piątek, 11 stycznia 2019

Droga Białego Wilka 10 – Wieczny Ogień

fragment grafiki z gry Wiedźmin 3, całość tutaj.

Ach, Wieczny Ogień… jedno z moich ulubionych wiedźmińskich opowiadań. Przede wszystkim to bardzo lekki tekst, co po wcześniejszym Okruchu lodu przynosi moment rozluźnienia i pozwala na uspokojenie fabularnych wód przed tym, co ma nastąpić później. Nie ma tu żadnych znaczących konfliktów pomiędzy pierwszoplanowymi postaciami, a te między drugoplanowymi przedstawione są w bardzo lekkim, humorystycznym tonie. W dodatku jedyna poważniejsza scena akcji jest krótka, slapstickowa i kończy się zanim sprawy zaczynają przybierać poważniejszy obrót. Nie oznacza to oczywiście, że opowiadanie samo w sobie nie do zaoferowania niczego poza chwilą niezobowiązującej rozrywki, bo w Wiecznym Ogniu powraca Sapkowski do motywu uprzedzeń, jakie ludzie z wiedźmińskiego uniwersum żywią w stosunku do przedstawicieli innych ras rozumnych oraz idących za tym społecznych reperkusji. I robi to… no cóż, po Sapkowskiemu, o czym w dużej mierze opowiadał będzie ten tekst.

Już początek opowiadania narzuca nam raczej krotochwilą atmosferę – Jaskier zostaje wyrzucony na bruk przez jedną ze swoich kochanek. Bardzo szybko zostaje nam również przedstawiony najważniejszy bohater tego opowiadania, czyli miasto Novigrad. Licząca, wedle słów Jaskra, niemal trzydzieści tysięcy mieszkańców metropolia to – i dla nas i dla Geralta – nowe środowisko. Do tej pory opowiadania rozgrywały się raczej na wsiach, w małych miejscowościach albo na królewskich dworach i wielkomiejska dżungla otwiera nowe możliwości rozwinięcia fabuły w interesującym kierunku. Już w Okruchu lodu mieliśmy rzuconą na marginesie hipotezę, że niektóre potwory przystosowują się do nowych warunków i zmieniają tak, jak zmienia się cywilizacja. Tutaj dostajemy społeczną wersję tego motywu – wraz z tym, w jaki sposób rozwijają się ludzkie zbiorowości, inne rasy wykształcają nowe strategie koegzystencji z ludźmi. Mamy zatem niziołka, który jest wziętym biznesmenem, krasnoludy prowadzące sieć banków oraz dopplera, który jest odmienny i ten porządek swoją odmiennością burzy.

Warto zauważyć, że Novigrad kosmopolityczny i egalitarny jest tylko do pewnego stopnia, ponieważ nieludzie traktowani są jako obywatele drugiej kategorii. Nawet jeśli pozwala im się na stosunkowo swobodną egzystencję, swoboda ta ma bardzo precyzyjnie wyznaczone granice. Doskonale widać to w rozmowie Jaskra z „Daintym”.

– Zamierzasz może wesprzeć nas, Biberveldt? W rozrywkach, ma się rozumieć? To się świetnie składa. Tu, pod „Grotem Włóczni”, zamierzamy się podchmielić. A potem planujemy skoczyć do „Passiflory”, to bardzo drogi i dobry dom rozpusty, gdzie możemy sobie zafundować półelfkę, a kto wie, może i elfkę pełnej krwi. Potrzebujemy jednak sponsora.
– Kogo?
– Tego, kto będzie płacił.
– Tak sądziłem – mruknął Dainty. – Przykro mi. Po pierwsze, jestem umówiony na handlowe rozmowy. Po drugie, nie mam środków na fundowanie takich rozrywek. Po trzecie, do „Passiflory” wpuszczają wyłącznie ludzi.

Nieludziom wolno jest pracować w burdelu, gdzie mają zresztą status szczególny z uwagi na swoją odmienność, nie wolno im jednak być klientami takich przybytków. Tego typu dynamika nie jest niczym zaskakującym, w USA czasów sprzed desegregacji rasowej czarnoskórzy piosenkarze i jazzowe zespoły muzyczne składające się z czarnoskórych muzyków mogły występować w wielu lokalach, do których nie zostaliby wpuszczeni jako klienci. Dainty może być częścią novigradzkiej społeczności, o ile oczywiście jest dla niej przydatny i nie sprawia jej problemów. Nie może jednak wejść do najbardziej ekskluzywnych ośrodków rozrywki w mieście, a prawdopodobnie na tym się nie kończy, ponieważ rasizm to z reguły nie tylko drobne niedogodności życiowe, ale i – przede wszystkim – systemowa dyskryminacja realnie utrudniająca życie różnym grupom społecznym.

Jest to zresztą motywem przewodnim Wiecznego Ognia, ponieważ pojawienie się w mieście dopplera Dudu ujawnia skalę tej dyskryminacji oraz sposób, w jaki różne osoby sobie z tym radzą i reagują na taki stan rzeczy. Zaczyna się od przywołanego wyżej dyskretnego podkreślenia niższego statusu nieludzi, ale sprawa bardzo szybko ciekawie się pogłębia:

– Straż, straż trzeba wezwać – powiedział oberżysta. – I kapłanów trzeba wezwać! I spalić to monstrum, tego nieludzia!
– Przestańcie, gospodarzu – poderwał głowę niziołek. – Nudni się robicie z tą waszą strażą. Zwracam wam uwagę, że wam ów nieludź niczego nie zrobił, jeno mnie. A tak nawiasem mówiąc, to ja też jestem nieludź.
– Co też wy, panie Biberveldt – zaśmiał się nerwowo karczmarz. – Gdzie wy, a gdzie on. Wyście są bez mała człek, a ten to monstrum przecie.

Uwielbiam to, co Sapkowski zrobił w wyżej zacytowanym fragmencie – w jednym krótkim i organicznym dialogu wskazał na złożoność mechanizmów uprzedzeń. Nieludzie różnią się nie tylko od ludzi – różnią się również między sobą i wrzucanie ich do jednego worka to nieporozumienie. Niziołek Dainty zwrócił na to uwagę, pośrednio podkreślając, że mimo wszystko w społecznym kontekście bliżej mu jest do dopplera niż do karczmarza. Niektóre grupy mniejszościowe są traktowane inaczej niż inne w zależności od wielu czynników. Niziołki łatwo adaptują się do ludzkich warunków praw i sposobu postrzegania świata, w dodatku fizycznie bardzo przypominają ludzi, co sprawia, że traktowane są lepiej niż monstrualne w swej wyjściowej aparycji, cieszące się złą sławą dopplery. Nierówności rozkładają się, no cóż, nierównomiernie. Dudu wspomina o tym zresztą pod koniec opowiadania:

– Daliście – ciągnął doppler, krzywiąc wargi w bezczelnym, Jaskrowym uśmiechu – skromną możliwość asymilacji krasnoludom, niziołkom, gnomom, elfom nawet. Dlaczego ja mam być gorszy? Dlaczego odmawia mi się tego prawa? Co mam zrobić, żeby móc żyć w tym mieście? Zamienić się w elfkę o sarnich oczach, jedwabistych włosach i długich nogach? Co? W czym jest elfka lepsza ode mnie? W tym, że na widok elfki przebieracie nogami, a na mój widok chce się wam rzygać? Wypchać się każcie takim argumentem.

Warto zauważyć, że karczmarz (człowiek) na dopplera, który nie wyrządził mu żadnej krzywdy, reaguje strachem i chęcią uśmiercenia. Z kolei Dainty (niziołek), który ma wszelkie prawo czuć żądzę zemsty w stosunku do Dudu, bo został przez niego pobity do nieprzytomności, okradziony i porzucony w lesie, chce tylko odzyskać zagrabiony towar. Na dopplera jest oczywiście zły i dużo mówi o spuszczeniu mu manta, ale do rękoczynów ostatecznie nie dochodzi, a na wieść o tym, że ludzie tradycyjnie zwykli poddawać dopplery przedśmiertnym torturom niziołek okazuje dyskomfort i dezaprobatę („Barbarzyński obyczaj, iście ludzki”) dla takiego postępowania.

Głównym zwrotem fabularnym Wiecznego Ognia jest ujawnienie, iż Chappelle – pełniący w Novigradzie rolę podobną do zwierzchnika inkwizycji, utrzymujący władzę wykonawczą świecką oraz kościelną i będący de facto najpotężniejszą i najbardziej wpływową figurą polityczną w całym mieście – jest w istocie kolejnym dopplerem (dla wygody, jako że jego pierwowzór nie występuje w opowiadaniu i ma dla jego fabuły marginalne znaczenie, będę go nazywał po prostu Chappelle), w dodatku aktywnie starającym się uratować Dudu przed dekonspiracją. To dość standardowy zwrot akcji – pozorny antagonista w finale okazuje się od samego początku stać po drugiej stronie barykady, a jego zachowania postawione są w zupełnie innym świetle. Sapkowski zrobił to zgrabnie i efektywnie – pada również szalenie interesująca sugestia, że dopplerów w Novigradzie może żyć jeszcze więcej, niewykluczone, że cała subkultura ukrywających się pod ludzkimi postaciami magicznych istot próbujących gładko dopasować się do narzuconej im ludzkiej cywilizacji.

I tu zaczynają się moje problemy z tym, w jaki sposób Sapkowski zdaje się postrzegać miejsce mniejszości w społeczeństwie. Już w Krańcu świata, opowiadaniu o niełatwej koegzystencji ludzi i elfów, autor wkłada Geraltowi w usta frazesy o konieczności zagryzienia zębów, cierpliwego znoszenia upokorzeń i prób dopasowania się do narzuconego przez większość porządku świata. Drugą stronę sporu reprezentują mściwi ekstremiści, co wygodnie przechyla moralną szalę na korzyść Geralta. Więcej pisałem o tym w tekście poświęconym Krańcowi świata i tam też odsyłam po szczegóły. W Wiecznym Ogniu ta optyka się nie zmienia – Sapkowski powołał do istnienia mniejszość idealną. Taką, która dosłownie przejmuje wszystkie cechy większości, od fizycznych po psychologiczne i socjotypowe, staje się całkowicie niewidoczna, nieprzeciwstawiająca się oczekiwaniom większości, w dodatku prawdopodobnie pozbawiona skaz charakteru właściwych ludzkim (i nieludzkim) istotom. Nie trzeba uczyć się żyć obok nich, wzajemnie respektować swoich praw, zasad i obyczajów – mniejszość wykonuje całą tę społeczną pracę, by plastycznie dopasować się do potrzeb i preferencji oraz uprzedzeń większości.

Ciężko mi podejść jest do takiego morału ze zrozumieniem, szczególnie że historia raz po raz pokazywała, iż tego typu symbioza to niemożliwy do realizacji fantzmat zamiatający całą sytuację pod dywan i będący czekającą na wydarzenie się katastrofą. W kontekście metafory mniejszości najbliższe dopplerom są środowiska LGBT – homofobia często zmusza homoseksualistów do udawania kogoś, kim się nie jest (jak Dudu) oraz wybierania tego typu drogi życiowej, która pozwoli im na zachowanie swojej prawdziwej tożsamości w tajemnicy (jak powiązany z egzekwowaniem religijnej władzy Chappelle). Problem polega na tym, że – jak wiemy – homofobia nadal jest dużym problemem społecznym, wyoutowane osoby niehetero często narażone są na przemoc fizyczną, systemową i emocjonalną, ponieważ społeczeństwo jest w stanie tolerować nieheteronormatywność wyłącznie, gdy jest ona stuprocentowo niewidoczna. Tymczasem nieustanne utrzymywanie kamuflażu jest destruktywne dla ludzkiej psychiki – nie da się wieść szczęśliwego, spełnionego życia w kłamstwie. Dopplery są tu doprowadzonym do absurdu odpowiednikiem figury „dobrego geja”, którego ma za przyjaciela każdy konserwatysta, a który się nie obnosi, nie postuluje o bardziej egalitarne społeczeństwo, a najczęściej zresztą w ogóle nie istnieje.

Naprawdę nie miałbym aż tak wielkich pretensji o takie postawienie sprawy, gdyby nie puenta tego wątku – a w zasadzie jej kompletny brak. Wieczny Ogień zostawia nas z sugestią, że taki stan rzeczy jest w zasadzie w porządku jako metoda pokojowej egzystencji, niespecjalnie brnąc w daleko idące implikacje. Opowiadanie kończy się tym, że wszyscy jego bohaterowie idą do „Passflory”, a Chappelle ma zamiar użyć swojej pozycji społecznej w przypadku, gdyby obsługa nie chciała wpuścić do środka niziołków. Kto wie, może Jaskier dostanie nawet swoją wymarzoną półelfkę, albo nawet i elfkę? Jasne, to tylko żartobliwe opowiadanie niemające żadnych pretensji edukacyjnych czy komentatorskich. Problem polega jednak na tym, że saga o Geralcie z Rivii często kojarzona jest z tematami równościowymi i chwalona za to, jak dobrze prezentuje problematykę sił i procesów związanych z rasizmem, społecznymi nierównościami, resentymentami względem inności oraz traktowaniem mniejszości etnicznych. Był to, co zresztą mocno ironiczne, jeden z kluczowych wątków toczącego się kilka lat temu dyskursu o tym, czy w uniwersum wiedźmina istnieją osoby niebiałe i na ile sensowne jest umieszczanie ich w wiedźmińskiej narracji, skoro analogiczną rolę pełnią fikcyjne rasy elfów, krasnoludów, niziołków, gnomów i pozostałych ras. To naturalne, że musimy przyglądać się tym motywom, by je zweryfikować.

Póki co z przykrością stwierdzam, że nie jest z tym aż tak różowo – Sapkowski oczywiście temat pogłębia i w realistyczny sposób komplikuje, ukazuje te mniej oczywiste konsekwencje systemowych uprzedzeń. Dobrym przykładem jest przedstawienie Dudu jako postaci w zasadzie pozytywnej, którą do napaści na Dainty’ego pchnęło nie okrucieństwo albo chciwość, ale desperacja – tak samo jak w prawdziwym świecie, w którym wiele osób dyskryminowanych ucieka się do przestępstw, wstępuje do gangów albo nielegalnie przekracza granice państw, ponieważ bardziej akceptowalne metody poprawienia własnej sytuacji życiowej są utrudniane przez niechętny im system społeczny. Albo wspomniane wyżej zasygnalizowanie, że świat nie dzieli się na Większość i Mniejszość, bo mniejszości są od różne, niektóre traktowane są z mniejszymi lub większymi uprzedzeniami i niekoniecznie muszą się stapiać w jedną, łatwą do zaszufladkowania Większości masę. Tym bardziej trudno mi jest przejść do porządku dziennego nad tym, w jaki sposób najwyraźniej Sapkowski rozumie integrację. Zgadza się, stan, w jakim egzystuje społeczność dopplerów w Novigradzie jest pewnym półśrodkiem, ale w opowiadaniu nic w żaden zauważalny sposób nie sugeruje, że jest to tylko półśrodek. „Bywa nawet, że jesteście [od nas] lepsi” mówi Geralt do Chappelle, po czym opowiadanie kończy się wyprawą do burdelu. To „lepsi” ma oczywiście oznaczać „nie przeciwstawiacie się naszym oczekiwaniom, nie domagacie się godnego traktowania, nie rzucacie się w oczy, a prześladowani nie odpowiadacie przemocą na przemoc”. To bardzo wygodna dla status quo lepszość – i bardzo problematyczna, jeśli będziemy próbowali przekładać ją na realia prawdziwego świata.

Lubię to opowiadanie, naprawdę – Wieczny Ogień jest konstrukcyjnie bardzo eleganckie. Podoba mi się, że nawet w małych szczegółach Sapkowski dba o to, by wszystko ze sobą współgrało, jak choćby scena przy fontannie, w której Jaskier przekonuje swoich towarzyszy, by wypowiedzieli życzenia i każde z tych życzeń w taki czy inny sposób spełnia się jeszcze przed końcem opowiadania. Biorąc pod uwagę fakt, iż dużą część Wiecznego Ognia zajmuje ekspozycja fabularna wcześniejszych wydarzeń – najpierw Jaskier opowiada o mieście, potem Dainty o tym, co zrobił mu Dudu, potem krasnoludzki bankier Vimme o tym, co Dudu wyczyniał w imieniu Dinty’ego – zadziwia fakt, iż mimo wszystko całość czyta się jednym tchem. To naprawdę niebywałe, że Sapkowski nawet tak pozornie nudne tematy jak handel kupiecki na średnią skalę i ekonomię świata fantasy potrafi przedstawić i opisać w atrakcyjny, interesujący sposób.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...