznaczeniem, przynajmniej w połowie? Co jest drugim ostrzem? Śmierć, jak twierdzi Calanthe z narkotycznej wizji Geralta? 

Bardzo ciężko mi jest nawigować przez tę metaforę, bo Sapkowski pozostawił bardzo niewiele tropów interpretacyjnych. Najrozsądniejszym – biorąc pod uwagę kontekst sytuacji, w której poznajemy ten cytat – wydaje mi się ten o woli osoby, której przeznaczenie dotyczy. Ostatecznie Ciri nie chciała przyjmować Wody – odrzuciła przeznaczenie do bycia driadą na rzecz przeznaczenia bycia z Geraltem. Z drugiej jednak strony wola to prawdopodobnie za mało, bo bohaterowie traktują fakt, że Ciri pozostała sobą po spożyciu Wody Brokilonu jako ewenement, coś, co nigdy wcześniej się nie wydarzyło. A ciężko zakładać, że Ciri jest pierwszą dziewczynką, której podano tę substancję pod przymusem. Musiał więc tu zadziałać jakiś inny czynnik – albo Starsza Krew zapewniła jej protekcję przez przemianą albo przeznaczenie Dziecka Niespodzianki okazało się silniejsze albo (jeśli założymy moją wcześniejszą hipotezę) przemiana się dokonała, ale nie do końca taka jak chciała Eithn. Albo po prostu Sapkowskiemu spodobało się brzmienie tych słów tak bardzo, że umieścił je w opowiadaniu bez głębszego przesłania. 

Lubię to opowiadanie, ale to prawdopodobnie niewiele znaczy, bo ja naprawdę lubię wszystkie wiedźmińskie opowiadania – bez wyjątku. To jednak przedstawia chyba moją ulubioną inkarnację Ciri (co jest nie lata wyczynem, bo dzieci w tego typu fantastyce zwykle nie są zbyt mocnym elementem programu – trzeba równej Sapkowskiemu umiejętności operowania dialogiem, by pisać je tak, aby nie były irytujące) i prezentuje tę mniej szorstką stronę Geralta, którą nieczęsto mamy okazję oglądać. Z drugiej strony pryncypialność wiedźmina w relacjach z Eithn drażniła mnie bardziej niż wcześniej – prawdopodobnie dlatego, że poprzednim razem czytałem to opowiadanie prawdopodobnie gdzieś na pierwszym roku studiów, gdy niekoniecznie rozumiałem dynamikę społeczną i mniejszościową tak dobrze jak teraz. Nie jest to z mojej strony zarzut pod adresem Sapkowskiego, szczególnie w świetle faktów, że narracyjnie driady traktuje raczej życzliwie – po prostu odkryłem w Gerlacie cechę, którą znajduję męczącą. 

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...