piątek, 5 kwietnia 2019

Umysł szeroko otwarty (RECENZJA: Openminder)

fragment grafiki okładkowej, całość tutaj.
Fabuła Openmindera przenosi nas w nieodległą przyszłość, w której po katastrofalnej dla naszej planety Trzeciej Wojnie Światowej ludzkość podzieliła się na dwa geopolityczne obszary – Zachód i Wchód, przy czym nazwy odnoszą się nie tyle do położenia geograficznego, co dominującego kulturowego wpływu. Podział skodyfikowany został dzięki odkryciu i wykorzystaniu przez kraje Zachodu dobrozmysłu – o ile poprawnie zrozumiałem autorkę, jest to rodzaj głębokiego uwarunkowania psychicznego obywateli i obywatelek w taki sposób, by utrudniać im formułowanie niepożądanych myśli i dawanie ponosić się niepożądanym emocjom. To wyeliminowało zdecydowaną większość bolączek społecznych, stało się to jednak kosztem wprowadzenia drakońskich ograniczeń wolności osobistej. Poza oczywistym problemem, jakim jest pewien rodzaj emocjonalnego i intelektualnego okaleczenia sporej części ludzkiej populacji, mieszkańcy Zachodu zmuszeni są do bezwarunkowego podporządkowania się de facto autorytarnemu rządowi kontrolującemu większość aspektów ich życia codziennego, cenzurze, a kara śmierci wróciła do powszechnego użytku. Po drugiej stronie mamy pogrążony w permanentnym chaosie Wschód, pozbawiony dobrodziejstw dobrozmysłu, napędzany siłą religijnego fanatyzmu. Państwa Zachodu. 

Fabuła powieści (właściwie - pierwszego tomu cyklu powieściowego, o czym niestety okładka nas nie informuje) koncentruje się na kilku openminderach – pilotach aniołów, wielkich maszyn bojowych, szkolonych do nawracania mieszkańców Wschodu i próbę dobrowolnego włączenia ich pod kontrolę dobrozmysłu. W całość zamieszana jest jeszcze pozaziemska inteligencja, eugeniczne eksperymenty, transcendentalne relacje człowieka z Kosmosem, zgliszcza powojennego Krakowa (z rozczarowaniem odnotowuję, że autorka nie pokusiła się o żaden żart o słynnym krakowskim smogu) i astronomiczna osobliwość. I wiele, wiele innych rzeczy, bo choć mam do autorki wiele zastrzeżeń, braku pomysłów zarzucić jej nie sposób.

Na tylnej okładce Paweł Majka ostrzega, że mamy tu do czynienia z powieścią „głęboko zakorzenioną w Neon Genesis Evangelion” i… i tak jest to spore niedopowiedzenie. Openminder otwarcie korzysta w wątków, motywów i archetypów postaci z legendarnego anime Gainaxu. Nie jest to w żadnym wypadku plagiat ani nic w tym stylu, ale Świerczek-Gryboś mocno bazuje tu na prefabrykatach Hideakiego Anno, niespecjalnie się z tym zresztą kryjąc. Już w połowie lektury zacząłem nadawać bohaterom adekwatne przezwiska (Nikodem-Shinji, Daria-Asuka/Rei, Horodecki-Gendo), a gdy akcja na moment przeniosła się do szpitala, poważnie zacząłem się obawiać czy autorka nie pójdzie full End of Evangelion z wiadomą szpitalną sceną z pierwszego aktu filmu. Wszystko to osadzone w futurystycznej Polsce (umieszczonej po stronie kulturowego Zachodu) i suto okraszone tematycznymi i estetycznymi odwołaniami do Lema, Huxleya, Biblii, serialu Black Mirror, twórczości malarskiej H.R. Gigera i Zdzisława Beksińskiego, Małego Księcia, Matrixa i prawdopodobnie jeszcze wielu innych rzeczy, których nie wyłapałem.

Takie nagromadzenie nawiązań i kulturowych tropów sprawia, że powieść bardziej przypomina patchworkową konstelację zainteresowań i fascynacji autorki niż cokolwiek spójnego tematycznie i estetycznie. Sytuacja geopolityczna Ziemi w świecie przedstawionym jest nierealistyczna, ale nie to mi przeszkadza, bo od tego mamy fantastykę, by eksplorować nierealistyczne scenariusze. Gorzej, że jest niewiarygodna i grubymi nićmi szyta. Autorka kreśli bardzo mocne kontrasty między Wschodem i Zachodem – na tyle mocne, że ciężko było mi je strawić w dziele, które nie jest ani otwartą satyrą ani tworem jednego z polskich czempionów prawicowej fantastyki spod znaku kastrujących feministek oraz plutonów egzekucyjnych za nieopatrzne wypowiedzenie niepoprawnego politycznie słowa.

Bohaterowie opowiadają sobie o dramatycznych wydarzeniach z ich życia zamiast przeżywać je na kartach książki, narracja opisuje ich charaktery oraz stany emocjonalne, które nijak nie przekładają się na organiczne zachowania, a ich interakcje służą niemal wyłącznie ekspozycji – nieprzerwany strumień faktów i informacji o świecie przedstawionym, które rzadko kiedy są istotne dla zrozumienia fabuły, a najczęściej po prostu przytłaczają. Kolejne rewelacje ujawniane są nie naturalnie, wskutek bezpośrednich działań któregoś z bohaterów, ale dlatego, że któraś z postaci od początku znająca te informacje (najczęściej Horodecki) zdecydowała się je odkryć przed Nikodemem.

Tematycznie Openminder jest bardzo szeroki, ale zarazem bardzo płytki – autorka porusza wiele wrażliwych tematów filozoficznych, społecznych, religijnych, naukowych i egzystencjalnych… jednak prawie nigdy nie zatrzymuje się przy żadnym z nich, by przyjrzeć mu się bliżej. Wszystko osiąga poziom kompleksowości co najwyżej czytelnego popkulturowego kodu. Jeśli filozofia – to podstawy podstaw Sokratesa i Platona. Jeśli fizyka – to kot imieniem Schrödinger i osobliwość przypominająca raczej jakiś startrekowy artefakt albo Materię z Final Fantasy VII niż cokolwiek choćby zbliżonego do naukowego pojmowania tego terminu. Przekłada się to również na fabularne wątki opowieści, których napoczęto mnogość, ale żaden z nich nie doczekał się sensownej eksploracji – o zamknięciu nie wspominając. Openminder próbuje poruszać się w szesnastu różnych kierunkach jednocześnie i przez to fabularnie kręci się w kółko. W połączeniu z tym, że większość ekspozycji odbywa się przez dialog powieść przypomina zbiór bardzo luźno powiązanych ze sobą koncepcji.

Jedną z nielicznych dobrych scen Openmindera jest ta, w której główny bohater, Nikodem, wraz z grupą znajomych zażywa substancję czasowo znoszącą działanie dobrozmysłu i pod wpływem upojenia się falą nieokiełznanych emocji doprowadzają do tragedii. W przeciwieństwie do całej reszty powieści tu autorka nie dostarczyła wykładu o tym, że tłumienie niektórych emocji w dłuższej perspektywie sprawa, że gdy przestanie to być możliwe, wciąż one pozostają w nas – nieprzepracowane, niezrozumiane i mogące przejąć nad nami kontrolę w sposób, który zagraża nam i postronnym. Zwyczajnie pokazała określoną sytuację, pozostawiając konkluzje w czytelnym niedomówieniu. Nie jestem nawet pewien, czy zrobiła to naumyślnie (bo cała ta scena sprawiała wrażenie zapychacza), ale gdyby Openminder w tak organiczny sposób przekazywał nam to, co ma do powiedzenia o świecie, powieść byłaby znacznie lepsza.

Póki co, mamy do czynienia z typowym dla literackich debiutantów przypadkiem zachłyśnięcia się aktem kreacji. Powieść jest bałaganem, i to bałaganem na każdym poziomie, od koncepcyjnego, poprzez fabularny na charakterologicznym kończąc. W dodatku jest to pierwszy tom dłuższego cyklu i kończy się w całkowitym zawieszeniu, nie dotarłszy do żadnej realnej konkluzji. Nie umiem zarekomendować tej powieści do lektury – nie opowiada ona żadnej koherentnej historii, nie pozwala zżyć się z bohaterami i bohaterkami, nie jest w stanie umiejętnie przekazać żadnych konkretnych prawd (albo i nieprawd, nie jestem wybredny) o świecie i nie jest interesująca sama w sobie.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...