fragment grafiki okładkowej, całość tutaj. |
Fabuła
Openmindera przenosi nas w nieodległą
przyszłość, w której po katastrofalnej dla naszej planety Trzeciej Wojnie
Światowej ludzkość podzieliła się na dwa geopolityczne obszary – Zachód i
Wchód, przy czym nazwy odnoszą się nie tyle do położenia geograficznego, co dominującego
kulturowego wpływu. Podział skodyfikowany został dzięki odkryciu i
wykorzystaniu przez kraje Zachodu dobrozmysłu – o ile poprawnie zrozumiałem
autorkę, jest to rodzaj głębokiego uwarunkowania psychicznego obywateli i
obywatelek w taki sposób, by utrudniać im formułowanie niepożądanych myśli i
dawanie ponosić się niepożądanym emocjom. To wyeliminowało zdecydowaną
większość bolączek społecznych, stało się to jednak kosztem wprowadzenia
drakońskich ograniczeń wolności osobistej. Poza oczywistym problemem, jakim
jest pewien rodzaj emocjonalnego i intelektualnego okaleczenia sporej części
ludzkiej populacji, mieszkańcy Zachodu zmuszeni są do bezwarunkowego
podporządkowania się de facto autorytarnemu
rządowi kontrolującemu większość aspektów ich życia codziennego, cenzurze, a
kara śmierci wróciła do powszechnego użytku. Po drugiej stronie mamy pogrążony
w permanentnym chaosie Wschód, pozbawiony dobrodziejstw dobrozmysłu, napędzany
siłą religijnego fanatyzmu. Państwa Zachodu.
Fabuła powieści (właściwie - pierwszego tomu cyklu powieściowego, o czym niestety okładka nas nie informuje) koncentruje się na kilku
openminderach – pilotach aniołów, wielkich maszyn bojowych, szkolonych do
nawracania mieszkańców Wschodu i próbę dobrowolnego włączenia ich pod kontrolę
dobrozmysłu. W całość zamieszana jest jeszcze pozaziemska inteligencja,
eugeniczne eksperymenty, transcendentalne relacje człowieka z Kosmosem,
zgliszcza powojennego Krakowa (z rozczarowaniem odnotowuję, że autorka nie
pokusiła się o żaden żart o słynnym krakowskim smogu) i astronomiczna
osobliwość. I wiele, wiele innych rzeczy, bo choć mam do autorki wiele zastrzeżeń, braku pomysłów zarzucić jej nie sposób.
Na
tylnej okładce Paweł Majka ostrzega, że mamy tu do czynienia z powieścią
„głęboko zakorzenioną w Neon Genesis
Evangelion” i… i tak jest to spore niedopowiedzenie. Openminder otwarcie korzysta w wątków, motywów i archetypów postaci
z legendarnego anime Gainaxu. Nie jest to w żadnym wypadku plagiat ani nic w
tym stylu, ale Świerczek-Gryboś mocno bazuje tu na prefabrykatach Hideakiego Anno,
niespecjalnie się z tym zresztą kryjąc. Już w połowie lektury zacząłem nadawać
bohaterom adekwatne przezwiska (Nikodem-Shinji, Daria-Asuka/Rei,
Horodecki-Gendo), a gdy akcja na moment przeniosła się do szpitala, poważnie
zacząłem się obawiać czy autorka nie pójdzie full End of Evangelion z wiadomą szpitalną sceną z pierwszego aktu filmu.
Wszystko to osadzone w futurystycznej Polsce (umieszczonej po stronie kulturowego
Zachodu) i suto okraszone tematycznymi i estetycznymi odwołaniami do Lema,
Huxleya, Biblii, serialu Black Mirror, twórczości
malarskiej H.R. Gigera i Zdzisława Beksińskiego, Małego Księcia, Matrixa i
prawdopodobnie jeszcze wielu innych rzeczy, których nie wyłapałem.
Takie
nagromadzenie nawiązań i kulturowych tropów sprawia, że powieść bardziej przypomina
patchworkową konstelację zainteresowań i fascynacji autorki niż cokolwiek
spójnego tematycznie i estetycznie. Sytuacja geopolityczna Ziemi w świecie
przedstawionym jest nierealistyczna, ale nie to mi przeszkadza, bo od tego mamy
fantastykę, by eksplorować nierealistyczne scenariusze. Gorzej, że jest
niewiarygodna i grubymi nićmi szyta. Autorka kreśli bardzo mocne kontrasty
między Wschodem i Zachodem – na tyle mocne, że ciężko było mi je strawić w
dziele, które nie jest ani otwartą satyrą ani tworem jednego z polskich
czempionów prawicowej fantastyki spod znaku kastrujących feministek oraz
plutonów egzekucyjnych za nieopatrzne wypowiedzenie niepoprawnego politycznie słowa.
Bohaterowie
opowiadają sobie o dramatycznych wydarzeniach z ich życia zamiast przeżywać je
na kartach książki, narracja opisuje ich charaktery oraz stany emocjonalne,
które nijak nie przekładają się na organiczne zachowania, a ich interakcje
służą niemal wyłącznie ekspozycji – nieprzerwany strumień faktów i informacji o
świecie przedstawionym, które rzadko kiedy są istotne dla zrozumienia fabuły, a
najczęściej po prostu przytłaczają. Kolejne rewelacje ujawniane są nie
naturalnie, wskutek bezpośrednich działań któregoś z bohaterów, ale dlatego,
że któraś z postaci od początku znająca te informacje (najczęściej Horodecki)
zdecydowała się je odkryć przed Nikodemem.
Tematycznie
Openminder jest bardzo szeroki, ale
zarazem bardzo płytki – autorka porusza wiele wrażliwych tematów
filozoficznych, społecznych, religijnych, naukowych i egzystencjalnych… jednak prawie nigdy nie zatrzymuje się przy żadnym z nich, by przyjrzeć mu się bliżej.
Wszystko osiąga poziom kompleksowości co najwyżej czytelnego popkulturowego
kodu. Jeśli filozofia – to podstawy podstaw Sokratesa i Platona. Jeśli fizyka –
to kot imieniem Schrödinger i osobliwość przypominająca raczej jakiś startrekowy
artefakt albo Materię z Final Fantasy VII
niż cokolwiek choćby zbliżonego do naukowego pojmowania tego terminu. Przekłada
się to również na fabularne wątki opowieści, których napoczęto mnogość, ale
żaden z nich nie doczekał się sensownej eksploracji – o zamknięciu nie
wspominając. Openminder próbuje
poruszać się w szesnastu różnych kierunkach jednocześnie i przez to fabularnie
kręci się w kółko. W połączeniu z tym, że większość ekspozycji odbywa się przez
dialog powieść przypomina zbiór bardzo luźno powiązanych ze sobą koncepcji.
Jedną
z nielicznych dobrych scen Openmindera jest
ta, w której główny bohater, Nikodem, wraz z grupą znajomych zażywa substancję
czasowo znoszącą działanie dobrozmysłu i pod wpływem upojenia się falą
nieokiełznanych emocji doprowadzają do tragedii. W przeciwieństwie do całej
reszty powieści tu autorka nie dostarczyła wykładu o tym, że tłumienie
niektórych emocji w dłuższej perspektywie sprawa, że gdy przestanie to być
możliwe, wciąż one pozostają w nas – nieprzepracowane, niezrozumiane i mogące
przejąć nad nami kontrolę w sposób, który zagraża nam i postronnym. Zwyczajnie
pokazała określoną sytuację, pozostawiając konkluzje w czytelnym niedomówieniu.
Nie jestem nawet pewien, czy zrobiła to naumyślnie (bo cała ta scena sprawiała
wrażenie zapychacza), ale gdyby Openminder
w tak organiczny sposób przekazywał nam to, co ma do powiedzenia o świecie,
powieść byłaby znacznie lepsza.
Póki
co, mamy do czynienia z typowym dla literackich debiutantów przypadkiem zachłyśnięcia się aktem kreacji. Powieść jest bałaganem, i to
bałaganem na każdym poziomie, od koncepcyjnego, poprzez fabularny na
charakterologicznym kończąc. W dodatku jest to pierwszy tom dłuższego cyklu i kończy się w całkowitym zawieszeniu, nie dotarłszy do żadnej
realnej konkluzji. Nie umiem zarekomendować tej powieści do lektury – nie
opowiada ona żadnej koherentnej historii, nie pozwala zżyć się z bohaterami i
bohaterkami, nie jest w stanie umiejętnie przekazać żadnych konkretnych prawd
(albo i nieprawd, nie jestem wybredny) o świecie i nie jest interesująca sama w
sobie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz