fragment grafiki autorstwa Juliena Rico Jra, całość tutaj. |
„Czy chcesz poznać prawdę o swoich rodzicach?” pyta Kylo Ren główną bohaterkę filmu The Last Jedi. „A może znałaś ją od samego początku? Po prostu ją wypierałaś. Teraz wiesz już, jaka jest prawda. Powiedz to.” „Byli nikim.” przyznaje Rey. „Brudnymi handlarzami złomem… którzy sprzedali cię, by mieć za co pić.” ciągnie Kylo „Są martwi, leżą w płytkim grobie na Jakku. Nie ma dla ciebie miejsca w tej historii. Pochodzisz znikąd. Jesteś nikim.”
Z zaskoczeniem uświadomiłem sobie, że lubię The Last Jedi – a to więcej, niż jestem w stanie napisać o którymkolwiek z poprzednich filmów wchodzących w zakres sagi Gwiezdnych Wojen. Jasne, w żadnym razie nie był to film idealny, ale po obejrzeniu i podsumowaniu rzeczy, które mi się podobały i rzeczy, które mi nie podeszły – tych pierwszych było zdecydowanie więcej. Z pewnością pomógł fakt bardzo odważnej dekonstrukcji dość utartych schematów, które wykorzystywały poprzednie filmy. Jedną z tego typu subwersji było ujawnienie prawdy o pochodzeniu Rey. Od momentu premiery The Force Awakens kwestia pochodzenia Rey była przedmiotem wielu, niekiedy bardzo gorących, dyskusji oraz, niekiedy bardzo daleko idących, dywagacji. Ujawnienie, że Rey jest całkowicie niezwiązana z rodem Skywalkerów (oraz jego przyległościami) samo w sobie jest bardzo odważnym strzałem w dziesiątkę.
Moc w Gwiezdnej Sadze była do tej pory silnie powiązana z nieprecyzyjnie, ale wyraźnie sygnalizowanym arystokratyzmem – jej użytkownicy nosili szlachecki tytuł rycerza, mesjański Anakin poślubił księżniczkę, łącząc zapoczątkowaną przez siebie linię rodową Skywalkerów z rodziną królewską. Luke był księciem. Teoretycznie Moc mogła zamanifestować się w dowolnej jednostce ludzkiej (albo i nieludzkiej), w praktyce jednak właściwa była wyłącznie członkom uprzywilejowanej kasty – symbolem wyjątkowości. Postać Rey zdaje się tę tendencję dość radykalnie rozmontowywać. Dziewczyna nie jest członkinią rodziny królewskiej (jak Luke) czy nadnaturalnie zrodzonym mesjaszem (jak Anakin) tylko przypadkową wrażliwą na Moc osobą. Nie jest Wybrana, nie jest predestynowana do wielkości w żaden liczący się sposób, nie jest owocem koligacyjnych sieci Skywalkerów – jest kimś z zewnątrz. Kimś przypadkowym. Czy, jak to ujmuje Kylo Ren – nikim. To dobre zagranie – rozbija zestaloną strukturę i otwiera ją na zupełnie nowe podejście. Pokazuje, w formie inspirującej, nowoczesnej przypowieści, że nawet będąc osobą spoza systemu, pozbawioną możliwości można mieć na ten system wpływ i spróbować zmienić go, być może nawet na lepsze. Nie z tym mam problem, tylko z pewnym faktem, który zaburza mi to przesłanie w naprawdę wielkim stopniu.
Rey nie jest nikim. Ma przeszłość – każdy ma jakąś przeszłość. To, że jej historia nie jest opowieścią o nowym mesjaszu czy zaginionym królewiczu nie oznacza, że nie jest warta opowiedzenia. To, że jest banalna i przyziemna i wyprana z romantyzmu nie sprawia, że staje się nieistotna – dla Rey i dla nas, widzów. Tymczasem nowa Trylogia póki co traktuje przeszłość dziewczyny bardzo po macoszemu, ograniczając jej przedstawienie do jednej kilkusekundowej retrospekcji i kilku linijek dialogu, które przecież wcale nie muszą być prawdą. Doświadczenie każe mi z głębokim sceptycyzmem podchodzić do tego, co powiedział Rey Kylo. Mógł przecież kłamać, by złamać wolę dziewczyny. Mógł źle zinterpretować to, czego rzekomo dowiedział się o jej rodzicach. Mógł, dzięki Mocy, zaszczepić jej błędne wspomnienia (czemu nie? Moc w dwóch ostatnich Epizodach Gwiezdnej Sagi traktowana jest jak deus ex machina jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Prawdopodobnie nie istnieją już skróty fabularne tak wielkie, by nie dało ich się wytłumaczyć interwencją Mocy) by łatwiej nią manipulować. A nawet jeśli tak nie było – to sytuacja mogła być przecież daleko bardziej złożona. Rey w momencie, gdy porzucili ją rodzice, była małą dziewczynką, która prawdopodobnie nie była w stanie ogarnąć całego kontekstu tej (przerażającej dla dziecka) sytuacji i możliwe, że za rzekomym porzuceniem kryło się coś więcej. Porzucenie dziecka prawie nigdy nie jest łatwą i prostą sytuacją nawet dla najbardziej zdemoralizowanych rodziców.
Przeszłość jest ważna – nawet jeśli banalna przeszłość. Wszyscy skądś pochodzimy, od najmłodszych lat jesteśmy kształtowani przez warunki, w jakich dorastamy, relacje, jakie zawiązujemy z innymi ludźmi, przez to, jak traktuje nas otoczenie i jakie daje nam okazje do rozwoju – to, skąd pochodzimy w ogromnej mierze determinuje to, dokąd zmierzamy i jaką ścieżką to robimy. W Mrocznym Widmie poświęcono wiele czasu na to, by pokazać, jak dorastał Anakin, jakie miał relacje z matką, swoim właścicielem, rówieśnikami i C3PO. Luke został nam nakreślony w bardzo precyzyjny (choć nieco pospieszny) sposób. Dowiadujemy się, jakie ma aspiracje i marzenia, jakie ma relacje z wujostwem oraz Benem. Jego prowincjonalność tłumaczy nam naiwność i prostoduszność tej postaci, jego chęć wyrwania się z ojczystej planety ujawnia duszę marzyciela. Jego skomplikowane dziedzictwo dostarcza postaci nowej głębi. Żaden z nich nie jest jakąś wybitnie dobrze skonstruowaną postacią, ale obaj są dostatecznie dobrze umocowani w swojej przeszłości, by ich zachowania w miarę logicznie wynikały z wcześniejszych doświadczeń. Rozumieliśmy decyzje przez nich podejmowane, ponieważ widzieliśmy, jakie decyzje podejmowali wcześniej, wydarzenia, które ich ukształtowały i środowisko, w którym dorastali.
Rey to odebrano. J.J. Abrams w The Force Awakens potraktował przeszłość dziewczyny jako kompletnie otwartą kwestię, jedynie zasiewając ziarna nieskonkretyzowanych aluzji. Rian Johnson sprawę przeszłości Rey zmienił w efektowną subwersję archetypu mesjasza… i nic więcej. Żaden z nich nie eksplorował tego tematu. Brak przemyślenia tego tematu i budowanie historii postaci ad hoc powoduje oczywiste niespójności. Rey została porzucona przez rodziców – więc dlaczego, jako dorosła osoba, jest ufna, towarzyska i tak łatwo nawiązuje relacje z innymi? Czy w jej życiu pojawiła się jakaś rodzicielska figura, która wykształciła w niej poczucie moralności i umiejętność nawiązywania więzi społecznych? Nie wiemy. Jakie relacje miała ze społecznością Jakku? Mieszkała w odosobnieniu, z daleka od ludzkich skupisk, więc prawdopodobnie niezbyt zażyłe. A jednak nie jest dzikuską – wydaje się doskonale zintegrowana społecznie i nie ma problemów w kontaktach z innymi. Co sprawiło, że uniknęła losu pustelniczki? Nie wiemy. Nikt nie zadbał o to, by nam to wyjaśnić.
Wydaje mi się, że to właśnie jest przyczyną, dla której tyle osób posądza Rey o bycie Mary Sue – nie chodzi o to, że postać ma zbyt wiele zalet i zbyt mało wad, tylko o to, że jej postać jest tak słabo skontekstualizowana, iż nie jesteśmy w stanie jej do końca zrozumieć. Nie znamy drogi, jaką przeszła – nie tak naprawdę. Po dwóch filmach, w których jest centralną postacią jej przeszłość nadal pozostaje na poziomie predefiniowanej postaci z gry komputerowej – nie tyle pełnowymiarowej bohaterki, co narracyjnego naczynia, które odbiorca wypełnia własną osobowością. Nie zawsze musi to być problemem – i nie byłoby nim to w przypadku Rey, gdyby Johnson nie zagrał kartą pod tytułem „Nawet ktoś nieistotny może zmienić wszystko”. Bo „nieistotny” nie oznacza „anonimowy”. Nieistotni ludzie również mają swoją przeszłość, skądś się wywodzą. To, że ich historie nie są historiami mesjaszy, arystokratów czy zaginionych książąt nie sprawia, że są mniej interesujące, mniej istotne, mniej angażujące emocjonalnie.
Dlatego, choć doceniam dekonstrukcję gwiezdnowojennych schematów, której podjął się Rian Johnson, nie jestem w stanie napisać, że odniósł on na tym polu całkowity sukces. Historia The Last Jedi to nadal w całości opowieść Skywalkerów – na ich problemach i dylematach scentrowana jest historia, ich błędy i porażki kształtują obraz historii, ich osobiste, indywidualne historie służą napędzaniu fabuły. Rey od dwóch filmów uwięziona pozostaje w cudzej narracji – jej własna traktowana jest po macoszemu. Jeśli trzecia odsłona najnowszej trylogii będzie kontynuowała rewizjonistyczne aspiracje The Last Jedi, nie wyobrażam sobie, by skupiała się na czymkolwiek innym, niż silne, wyraziste ukontekstowienie przeszłości Rey. W przeciwnym wypadku cały ten rewizjonizm okaże się, w najlepszym przypadku, niedopieczoną pomyłką. A szkoda by było.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz