fragment grafiki z gry Wiedźmin 3, całość tutaj. |
Ach,
Wieczny Ogień… jedno z moich
ulubionych wiedźmińskich opowiadań. Przede wszystkim to bardzo lekki tekst, co
po wcześniejszym Okruchu lodu przynosi
moment rozluźnienia i pozwala na uspokojenie fabularnych wód przed tym, co ma
nastąpić później. Nie ma tu żadnych znaczących konfliktów pomiędzy
pierwszoplanowymi postaciami, a te między drugoplanowymi przedstawione są w
bardzo lekkim, humorystycznym tonie. W dodatku jedyna poważniejsza scena akcji
jest krótka, slapstickowa i kończy się zanim sprawy zaczynają przybierać
poważniejszy obrót. Nie oznacza to oczywiście, że opowiadanie samo w sobie nie
do zaoferowania niczego poza chwilą niezobowiązującej rozrywki, bo w Wiecznym Ogniu powraca Sapkowski do
motywu uprzedzeń, jakie ludzie z wiedźmińskiego uniwersum żywią w stosunku do przedstawicieli
innych ras rozumnych oraz idących za tym społecznych reperkusji. I robi to… no
cóż, po Sapkowskiemu, o czym w dużej mierze opowiadał będzie ten tekst.
Już
początek opowiadania narzuca nam raczej krotochwilą atmosferę – Jaskier zostaje
wyrzucony na bruk przez jedną ze swoich kochanek. Bardzo szybko zostaje nam
również przedstawiony najważniejszy bohater tego opowiadania, czyli miasto
Novigrad. Licząca, wedle słów Jaskra, niemal trzydzieści tysięcy mieszkańców
metropolia to – i dla nas i dla Geralta – nowe środowisko. Do tej pory
opowiadania rozgrywały się raczej na wsiach, w małych miejscowościach albo na
królewskich dworach i wielkomiejska dżungla otwiera nowe możliwości rozwinięcia
fabuły w interesującym kierunku. Już w Okruchu
lodu mieliśmy rzuconą na marginesie hipotezę, że niektóre potwory
przystosowują się do nowych warunków i zmieniają tak, jak zmienia się
cywilizacja. Tutaj dostajemy społeczną wersję tego motywu – wraz z tym, w jaki
sposób rozwijają się ludzkie zbiorowości, inne rasy wykształcają nowe strategie
koegzystencji z ludźmi. Mamy zatem niziołka, który jest wziętym biznesmenem,
krasnoludy prowadzące sieć banków oraz dopplera, który jest odmienny i ten
porządek swoją odmiennością burzy.
Warto
zauważyć, że Novigrad kosmopolityczny i egalitarny jest tylko do pewnego
stopnia, ponieważ nieludzie traktowani są jako obywatele drugiej kategorii. Nawet
jeśli pozwala im się na stosunkowo swobodną egzystencję, swoboda ta ma bardzo
precyzyjnie wyznaczone granice. Doskonale widać to w rozmowie Jaskra z
„Daintym”.
– Zamierzasz może wesprzeć nas, Biberveldt? W rozrywkach, ma się rozumieć? To się świetnie składa. Tu, pod „Grotem Włóczni”, zamierzamy się podchmielić. A potem planujemy skoczyć do „Passiflory”, to bardzo drogi i dobry dom rozpusty, gdzie możemy sobie zafundować półelfkę, a kto wie, może i elfkę pełnej krwi. Potrzebujemy jednak sponsora.– Kogo?– Tego, kto będzie płacił.– Tak sądziłem – mruknął Dainty. – Przykro mi. Po pierwsze, jestem umówiony na handlowe rozmowy. Po drugie, nie mam środków na fundowanie takich rozrywek. Po trzecie, do „Passiflory” wpuszczają wyłącznie ludzi.
Nieludziom
wolno jest pracować w burdelu, gdzie mają zresztą status szczególny z uwagi na
swoją odmienność, nie wolno im jednak być klientami takich przybytków. Tego
typu dynamika nie jest niczym zaskakującym, w USA czasów sprzed desegregacji
rasowej czarnoskórzy piosenkarze i jazzowe zespoły muzyczne składające się z
czarnoskórych muzyków mogły występować w wielu lokalach, do których nie
zostaliby wpuszczeni jako klienci. Dainty może być częścią novigradzkiej
społeczności, o ile oczywiście jest dla niej przydatny i nie sprawia jej
problemów. Nie może jednak wejść do najbardziej ekskluzywnych ośrodków rozrywki
w mieście, a prawdopodobnie na tym się nie kończy, ponieważ rasizm to z reguły
nie tylko drobne niedogodności życiowe, ale i – przede wszystkim – systemowa
dyskryminacja realnie utrudniająca życie różnym grupom społecznym.
Jest
to zresztą motywem przewodnim Wiecznego
Ognia, ponieważ pojawienie się w mieście dopplera Dudu ujawnia skalę tej
dyskryminacji oraz sposób, w jaki różne osoby sobie z tym radzą i reagują na
taki stan rzeczy. Zaczyna się od przywołanego wyżej dyskretnego podkreślenia
niższego statusu nieludzi, ale sprawa bardzo szybko ciekawie się pogłębia:
– Straż, straż trzeba wezwać – powiedział oberżysta. – I kapłanów trzeba wezwać! I spalić to monstrum, tego nieludzia!
– Przestańcie, gospodarzu – poderwał głowę niziołek. – Nudni się robicie z tą waszą strażą. Zwracam wam uwagę, że wam ów nieludź niczego nie zrobił, jeno mnie. A tak nawiasem mówiąc, to ja też jestem nieludź.
– Co też wy, panie Biberveldt – zaśmiał się nerwowo karczmarz. – Gdzie wy, a gdzie on. Wyście są bez mała człek, a ten to monstrum przecie.
Uwielbiam
to, co Sapkowski zrobił w wyżej zacytowanym fragmencie – w jednym krótkim i
organicznym dialogu wskazał na złożoność mechanizmów uprzedzeń. Nieludzie
różnią się nie tylko od ludzi – różnią się również między sobą i wrzucanie ich
do jednego worka to nieporozumienie. Niziołek Dainty zwrócił na to uwagę,
pośrednio podkreślając, że mimo wszystko w społecznym kontekście bliżej mu jest
do dopplera niż do karczmarza. Niektóre grupy mniejszościowe są traktowane
inaczej niż inne w zależności od wielu czynników. Niziołki łatwo adaptują się
do ludzkich warunków praw i sposobu postrzegania świata, w dodatku fizycznie
bardzo przypominają ludzi, co sprawia, że traktowane są lepiej niż monstrualne
w swej wyjściowej aparycji, cieszące się złą sławą dopplery. Nierówności
rozkładają się, no cóż, nierównomiernie. Dudu wspomina o tym zresztą pod koniec
opowiadania:
– Daliście – ciągnął doppler, krzywiąc wargi w bezczelnym, Jaskrowym uśmiechu – skromną możliwość asymilacji krasnoludom, niziołkom, gnomom, elfom nawet. Dlaczego ja mam być gorszy? Dlaczego odmawia mi się tego prawa? Co mam zrobić, żeby móc żyć w tym mieście? Zamienić się w elfkę o sarnich oczach, jedwabistych włosach i długich nogach? Co? W czym jest elfka lepsza ode mnie? W tym, że na widok elfki przebieracie nogami, a na mój widok chce się wam rzygać? Wypchać się każcie takim argumentem.
Warto
zauważyć, że karczmarz (człowiek) na dopplera, który nie wyrządził mu żadnej
krzywdy, reaguje strachem i chęcią uśmiercenia. Z kolei Dainty (niziołek),
który ma wszelkie prawo czuć żądzę zemsty w stosunku do Dudu, bo został przez
niego pobity do nieprzytomności, okradziony i porzucony w lesie, chce tylko
odzyskać zagrabiony towar. Na dopplera jest oczywiście zły i dużo mówi o
spuszczeniu mu manta, ale do rękoczynów ostatecznie nie dochodzi, a na wieść o
tym, że ludzie tradycyjnie zwykli poddawać dopplery przedśmiertnym torturom
niziołek okazuje dyskomfort i dezaprobatę („Barbarzyński
obyczaj, iście ludzki”) dla takiego postępowania.
Głównym
zwrotem fabularnym Wiecznego Ognia jest
ujawnienie, iż Chappelle – pełniący w Novigradzie rolę podobną do zwierzchnika
inkwizycji, utrzymujący władzę wykonawczą świecką oraz kościelną i będący de facto najpotężniejszą i najbardziej
wpływową figurą polityczną w całym mieście – jest w istocie kolejnym dopplerem
(dla wygody, jako że jego pierwowzór nie występuje w opowiadaniu i ma dla jego
fabuły marginalne znaczenie, będę go nazywał po prostu Chappelle), w dodatku
aktywnie starającym się uratować Dudu przed dekonspiracją. To dość standardowy
zwrot akcji – pozorny antagonista w finale okazuje się od samego początku stać
po drugiej stronie barykady, a jego zachowania postawione są w zupełnie innym
świetle. Sapkowski zrobił to zgrabnie i efektywnie – pada również szalenie
interesująca sugestia, że dopplerów w Novigradzie może żyć jeszcze więcej,
niewykluczone, że cała subkultura ukrywających się pod ludzkimi postaciami
magicznych istot próbujących gładko dopasować się do narzuconej im ludzkiej
cywilizacji.
I
tu zaczynają się moje problemy z tym, w jaki sposób Sapkowski zdaje się
postrzegać miejsce mniejszości w społeczeństwie. Już w Krańcu świata, opowiadaniu o niełatwej koegzystencji ludzi i elfów,
autor wkłada Geraltowi w usta frazesy o konieczności zagryzienia zębów,
cierpliwego znoszenia upokorzeń i prób dopasowania się do narzuconego przez
większość porządku świata. Drugą stronę sporu reprezentują mściwi ekstremiści,
co wygodnie przechyla moralną szalę na korzyść Geralta. Więcej pisałem o tym w
tekście poświęconym Krańcowi świata i
tam też odsyłam po szczegóły. W Wiecznym
Ogniu ta optyka się nie zmienia – Sapkowski powołał do istnienia mniejszość
idealną. Taką, która dosłownie przejmuje wszystkie cechy większości, od
fizycznych po psychologiczne i socjotypowe, staje się całkowicie niewidoczna,
nieprzeciwstawiająca się oczekiwaniom większości, w dodatku prawdopodobnie
pozbawiona skaz charakteru właściwych ludzkim (i nieludzkim) istotom. Nie
trzeba uczyć się żyć obok nich, wzajemnie respektować swoich praw, zasad i
obyczajów – mniejszość wykonuje całą tę społeczną pracę, by plastycznie
dopasować się do potrzeb i preferencji oraz uprzedzeń większości.
Ciężko
mi podejść jest do takiego morału ze zrozumieniem, szczególnie że historia raz
po raz pokazywała, iż tego typu symbioza to niemożliwy do realizacji fantzmat
zamiatający całą sytuację pod dywan i będący czekającą na wydarzenie się
katastrofą. W kontekście metafory mniejszości najbliższe dopplerom są środowiska
LGBT – homofobia często zmusza homoseksualistów do udawania kogoś, kim się nie
jest (jak Dudu) oraz wybierania tego typu drogi życiowej, która pozwoli im na
zachowanie swojej prawdziwej tożsamości w tajemnicy (jak powiązany z egzekwowaniem religijnej władzy Chappelle). Problem
polega na tym, że – jak wiemy – homofobia nadal jest dużym problemem
społecznym, wyoutowane osoby niehetero często narażone są na przemoc fizyczną,
systemową i emocjonalną, ponieważ społeczeństwo jest w stanie tolerować
nieheteronormatywność wyłącznie, gdy jest ona stuprocentowo niewidoczna.
Tymczasem nieustanne utrzymywanie kamuflażu jest destruktywne dla ludzkiej
psychiki – nie da się wieść szczęśliwego, spełnionego życia w kłamstwie.
Dopplery są tu doprowadzonym do absurdu odpowiednikiem figury „dobrego geja”,
którego ma za przyjaciela każdy konserwatysta, a który się nie obnosi, nie
postuluje o bardziej egalitarne społeczeństwo, a najczęściej zresztą w ogóle
nie istnieje.
