fragment grafiki z gry Gwent, całość tutaj.
|
Głos rozsądku to dziwny zwierz i bardzo długo nie wiedziałem, z której strony go ugryźć. Jako autonomiczny utwór sprawdza się bardzo słabo, ale też wyraźnie nie miał być on czymś indywidualnym. Sapkowski Głos rozsądku stworzył bowiem jako narracyjne spoiwo porządkujące jego dotychczasowy dorobek twórczy, wygładzające fabularne i koncepcyjne krawędzie, przydające kontekstu i powiązań niepowiązanym dotychczas opowiadaniom. Wszystkie utwory z pierwszego zbioru opowiadań mają bardzo zamkniętą strukturę i niewiele wewnętrznych odniesień – można czytać je praktycznie w dowolnej kolejności, ponieważ konsekwencje wydarzeń z, dajmy na to, Mniejszego zła, w żaden sposób nie są odczuwalne w Kwestii ceny, Ziarnie prawdy czy Ostatnim życzeniu. Co więcej, nie licząc Jaskra, żadna z postaci drugoplanowych nie pojawia się w więcej, niż jednym tekście. Początkowo czytelnik mógł bez jakiegokolwiek problemu sięgnąć po dowolny tekst o Geralcie z Rivii i nie czuć dezorientacji. Trochę jak u Roberta E. Howarda i jego cyklu opowiadań o Conanie – autor wspominał w jednym z listów do P.S. Millera, że wymyślał kolejne epizody z życia cymmeryjskiego barbarzyńcy niechronologicznie, tak, jakby sam Conan opowiadał mu je pod wpływem wspomnień. W pewnym zakresie i do pewnego momentu Sapkowski czynił podobnie – jednak Głos rozsądku jest punktem zwrotnym dla całej wiedźmińskiej narracji. Momentem, w którym saga o wiedźminie zaczęła popadać w Syndrom Cerebusa.
Porozmawiamy o Cerebusie (tak, to będzie dość chaotyczna notka, ale też materiał, z którym mamy tu do czynienia jest na tyle specyficzny, że mogę pozwolić sobie na rozmaite dygresyjne wycieczki). W drugiej połowie lat siedemdziesiątych niezależny kanadyjski scenarzysta i rysownik Dave Sim zaczął wydawać własnym sumptem komiksową serię fantasy zatytułowaną Cerebus The Aardvark (Cerebus Mrównik), w której kreskówkowy, antropomorficzny mrównik przemierza świat rodem z kart pulpowych powieści high fantasy, przeżywając różne przygody i pakując się w rozmaite kłopoty – coś jak skrzyżowanie Conana z Kaczorem Howardem. Przez mniej więcej dwa pierwsze lata cyklu wydawniczego fabuła komiksu opierała się na epizodycznych przygodach Cerebusa, które trwały nie więcej niż trzy-cztery komiksowe zeszyty (częściej jednak znacznie mniej), po których główny bohater ruszał w dalszą drogę i rzucał się w objęcia kolejnej przygody – trochę jak Geralt u progu swojej odysei. Barwna galeria sprzymierzeńców i złoczyńców przewijała się przez karty komiksu, jednak po wykonaniu swojego zadania drugoplanowe postaci znikały, często całkowicie bez wieści.
Po pewnym czasie stało się jednak coś ciekawego – Sim chciał spróbować nieco innej metody prowadzenia narracji i postanowił kilkanaście kolejnych zeszytów poświęcić jednej, długiej opowieści, początkowo wzorowanej na Wojnie i pokoju Lwa Tołstoja, później jednak ewoluującej w indywidualną artystycznie historię. Z silnie poszatkowanej opowieści stał się nagle Cerebus zwięzłą narracją, do zrozumienia której nieodzowna była znajomość wcześniejszych rozdziałów. W toku tego procesu Cerebus stawał się utworem coraz poważniejszym i mroczniejszym, co było naturalną konsekwencją takiego stanu rzeczy – to już nie były te czasy, w których główny bohater każdą kolejną przygodą zaczynał z czystą kartą, wylizanymi ranami (fizycznymi i psychicznymi) oraz bez ciągnącego się za nim ogona konsekwencji własnych czynów. Po pewnym czasie Cerebus the Aardvark stał się symbolem tego fenomenu – sytuacji, w której uprzednio epizodyczne i tematycznie (stosunkowo) lekkie dzieło ewoluuje w złożoną, linearną opowieść.
Głos rozsądku był pierwszym utworem, który zaczął ustawiać wiedźmińską sagę w określonym kierunku, dlatego nie wydaje mi się, by przykładanie do tego utworu tej samej miarki, którą przykładałem do pozostałych miało jakiś większy sens. Fabularnie jest bowiem Głos rozsądku, delikatnie pisząc, ubogi – można wyróżnić w nim w zasadzie tylko dwa wątki, oba niezwykle wiotkie. Pierwszym z nich jest „konflikt” Geralta z przedstawicielami Zakonu Białej Róży, którzy chcą pozbyć się wiedźmina z świątynni Melitele. Po co? Nie bardzo wiemy, bo ich motywacje są całkowicie nieczytelne. Falwick przywołuje autorytet panującego na tych ziemiach diuka Herewarda, ale Nenneke natychmiast odrzuca to jako potencjalny blef. Nie istnieje żadna wyrażona wprost motywacja, dla której komukolwiek miałoby zależeć na tym, by natychmiastowo wyrzucić Geralta ze świątyni. Nawet jako demonstracja władzy jest to wyjątkowo idiotyczne, ponieważ… co właściwie ma demonstrować takie posunięcie? I komu? Dodajmy jeszcze, że nikt, ani Nenneke, ani Jaskier, ani wiedźmin nawet przez moment nie traktują tego zagrożenia w poważny sposób. I słusznie, bo ono nigdy nie jest czymś poza niewielkim utrapieniem. W dodatku nie ma żadnej stawki, o którą miałby toczyć się konflikt i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Sapkowski wrzucił ten wątek tylko po to, by Geralt miał jakiś pretekst do wyciągnięcia miecza.
Drugim wątkiem jest rekonwalescencja Geralta. Tu już jest znacznie gorzej, bo o ile wątek z rycerzami Białej Róży znajduje swoje zakończenie, o tyle ten… po prostu się rozpływa. Głos rozsądku zdaje się sugerować, że zachowanie wiedźmina pod koniec walki ze strzygą było przejawem utraty kondycji przez Geralta:
– Coś potwornego! Żeby się tak dać pochlastać zwykłej strzydze! Mięśnie, ścięgna, o mały włos poszłaby tętnica szyjna! Na Wielką Melitele, Geralt, co się z tobą dzieje? Jak to się stało, że dopuściłeś ją tak blisko? Coś ty chciał nią zrobić? Wychędożyć?
Nie odpowiedział, uśmiechnął się lekko.
– Nie uśmiechaj się głupkowato. – Kapłanka wstała, wzięła z komody torbę z opatrunkami. Pomimo tuszy i niskiego wzrostu poruszała się zwinnie i z wdziękiem. – W tym, co się stało, nie ma niczego zabawnego. Tracisz refleks, Geralt.
– Przesadzasz.
– Wcale nie przesadzam – Nenneke przykleiła do rany zieloną papkę wydzielającą ostry zapach eukaliptusa. – Nie powinieneś dać się zranić, a dałeś, i to bardzo poważnie. Wręcz fatalnie.
Nenneke zwraca uwagę na to, że z Geraltem dzieje się coś niedobrego, stąd jej próby przekonania go terapii transem. Geralt uporczywie odmawia, choć coś wyraźnie jest na rzeczy, bo Nenneke wspomina, że jego organizm przestał prawidłowo reagować na eliksiry, a Geralt nie jest w stanie złożyć nawet najprostszych Znaków. Wiedźmina coś wyraźnie dręczy. I to na tyle mocno, że pozwolił sobie na rozkojarzenie w trakcie walki ze strzygą, co niemal kosztowało go życie. I kto wie, może nie było to rozkojarzenie, może wiedźmin igra ze śmiercią tak, jak niektóre osoby z zaburzeniami depresyjnymi igrają z myślami o samobójstwie… to dość daleko idąca interpretacja, ale Sapkowski (naumyślnie?) zaprasza nas do takich dywagacji, nie rozwiązując tego wątku w żaden znaczący sposób. Problem jest zasygnalizowany, ale w żadnym momencie nie zostaje rozwiązany. Cokolwiek dręczyło Geralta, dręczy go nadal – ani rozmowy z Nenneke, ani dyskusje z Jaskrem nie przybliżają go do odnalezienia przyczyny, dlaczego jego kondycja (zarówno fizyczna, jak i psychiczna) zaczyna szwankować. Rzeczą, która zamyka – bo na pewno nie konkluduje – ten wątek jest wizja, której Iola doświadcza tuż przed wyjazdem Geralta, gdy przypadkowy kontakt fizyczny z wiedźminem wyzwala w niej trans.
– Geralt... Iola...
– Nic nie mów, Nenneke.
– Ja też to widziałam... Przez chwilę. Geralt, nie jedź.
– Muszę.
– Ty widziałeś... widziałeś to?
– Tak. Nie pierwszy raz.
– I co?
– Nie ma sensu oglądać się za siebie.
– Nie jedź, proszę.
– Muszę. Zajmij się Iolą. Do zobaczenia, Nenneke. Kapłanka wolno pokręciła głową, pociągnęła nosem i starła nadgarstkiem łzę ostrym, gwałtownym ruchem.
– Żegnaj – szepnęła nie patrząc mu w oczy.
Reakcje Nenneke i Geralta są tu strasznie sztampowe – oto zatroskana figura matczyna ze łzami w oczach błaga swojego syna o to, by nie jechał w oblicza potencjalnej śmierci, ale on, dzielny i niewzruszony mężczyzna, twierdzi, że on musi (właściwie czemu?) i bez trwogi rusza w objęcia Mrocznego Nieznanego. Wszystko to jest strasznie melodramatyczne i wymuszone, zupełnie nie po sapkowskiemu. Sytuacji nie poprawia fakt, że powyższy akapit zamyka cały zbiór opowiadań i, w teorii, stanowi punkt kulminacyjny jedynego wyraźniejszego wątku w całym Głosie rozsądku. Więc kulminacją jest to, że… Geralt kiedyś zginie, nie wiadomo jak i kiedy, ale będzie się to działo za sprawą jakiejś bestialskiej, brutalnej i gwałtownej aktywności.
Na szczęście przeszarżowana końcówka to nie wszystko, co Głos rozsądku ma nam do zaoferowania. Uporządkowaniu podległa chronologia opowiadań – okazuje się, że nie odpowiada ona chronologii wydawniczej, a opowiadanie Wiedźmin rozgrywa się po wszystkich pozostałych. Sapkowski korzysta z kolejnych modułów Głosu rozsądku, by dokonywać subtelnych odkłamań (retconów) rzeczy, które napisał wcześniej oraz celem światotwórstwa – to właśnie z rozmów z Jaskrem i Nenneke (oraz monologu Geralta skierowanego do Ioli) dowiadujemy się o tym, w jaki właściwie sposób funkcjonuje świat przedstawiony. To niesamowite, ile istotnych informacji kontekstowych dostarcza nam ten tekst – pod tym względem jest chyba najbogatszy ze wszystkich opowiadań. Sprzątanie Sapkowski rozpoczyna od uporządkowania zdezaktualizowanych informacji o samym wiedźmińskim fachu – dowiadujemy się przede wszystkim, że nie istnieje żaden ustalony uniwersalny kodeks postępowania, a przypadki, w których Geralt o tym kodeksie wspomina są z jego strony strategią negocjacyjną. Dowiadujemy się również, że legenda jakoby żelazny wiedźmiński miecz miał być przeznaczony na ludzi wynika z pomówień nieżyczliwych ludzi. Do tego dochodzi więcej informacji o samej naturze wiedźmińskiego powołania oraz procesie, jaki przechodzą czeladnicy, nim staną się pełnoprawnymi profesjonalnymi łowcami potworów.
To bardzo ciekawe, ponieważ Wiedźmin (opowiadanie) dość mocno sugerował, że Geralt jest produktem wyjątkowo dehumanizującego procesu, który transformował go w baśniową wersję Terminatora pozbawionego głębszych emocji i zabójczo skutecznego. Tymczasem, choć przygotowanie młodych czeladników do wiedźmińskiego fachu istotnie było katorżniczym i śmiertelnie niebezpiecznym dla zdrowia i życia procesem, to jednak szkolenie nie zabija w nich człowieczeństwa. Geralt sam wspomina, że po opuszczeniu Kaer Morhen był naiwnym idealistą chcącym ratować świat, który z wdzięczności będzie mu się rzucał do stóp i dziękował na kolanach – a życie w brutalny sposób zweryfikowało te marzenia. Z innych interesujących poszlak – Nenneke (o której za chwilę porozmawiamy trochę dłużej) wspominała, że zna Geralta od czasów jego dzieciństwa. To oznaczałoby, że młodzi czeladnicy wiedźmińscy utrzymywali swobodny kontakt ze światem zewnętrznym albo, że to Nenneke często odwiedzała Kaer Morhen, prawdopodobnie celem konsultacji w kwestii Próby Traw i innych mutacji.
Relacja Nenneke z Geraltem stanowi jeden z silniejszych punktów opowiadania, choćby z tego powodu, że rzuca nieco więcej światła na życie wiedźmina. Wiemy, że Geralt traktuje kapłankę nieco jako zastępczą figurę matki. Nenneke odwzajemnia ten sentyment, nawet jeśli sama twierdzi inaczej. Jej troska o Geralta jest szczera i ujmująca, choć ubrana w pryncypialność i szorstkie podejście – możliwe, że to jedyna strawna dla cynicznego wiedźmina forma okazywania i przyjmowania uczuć. Sam motyw zastępczej rodziny to coś, co Sapkowski będzie oczywiście bardzo mocno eksplorował na przestrzeni całej sagi, tutaj rysuje jedynie podstawy. A podstawy wyglądają tak, że wiedźmin pragnie mieć rodzinę, nawet jeśli nie jest w stanie przyznać tego przed samym sobą:
Pytasz, kim jest Vesemir? Jest moim ojcem. Dlaczego spoglądasz na mnie ze zdumieniem? Co w tym dziwnego? Każdy ma jakiegoś ojca. Moim jest Vesemir. A że nie jest moim prawdziwym ojcem, cóż z tego? Prawdziwego nie znałem, matki też nie. Nie wiem nawet, czy żyją. I w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi.
Sam fakt, że Geralt określa swoją relację z Vesemirem jako ojcowsko-synowską mówi nam o tym dość wyraźnie. Wiedźmin chce mieć rodzinę, jego pragnienie przynależności do jakiejś komórki społecznej jest doskonale widoczne. Sfabrykował nawet własny akcent, by brzmiał po rivsku – by mieć jakąś iluzję pochodzenia z określonego miejsca. Bycie żyjącym na marginesie społeczności pariasem mocno go uwiera – możliwe, że to właśnie dlatego w opowiadaniu Kraniec Świata w rozmowie z buntowniczymi elfami opowiadał się za zaciśnięciem zębów i milczącą asymilacją, życiem jako członek społeczności, drugiej kategorii wprawdzie, ale jednak. Wszystkie najważniejsze decyzje osobiste, jakie podjął w poprzednich opowiadaniach bardzo łatwo można wytłumaczyć próbą stworzenia rodziny. Zażądanie Dziecka Niespodzianki w ramach zapłaty za rozwiązanie sprawy z Dunym? Geralt chce mieć potomka, dziecko, którym będzie mógł się opiekować i nawiązać z nim rodzinną relację. Powiązanie swojego losu z losem Yennefer? Chęć posiadania z kimś stabilnej więzi, współdzielenia trosk i radości życia na głębokim, emocjonalnym poziomie.
Problem polega na tym, że Geralt jest niedojrzały emocjonalnie – choć wiedźmińskie szkolenie przygotowało go do radzenia sobie z rozmaitymi niebezpieczeństwami tego świata, pozostawiło go kompletnie bezradnym w kwestii osobistego układania się ze światem, realizacji własnych pragnień i zaspokajania emocjonalnych potrzeb. Dlatego wiedźmin robi wszystko na opak i naokoło. Nie przygarnia dziecka z przytułku, gdzie zwykle rekrutuje się nowych wiedźminów, tylko wciska pręt w szprychy polityczno-dworskich intryg, łącząc swoje losy z losem nienarodzonej jeszcze arystokratki i przysparzając sobie tym samym wielu kłopotów. Choć przy wielu różnych okazjach wchodzi w relacje z kobietami ze wszystkich szczebli społecznej drabiny, on nierozerwalnie, mocą potężnej czarodziejskiej istoty (dżinna) łączy swoje losy z czarodziejką, którą dopiero co poznał, i to niekoniecznie z najlepszej strony. Dla Geralta, niedojrzałego emocjonalnie romantyka, każda znacząca relacja międzyludzka musi być wielką narracją o potężnym, nadnaturalnym imperatywie łączącym go z inną osobą.
Już w Głosie rozsądku widzimy, czym skutkuje takie podejście. Z szóstego rozdziału tekstu wiemy, że romans wiedźmina z czarodziejką płonął mocno, ale krótko – Geralt uciekł od Yennefer po kilku tygodniach. Nie wiemy czemu, bo opowiadanie mocno nam sugeruje, że wiedźmin nadal żywi do czarodziejki silne uczucie. Współżyjąc z Iolą myślał o niej, dopytywał o wizytę Yennefer w świątyni – możemy jednak się domyślać. Geralt pragnie intymnej, emocjonalnej relacji romantycznej, ale nie ma w niej żadnego doświadczenia – ucieka, ponieważ nie umie odnaleźć się w nowej sytuacji, choć bardzo tego chce. Nie potrafi przyjmować okazywanych mu uczuć – jak sam mówi, Yennfer „była zbyt zaborcza” i wiedźmin nie umiał sobie z tym poradzić w żaden sposób poza ewakuacją. Geralt nie umie okazywać uczuć, których wymaga związek dwojga kochających się osób w taki sposób, w jaki powinno się to robić, okazuje je więc tak, jak potrafi, jak nauczono go w ruinach Kaer Morhen – transakcją:
– Chciałbym, żebyś to wzięła.
– W depozyt?
– Nie. Nefryty zachowaj dla świątyni jako, dajmy na to, moją ofiarę dla bogini Melitele. A pozostałe kamienie... są dla niej. Dla Yennefer. Oddaj jej, gdy odwiedzi cię ponownie, co pewnie stanie się niebawem.
Głos rozsądku to dopiero początek drogi, jaką ma do pokonania Geralt – drogi wiodącej ku emocjonalnej dojrzałości, do ukształtowania samego siebie tak, by móc założyć upragnioną rodzinę. Drogi, którą będziemy śledzić aż do samego końca ostatniego tomu sagi powieściowej.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz