fragment grafiki promocyjnej, całość tutaj. |
Neo Yokio to prawdopodobnie najdziwniejszy tekst kultury, z jakim zetknąłem się od bardzo dawna. Z jednej strony odczuwam pewną przyjemność z obcowania z nim – na tej samej zasadzie, na której niektóre osoby bardzo lubią The Room Tommy’ego Wiseau czy słynny fanfik My Immortal, a i ja sam uwielbiam przecież wracać do klasycznych „złych“ odcinków Star Treka. Jest coś perwersyjnie przyjemnego w obserwowaniu totalnej porażki artystycznej, twórców miotających się w obliczu czegoś, co ewidentnie przyniesie im wstyd i na zawsze splami ich portfolio. Niektórzy desperacko starają się wykonać najlepszą pracę, jaką są w stanie zrobić w danych warunkach i przynajmniej częściowo wyjść z tej katastrofy z twarzą. Inni starają się dystansować i wkładać w przedsięwzięcie totalne minimum wysiłku. Jeszcze inni porzucają wszelkie pozory profesjonalizmu i umyślnie karykaturalizują swój wkład (jak Jeremy Irons w prawie każdym z dziesięciu tysięcy marnych filmów, w których wystąpił), starając się wyciągnąć w ten sposób przynajmniej odrobinę zdrożnej przyjemności ze skazanego na porażkę przedsięwzięcia. Z drugiej strony Neo Yokio – choć pozornie wydaje się gładko wpadać w tę kategorię umyślnie tak złych, że aż na swój sposób dobrych dzieł kultury popularnej – ma(?) w sobie kilka głębszych warstw, które sprawiają, że jakkolwiek nie myślałbym o tej animacji, zawsze z tyłu głowy czai mi się wątpliwość, czy aby na pewno nie robię z siebie durnia.
Weźmy na przykład animację. Neo Yokio stworzone zostało przez kilka największych i najlepszych japońskich studiów animacyjnych – między innymi legendarne Production I.G. odpowiedzialne za serial Ghost in the Shell: Stand Alone Complex czy Studio Deen mające na koncie, poza swoim gigantycznym portfolio, pracę przy oskarowym Spirited Aways studia Ghibli. Można się zatem spodziewać, że animacja stała będzie na co najmniej przyzwoitym poziomie, prawda? Tylko, że nie – Neo Yokio wygląda po prostu nieładnie, projekty postaci wyglądają jak wyjęte z amatorskiego bloga na tumblrze, często wpadają w widoczne gołym okiem deformacje, a ruch ich warg nie zawsze skoordynowany jest z głosami aktorów. Można to interpretować na kilka sposobów. Może Japończycy niebezpodstawnie uznali, że przyjęli zlecenie od bogatego bachora z USA, który chciał mieć swoje anime, więc postanowili włożyć w nie absolutne minimum zaangażowania i poświęcić mu dokładnie tyle uwagi, ile na to zasługuje (czyli tylko tyle, by zleceniodawca nie miał podstaw do zerwania kontraktu – i ani miligrama więcej). Równie prawdopodobne wydaje mi się też jednak to, iż Ezra Koening zlecił animatorom umyślnie obniżanie jakości wizualnej serialu, by wystylizować go na „śmieciowe” anime, jakich wiele powstawało w pierwszej dekadzie XXI wieku i równie wiele powstaje nadal – stworzone przez małe i/albo początkujące studia ledwie animowane pokazy slajdów próbujące zarobić trochę pieniędzy na prezentowaniu ledwie ruchomych, brzydko narysowanych slajdów z silnym utylizowaniem fanserwisu i nerdowskiego eskapizmu. A może nastąpiła jakaś kombinacja tych czynników? Albo doszło do zaburzenia kontaktu między producentami z USA i podwykonawcami z Japonii i nikt tak naprawdę nie wiedział, co ma robić i co z tego wyjdzie? Zgrzebność Neo Yokio sprawia, że naprawdę nietrudno mi w to uwierzyć. Problem polega na tym, że nie trudno jest mi założyć którąkolwiek z innych wyżej wymienionych przeze mnie opcji i żadna nie jest mniej lub bardziej prawdopodobna od pozostałych.
Podobnie jest w tym serialu ze wszystkim. Praca aktorów głosowych w większości wypada bardzo słabo – większość z nich czytała swoje kwestie, zapewne myślami znajdując się już przy wypisywanym przez Koeninga czeku. Ale znów – może to tylko wrażenie, może twórca serialu naprawdę instruował aktorów i aktorki głosowe, by nadawali odgrywanym przez siebie kwestiom monotonny, pozbawiony subtelności ton, by emulować w ten sposób częstokroć niskich lotów dubbing anime? A jeśli tak – to ile w tym założeniu było chęci oddania specyficznej konwencji, a ile wyśmiania jej? To chyba kluczowe pytanie, jeśli chodzi o Neo Yokio jako całość, szczególnie z uwagi na fakt, iż jednym z głównych motywów serialu jest – rzekomo – satyra na kapitalizm, ze szczególnym uwzględnieniem wyższych sfer, arystokracji, celebrytów i milionerów. Tyle tylko, że serial poza parodiowaniem przepychu, wystawnego stylu życia i oderwania od rzeczywistości klas wyższych równie często (o ile nie częściej) zdaje się bezwstydnie celebrować wszystkie te rzeczy. Jakikolwiek komentarz społeczny chciał sprzedać nam twórca, rozmywa się on w niejasnym przekazie. Albo nieporadnym sposobie jego przekazywania – ciężko powiedzieć, ponieważ w pewnym momencie warstwy deklarowanej i domyślnej ironii oraz satyrycznej transgresji zaczynają się ze sobą splatać. Sytuacji nie ułatwia fakt, że Neo Yokio chwyta bardzo wiele tematycznych srok za ogon – chce naśmiewać się zarówno z anime, komentować styl życia wyższych warstw społecznych, parodiować twitterowe konto grającego główną rolę Jadena Smitha.
Trudno nie dopatrywać się również w Neo Yokio pewnej hipokryzji. Koening pochodzi bowiem z rodziny z wyższej klasy średniej (jego ojciec jest psychoterapeutą działającym w Nowym Jorku) z bardzo dużą możliwością mobilności społecznej (jego matka pracuje w przemyśle telewizyjnym), z której zresztą skwapliwie korzysta, prowadząc własny program radiowy i pisząc piosenki dla Beyonce. To nie jest kontrkulturowy artysta korzystający z okazji, by wyśmiać system promujący osoby, które wrodziły się w komfortowe życie wyższych sfer – to beneficjent tego systemu i jakakolwiek jego krytyka z tej pozycji musi zawierać w sobie pewną dwulicowość. Czy Koening zdaje sobie z tego sprawę i postanowił tę dwuznaczność, rozkręcając ją do n-tej potęgi? Czy może był jej kompletnie nieświadomy, a wszelkie transgresje są rezultatem życzliwego odczytywania źle zaprojektowanego kawałka kultury popularnej? Albo może absurdyzm i zgrzebność serialu traktuje jako tarczę, na którą wyłapuje każdą krytykę – na każdy zarzut może beztrosko odpowiedzieć, że tak miało być i dałem się zrobić w balona? Ciężko powiedzieć.
O ile niektóre teksty kultury zaprojektowane są po to, by wywoływać u odbiorców śmiech, łzy, strach albo ekscytację, Neo Yokio wydaje się stworzony po to, by powodować u swoich widzów nieprzerwaną konfuzję. Im więcej myślę o tym serialu, tym mniej jestem pewien, co tak naprawdę powinienem o nim myśleć. Więc może podchodzę do tego od złej strony? Może w ogóle powinienem odrzucić jakiekolwiek metakonteksty i ocenić serial takim, jakim jest, w jego najpłytszej warstwie konstrukcyjnej? W takim ujęciu Neo Yokio okazuje się bardzo marnym dziełem, ze statycznymi charakterami postaci, które toczą ze sobą nonsensowne rozmowy i zmierzają znikąd donikąd bez przyświecającego im większego celu. Pozbawiony tej metakonstekstowości serial jest właściwie nie do oglądania. W gruncie rzeczy to jak test Rorschacha, w którym każdy widz może po swojemu zinterpretować – ale czy to wada? Niektórzy stwierdzą, że Neo Yokio jest błyskotliwą satyrą i przemyślaną grą z oczekiwaniami odbiorców – i będą mieli rację. Inni, że Neo Yokio to intelektualna i artystyczna porażka – i też będą mieli rację. Ja natomiast myślę, że Neo Yokio jest strasznie konfundujące na każdej płaszczyźnie – i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że prawdopodobnie się mylę.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz