fragment grafiki z gry Gwent, całość tutaj.
|
Granica możliwości niekoniecznie jest moim ulubionym opowiadaniem Andrzeja Sapkowskiego, o czym dość dotkliwie przekonałem się w trakcie jego powtórnej lektury na rzecz mojego blogowego cyklu. Jest to o tyle dziwne, że wspomnienia miałem z nim jak najbardziej pozytywne – nigdy nie było co prawda w ścisłej czołówce moich najukochańszych wiedźmińskich tekstów, ale większość rzeczy mi się w nim podobało. I tak pozostało, bo w żadnym razie nie jest Granica możliwości tekstem słabym czy niewartym lektury, po prostu... dostrzegam w nim teraz wiele rzeczy, które umknęły mi wcześniej i niekoniecznie wzmacniają one moją pozytywną opinię o tym opowiadaniu. No cóż, taki już pewnie urok świadomego wracania do literatury skonsumowanej lata temu, jeszcze zanim miałem do dyspozycji ukształtowany aparat krytyczny.
Pierwsza wersja opowieści o Smoku Wawelskim, prawdopodobnie najpopularniejszej polskiej legendy, spisana została przez Wincentego Kadłubka w okolicach XII wieku – jej treść, jak nietrudno przewidzieć, dość znacząco różni się od popularnej współcześnie wersji z dzielnym szewczykiem, wypchanym barankiem i tym, że smok pił, i pił, i pił, aż w końcu pękł. Nie, pierwotna wersja opowiadała o dwóch synach króla Grakcha (Kraka), którzy walczyli z terroryzującym okolicę potworem zwanym całożercą. Po nieudanej próbie bezpośredniej konfrontacji bracia uciekli się do podstępu – w miejscu, w którym przerażeni wieśniacy składali monstrum daninę królewicze podłożyli bydlęce skóry wypchane siarką. Stwór pożarł tak sporządzoną pułapkę, co doprowadziło do jego eksplozji. W chwili tryumfu jeden z braci zdradziecko uśmiercił drugiego, zrzucając winę na całożercę i czyszcząc sobie w ten sposób drogę do tronu. Prawda wyszła jednak na jaw, bratobójca został wygnany, zaś tron odziedziczyła Wanda – ta od Niemca. Legenda na przestrzeni lat ewoluowała – w XIV wieku jednemu franciszkaninowi opowieść ta skojarzyła się z biblijną Księgą Daniela i niesprecyzowany „całożerca” został w ten sposób uznany za jak najbardziej sprecyzowanego smoka. Z czasem opowieść obrastała kolejnymi zmianami, zabicie smoka zaczęto przypisywać bezpośrednio Krakowi, wiązać legendę z powstaniem Krakowa, a smoka – z Wawelem. Za większość tych zmian odpowiedzialny Jan Długosz. Przepicie wiślaną wodą i szewczyk Skub (nie „Skuba”, jak często zapisywane jest dziś jego imię) to już wymysł stosunkowo późny, bo szesnastowieczny.
Pierwszą rzeczą, jaka wzbudziła mój dyskomfort była scena z rozdziału otwierającego opowiadanie, w której ginie jeden z mężczyzn próbujący okraść wcześniej Geralta. Jako, że nie każda czytająca tę notkę osoba ma dostęp do tekstu opowiadania, a cytat byłby nieproporcjonalnie długi, pozwolę sobie pokrótce streścić przebieg wydarzeń. Otóż grupka wieśniaków, która wynajęła wiedźmina do ubicia bazyliszka czeka przy wejściu do jaskini. Godziny mijają, a Geralt z niej nie wychodzi. Kilku mężczyzn uznaje, że już po wiedźminie i postanawiają zabrać konia i juki, jakie Geralt zostawił w pobliżu. Powstrzymuje ich Borch Trzy Kawki, który niespodziewanie zjawił się na miejscu zdarzenia w obstawie dwóch Zerrikanek. Jeden z mężczyzn zaczyna wygrażać mu nożem, ale napiętą sytuację rozładowuje Geralt, który wyszedł w końcu z jamy, taszcząc za sobą truchło zabitego bazyliszka. Wiedźmin machnął ręką na całą tę sytuację, ale Borch stwierdził, że ktoś, kto wyciąga na niego nóż musi zginąć i opryszek zostaje zdekapitowany przez jedną z Zerrikanek. Główny bohater gratuluje kobiecie umiejętności szermierczych i ostrego ostrza, po czym przyjmuje zaproszenie szlachcica na obiad w pobliskim zajeździe.
Geralt nie powinien z taką obojętnością podchodzić do nonszalanckiego szafowania śmiercią. Nie licząc premierowego opowiadania, w którym umyślnie sprowokował bójkę i pozabijał miejscowych opryszków, wiedźmin nigdy nie zachowywał się w ten sposób i stoi to w sprzeczności z jego dotychczasową charakteryzacją – a premierowy występ możemy wytłumaczyć tym, iż Sapkowski wówczas jeszcze mocno eksperymentował z osobowością swojego głównego bohatera. Po Mniejszym źle – w którym, pamiętajmy, wiedźmin umyślnie do ostatniej chwili zwlekał z rozlaniem krwi Renfri oraz jej kamratów – coś takiego po prostu wytrąca z immersji. Tak, wiem – opryszek, o którym tu mowa próbował wiedźmina okraść, poza tym to nie Geralt uśmierca wieśniaka, tylko Zerrikanka (na rozkaz Borcha). Nie zmienia to faktu, że brak reakcji na ten incydent jest dziwny i niewytłumaczalny – Geralt zachowuje się nienaturalnie komfortowo w towarzystwie kogoś, kto odpowiedzialny jest za zamordowanie człowieka, który nie stanowił żadnego realnego zagrożenia. To była niepotrzebna, nieuzasadniona scena okrucieństwa, która nie pełniła żadnej fabularnej funkcji, kłóci się z tym, czego dowiadujemy się o Borchu w kolejnych rozdziałach opowiadania i z tym, co wiemy o Geralcie do tej pory i bez której Granica możliwości niczego by nie straciła. Nie jest to zresztą jedyna tego typu scena w tym opowiadaniu, o czym wspomnę jeszcze nieco później.
Smok Villentretenmerth alias Borch Trzy Kawki to postać interesująca – niekoniecznie sama w sobie, ale jako element ewolucji charakterologicznej Geralta. Z wiedźminem łączy go wiele. Obaj są odmieńcami, obaj chronią przedstawicieli swoich gatunków przez zagrożeniami ze strony napastników, pod koniec opowiadania Villentretenmerth zajmuje się również małym smoczątkiem, które wziął pod opiekę w zamian za ocalenie życia jego matce, z sugerowanym zamiarem wyszkolenia pisklaka na swojego następcę, co jest bardzo otwartą paralelą sytuacji z Geraltem i Ciri. Tym, co ich różni jest poczucie celowości. Dla Geralta zabijanie potworów jest jedynie środkiem utrzymania – jego życiu brakuje jasno określonego, świadomie powziętego celu. Jego decyzja powołania się na Prawo Niespodzianki w Kwestii ceny oraz relacja z Yennefer, która miała swój początek w Ostatnim życzeniu to wydarzenia sugerujące, że pragnieniem Geralta jest posiadanie rodziny. Na tym etapie jednak nie są to jeszcze pragnienia uświadomione i skonkretyzowane – wiedźminowi brakuje świadomości życiowego ukierunkowania. Borch natomiast ma własny cel, jest świadomy swoich zamierzeń i konsekwentnie je realizuje. To lekcja, której wyraźnie, choć niebezpośrednio, udziela Geraltowi.
Co do samego Geralta, to interesujące jest, w jaki sposób na przestrzeni opowiadania zmienia się jego relacja z Yennefer. Wiemy, że od momentu ich rozstania minęły aż cztery lata i że to rozstanie wyglądało w niekorzystny dla wiedźmina sposób – Geralt, najzwyczajniej w świecie, porzucił czarodziejkę, zostawiając ją bez słowa. Yennefer poczuła się w ten sposób okrutnie zraniona i naprawdę ciężko się temu dziwić – Ostatnie życzenie bardzo wyraźnie pokazało nam, że przedmiotowe traktowanie to jeden z najczulszych punktów tej bohaterki. Coś takiego musiało dotknąć ją do żywego, stąd ten wielki gniew żywiony do wiedźmina nawet po tak długim czasie. Geralt wyraźnie tęsknił za Yennefer – gdy tylko wiedział się, że czarodziejka dołączyła do polowania na smoka, natychmiast zdecydował się na to samo, choć wcześniej bardzo kategorycznie odmawiał nawet biernego udziału w całej tej eskapadzie. Jego decyzja wyglądała jak kombinacja impulsu oraz postawy, do której od dłuższego czasu dojrzewał.
Na miejscu dochodzi między nimi do konfrontacji. Geralt bardzo nieporadnie próbuje naprawić ich relację, ale rany, jakie zadał Yennefer swoim odejściem okazały się zbyt głębokie. Wpada w gniew za każdym razem, gdy wiedźmin nazywa ją zdrobnieniem „Yen”, bo to określenie znamionuje bliskość, która kiedyś między nimi była, a którą obecnie odrzuca. Jej zachowanie informuje nas jednak, że – wbrew jej słowom – Yennefer nadal kocha wiedźmina. Widać to w scenie zawalenia się mostu, w której ponownie czarodziejka i Geralt ratują sobie nawzajem życie – bez namysłu, bez chwili zawahania. Chwila jednak mija i Yennefer szybko powraca do poprzedniego podejścia, starając się wymusić na nim odłączenie się od polowania. W międzyczasie na arenie wydarzeń pojawia się jednak złoty smok i czarodziejka dość cynicznie próbuje wykorzystać uczucie Geralta do tego, by uśmiercić monstrum i zagarnąć je całe dla siebie:
– Ten smok jest niewiarygodnie szybki. Za szybki, by mógł z nim walczyć człowiek.
– Rozumiem. Nie, Yen. Nie ja.
– Zasady? – uśmiechnęła się zjadliwie czarodziejka. – Czy zwykły, najzwyklejszy strach? To jedno ludzkie uczucie, którego w tobie nie wytrzebiono?
– Jedno i drugie – zgodził się beznamiętnie wiedźmin.
– Co za różnica?
– Właśnie – Yennefer podeszła bliżej. – Żadna. Zasady można złamać, strach można pokonać. Zabij tego smoka, Geralt. Dla mnie.
– Dla ciebie?
– Dla mnie. Chcę tego smoka. Całego. Chcę go mieć tylko dla siebie.
Yennefer nie kieruje się chciwością czy okrucieństwem, bo czarodziejka jak zawsze jest w swych posunięciach bardzo pragmatyczna – smok jest jej potrzebny jako środek płatniczy w zamian za terapię pozwalającą jej mieć dziecko. Obiecuje Geraltowi, że w zamian za to wybaczy mu jego zachowanie, o co prosił ją, gdy wisieli na rozpadającym się moście, dosłownie o włos od śmierci. Wiedźmin odmawia, utrzymując, że przestało mu zależeć. A potem wszystko idzie w diabły, oboje zostają spętani przez chciwych smokobójców… i, ponownie, ratują sobie nawzajem życie. To stały wzorzec dynamiki ich relacji – nie są w stanie ze sobą egzystować do momentu, w którym naprawdę potrzebują siebie nawzajem. Sprawia to, że związek Geralta i Yennefer istnieć może jedynie w bardzo szczególnych warunkach. Przynajmniej do czasu, w którym oboje nie rozwiążą swoich osobistych problemów, bo to właśnie zdaje się być największą przeszkodą na drodze ich relacji. Yennefer zmaga się ze swoim pragnieniem macierzyństwa i jest dla realizacji tego pragnienia gotowa traktować wiedźmina w cyniczny, instrumentalny sposób (patrz cytat wyżej). Geralt jest natomiast niedojrzały emocjonalnie, nie potrafi zidentyfikować i nazwać własnych pragnień, przez co miota się i nie umie poukładać sam ze sobą – a co dopiero z drugą osobą, z którą miałby dzielić smutki i radości życia. Jeśli obojgu uda się przezwyciężyć własne skazy charakteru, będą ze sobą i będą szczęśliwi. Villentretenmerth jest jednak sceptyczny:
– Wybacz szczerość i prostolinijność, Yennefer. To jest wypisane na waszych twarzach, nie muszę nawet starać się czytać w myślach. Jesteście stworzeni dla siebie, ty i wiedźmin. Ale nic z tego nie będzie. Nic. Przykro mi.
– Wiem – Yennefer pobladła lekko. – Wiem, Villentretenmerth. Ale i ja chciałabym wierzyć, że nie ma granicy możliwości. A przynajmniej w to, że jest ona jeszcze bardzo daleko.
Jednym z tematów przewodnich Granicy możliwości jest naginanie barier i ograniczeń stawianych nam przez świat oraz podważanie reguł, jakimi ten świat się rządzi. Geralt jest pewien, iż legendarne złote smoki nie istnieją – do momentu, w którym spotyka taką istotę i musi skonfrontować się z faktem, iż od przynajmniej niektórych reguł istnieją wyjątki. Skoro może istnieć złoty smok, to szczęśliwy i życiowo spełniony wiedźmin być może również mieści się w granicach możliwości? Twardy dogmatyzm reprezentowany jest pod postaciami rycerza Eycka z Denesle i czarodzieja Dorregaraya – pod koniec opowiadania obaj kończą raczej marnie. Eyck zostaje poturbowany i najpewniej trwale okaleczony przez smoka, którego planował uśmiercić, zaś Dorregaray kończy pobity i spętany przez smokobójców, a ostatni raz (w tym opowiadaniu) widzimy go nieprzytomnego i cuconego przez Jaskra. Nieprzemakalny dogmatyzm okazuje się więc samobójczą taktyką.
Skoro już o Eycku i Dorregarayu mowa, przyjrzyjmy się pozostałym bohaterom opowiadania. Mamy tu szewca Kozojeda, do którego wszyscy odnoszą się ze wstrętem mającym raczej podłoże klasowe, niż jakiekolwiek inne, bo Kozojed w swych manierach czy poglądach niespecjalnie odstaje od, dajmy na to, Boholta czy Yarpena. Ci natomiast są bezwzględnymi rębaczami, dla których liczy się wyłącznie zarobek. Mamy również organizatora całej wyprawy, młodziutkiego króla Niedamira, który potrzebuje smoczego łba, by gładko i bezkonfliktowo włączyć ziemie księstwa Malleore do swojego państwa. I wydaje mi się, że to ten ostatni bohater – choć jego interakcje z pozostałymi są minimalne – jest soczewką, przez którą trzeba patrzeć na Granicę możliwości. Początkowo jest Niedamir zdeterminowany, by zdobyć Malleore metodą sprawnej politycznej zagrywki – osadzić samego siebie w roli smokobójcy z tamtejszej tradycyjnej przepowiedni, co umocni pozycję młodego władcy w oczach mieszkańców księstwa i pozwoli na pokojowe, dyplomatyczne rządy jako mąż tamtejszej królewny. Ta taktyka zdradza u Niedamira skłonności do romantycznego idealizmu, naiwnego wprawdzie, ale też znamionującego osobę niechętną przemocy i wolącą załatwiać swoje interesy tak, aby w miarę możliwości wszyscy byli zadowoleni.
Gdy na arenie wydarzeń pojawia się złoty smok i wszyscy odrzucają jakiekolwiek pozory dobrych intencji do tej pory utrzymywali, podejście Niedamira zaczyna się zmieniać. To bardzo młody bohater, ledwie nastolatek, o nieukształtowanej jeszcze osobowości i możliwe, że polowanie na smoka było dla niego pierwszą w życiu okazją, by na własne oczy przekonać się, jak wygląda świat poza bezpiecznymi murami zamków. A jak wygląda, pokazała mu zapluta służalczość Kozojeda, pogruchotany (dosłownie) idealizm Eycka, cyniczny pragmatyzm Rębaczy oraz milczenie wiedźmina. Musiało to wpłynąć na poglądy młodego władcy. I wpłynęło, a jakże:
– Ani słowa, Gyllenstiern. Pani Yennefer, szlachetni panowie, żegnam was. Straciłem trochę czasu na tej wyprawie, ale i zyskałem sporo. Wiele się nauczyłem. Dzięki wam za słowa, pani Yennefer, panie Dorregaray, panie Boholt. I dzięki za milczenie, panie Geralt.
– Królu – rzekł Gyllenstiern. – Jak to? Smok jest tuż, tuż. Tylko ręką sięgnąć. Królu, twoje marzenie…
– Moje marzenie – powtórzył zamyślony Niedamir. – Ja go jeszcze nie mam. A jeśli tu zostanę… Może wtedy nie będę go miał już nigdy.
– A Malleore? A ręka księżniczki? – nie rezygnował kanclerz wymachując rękami. – A tron? Królu, tamtejszy lud uzna cię…
– W rzyci mam tamtejszy lud, jak mawia pan Boholt – zaśmiał się Niedamir. – Tron Malleore jest i tak mój, bo mam w Caingorn trzystu pancernych i półtora tysiąca pieszego luda przeciwko ich tysiącu zafajdanych tarczowników. A uznać, to oni mnie i tak uznają. Tak długo będę wieszał, ścinał i włóczył końmi, aż uznają. A ich księżniczka to tłuste cielątko i plunąć mi na jej rękę, potrzebny mi tylko jej kuper, niech urodzi następcę, a potem się ją i tak otruje. Metodą mistrza Kozojeda.
Wydaje mi się to kolejnym tematycznym filarem opowiadania – ukazanie, w jaki sposób zło cyrkuluje i korumpuje kolejne osoby. Niedamir osiągnie swój cel nie zmyślną dyplomatyczną zagrywką, a brutalnym zastraszeniem poddanych Malleore. Tak właśnie reprodukuje się Chaos, o którym opowiadał Geraltowi Borch.
Jak wspomniałem na początku, Granica możliwości nie jest moim ulubionym opowiadaniem – choć dostarcza solidnej zawartości fabularnej, koncepcyjnej i charakterologicznej, to bije z niego dysproporcjonalnie wielki ładunek negatywnych emocji powodowanych niepotrzebnymi scenami okrucieństwa. Mamy bowiem wspomnianą wyżej scenę dekapitacji, na którą Geralt reaguje wzruszeniem ramionami, scenę molestowania seksualnego i zapowiedzi zbiorowego gwałtu na Yennefer, który to wątek nie doczekuje się żadnego poprawnego zaadresowania, Jaskra komentującego wygląd i urodę tejże Yennefer zaraz po tym, jak została upokorzona i molestowana seksualnie przez Rębaczy i nadal ciąży nad nią widmo gwałtu. Borch Trzy Kawki mający być światłem nadziei i symbolem próby utrzymania Ładu w świecie Chaosu zawodzi w tej roli – kapryśnie zabija człowieka, który nigdy nie miał szansy zrobić mu jakiejkolwiek krzywdy, traktuje towarzyszące mu Zerrikanki w straszliwie uprzedmiotawiający sposób (ktoś, kto nazywa się Villentretenmerth nie ma prawa narzekać na to, że czyjeś imię jest zbyt trudne do wymówienia), a wszystko to sprawia, że jego deklarowana sympatia odczuwana w stosunku do rodzaju ludzkiego nosi poważne znamiona hipokryzji. Momentami wygląda to tak, jakby Sapkowski sabotował własne starania napisania spójnego tematycznie moralitetu, bo za każdym razem, gdy wychodzi na prostą przypomina sobie o dziedzictwie pulpowego fantasy, z którego cykl wiedźmińskich opowiadań czerpie swój rodowód. I wyciąga z tego dziedzictwa wszystko, co w nim najgorsze.
Jest więc Granica możliwości opowiadaniem, które zawodzi w niemal tyluż samu punktach, w ilu odnosi sukces. Jego przesłanie jest czytelne – zło reprodukuje się niesamorzutnie, a ludzka niegodziwość wprowadza na świecie nieporządek (Chaos), któremu trzeba się opierać poprzez próby zaprowadzenia Ładu. Granice możliwości czasami są przekraczalne, a wiele przyjętych za pewnik prawd należy kwestionować, ponieważ nas one krępują. Problemem jest jednak fakt, że Sapkowski nie potrafi powstrzymać się przed eksploatacją ekspresywnych scen seksu i przemocy (i seksualnej przemocy), które w znacznej mierze zakłamują to, co chciał przekazać. No dobrze, może nie tyle zakłamują, co niepotrzebnie rozmywają przekaz.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz