piątek, 14 grudnia 2018

RECENZJA: Palcojad - tom 1

fragment okładki, całość tutaj.

Palcojad, którego pierwszy tom opublikował właśnie na naszym rynku Egmont, to dla mnie dość twardy to zgryzienia orzech. Z jednej strony komiks – liczący trzydzieści zeszytów (z których pierwsze dziesięć trafiło do pierwszego tomu) thriller kryminalny opowiadający o miasteczku Buckaroo, które z nieznanych przyczyn jest od lat wylęgarnią seryjnych morderców – to technicznie poprawna opowieść z kompetentnie zarysowanymi bohaterami, umiejętnie prowadzoną akcją oraz precyzyjnie porozstawianymi zwrotami akcji. Z drugiej strony nie jestem w stanie opowiadać o tym komiksie inaczej niż słowami „poprawna”, „kompetentnie” i „precyzyjnie”, ponieważ jest on zwyczajnie nudny. Ta kliniczna poprawność jest zarazem najmocniejszą zaletą, jak i największą wadą. Palcojad przypomina rysunek techniczny – przejrzysty, wystudiowany, ale sam w sobie pozbawiony właściwie czegokolwiek interesującego. 

To opowieść zbudowana wyłącznie z najoczywistszych klisz, którymi nawet osoba niespecjalnie interesująca się kryminałem momentalnie zdekoduje i (trafnie) przewidzi dalszy rozwój wypadków. Mamy więc śledztwo, tajemnicze zniknięcie i przywołanego przez dawne zobowiązania agenta służb specjalnych (obowiązkowo z mroczną przeszłością), który łączy siły z miejscową twardą jak skała policjantką (obowiązkowo z wrażliwym wnętrzem), bo odnaleźć zaginionego i raz na zawsze rozwikłać zagadkę rzeźników z Buckaroo. W tle mamy oczywiście równie schematyczne postaci drugoplanowe – buntowniczą nastolatkę próbującą rozwikłać śledztwo na własną rękę, oportunistycznego handlarza chcącego skapitalizować ponurą sławę miasta, zacietrzewionego pastora bełkoczącego o karze boskiej za grzechy mieszkańców Buckaroo i tytułowego Palcojada, który po uniewinniającym go procesie powrócił do Buckaroo, gdzie wiedzie relatywnie spokojny żywot pod czujnym okiem policji obserwującej, czy nie planuje wrócić do dawnych nawyków. 

W teorii to właśnie Edward Charles „Palcojad” Warren miał być zapewne najciekawszym elementem historii, głównie z uwagi na swoją charakteryzację i moralną niejednoznaczność – wiemy, że jest jednym z seryjnych morderców, ale jednocześnie nie jest oczywiste, czy (a jeśli, to w jakim stopniu) jest zamieszany w najnowsze wydarzenia. Jego socjopatyczne zachowanie oraz nieoczywiste działania, jakie pokazuje nam komiks komplikują poprawne odczytywanie motywacji tytułowego bohatera. W teorii. W praktyce Warren jest nudny – jak słabsza, mniej wymyślna wersja Jokera. Nie zmienia to jednak faktu, że i tak jest najciekawszą postacią w całym komiksie, bo w jego przypadku scenarzysta przynajmniej stara się skomponować interesującą postać. Wszyscy pozostali są tak wyprani z osobowości, że w trakcie lektury ciężko mi było myśleć o nich inaczej niż jak o pustych funkcjach narracyjnych, które mają popychać fabułę do przodu. To postaci powyciągane z późniejszych książek Stephena Kinga, współczesnych seriali kryminalnych od HBO i FX, z których usunięto najmniejszy przejaw indywidualizmu. Sytuacji nie poprawiają również bardzo drewniane dialogi. 

Prawdopodobnie powinienem również wspomnieć o siódmym numerze komiksu, w którym gościnnie występuje Brian Michael Bendis – realnie istniejący scenarzysta komiksowy, który w fabularnej przestrzeni Palcojada przybywa do Buckaroo, by znaleźć pomysł na swój nowy komiks. Cały ten rozdział to właściwie jeden wielki środowiskowy żart, niespecjalnie zresztą zabawny nawet dla fanów komiksów, bo ograniczający się tylko do kilku stron, w których scenarzysta Palcojada parodiuje (bardzo łatwy do sparodiowania) styl prowadzenia komiksowej narracji Bendisa i bardzo pretensjonalną rozmowę Warrena ze scenarzystą, włącznie z nonsensowną, ale z jakichś powodów lubianą przez wielu pisarzy paralelą „ty zabijasz ludzi na kartach komiksu, ja robię to w realnym świecie”. Generalnie bardzo lubię tego typu metafikcyjne mrugnięcia okiem do czytelnika, ale to pomysł na jeden kadr, góra – komiksową stronę, nie cały zeszyt. 

Kolejnym problemem jest również ślimacze tempo komiksu. Przez dziesięć pierwszych zeszytów fabuła ledwo rusza się z miejsca, bo w międzyczasie zdołała ugrzęznąć w kilku ślepych zaułkach śledztwa oraz pobocznych historyjkach niemających większego wpływu na rozwój sytuacji. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, gdyby twórca zagospodarowało tę przestrzeń na kreślenie interesujących zależności między bohaterami czy rozwijał ciekawe wątki poboczne, ale – jak pisałem wyżej – tak się nie dzieje. Scenarzysta próbuje urozmaicać nieco komiks wrzucając od czasu do czasu odwołania do innych rzeźników z Buckaroo i prezentując tym samym galerię barwnych morderców „z motywem”, co jest sympatyczne, ale na dobrą sprawę nie prowadzi do niczego interesującego. To jest chyba mój największy problem z Palcojadem – nudzi swoją przewidywalnością i nie daje niczego, co by to poczucie nudy niwelowało. To jest perfekcyjnie przeciętny komiks. Podejrzewam, że miłośnicy i miłośniczki gatunku ocenią go wyżej niż ja, ale nadal to przewidywalna opowieść tocząca się przewidywalnym torem i nic nie wskazuje na to, by miało się to w przyszłości zmienić. 

Rysunkowo rzecz jest generalnie przyzwoita – podoba mi się dynamika niektórych ujęć akcji oraz absolutnie świetne okładki (właściwie jedyny element Palcojada, który wybija się ponad techniczną przeciętność). Wiele dobrego robią też kolory – sprawne operowanie barwami mocno podkręca klimat wielu scen i odnoszę wrażenie, że kolorysta stara się dodać tymi kolorami emocjonalnego napięcia, którego w wielu miejscach wyraźnie brakuje scenariuszowi. Przyczepiłbym się może do kilku projektów postaci, które momentami wyglądają karykaturalnie oraz paru sekwencji, w których ewidentnie widać, że rysownik mocno się spieszył, by nie dogoniły go terminy, ale to w zasadzie drobiazgi. Artystycznie komiks wygląda w najgorszym razie bardzo porządnie. 

Egmontowskie wydanie Palcojada zawiera również naprawdę dużo dodatków – od galerii okładek, poprzez scenariusz pierwszego zeszytu, szkicowniki, projekty postaci, początkowy draft pokazany wydawcy zanim zdecydował się on dać komiksowi zielone światło, biogramy autorów… bardzo lubię tego typu bonusy dla czytelników, a w tym wydaniu zbiorczym było ich naprawdę sporo. Samo wydanie jest również typowo dla współczesnego Egmontu bardzo solidne – pamiętam jeszcze czasy, w których bywało z tym naprawdę różnie i cieszę się, że wydawnictwo ma je już dawno za sobą, bo nie przypominam sobie, by w ciągu ostatnich paru lat wpadł mi w ręce komiks Egmontu, który edytorsko by zawodził. 

Palcojada polecić mi jest jednak ciężko. To bardzo nijaki komiks, który wygląda jak końcowy produkt osoby, która zapisała się na profesjonalny kurs pisania thrillerów – technicznie dopracowany, ale naprawdę niewiele poza tym. Większość motywów, które Palcojad porusza, inne teksty kultury (niekoniecznie same w sobie wybitne) robią ciekawiej, a gdy komiks próbuje robić coś nietypowego, dostajemy… Briana Michaela Bendisa na rowerku. Wciąż jednak nie jestem w stanie jakoś żarliwie odradzać Palcojada, ponieważ nie jest to w żadnym razie komiks zły. To typowa fabularna wata, którą fani mroczniejszych kryminałów mogą sobie bezstresowo umilić kilka wieczorów i po zakończeniu lektury nie odczuwać frustracji. Jeśli komuś brakuje tego typu komiksów – ten może się sprawdzić. Pozostałym radziłbym jednak rozejrzeć się za czymś innym.


Egzemplarz recenzyjny dostarczyło wydawnictwo Egmont

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...