Naprawdę
nie miałbym aż tak wielkich pretensji o takie postawienie sprawy, gdyby nie
puenta tego wątku – a w zasadzie jej kompletny brak. Wieczny Ogień zostawia nas z sugestią, że taki stan rzeczy jest w
zasadzie w porządku jako metoda pokojowej egzystencji, niespecjalnie brnąc w
daleko idące implikacje. Opowiadanie kończy się tym, że wszyscy jego bohaterowie
idą do „Passflory”, a Chappelle ma zamiar użyć swojej pozycji społecznej w
przypadku, gdyby obsługa nie chciała wpuścić do środka niziołków. Kto wie, może
Jaskier dostanie nawet swoją wymarzoną półelfkę, albo nawet i elfkę? Jasne, to
tylko żartobliwe opowiadanie niemające żadnych pretensji edukacyjnych czy
komentatorskich. Problem polega jednak na tym, że saga o Geralcie z Rivii
często kojarzona jest z tematami równościowymi i chwalona za to, jak dobrze
prezentuje problematykę sił i procesów związanych z rasizmem, społecznymi
nierównościami, resentymentami względem inności oraz traktowaniem mniejszości
etnicznych. Był to, co zresztą mocno ironiczne, jeden z kluczowych wątków
toczącego się kilka lat temu dyskursu o tym, czy w uniwersum wiedźmina istnieją
osoby niebiałe i na ile sensowne jest umieszczanie ich w wiedźmińskiej
narracji, skoro analogiczną rolę pełnią fikcyjne rasy elfów, krasnoludów,
niziołków, gnomów i pozostałych ras. To naturalne, że musimy przyglądać się tym
motywom, by je zweryfikować.
Póki
co z przykrością stwierdzam, że nie jest z tym aż tak różowo – Sapkowski
oczywiście temat pogłębia i w realistyczny sposób komplikuje, ukazuje te mniej
oczywiste konsekwencje systemowych uprzedzeń. Dobrym przykładem jest przedstawienie
Dudu jako postaci w zasadzie pozytywnej, którą do napaści na Dainty’ego pchnęło
nie okrucieństwo albo chciwość, ale desperacja – tak samo jak w prawdziwym
świecie, w którym wiele osób dyskryminowanych ucieka się do przestępstw,
wstępuje do gangów albo nielegalnie przekracza granice państw, ponieważ
bardziej akceptowalne metody poprawienia własnej sytuacji życiowej są
utrudniane przez niechętny im system społeczny. Albo wspomniane wyżej
zasygnalizowanie, że świat nie dzieli się na Większość i Mniejszość, bo
mniejszości są od różne, niektóre traktowane są z mniejszymi lub większymi
uprzedzeniami i niekoniecznie muszą się stapiać w jedną, łatwą do
zaszufladkowania Większości masę. Tym bardziej trudno mi jest przejść do
porządku dziennego nad tym, w jaki sposób najwyraźniej Sapkowski rozumie
integrację. Zgadza się, stan, w jakim egzystuje społeczność dopplerów w
Novigradzie jest pewnym półśrodkiem, ale w opowiadaniu nic w żaden zauważalny
sposób nie sugeruje, że jest to tylko półśrodek. „Bywa nawet, że jesteście [od nas] lepsi” mówi Geralt do Chappelle,
po czym opowiadanie kończy się wyprawą do burdelu. To „lepsi” ma oczywiście
oznaczać „nie przeciwstawiacie się naszym oczekiwaniom, nie domagacie się
godnego traktowania, nie rzucacie się w oczy, a prześladowani nie odpowiadacie
przemocą na przemoc”. To bardzo wygodna dla status
quo lepszość – i bardzo problematyczna, jeśli będziemy próbowali przekładać
ją na realia prawdziwego świata.
Lubię
to opowiadanie, naprawdę – Wieczny Ogień jest
konstrukcyjnie bardzo eleganckie. Podoba mi się, że nawet w małych szczegółach
Sapkowski dba o to, by wszystko ze sobą współgrało, jak choćby scena przy
fontannie, w której Jaskier przekonuje swoich towarzyszy, by wypowiedzieli
życzenia i każde z tych życzeń w taki czy inny sposób spełnia się jeszcze przed
końcem opowiadania. Biorąc pod uwagę fakt, iż dużą część Wiecznego Ognia zajmuje ekspozycja fabularna wcześniejszych
wydarzeń – najpierw Jaskier opowiada o mieście, potem Dainty o tym, co zrobił
mu Dudu, potem krasnoludzki bankier Vimme o tym, co Dudu wyczyniał w imieniu
Dinty’ego – zadziwia fakt, iż mimo wszystko całość czyta się jednym tchem. To
naprawdę niebywałe, że Sapkowski nawet tak pozornie nudne tematy jak handel
kupiecki na średnią skalę i ekonomię świata fantasy potrafi przedstawić i
opisać w atrakcyjny, interesujący sposób.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz