fragment grafiki autorstwa Pauliny Ganucheau, całość tutaj. |
Już od dłuższego czasu BBC emituje jedenasty sezon serialu Doctor Who – pierwszy, w którym tytułową postać gra kobieta. To w zasadzie najmniej istotna zmiana względem poprzednich sezonów, choć – jak nietrudno się domyśleć – najbardziej kontrowersyjna. Jedenasty sezon póki co budzi we mnie dość mieszane uczucia. O ile zauważam i doceniam duży skok jakości produkcyjnej – serial chyba nigdy dotąd nie wyglądał tak pięknie – o tyle scenariusze i charakteryzacje postaci chwilami pozostawiają dużo do życzenia. Doctor, która do tej pory podróżowała raczej z minimalną załogą, tym razem gości na pokładzie TARDIS aż troje bohaterów i nie każde z nich zawsze ma coś ciekawego do roboty. Dość radykalne odcięcie się od poprzednich iteracji serialu – showrunner i wiodący scenarzysta jedenastej serii, Chris Chibnall, zapowiada, że na tę chwilę nie planuje wprowadzać żadnych fabularnych odniesień do wcześniejszych sezonów, da również odpocząć „etatowym” przeciwnikom Doctor (Dalekowie, Cybermani, Master, Płaczące Anioły) i ma zamiar w całości skupić się na kreśleniu nowej mitologii serialu. To budzi otuchę – nie mogę oprzeć się wrażeniu, że serial już od wielu sezonów tematycznie goni za własnym ogonem i tego typu próba oderwanie się od przeszłości może nam wszystkim wyjść na zdrowie.
Tym, co podoba mi się w jedenastym sezonie jest jego dyskretne, ale zauważalne przesunięcie centrum uwagi na osoby wywodzące się z mniejszości i/albo klasy robotniczej. Cała trójka nowych towarzyszy to osoby o stosunkowo niskim statusie społecznym – Graham jest kierowcą autobusu, Ryan kształci się na mechanika, Yasmin jest policjantką z drogówki. Nie, żeby był to jakiś wyjątek od reguły – Rose pracowała przecież w supermarkecie, Donna zarabiała na życie jako sekretarka – jednak w wypadku osób towarzyszących Trzynastej Doctor wydaje się to mieć nieco większe znaczenie, ponieważ scenarzyści (głównie, ale nie tylko, Chris Chibnall) często wykorzystują to, by przydać kolejnym epizodom nieco głębszego wymiaru. Yaz i Ryan mają na przykład dłuższą scenę dyskusji o rasizmie w odcinku o Rosie Park, Ryan wspomina o swoich doświadczeniach w pracy na taśmie przy okazji odcinka Kerblam! – motyw społecznych nierówności cyrkuluje w jedenastej serii niemal nieprzerwanie. W The Ghost Monument jedna postać epizodyczna bierze udział w sadystycznym, śmiertelnie niebezpiecznym wyścigu, ponieważ potencjalna wygrana to jedyny sposób na rozwiązanie finansowych problemów, z jakimi zmaga się jej rodzina. W Rosa obserwujemy historyczny moment, w którym tytułowa bohaterka przeciwstawia się społecznej opresji, której poddawane były osoby czarnoskóre w USA w latach pięćdziesiątych XX wieku. Arachnids in the UK porusza motyw milionerów dewastujących środowisko celem jeszcze większego pomnażania własnych dochodów i upokarzających podrzędnych pracowników tylko dlatego, że mogą. Demons of the Punjab prezentuje nam losy niezamożnej rodziny zakleszczonej w polityczno-ideologicznym konflikcie. Niemal każdy odcinek najnowszego sezonu serialu w ten czy inny sposób przybiera optykę osób niższych klas społecznych, mniejszościowych, nieuprzywilejowanych ekonomicznie i społecznie. Doctor Who nigdy nie uciekał od tego typu tematów – ale też nigdy, o ile mnie pamięć nie myli, nie poruszał ich tak otwarcie i z tak dużą częstotliwością.
I tu pojawia się problem. Nosi on tytuł Kerblam!, który – jestem o tym przekonany – napisany był z dobrymi intencjami. Fabuła prezentuje się w następujący sposób: Doctor otrzymuje przesyłkę z ukrytą w niej prośbą o pomoc i postanawia zbadać sprawę. W tym celu wybiera się do miejsca, z którego nadano paczkę – magazynu międzyplanetarnego dostawcy Kerblam. Tam dowiaduje się, że dziewięćdziesiąt procent pracy wykonują w nim automatony, zaś pozostałe dziesięć procent to obligatoryjny, narzucony przez rząd parytet, który wymusza zatrudnienie określonej liczby jednostek ludzkich. W toku śledztwa Doctor dowiaduje się, że prośbę pomocy nadał sam zautomatyzowany system Kerblam, który chciał w ten sposób uporać się z prawdziwym problemem – jeden z pracowników planuje atak terrorystyczny mający na celu zwrócenie uwagi na problem kurczącego się rynku pracy dla ludzi, którym roboty odbierają zatrudnienie. Doctor powstrzymuje go i, nim odlatuje na spotkanie kolejnej przygody, przyjmuje obietnice od zwierzchników korporacji, że dokonają jej restrukturyzacji w taki sposób, by to ludzie stanowili większość zatrudnionych.
Zanim przejdę do meritum tej notki, chcę jasno powiedzieć, że to nie był zły odcinek sam w sobie – strukturalnie był znacznie lepszy niż większość epizodów tego sezonu, z dobrze rozłożonymi zwrotami akcji, nieźle napisanymi dialogami, podtrzymującą zainteresowanie dynamiką oraz oprawą wizualną. Ujęły mnie subtelne żarty i mrugnięcia okiem skierowane do osób znających wcześniejsze sezony serialu – już sam początek nawiązuje do postaci Jedenastego Doctora i jego zamiłowania do fezów, później pada również wzmianka o wydarzeniach z The Unicorn and the Wasp. Był to zresztą odcinek, w którym bardzo mocno czuć było ducha tych poprzednich epok – z groźnymi automatonami w (pozornej, jak się w trzecim akcie okazuje) roli antagonistycznej oraz folią bąbelkową jako narzędziem masowej zagłady Kerblam! wpisuje się w kiczowaty, umyślnie przeszarżowany obraz serialu. Lubię ten odcinek, naprawdę – co nie zmienia faktu, że jest on problematyczny i nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego.
Zacznijmy od założeń świata przedstawionego. Kerblam! rozgrywa się w międzyplanetarnej rzeczywistości, nad którą władzę sprawuje jakaś forma zinstytucjonalizowanego rządu, prawdopodobnie demokratycznego (Doctor w swoich „referencjach” uzyskanych dzięki psychicznemu papierowi ma pozytywną opinię Pierwszej Damy), który pod naciskiem związków zawodowych narzucił korporacjom obowiązek zatrudniania co najmniej dziesięciu procent ludzkich pracowników w stosunku do automatonów – na wszystkich szczeblach zatrudnienia. Oznacza to, o ile dobrze rozumiem, że na określoną ilość pracy, na przykład, automatów sprzątających, dziesięć procent tej pracy musi być wykonane ludzkimi rękoma, na ogół decyzji ekonomicznych podejmowanych przez zaprojektowane do tego celu sztuczne inteligencje dziesięć procent musi być podejmowana przez ludzki ekwiwalent rady nadzorczej i tak dalej. W odcinku widzimy nawet, jak ludzie pracują u boku robotów wykonując tę samą co one pracę na taśmach.
Sytuacja zaczyna wyglądać coraz bardziej mętnie, im dłużej przyglądamy się temu założeniu. W oczywisty sposób ludzie nie są w żaden sposób potrzebni na żadnym szczeblu produkcyjnym, który pokazuje nam odcinek – roboty radzą sobie z produkcją, sprzątaniem, pakowaniem, dostarczaniem i koordynowaniem tych działań znacznie lepiej niż ludzie. Automatyzacja w rzeczywistości, którą wraz z Doctor i jej towarzyszami odwiedzamy w tym odcinku znajduje się już na takim poziomie, na którym ludzka praca jest zbędna do przetrwania naszego gatunku – pada przecież informacja, że ludzki parytet został odgórnie wymuszony. Prawdopodobnie wiązał się zresztą ze spowolnieniem procesów produkcyjnych tylko po to, by przystosować je do ręcznej obsługi przez ludzi. Świat Kerblam! to świat, w którym ludzie nie muszą pracować, ponieważ całą pracę załatwiają za nich roboty. Czemu więc pracują?
I co dzieje się z tymi, którzy mimo tego pracy nie mają? Skoro to rząd musi wymuszać na korporacjach określone obligatoryjne proporcje zatrudnionych, oznacza to, iż musi istnieć cała rzesza osób, które pracy nie mają – nie dlatego, że są leniwe czy roszczeniowe czy jakąkolwiek jeszcze wymówkę wymyślimy, ale dlatego, że literalnie nie ma dla nich żadnej pracy do wykonania. Z czego zatem żyją? Do głowy przychodzą mi tylko dwa rozwiązania, przy czym odcinek dość silnie sugeruje drugie. Pierwszym jest jakaś forma bezwarunkowego dochodu gwarantowanego – wszyscy otrzymują środki do życia niezależnie od tego, czy mają jakieś zatrudnienie. Drugi jest znacznie bardziej niepokojący – nieliczne grono „szczęściarzy”, którzy dostąpili zaszczytu wykonywania pozbawionej sensu pracy, którą automatyzacja załatwiłaby szybciej i lepiej mają na utrzymaniu całą resztę populacji. Jedna z postaci epizodycznych, Dan, który zostawił na planecie córkę, by móc pracować na księżycu, na którym znajduje się siedziba Kerblam. Dan bardzo wyraźnie tęskni za swoją córką – czemu zatem wybrał tego typu pracę, która uniemożliwia mu obserwowanie, jak dorasta jego własne dziecko, opieka nad nim i towarzyszenie mu w tym procesie? Narzuca się odpowiedź, że nie była to kwestia wyboru, tylko ekonomicznego przymusu. Tę hipotezę wzmacnia dodatkowo zachowanie Charliego, postaci pełniącej w tym odcinku rolę antagonistyczną. Charlie jest bowiem terrorystą planującym zamach w celu zwrócenia uwagi na kurczący się rynek pracy dla ludzi. Jego desperacja sugeruje, że nikt nie ma lepszego pomysłu na organizację społeczeństwa niż tego dotychczasowy, więc musi zrobić wszystko, by zmusić ludzi do działania. Ma oczywiście rację, choć metody jego działania są niedopuszczalne.
Przysłowiowym słoniem w pokoju jest tu kwestia tak zwanego bezrobocia technologicznego. Jest to realnie istniejące zjawisko społeczne polegające na kurczeniu się rynku pracy z powodu postępującego procesu automatyzacji. Ludzka praca przestaje być potrzebna, ponieważ technologia jest w stanie wyeliminować czynnik ludzki z procesu produkcyjnego. W teorii może dojść zatem do sytuacji, w której nie będzie żadnej pracy do wykonania dla ludzi. Wszystkie nasze podstawowe życiowe potrzeby zaspokajać będą w pełni zautomatyzowane systemy produkcyjne. Pojawia się zatem pytanie – co wtedy? Jeśli nie będzie żadnej pracy do wykonania, jak będziemy zarabiać, by kupować jedzenie i ubrania? Od dawna ekonomiści, politycy i filozofowie toczą spory na ten temat. Część twierdzi, że technologiczne bezrobocie ma charakter przejściowy – wraz z rozwojem technologii będą pojawiały się nowe rodzaje zatrudnienia (jak choćby programiści), które zapełnią lukę po tych już zautomatyzowanych. Inni uważają, że prędzej czy później dojdziemy do ściany – skończą nam się zawody do wymyślania, ponieważ cokolwiek tylko przyjdzie nam do głowy będzie mogło powstać szybciej i lepiej za sprawą jakiegoś robota. Osobiście przychylam się raczej do tej drugiej wizji – Maslov namalował swoją skalę potrzeb na piramidzie, nie na wstędze nieskończoności. W pewnym momencie zabraknie nam pracy do wykonania.
Nie ma żadnego logicznego powodu, dla którego mieszkańcy świata, na którym istnieje Kerblam musieli wykonywać jakąkolwiek pracę. W wymiarze świata przedstawionego maszyny są w stanie sprzątać, segregować, pakować i koordynować cały proces lepiej i szybciej niż ludzie. Co zatem zrobić z istotami ludzkimi, które muszą przecież z czegoś żyć? Wspomniany wyżej podstawowy dochód gwarantowany wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem – tego typu posunięcie wymagałoby jednak zmiany myślenia o pieniądzu i jego wartości. Jak będziemy zarabiać na życie, gdy ludzka praca straci sens? To ciężkie pytania i nie mam zamiaru udawać, że znam na nie odpowiedzi. Scenarzyści tego odcinka sugerują, że rozwiązaniem jest… wstrzymanie, czy nawet odrzucenie procesu automatyzacji. Tylko po to, by ludzie mogli tyrać i swoim tyraniem zarabiać na utrzymanie siebie i rodziny. Podczas gdy istnieje i z powodzeniem funkcjonuje technologia, która mogłaby ich od tego uwolnić. Do tego generalnie sprowadza się finał tego odcinka – do odrzucenia ułatwiającej życie technologii tylko dlatego, że społeczeństwo utknęło w archaicznym sposobie myślenia o zarabianiu pieniędzy jako czynniku, od którego uzależnione jest przetrwanie ludzi zamiast pomyśleć o jakiejś metodzie… redystrybucji… dóbr…
Ach. No tak. To byłby komunizm. A do tego przecież pod żadnym pozorem nie możemy dopuścić.
Żarty na bok. Problemem odcinka Kerblam! jest nieprzemyślana metafora. Cała wyjściowa sytuacja to oczywista satyra na Amazon, międzynarodową korporację znaną z regularnego pogwałcania praw pracowniczych, niskich standardów zatrudnienia i grożenia pozwami krytykującym ją dziennikarkom. Rozumiem, co chcieli przekazać twórcy serialu – że pracodawcy powinni dawać pracownikom możliwie najlepsze i najkorzystniejsze dla nich warunki zatrudnienia, z czymś się oczywiście zgadzam, bo to raczej mało kontrowersyjny sentyment. Problem polega na tym, że ubrali ten morał w kontekst kosmicznego science-fiction, w którym nie istnieje żaden powód, dla którego ludzka praca jest w ogóle wymagana – poza pozbawionym (w kontekście tego odcinka) sensu przeświadczeniem, że ludzie muszą na siebie pracować. Nawet, jeśli istnieją lepsze alternatywy. To pułapka, w którą często wpadają teksty kultury popularnej mające ambicję służyć jako społeczny komentarz – założenia świata przedstawionego negują zaplanowaną puentę, ponieważ są zbyt odmienne od tych, które panują w kontekście komentowanego zjawiska. Udało się jej uniknąć serialowi Black Mirror, który w epizodzie Fifteen Million Merits stworzył udaną satyrę na apatyczną klasę średnią, pozwalającą oswajać swój potencjał rewolucyjny tandetną kulturą masową i marzeniami o sławie – tam fantastyka naukowa służyła zuniwersalizowaniu opowieści i przełożeniu realnie istniejących procesów na język antyutopijnej fikcji. Kerblam! jest przykładem nieudanego komentarza, który zaczyna od krytyki nadużywania praw pracowniczych, by po drodze rozsypać się pod naporem przyjętych założeń świata przedstawionego. Szkoda.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz