fragment grafiki autorstwa Daricka Robertsona, całość tutaj. |
Czytanie drugiego tomu zbiorczego wydania legendarnej komiksowej serii Transmetropolitan w epoce post-2016 jest przeżyciem, powiedziałbym, ambiwalentnym. Przypomina to trochę oglądanie pierwszej inkarnacji serialu Star Trek, w której trafne przewidywania odnośnie tego, jak wyglądać będzie przyszłość (większa egalitarność płciowa i etniczna, superkomputery, błyskawiczna komunikacja na dalekie odległości, wyeliminowanie nałogu społecznego jakim jest palenie tytoniu, głosowe interfejsy) mieszają się z niekiedy komicznie wręcz przestrzelonymi.
Transmetropolitan – tom 2 skupia się na kampanii przedwyborczej rozgrywającej się właśnie w mieście. Wszyscy z zapartym tchem czekają na to, w jaki sposób na całą tę sytuację zareaguje Pająk, którego to właśnie wybory i opisująca je książka wyniosły na szczyty popularności. Pająk tymczasem ma to wszystko trochę gdzieś – nie kręci go uczestnictwo w wyborze mniejszego zła. Po pewnym czasie decyduje się jednak włączyć do gry – trochę z poczucia dziennikarskiego obowiązku, trochę z powodu przewodniczącej kampanii kandydata partii opozycyjnej, która wpadła mu w oko. Cały tom opowiada o trwających rok przygotowaniach do wyborów, grze pozorów, zakulisowych machinacjach, brudnych chwytach… i Pająku Jeruzalem, który brnie przez to wszystko jak buldożer, z właściwym sobie brakiem subtelności, ogłady, uroku osobistego i instynktu samozachowawczego.
Pająk zachowuje się jak współczesny internetowy troll. Jest mizoginem, agresywnym ateistą, fizycznie i werbalnie atakuje wszystkich wokół siebie, wulgarny język jest u niego raczej regułą, niż wyjątkiem. U progu dwudziestego pierwszego wieku, gdy Sieć nadal pozostawała w swej larwalnej formie i pełniła rolę głównie egzotycznej ciekawostki, taki zabieg był sensowny – Pająk Jeruzalem odstawał jako ktoś odważnie przełamujący społeczne konwenanse, denerwujący i niepokojący tych, którzy powinni być denerwowani i niepokojeni. Cyberpunkowy trickster, Anansi wpuszczający w maliny swoich przeciwników, szokujący i tym szokowaniem rozbrajający, obnażający to, co ukryte pod płaszczykiem public relations i politycznego teatru. Dziś wygląda to już zupełnie inaczej – zmieniły się konteksty społeczne, zmienił się sposób uprawiania polityki, obywatele przywykli do starych sztuczek i zaczęli domagać się nowych. Warren Ellis tego nie przewidział – ponieważ pisał Transmetropolitan w innej rzeczywistości. Wspominałem o tym w recenzji poprzedniego tomu, ale powtórzę to raz jeszcze – trochę nie ma sensu czytać tego (znakomitego!) komiksu inaczej, niż przez pryzmat czasów, w których powstawał. Przykładany do ram dzisiejszej rzeczywistości będzie się wydawał schizofreniczny w swym przesłaniu.
Jedną z najciekawszych scen w całym drugim tomie jest wizyta głównego bohatera na przedwyborczym wiecu jednego z kandydatów na stanowisko wiceprezydenta. Jego wyborcy to w dużej mierze elektorat skrajnie prawicowy, konserwatywny oraz najzwyklejsi faszyści (a wiecu w tłumie publiczności można wypatrzyć ludzi z wytatuowanymi swastykami i mężczyznę przebranego za Adolfa Hitlera). Gdy jeden z nich wdaje się w sprzeczkę z Pająkiem, ten reaguje w swój zwyczajowy sposób – nokautuje natręta silnym uderzeniem pięści. Otoczenie reaguje jednak w nieprzewidziany przez Jeruzalema sposób – zamiast wściekłości, zaszokowania czy trwogi wszyscy poklepują go po plecach chwaląc go za adekwatne zachowanie, przemocowe podkreślenie własnej dominacji. Ten zaskakująco samoświadomy moment nie wzbudził jednak w głównym bohaterze żadnej głębszej refleksji – jego pokazane kilka kadrów dalej wyraźne wystraszenie spowodowane jest wyłącznie tym, co usłyszał na wiecu. Stronę dalej jest nadal tym samym postrzelonym Pająkiem, jakim był wcześniej. Być może taki był właśnie cel Ellisa – Pająk Jeruzalem jest dokładnie tak samo zepsuty i zdemoralizowany jak wszyscy inni, ale mimo wszystko szuka w sobie odrobiny dobra, dzięki któremu uda mu się zmienić świat na lepsze.
Rysunkowo nadal jest znakomicie – wyrazista, przesycona szczegółami i koncepcyjnymi smaczkami kreska Daricka Robertsona znakomicie pasuje do tej opowieści. Transmetropolitan to historia skupiona przede wszystkim na emocjach i budowie złożonej satyry społecznej. To pierwsze przekazywane jest przede wszystkim za pośrednictwem ekspresywnych dialogów wspieranych mimiką postaci, niekiedy przesadzoną na samej granicy karykatury (szczególnie w przypadku występujących w komiksie polityków i samego Pająka). To drugie przejawia się w napisach na murach, banerach reklamowych, wyborach estetycznych i modowych przewijających się w tle statystów – komiks stosunkowo mocno opiera się na niebezpośrednim przekazywaniu informacji o świecie przedstawionym, zasadach jego funkcjonowania, zwyczajach i implikacjach społecznych. Większość tych informacji nie ma bezpośredniego wpływu na przebieg fabuły – to gadżety mające na celu „ożywienie” rzeczywistości zaprezentowanej w komiksie. Bez tego jednak Transmetropolitan sporo by stracił.
Komiks, podobnie jak pierwszy jego tom, wydany jest świetnie – twarda okładka, wysokiej jakości papier, bardzo dobre tłumaczenie i solidne szycie gwarantujące, że rzecz nie rozsypie się po pierwszej lekturze. Egmont, w trakcie jego długiej historii wydawania komiksów, miał swoje wzloty i upadki, ale w ostatnich latach wypracował solidny standard swoich publikacji i konsekwentnie się go trzyma. Bardzo, bardzo polecam Transmetropolitan – to jedna z tych rzeczy, które zwyczajnie warto przeczytać i mieć na półce, by od czasu do czasu do niej wrócić.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz